Rozpadczyny
Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz
- Patka
- Posty: 4597
- Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
- Lokalizacja: Toruń
- Płeć:
- Kontakt:
Rozpadczyny
W sumie miał być to fragment większej całości, ale że nadaje się też do bycia samodzielnym tekstem, to wklejam
__________
Ryszard, wiedząc, że nie da się zrobić nic, a można zrobić jedynie coś, postanowił właśnie to coś zrobić. Myślał o czymś konkretnym, mianowicie uklęknąć przed Magdą i poprosić ją o rękę. Sprawa była niełatwa, bo Magda akurat robiła rzecz kolidującą z rzeczą, o której wykonaniu marzył Ryszard - obierała ziemniaki na obiad. Oświadczyny nie należały do czynności pasujących do czynności kuchennych. Gdyby jeszcze jego wybranka serca obierała ziemniaki w salonie... Nie, wybrała kuchnię, poszła do kuchni, wyjęła z szuflady reklamówkę i w nią ładowała obierki młodych ziemniaków. Młodych, starych, niewielka różnica, a jednak jakaś, przy starych, zmarszczonych Ryszard czułby się w pewien sposób usprawiedliwiony. Dlaczego? Sam nie wiedział, po prostu czuł. Próbował wyjaśnić sobie tę zawiłość, szybko jednak zauważył, że nie robi tego, czego powinien. Ale dalej nie mógł, musiał czekać, aż Magda obierze ostatniego ziemniaka. Czekał w wejściu do kuchni, patrzył to na duży zegar wiszący na ścianie, to na swój zegarek na dłoni. Pierwszy się nieznacznie spieszył, Ryszard wolał wierzyć jemu, że pierwszy wskaże odpowiednią godzinę, czyli porę na ostatniego ziemniaka i na oświadczyny. Warzywa się skończyły, reklamówka z obierkami trafiła do wiadra, a Magda zajęła się krojeniem kartofli na kostkę. W międzyczasie doszła marchewka. Mężczyzna jęknął jak człowiek, który już nie może dłużej bezczynnie stać (choć przecież wcale bezczynnie nie stał), tylko musi działać (a raczej - działać bardziej, mocniej). Zrobił krok w kierunku kobiety, potem dwa do tyłu, potem znów dwa w bok, i znów trzy do przodu. Tańczył pięknie, nieważne, że bez rytmu i bez swojej woli - tańczył wolą walki dwóch przeciwstawnych sił. Jedna mówiła - idź, poproś o rękę, kuchnia, salon, jeden pies, możesz nawet w łazience się oświadczyć. Druga zaś przekonywała, że nie, trzeba poczekać, czekałeś w końcu tyle lat, kilka minut dłużej cię nie zbawi. Do której ze stron należały kroki w bok, nie miał pojęcia, najprawdopodobniej działała jeszcze jedna, trzecia, prawdopodobnie odpowiadająca za chęć jedzenia, gdyż boczne kroki coraz to bardziej przybliżały Ryszarda do lodówki. Ostatecznie uznał, że najlepiej będzie pierwszeństwo przyznać właśnie jej, otworzył zatem lodówkę i wyjął talerz z wędlinami.
- Będziesz jadł? Zaraz obiad - rzekła Magda.
Odezwanie się Magdy było faktem, które natychmiast kazało schować wyjęte naczynie z powrotem do lodówki. Nie dlatego, że zaraz obiad, bo "zaraz" wcale zaraz miało nie nastąpić. Dlatego, że coś z siebie wydobyła, jakieś słowa. Przerwała milczenie, co prawda nie krępujące, ale niepasujące do sceny oświadczyn. Atmosfera się poluźniła, niebo za oknem zajaśniało błękitem. Inna sprawa, że Magda w szybkim tempie pokroiła warzywa i wrzuciła do gotującego się bulionu, teoretycznie więc przestała zajmować się zupą, musiała jedynie doglądać, mieszać, sprawdzać, czy warzywa już miękkie. Ryszard mógł ją zabrać do salonu, poprosić, by usiadła, klęknąć przed nią, wyjąć pierścionek z kieszeni... Pomacał się po spodniach. Gdzie pierścionek? Puknął się w czoło - głupi, przecież włożył do marynarki. Marynarki jednak na sobie nie miał, zdjął z powodu gorąca, zapominając, że nosi w niej cenny przedmiot. Pobiegł, znalazł i wrócił, co zajęło mu pół minuty. Przez ten czas Magda zdążyła pomyśleć, że niezły z niego wariat i dwa razy sprawdzić warzywa. Zapach zupy roznosił się po pokojach. Ryszard nieśmiało zbliżył się do garnka i porozdziabał widelcem parę kartofli, jakby chciał sprawić, by szybciej się gotowały. Sam nie wiedział, czy głód bierze nad nim władzę, czy wciąż chęć ostatecznego zdobycia upragnionej kobiety jest najważniejsza. Chyba głód. Wyjął kawałek marchewki i zjadł. Była ledwo miękka, ale dobra. Magda skarciła go wzrokiem, zaraz się jednak zaśmiała, co jeszcze bardziej poprawiło nastrój. Pierścionek miał, kolano, na którym mógł klęknąć, też (nawet dwa, gdyby jedno zaczęło boleć wskutek niezdecydowania osoby pytanej), czysty, schludny strój również. W końcu mógł zrobić to coś, o czym marzył, z czym do kuchni o godzinie czternastej (a dochodziła już piętnasta) przyszedł. To coś stawało się powoli wykonywane, a wykonywanie owo rozpoczęte zostało przez pewny, konkretny krok w przód. Ha, nie dał drugiej sile dojść do głosu, trzeciej także, bezpiecznie przeszedł obok lodówki, obok garnka z zupą i, po wykonaniu kolejnych małych kroków, stanął przed Magdą. Ona jednak przed nim nie stała, tylko stała do niego bokiem. Cóż za przypadek! Nie może być, by osoba, którą prosimy o zostanie naszą żoną, stała do nas bokiem! Na domiar złego, Magda w ogóle nie zważała na biednego i zdezorientowanego mężczyznę nie wiedzącego, czy delikatnie zasugerować, by się odwróciła w jego stronę, czy szturchnąć, czy zapytać mimochodem o błahą rzecz... Wtedy jednak istniało niemałe prawdopodobieństwo, że kobieta jedynie spojrzy na mężczyznę, nakieruje na niego jedynie oczy, twarz, a tu potrzebne było całe ciało, tak teraz bardzo boczne i odpychające od działania. Pot lał się z czoła Ryszarda, ręce drżały, palce gubiły pierścionek w kieszeni marynarki, a Magda nic. Przygotowanie zupy traktowała jak najważniejsze zadanie dnia, ba, życia, czynność ta pochłonęła ją do reszty. Ryszard stanowił część powietrza, o tyle inną, że nie dawało się przez nią przejść, można jednak było nie mówić, bo i to powietrze nie mówiło, można było nie patrzeć, bo powietrze nie patrzyło, na pewno zaś nie było to patrzenie wymagające spojrzenia odspojrzeniowego. Tak uważała Magda, im zaś bardziej uważała, tym bardziej Ryszard wątpił w swoje postanowienie zrobienia czegoś. Wątpił w siebie. Nie potrafił odwrócić w swoją stronę kobiety. Poniósł okrutną porażkę, rany będą się goić tygodniami, płacz nie odrzuconego, tylko gorzej - niedopuszczonego do odrzucenia albo przyjęcia - kochanka długo będzie roznosił się po domu, wpadając na każdego domownika, ale oczywiście nie na Magdę. Nawet nie przypuszczała, że Ryszard, ten Ryszard, którego znała od dawna, może pragnąć jej się oświadczyć. Wręcz wydawało się to głupie. Zresztą, teraz? Gdy gotuje obiad? Przynajmniej w jednej sprawie myśleli podobnie i gdyby mężczyzna o tym wiedział, nie załamywał się zbyt bardzo. Zupa zawsze kiedyś się ugotuje, zostanie zjedzona, talerze ktoś pomyje i droga do wybranki znów stanie się prosta. Byle zdążyć do kolacji. Ale Ryszard nie zastanawiał się, czy zdąży, było mu wszystko jedno. Wyszedł z kuchni bez słowa. Magda brakiem części powietrza nawet się nie przejęła.
__________
Ryszard, wiedząc, że nie da się zrobić nic, a można zrobić jedynie coś, postanowił właśnie to coś zrobić. Myślał o czymś konkretnym, mianowicie uklęknąć przed Magdą i poprosić ją o rękę. Sprawa była niełatwa, bo Magda akurat robiła rzecz kolidującą z rzeczą, o której wykonaniu marzył Ryszard - obierała ziemniaki na obiad. Oświadczyny nie należały do czynności pasujących do czynności kuchennych. Gdyby jeszcze jego wybranka serca obierała ziemniaki w salonie... Nie, wybrała kuchnię, poszła do kuchni, wyjęła z szuflady reklamówkę i w nią ładowała obierki młodych ziemniaków. Młodych, starych, niewielka różnica, a jednak jakaś, przy starych, zmarszczonych Ryszard czułby się w pewien sposób usprawiedliwiony. Dlaczego? Sam nie wiedział, po prostu czuł. Próbował wyjaśnić sobie tę zawiłość, szybko jednak zauważył, że nie robi tego, czego powinien. Ale dalej nie mógł, musiał czekać, aż Magda obierze ostatniego ziemniaka. Czekał w wejściu do kuchni, patrzył to na duży zegar wiszący na ścianie, to na swój zegarek na dłoni. Pierwszy się nieznacznie spieszył, Ryszard wolał wierzyć jemu, że pierwszy wskaże odpowiednią godzinę, czyli porę na ostatniego ziemniaka i na oświadczyny. Warzywa się skończyły, reklamówka z obierkami trafiła do wiadra, a Magda zajęła się krojeniem kartofli na kostkę. W międzyczasie doszła marchewka. Mężczyzna jęknął jak człowiek, który już nie może dłużej bezczynnie stać (choć przecież wcale bezczynnie nie stał), tylko musi działać (a raczej - działać bardziej, mocniej). Zrobił krok w kierunku kobiety, potem dwa do tyłu, potem znów dwa w bok, i znów trzy do przodu. Tańczył pięknie, nieważne, że bez rytmu i bez swojej woli - tańczył wolą walki dwóch przeciwstawnych sił. Jedna mówiła - idź, poproś o rękę, kuchnia, salon, jeden pies, możesz nawet w łazience się oświadczyć. Druga zaś przekonywała, że nie, trzeba poczekać, czekałeś w końcu tyle lat, kilka minut dłużej cię nie zbawi. Do której ze stron należały kroki w bok, nie miał pojęcia, najprawdopodobniej działała jeszcze jedna, trzecia, prawdopodobnie odpowiadająca za chęć jedzenia, gdyż boczne kroki coraz to bardziej przybliżały Ryszarda do lodówki. Ostatecznie uznał, że najlepiej będzie pierwszeństwo przyznać właśnie jej, otworzył zatem lodówkę i wyjął talerz z wędlinami.
- Będziesz jadł? Zaraz obiad - rzekła Magda.
Odezwanie się Magdy było faktem, które natychmiast kazało schować wyjęte naczynie z powrotem do lodówki. Nie dlatego, że zaraz obiad, bo "zaraz" wcale zaraz miało nie nastąpić. Dlatego, że coś z siebie wydobyła, jakieś słowa. Przerwała milczenie, co prawda nie krępujące, ale niepasujące do sceny oświadczyn. Atmosfera się poluźniła, niebo za oknem zajaśniało błękitem. Inna sprawa, że Magda w szybkim tempie pokroiła warzywa i wrzuciła do gotującego się bulionu, teoretycznie więc przestała zajmować się zupą, musiała jedynie doglądać, mieszać, sprawdzać, czy warzywa już miękkie. Ryszard mógł ją zabrać do salonu, poprosić, by usiadła, klęknąć przed nią, wyjąć pierścionek z kieszeni... Pomacał się po spodniach. Gdzie pierścionek? Puknął się w czoło - głupi, przecież włożył do marynarki. Marynarki jednak na sobie nie miał, zdjął z powodu gorąca, zapominając, że nosi w niej cenny przedmiot. Pobiegł, znalazł i wrócił, co zajęło mu pół minuty. Przez ten czas Magda zdążyła pomyśleć, że niezły z niego wariat i dwa razy sprawdzić warzywa. Zapach zupy roznosił się po pokojach. Ryszard nieśmiało zbliżył się do garnka i porozdziabał widelcem parę kartofli, jakby chciał sprawić, by szybciej się gotowały. Sam nie wiedział, czy głód bierze nad nim władzę, czy wciąż chęć ostatecznego zdobycia upragnionej kobiety jest najważniejsza. Chyba głód. Wyjął kawałek marchewki i zjadł. Była ledwo miękka, ale dobra. Magda skarciła go wzrokiem, zaraz się jednak zaśmiała, co jeszcze bardziej poprawiło nastrój. Pierścionek miał, kolano, na którym mógł klęknąć, też (nawet dwa, gdyby jedno zaczęło boleć wskutek niezdecydowania osoby pytanej), czysty, schludny strój również. W końcu mógł zrobić to coś, o czym marzył, z czym do kuchni o godzinie czternastej (a dochodziła już piętnasta) przyszedł. To coś stawało się powoli wykonywane, a wykonywanie owo rozpoczęte zostało przez pewny, konkretny krok w przód. Ha, nie dał drugiej sile dojść do głosu, trzeciej także, bezpiecznie przeszedł obok lodówki, obok garnka z zupą i, po wykonaniu kolejnych małych kroków, stanął przed Magdą. Ona jednak przed nim nie stała, tylko stała do niego bokiem. Cóż za przypadek! Nie może być, by osoba, którą prosimy o zostanie naszą żoną, stała do nas bokiem! Na domiar złego, Magda w ogóle nie zważała na biednego i zdezorientowanego mężczyznę nie wiedzącego, czy delikatnie zasugerować, by się odwróciła w jego stronę, czy szturchnąć, czy zapytać mimochodem o błahą rzecz... Wtedy jednak istniało niemałe prawdopodobieństwo, że kobieta jedynie spojrzy na mężczyznę, nakieruje na niego jedynie oczy, twarz, a tu potrzebne było całe ciało, tak teraz bardzo boczne i odpychające od działania. Pot lał się z czoła Ryszarda, ręce drżały, palce gubiły pierścionek w kieszeni marynarki, a Magda nic. Przygotowanie zupy traktowała jak najważniejsze zadanie dnia, ba, życia, czynność ta pochłonęła ją do reszty. Ryszard stanowił część powietrza, o tyle inną, że nie dawało się przez nią przejść, można jednak było nie mówić, bo i to powietrze nie mówiło, można było nie patrzeć, bo powietrze nie patrzyło, na pewno zaś nie było to patrzenie wymagające spojrzenia odspojrzeniowego. Tak uważała Magda, im zaś bardziej uważała, tym bardziej Ryszard wątpił w swoje postanowienie zrobienia czegoś. Wątpił w siebie. Nie potrafił odwrócić w swoją stronę kobiety. Poniósł okrutną porażkę, rany będą się goić tygodniami, płacz nie odrzuconego, tylko gorzej - niedopuszczonego do odrzucenia albo przyjęcia - kochanka długo będzie roznosił się po domu, wpadając na każdego domownika, ale oczywiście nie na Magdę. Nawet nie przypuszczała, że Ryszard, ten Ryszard, którego znała od dawna, może pragnąć jej się oświadczyć. Wręcz wydawało się to głupie. Zresztą, teraz? Gdy gotuje obiad? Przynajmniej w jednej sprawie myśleli podobnie i gdyby mężczyzna o tym wiedział, nie załamywał się zbyt bardzo. Zupa zawsze kiedyś się ugotuje, zostanie zjedzona, talerze ktoś pomyje i droga do wybranki znów stanie się prosta. Byle zdążyć do kolacji. Ale Ryszard nie zastanawiał się, czy zdąży, było mu wszystko jedno. Wyszedł z kuchni bez słowa. Magda brakiem części powietrza nawet się nie przejęła.
Re: Rozpadczyny
"Działała jeszcze jedna, trzecia"
Chyba lepiej wstawić tu myślnik "Działała jeszcze jedna - trzecia"
Mam mieszane uczucia do tych celowych powtórzeń.
Ale... całkiem dobrze się czytało, jest humor i nawet spora ciekawość, czy Ryszard wreszcie podoła oświadczynom.

Chyba lepiej wstawić tu myślnik "Działała jeszcze jedna - trzecia"
Mam mieszane uczucia do tych celowych powtórzeń.
Ale... całkiem dobrze się czytało, jest humor i nawet spora ciekawość, czy Ryszard wreszcie podoła oświadczynom.

- Patka
- Posty: 4597
- Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
- Lokalizacja: Toruń
- Płeć:
- Kontakt:
Re: Rozpadczyny
Dzięki, karolku. Masz rację z tym myślnikiem.
Tekst ma jeszcze kilka dodatkowych akapitów, ale wolałam zakończyć wcześniej.

Tekst ma jeszcze kilka dodatkowych akapitów, ale wolałam zakończyć wcześniej.

- eka
- Moderator
- Posty: 10470
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
Re: Rozpadczyny
Spojrzenie - odspojrzeniowe
Patko, bardzo trudno przejść ten tekst, z jakże oryginalnym tytułem. Zapachniało mi Gombrowiczem z okresu młodzieńczego, Ferdydurkowego.
Co prawda narracja wszechwiedzącego narratora skupia się prawie wyłącznie na relacjonowaniu myśli dwóch bohaterów, przez co brak mu, opowiadaniu, lekkości, ale myślę, że monolitowy zapis, ciężkości dodaje.
Niemniej, na plus psychologiczne opisy stanów.


Patko, bardzo trudno przejść ten tekst, z jakże oryginalnym tytułem. Zapachniało mi Gombrowiczem z okresu młodzieńczego, Ferdydurkowego.
Co prawda narracja wszechwiedzącego narratora skupia się prawie wyłącznie na relacjonowaniu myśli dwóch bohaterów, przez co brak mu, opowiadaniu, lekkości, ale myślę, że monolitowy zapis, ciężkości dodaje.
Niemniej, na plus psychologiczne opisy stanów.

- Patka
- Posty: 4597
- Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
- Lokalizacja: Toruń
- Płeć:
- Kontakt:
Re: Rozpadczyny
Dzięki, ekuś. Tekst ciężki? To dobrze, że taki krótki.
Może mój najnowszy dramat bardziej ci podejdzie. (ot, taka reklama)

Re: Rozpadczyny
Nie jest źle, ale oryginalne zakończenie mogłoby nadać całości smaczku. Wklej je chociaż do komentarza.
Tak jak pisałem, te powtórzenia trochę rażą,(mogłabyś wrzucić wersję "bezpowtórzeniową"?), ale tekst naprawdę niezły.
Tak jak pisałem, te powtórzenia trochę rażą,(mogłabyś wrzucić wersję "bezpowtórzeniową"?), ale tekst naprawdę niezły.
-
- Posty: 335
- Rejestracja: 30 paź 2011, 21:14
- Lokalizacja: Katowice/Jędrzejów/Kraków
Re: Rozpadczyny
Dawno nie czytało mi się tak dobrze tekstu na tym forum
Nie mówię, że jest najlepszy spośród wszystkich, które ostatnio czytałem, ale zdecydowanie napisany najsprawniej. Ani przez chwilę nie miałem ochoty przerwać czytania, a czasami mi się to zdarza, nawet jeśli później dany tekst ocenię tak dobry.
Uwielbiam typ humoru, jaki tu zaprezentowałaś. Nie wiem, czy świadomie inspirowałaś się Pratchettem, ale zalatywało mi tu starym dobrym Terrym na kilometr.
Temat ciekawy, forma ciekawa, śmiechłem wiele razy.
Super!

Nie mówię, że jest najlepszy spośród wszystkich, które ostatnio czytałem, ale zdecydowanie napisany najsprawniej. Ani przez chwilę nie miałem ochoty przerwać czytania, a czasami mi się to zdarza, nawet jeśli później dany tekst ocenię tak dobry.
Uwielbiam typ humoru, jaki tu zaprezentowałaś. Nie wiem, czy świadomie inspirowałaś się Pratchettem, ale zalatywało mi tu starym dobrym Terrym na kilometr.
Temat ciekawy, forma ciekawa, śmiechłem wiele razy.
Super!

- Patka
- Posty: 4597
- Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
- Lokalizacja: Toruń
- Płeć:
- Kontakt:
Re: Rozpadczyny
O, bardzo mi miło, dziękuję. 


Nie, nie świadomie, twórczość Pratchetta słabo znam, ale cieszę się, że mój tekst "zalatuje" uznanym autorem.Enbers pisze:czy świadomie inspirowałaś się Pratchettem, ale zalatywało mi tu starym dobrym Terrym na kilometr.

- Alicja Jonasz
- Posty: 1044
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
- Płeć:
Re: Rozpadczyny
Trzymałaś mnie w napięciu do końca, Autorko:) fajny humorystyczny tekst:)
Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
- Patka
- Posty: 4597
- Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
- Lokalizacja: Toruń
- Płeć:
- Kontakt:
Re: Rozpadczyny
Rozpieszczacie mnie komentarzami ostatnio.
Dziękuję, Alicjo. 

