Szczerze mówiąc lubiłam szkołę, dopóki nie szarpnęła życiem, jak wiatr ogonem jaskółki dyrygenta. W grę zangażowałam się przypadkowo.
Nowa szkoła wyglądała astronomicznie, nie była jakoś szczególnie umiejscowiona na orbicie, lecz z racji patrona.
Dziś trudno zrozumieć dramaturgię tamtych dni, ot albo ciasna skorupa, albo olej do wymiany. Jestem pewna Himalaje stanęły vis a vis szkolnej ławki.
Lekcja - dostojna matrona wkracza do klasy, posuwistym krokiem, ociążale... i od pierwszej minuty przed oczami pojawił się Julian, chociaż czas diametralnie zweryfikował późniejsze odczucia.
Den doby - chyba nie dosłyszałam...
Po krótkiej konwersacji wszyscy w klasie byliśmy zdezorientowani.
Oto pani ,,Topla" a wraz z nią problem, który narastał sukcesywnie i z niezwykłą precyzją dotykał wybranych uczniów.
Ja byłam faworyzowana - do czasu.
Klęska przyszła niespodziewanie, kiedy okazało się, że półrocze tuż tuż, a ja nie mam żadnej oceny z geografii. Nagle usłyszałam swoje zniekształcone nazwisko ...Tipa, ty nie mat tatnej oteny...
- klasa gruchnęła śmiechem i tak zrodziło się piekło. Znienawidziłam Timalaje, tople zwisające zimą z dachów i swoje nazwisko, które w przypływie radości koledzy zmieniali na bardziej intymne.
Cyklicznie, dwa razy w tygodniu ten sam rytuał - dostawałam kolejną pałę, nieważne czy odpowiadałam dobrze czy źle, Topla nawet nie słuchała.
Gehenna trwała kilka miesięcy, a później interweniowali zbulwersowani rodzice. Po wnikliwych przesłuchaniach przeniesiono mnie do innej klasy.
Nie ma tego złego...
W nowej klasie luz, marazm ogarniał grono pedagogiczne już w połowie tygodnia, tylko na matematyce minuty biegły przerywane zaflegmionym chrząkaniem w chusteczkę.
Profesor, schorowany człowiek nigdy nie odpuszczał, dlatego dzisiaj perfekcyjnie liczę pieniądze i odsetki na koncie.
Po latach szkolnych sukcesów i ekscesów została naszpikowana tykwa i jak pryszcz na kukułczym jaju - kropka nad i - co dalej...
Czas biegł slalomem.
Życie coraz częściej przybierało barwy i kształt pióropusza.
Jedni oceniali drugich, inni decydowali o przyszlości, podobnie było w moim przypadku.
Któregoś dnia wylądował na biurku dokument na wagę życia i śmierci.
Decyzja w zasadzie nie sprawiała żadnej trudności, mówią - rutyna, oniemiałam w chwili czytania - M. Karmin, to była ,,Topla" moja pani od geografii, chwila wahania - pieczątka, parafka i wtedy...
Odbarwiony karmin
Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz
Re: Odbarwiony karmin
Witaj, Gajko.
Z prawdziwą przyjemnością przeczytałam Twój okruch, zmusiłaś mnie do wspomnień... to były czasy.
Świetnie napisany tekst.
Pozdrawiam.elka.
Z prawdziwą przyjemnością przeczytałam Twój okruch, zmusiłaś mnie do wspomnień... to były czasy.
Świetnie napisany tekst.

Pozdrawiam.elka.

-
- Posty: 1917
- Rejestracja: 21 gru 2011, 16:10
Re: Odbarwiony karmin
Dzięki Elka.
Nigdy nie pisałam prozy, za próby się nie płaci, więc spróbowałam
Również pozdrawiam



Nigdy nie pisałam prozy, za próby się nie płaci, więc spróbowałam

Również pozdrawiam

- eka
- Moderator
- Posty: 10470
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
Re: Odbarwiony karmin
Nie pisałaś? To pisz.
Miejscami widać rękę poety
, ale tutaj tylko na plus.
Czytam po raz kolejny pointę, no i nie wiem, mam wrażenie, że narratorka administracyjnie odesłała swoim kwitkiem panią psor w zaświaty. Czyżby narrator pracował w USC?
Czy ewentualnie był decydentem np. w kwestiach medycznych typu: komu organ do przeszczepu?

Miejscami widać rękę poety

Czytam po raz kolejny pointę, no i nie wiem, mam wrażenie, że narratorka administracyjnie odesłała swoim kwitkiem panią psor w zaświaty. Czyżby narrator pracował w USC?
Czy ewentualnie był decydentem np. w kwestiach medycznych typu: komu organ do przeszczepu?

-
- Posty: 1917
- Rejestracja: 21 gru 2011, 16:10
Re: Odbarwiony karmin
Eka
pięknie dziękuję za komentarz i zapewniam - jest to mój pierwszy prozatorski twór. Postaram się odpowiedzieć prozą na Twoje pytanie



