Unplugged

Proza w pigułce, drabble.

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Marcin Sztelak
Posty: 3587
Rejestracja: 21 lis 2011, 12:02

Unplugged

#1 Post autor: Marcin Sztelak » 24 wrz 2017, 20:32

Tak dosłownie to bez wtyczki, chociaż to trochę głupie, bo wtyczki na miejscu, zwarte i gotowe można powiedzieć. Cóż zasilanie zerowe.
I tu z człowieka wychodzi delikatność cywilizacyjna, jakże się obejść bez tych wszystkich sprzętów napędzanych prądem. Nieważne, że niezrozumiałym, jakieś tam elektrony i potencjały, garść mocno wyblakłych informacji z odległej w czasie pracowni fizycznej.
Co tu robić bez miłego uchu bełkotu telewizora, ba nawet szumów i powarkiwań lodówki, cisza kompletna aż uszy bolą. Wcześniej narzekało się, że czasu poczytać nie ma, teraz jest, a do czytania jakoś ochoty zabrakło. Pisać by można – tylko tak bez komputera, na kartce? Toż to jakiś przedpotopowy sposób i ręka boli od długopisu, charakter pisma kulfoniasty, ciężko przeczytać, szczególnie w słabym blasku świeczki. Do tego wszystkiego zima, śnieg – więc wyjście z domu to zło konieczne. Znajomych można nawiedzać, ale czasy dzisiaj takie, że wiadomo gość w dom, cukier do szafy. Spać za długo się nie da, tematy do rozmów na wyczerpaniu, rozmyślania siłą rzeczy dość mroczne. Jednym słowem ból egzystencjalny, jakiego młody Werter, tudzież inny romantyk, by się nie powstydził. Można się skupić na tym, co u sąsiadów słychać, zresztą skupiać się nie trzeba, przez te papierowe ściany najmniejszy szelest wyraźnie do uszu dociera. Tylko ci sąsiedzi jakieś nieciekawe życie wiodą, zanudzić się można.
Pomarzyć – jest to jakiś pomysł, tyle że każde marzenie w ostatecznym rozrachunku sprowadza się do tych dwustu iluś voltów w gniazdku.
Całkiem zrezygnować z udogodnień dwudziestego pierwszego wieku? Raczej niewykonalne realnie patrząc. Choćby dość prosta sprawa – polowanie – na co? Na koty?! Zresztą to tylko jeden z przykładów, więc odpada w przedbiegach. O właśnie, może pobiegać? Eeeeeee….
Pozostało tylko jedno – zwariować, doskonałe wyjście nie tylko z zaistniałej sytuacje, ale całkiem dobre, wręcz doskonałe rozwiązanie na przyszłość. Zresztą czyż nie mówi się „życie sen wariata”.

Więc zwariowałem i wcale nie okazało się to jakieś wybitnie trudne.
Przynajmniej na początku, kiedy czyniłem to w zaciszu czterech ścian. A to rozmowy ze sprzętami, a to strojenie dziwnych min do lustra, powarkiwania i porykiwania, układanie głupich piosenek. Jak na przykład: Komar ugryzł psa, a na rzece kra. Wrona wyrwała pióra z ogona, oddała kozie, szyby na mrozie, a ja na wozie. Meeeeee. I tak dalej w podobnym stylu.
Jednak nadszedł moment by zanieść radość innym, wyjść do ludzi, im naprzeciw. I tu, niestety, zaczęły się schody. Wysokie oraz strome. Dodatkowo z okazji zimy oblodzone. Jakoś by trzeba to wariactwo uzewnętrznić, mówienie do siebie raczej się nie sprawdzi, gdy co drugi prowadzi dyskusje przez zestaw głośnomówiący. Nagość ze względu na porę roku odpada, ubranie charakterystyczne też trudna sprawa, bo co tu można wymyślić, kiedy niektórzy ubierają się już w mięso? Nachalnie nagabywać przechodniów nie będę, pysk obiją, albo organa odpowiednie wezwą, tudzież uśmiechną się pobłażliwie, domyślając się użycia jakiś niezbyt legalnych środków. Za oryginalnego żebraka mogą też wziąć, pewnie parę groszy zarobić by można, tylko chyba nie o to chodziło. O manifestacje raczej – patrzcie zwariowałem i dobrze mi z tym, serdecznie polecam ten doskonały sposób na życie.
Przedzierżgnąć się w jakąś znaną postać, powiedzmy Napoleona? Nazbyt oklepane, poza tym konkurencja straszna. Tak, sprawę należałoby głęboko przemyśleć, tylko czym to zaowocować może skoro już stałem się tym kim się stałem.
Znowu porażka, bo bycie wariatem tylko dla siebie smutne jakieś, sensu nawet pozbawione.
Lecz czy należy rezygnować, poddawać się po pierwszym niepowodzeniu?
Zapytałem stołu, a później fotela. Oczywiście, nie, pod żadnym pozorem – odpowiedziały. Zgodziłem się w stu procentach, posiedzę w domu, popielęgnuję swoje odchyłki od normy do wiosny. Wiosną wiadomo serce rośnie, zielono mi i w ogóle, marzec, kwiecień, maj. A później lato, wtedy dopiero będzie pięknie…
Tak, tak, ale niestety potem jesień i znowu zima, aż chciałoby się zakrzyknąć na całe gardło: Jak tu nie zwariować?, a może raczej: Jak tu zwariować?
I tu przebłysk geniuszu – należy zatrzymać nadejście tych obmierzłych, tych na j i z pór roku, za wszelką cenę i wszelkimi dostępnymi środkami. Tylko jak? W głowie coś się kołaczę o ruszaniu posad, o dźwigni, a o procesie odwrotnym nic, zupełnie.
Zasępiłem się, stół się zasępił, fotel też, tylko drzwi obojętnie skrzypiały. Czasu niby sporo, styczeń dopiero w kalendarzu kartki przewraca i za oknem bezczelnie paraduje, ale może go nie wystarczyć.
Zacznijmy więc od zatrzymania czasu – to akurat okazało się proste, kilka mocnych uderzeń w zegarek i sprawa załatwiona. Oczywiście nijak to nie rozwiązuje problemu podstawowego, jednak od czegoś trzeba zacząć. Zresztą można sobie zrobić przerwę, aby uczcić pierwszy sukces; papierowe czapeczki, woda gazowana w zastępstwie szampana, serpentyny i konfetti. Karnawał jest, jak dobrze pójdzie to ostatni, zabawić się należy do białego rana.
W cholerę z tym białym ranem, głowa boli, przez przebrzydłe drzwi, które zamiast ograniczyć się do skrzypienia wytrzasnęły skądś wino truskawkowe, a że truskawki świetnie pasują do szampana, choćby tylko zastąpionego gazowaną…
Nagle przyszło olśnienie, a raczej uświadomienie sobie straszliwego błędu, wystarczyło poczekać do cieplejszej pory roku i dopiero wtedy ten czas w łeb. Przeklęta niecierpliwość…
Ale nie ma co płakać nad rozlanym, czy raczej w drobny mak rozsypanym, koniecznie trzeba się zabrać za stworzenie dobrego planu. Właściwie nie jest ze mną jeszcze tak źle skoro moje myśli biegną dwutorowo, całkiem jak tramwaj i dzyń, dzyń, dzyń. W każdym razie z jednej strony powstrzymanie złych pór roku, z drugiej przemyślenia na temat uzewnętrznienia swojej nowej, przebogatej osobowości. Można obrać styl agresywny wykrzykując przykładowo: komuniści, czerwone ścierwa, ziemia, do budy. Tylko chyba odrobinę za młody jestem żeby mi poprzedni ustrój jakąś większą krzywdę uczynić był mógł. Chociaż znam takich z mojego rocznika, nawet młodszych, co to z takimi „krzywdami” się obnoszą, a nawet twierdzą, że dotknęły ich prześladowania.
Nieważne zresztą, ich problem, najważniejsze, że taki agresywny styl to raczej mało stylowy, zresztą od takich ciągłych wrzasków to i uszy bolą, i gardło można sobie zedrzeć.
Tymczasem zrobiło się ciemno, jakby krukowi oko wykolili, czy coś w ten deseń. Świeczek nie ma, elektryczny nadal nieobecny, przyjdzie oczami świecić, tylko ani przed kim nie ma, ani za co właściwie też.
Teraz to już zupełny mętlik się zrobił, nie tylko w głowie, ale na stole i pod także. Zresztą ten ostatni ciągle marudzi, od drzwi się zaraził, natomiast fotel obrażony zamilkł. Żebym to jeszcze wiedział gdzie jest ta kość niezgody, lecz nie pamiętam gdzie ją zakopałem.
Najwyższa pora spać, szczególnie, że nie wiem, która godzina.

Jestem pewien – przyśniło mi się rozwiązanie obu moich problemów, jednak jak to ze snami bywa uleciało gdzieś i hula w krainie gdzie śpią sny. Coś nie tak z tym zdaniem, mało sensowne. Dobrze, bardzo dobrze, im mniej sensu tym bardziej zawansowany proces mojej przemiany, aż w końcu z niekształtnej poczwarki wykluję się jako piękny, szalony motyl. Taki, który swojego szaleństwa udowadniać nie musi, bo na pierwszy rzut oka widać, kto zacz.
Upojony wizjami nawet nie zauważyłem, że jakby cieplej się zrobiło, a wybierałem się na zakupy. Opatulony na trzaskające mrozy od razu zalałem się potem, postanowiłem jednak nie wracać, bo przecież trzeba by usiąść na minutkę, a skoro zabiłem czas to ta minutka mogłaby i parę godzin potrwać. Sprzedawczyni jakoś dziwnie na mnie patrzyła, aż serce zadrżało, czyżby to już? Niestety, rozmarzony założyłem rękawiczki nie do pary, jedną skórzaną mocno wytartą, drugą wełnianą bez palców. Tylko tyle, złudna nadzieja i palpitacja niepotrzebna. Zdziwiło mnie natomiast, że w mięsnym nie było świeczek, do czego to doszło, świat zmienia się w jakimś przerażającym tempie. Naprawdę trzeba by jakimś sprinterem być i to z czołówki światowej.
Dzień taki piękny, do domu wracać nie bardzo się chce, może tak skoczyć nad wodę, poopalać się, popływać? Szkoda tylko, że przeklęta zi… – sza, lepiej nie wymawiać tej obrzydliwej nazwy. W takim razie nad rzekę, pokarmić kaczki, bażanty, bociany i całe to wodne towarzystwo. Na szczęście mam w kieszeni sporą garść miętowych landrynek.
Znowu ciemno, gdzie ja byłem? Nogi bolą, chyba, bo wcale ich nie czuję. I gdzie ja jestem? Dookoła mrok, gęsty, czarny, prawie że namacalny, tylko gdzieś daleko majaczą pojedyncze, słabiutkie punkciki światła. O, wyraźnie się zbliżają i jakby ich więcej, cholera!!
Jak jedziesz idioto, ty zresztą też, zabić mnie chcą, czy co?
Trzeba uciekać, zamknąć oczy i biec, biec, biec. Przed siebie, byle dalej od tych morderców.
Dawno się tak nie zmęczyłem, ale już wszystko w porządku, przysiadłem na ławeczce pod moim blokiem i zastanawiam się gdzież u diabła mam klucze od mieszkania. Zresztą ciężko mi o tym myśleć, bo nie wiedzieć skąd i po co pałętają mi się po głowie żółwie z Galapagos. Nie pojmuję, przecież nie znam żadnego z nich, nie przypuszczam nawet abyś mieli choć jednego wspólnego znajomego. Nadto coś strasznie uwiera mnie w lewym bucie, poczekam aż przejdzie.
Jednak nie dałem rady, zdjąłem obuwie, a w środku klucze – raczej ich tam nie chowałem, więc zdecydowałem, że już nigdy nie użyję pasty, ani szczotki. Kara musi być.
W końcu w domu, tylko jakoś tu dziwnie, mebli nie poznaję i w ogóle… Mniejsza z tym jest łóżko, a to najważniejsze.
Śniły mi się duże, czerwone tabletki, które najpierw namawiały mnie żebym je połknął, później próbowały połknąć mnie. Koszmar, nigdzie nie było nawet szklanki wody, mogłyby się biedactwa zadławić.
Strasznie boli mnie głowa, wszędzie pełno błota, na stole reklamówka z kilkoma połamanymi świeczkami, parę brudnych miętusów, lusterko samochodowe.

Poza tym wszystko po staremu: sąsiedzi za ścianą oraz bezrobotny sprzęt elektryczny, rozbity zegarek i kilka pustych butelek o zapachu truskawek i wszystko zasypane warstwą karnawałowego konfetti. Strzępy serpentyn niczym pajęczyny smętnie zwisające z żyrandola, fotel obrócony do ściany i gdzieś zagubione drzwi do łazienki. Siedzę na łóżku i rozglądam się dokoła, musi być w tym wszystkim jakiś sens, logika choćby i snu.
Pewne jest tylko zima za oknem i nic ponadto. Przeżuwam w ustach słowa, i nie mogę ich wypluć. Czekam na zmrok, mam wrażenie, że wtedy coś się stanie, coś bardzo ważnego…

Ponadto nie ma prądu.

witka
Posty: 3121
Rejestracja: 28 wrz 2016, 12:02

Unplugged

#2 Post autor: witka » 25 wrz 2017, 9:37

Mimo wszystko przepływ strumienia świadomości, bo istnieje pewien rodzaj przejściówki między autorem a czytaczem.
Nigdy jednak o 100% sprawności. Za duże straty przejścia na grubości ziarna.
Co wyłapłem, to wyłapałem, pewnie jak u dźindźiniera Mamonia zatrzymały mnie te tylko motywy, które znam.
Nienachalne słownictwo i elementy poezji, jakby samosiejki z dobrych słów w tym przekazie.

Pisząc robię takie babole, że to mnie zwalnia z merytorycznej oceny tekstu, żeby nie powiedzieć nie uprawnia.
Ostatnio zmieniony 25 wrz 2017, 21:06 przez witka, łącznie zmieniany 1 raz.
Nie bój się snów, dzielić się tobą nie będę. - Eka

Gruszka

Unplugged

#3 Post autor: Gruszka » 25 wrz 2017, 20:27

Aż fotel pogłaskałam po oparciu, tak Twój tekst mi się podoba. :) Zaczynasz wtyczkami i zerowym zasilaniem, zamykasz brakiem prądu - fajna klamra dla studium homo-elektrycznego. :) Czytał się tekst z wielką przyjemnością :)

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Unplugged

#4 Post autor: eka » 02 paź 2017, 19:07

Monolog jak się patrzy:)
W trakcie czytania błysnęła myśl, że nadaje się na monodram. Tylko by zyskał - oczyma wyobraźni widzę, jak aktor wyjmuje klucze z buta. Ze skarpetki?
: )
Przydałaby się korekta, szczególnie w zakresie przecinków.
Ale ogólnie podobało się.
Pozdrawiam.

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

Unplugged

#5 Post autor: Alicja Jonasz » 03 paź 2017, 20:15

A i ja przeczytałam i zachciało mi się coś podobnego napisać, tylko całkiem innego, równie szalonego bohatera stworzyć, tylko jeszcze bardziej, żeby mu na wierzch oczy wyszły jak przejechanej na wiosnę żabie i żeby nie był w tym swoim zachowaniu, myśleniu aż tak logiczny; tekst przypadł mi do gustu :)
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
Elunia
Posty: 582
Rejestracja: 03 lis 2011, 22:28
Lokalizacja: Poznań

Unplugged

#6 Post autor: Elunia » 06 paź 2017, 23:37

Ciekawie u Ciebie. Warto było przeczytać. :ok:

ODPOWIEDZ

Wróć do „OKRUCHY PROZATORSKIE”