Strajkował, ale krótko. Podobno wszyscy podpisali, więc i on podpisał. Nie wiedziałam, o jakie podpisy chodziło, ale cieszyłam się, że nie przyniósł mi wstydu jak ojciec Marcina, który zamiast nazwiska postawił krzyżyk, wyrażając zgodę na wyjazd syna ze szkolnym zespołem do Pszczyny. Marcin grał na trójkącie i musiał pojechać. Tak przynajmniej twierdziła pani od muzyki.
Matka ucieszyła się z podpisu ojca, stwierdzając, że kupią mi nowe meble do pokoju. Faktycznie. Za niecały miesiąc dostałam składane łóżko, biurko i szafkę. Matka godzinami otwierała i zamykała półki. Strasznie mnie to drażniło i przyrzekłam sobie, że kiedy już sama sobie coś kupię, nie będę tego otwierać, a jeśli już to tylko raz.
Wychowałam się w domu z wielkim sadem i przybudówką, w której po lewej stronie był chlewek dla dwóch świń, po prawej legowisko krowy Mućki. Nie przypominam sobie kolejek za mięsem i pustych haków u rzeźnika. U nas żadnego takiego sklepu nie było. Za to mieliśmy problem z zakupem mebli i należało oszczędzać papier toaletowy, który niejednokrotnie przyczyniał się do konfliktu pomiędzy rodzicami. Papier bowiem znikał w nieznanych okolicznościach i ani matka nie mogła upilnować ojca, ani on jej. Ja byłam poza podejrzeniem, nie wiem dlaczego. Ale kto zrozumie dorosłych?
xxx
Pierwszego maja matka wpinała mi w warkoczyki dwie wsuwki z pomponikami. Jeden był czerwony, drugi biały. Musiałam ubrać się w jasną koszulę i dłuższą, prasowaną spódnicę. Nie znosiłam tego stroju, ponieważ chciałam wyglądać jak Madonna z płyty Like a Virgin, którą ciotka Jolki przysłała w paczce z Anglii. Tymczasem wszystkie my - dziewczynki wyglądaliśmy tak samo. Podczas święta w narodowych barwach, w tygodniu w granatowym kitlu.
We wsi każdą krowę nazywano Mućką. Kiedy patrzyłam na krowie czarno-białe tułowia, jak przechadzały się główną ulicą w stronę pastwiska, widziałam nas w identycznych mundurkach i było mi bardzo smutno.
Każdego roku majowy pochód miał tę samą trasę. Szliśmy od szkoły, mieszczącej się w wynajętym przez gminę domu rodzinnym, aż na sam koniec wsi. Przy płocie, należącym do pani Jaworskiej, skręcaliśmy w lewo, wychodząc na łąkę, na której znajdował się grób Kostka Jagiełły - żołnierza Armii Ludowej.
Kostka dopadli Niemcy. Uciekł z obozu w Oświęcimiu, ale niestety niedaleko, bo tylko dwanaście kilometrów i zginął rozstrzelany w naszej wysokiej trawie.
Na jego grobie polonistka zapalała znicz, a my śpiewaliśmy hymn szkoły.
Ojciec mówił, że napis na nagrobku kłamie. Kostek był żołnierzem Armii Krajowej, a to, według ojca, była ogromna różnica. Ludowa walczyła za komunistów, Krajowa przeciwko. Powtarzał to często, abym zapamiętała, a mnie było wszystko jedno. Armia to armia. Żołnierz to żołnierz. Ma hełm, umie strzelać i trzeba się go bać.
Najbardziej bałam się Niemców, choć minęło ponad czterdzieści lat, od kiedy opuścili wieś. Jednak w opowieściach prababci nadal żyli. Przechadzali się po polach, lasach, odwiedzali domy z karabinami zawieszonymi na ramionach. Żyli więc i dla mnie, najczęściej w snach. Uciekałam polną ścieżką, wskakiwałam do rowu, chowałam się za drzewami. Na nic. Niemcy zawsze mnie znaleźli i rozstrzeliwali, a po przebudzeniu miałam poszczypaną klatkę piersiową.
Gdy zapytałam matki czy będzie kiedyś wojna? zapewniła, że żyjemy w czasach pokoju i tak już pozostanie. Nie do końca jej wierzyłam, bo gdyby tak było, to ojciec nie denerwowałby się tak bardzo i nie prosił, abym trzymała język za zębami i nikomu nie mówiła, co myśli o komunistach.
A myślał niemało i czym więcej, tym częściej pił. Matka załamywała ręce, ale cóż mogła zrobić? Taki był porządek. Matki załamywały ręce, a ojcowie pili. Chociaż każdy inaczej. Mój za pieniądze zarobione bokiem, wypłatę przynosił do domu i zawsze wracał, kładąc się w butach na kanapie. Natomiast ojciec Marcina nie wiadomo za co pił, bo wyrzucili go dyscyplinarnie z kopalni i szlajał się, znikając czasami na parę dni. Było mi szkoda Marcina, że jest taki biedny, a kiedy pani dyrektor oskarżyła go o przyniesienie do szkoły wszy, przypomniały mi się słowa ojca. Komuniści oskarżają ludzi, nie mając ku temu żadnych dowodów. Nie miałam wątpliwości. Pani dyrektor należała do komunistów i zaczęłam zastanawiać się, kto do nich nie należał, ponieważ ojciec twierdził, że innej opcji w naszym kraju nie ma, ale będzie. Czekaliśmy zatem na tę nową opcję. Ojciec - przed telewizorem, matka - prasując chusteczki, ja - marząc o tonach czekolady.
xxx
Z tymi wszami bałam się wrócić do domu. Poszłam więc do babci, która mieszkała niedaleko magla. Natychmiast wiedziała, co ma zrobić. Zresztą, babcia wiedziała wszystko. Polała mi włosy śmierdzącą substancją, wyczesała gnidy i obcięła na chłopca, co bezwzględnie przekreśliło szanse na utajenie wszy. Na szczęście odbyło się bez ochrzanu. Ojciec przemilczał sprawę, a matka zażartowała, że koniecznie ma syna. Rzeczywiście, bardzo chciał go mieć. Wybudował dom, z naszym leśnikiem zasadził pół lasu, a chłopaka nie umiał zmajstrować. W ogóle mu się nie dziwiłam, bo jaki miał ze mnie pożytek? Większość czasu po szkole spędzałam w szafie babci, przebierając się za księżniczkę, bo przecież to było najlepsze życie, jakie można mieć. Księżniczka nie musiała sprzątać w pokoju i jeść duszonej marchewki, a co najważniejsze kochał ją prawdziwy książę na białym koniu. Bogaty i piękny, może nawet piękniejszy od tych wszystkich sukienek z falbankami i korali, które, gdy dorosłam, wróciły do mody.
Babcia była artystką i kierowniczką domu ludowego. Jolka zazdrościła mi jej i pewnie nie tylko ona, bo większość babć, będących zazwyczaj około pięćdziesiątki, wybierała się na tamten świat, modliła w kościele i nosiła chustki. Natomiast moja założyła amatorski teatr, w którym wystawiał sztuki z życia wsi. Pisała scenariusze, szyła kostiumy i , na deskach remizy, grała najczęściej główną rolę. W skład teatralnej trupy wchodzili: zakochany w babci emeryt Fronczek, dwie, brzydkie jak noc stare panny: Zosia i Helenka oraz moja matka. Po przedstawieniu ojciec nie raz chwalił matkę, jak ślicznie poruszała się na scenie, po czym szybko uciekał, aby przypadkiem nie spotkać teściowej. W rodzinnym gronie nigdy nie graliśmy, jak w teatrze.
cdn.
