Pokój numer 29
Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz
-
- Posty: 833
- Rejestracja: 11 mar 2012, 12:41
Pokój numer 29
Pięćset trzydziesty trzeci dzień pobytu w Belfaście. Otwieram oczy.
Poranek niejedną jest godziną i niejedną rozpaczą otuloną w pierzynę. O poranku jest się kokonem z żywego, słodkiego mięsa, a gdzieś w środku wiruje świeża krew.
Zapalam papierosa, zastanawiając się, co muszę dziś zrobić.
Ktoś kiedyś powiedział, że praca uszlachetnia…
Wstaję z łóżka z głupim uśmiechem na twarzy i, z jeszcze głupszym bałaganem w głowie, zaczynam wykonywać proste czynności, należące do porannej toalety. Mewy błagalnym tenorem proszą, abym została z nimi dłużej.
Jest deszcz - stały bywalec irlandzkich ulic. Idę. Nie słyszę szumu drzew ani swoich kroków. Jestem zmęczonym, skacowanym aniołem, który stara się dotrzeć do pracy.
„Nie w krzyku jest metoda, lecz w ciszy” - tak pomyślałam, podając papier toaletowy prawie stuletniej June Robinson.
Moja praca polega na sprzątaniu pokojów i łazienek starszych osób w jednym z domów opieki w południowym Belfaście. Czynności należące do moich obowiązków wykonuję mechanicznie. Często krążę po przerażająco cichych korytarzach, oglądając tandetne obrazy na ścianach: zachody słońca w Prowansji, australijskie wybrzeża przed zmierzchem lub podróbki osiemnastowiecznych dzieł sztuki. Niejednokrotnie spotykam na swojej drodze, spacerujące z wózeczkiem, staruszki. Prawa część kierownicy wózka służy im jako wieszak na dyndającą torebkę. Niektóre pokoje nie są zaopatrzone w łazienki. Mieszkanka czterech ścian, wyposażonych w szafę i łóżko, ma możliwość rozprostowania kości podczas przechadzki do toalety, znajdującej się na końcu korytarza. Napotykając mnie, wykrzywia usta w coś na kształt uśmiechu (ja mam swój wózek, ona ma swój) i pyta o pogodę oraz o to, czy ma równomiernie rozprowadzony puder na twarzy. Odchodząc, powtarza litanię: Room number 21, room number 21, room number 21.
Czasami wydaje mi się, że błądzę po korytarzach tak samo, jak spotykane przeze mnie staruszki. Korytarz, parę zakrętów, jadalnia, winda, pierwsze piętro, korytarz, zakręt. Swoją drogę odnajduję przy pokoju numer 29, gdzie mieszka Margaret O’Neil, posiadająca niezwykle przyciągający czar człowieczeństwa. Wysłuchuję kolejny raz bajki o wspaniałym domu na Lisburn Road i przepięknym sadzie. Spaceruję z nią wśród rozkwitłych drzew i delektuję się ich zapachem. Staję się Margaret O’Neil. Przez otwarte okno werandy wołam na obiad dzieci, bawiące się w ogrodzie. Radosna trójka wygłodniałych maluchów szybko reaguje na mój głos i po chwili w domu robi się gwarnie. Czas, który spędzam z dziećmi, nazywam w duszy szczęściem. Kiedy to było? Odpowiedź na to pytanie sprawia mi największy kłopot. Zdaje się, że jakieś sześćdziesiąt lat temu, kiedy nie miałam powykrzywianych palców u rąk, siwych włosów i drżącego głosu. Teraz jednak chciałabym zanucić (nie dzieciom, lecz sobie) kołysankę i zasnąć.
Patrzę na zegar wiszący na ścianie. Jeszcze czterdzieści minut i będę mogła zrzucić z siebie zielony fartuch, opieczętowany napisem „Staff”. Skoncentrowanym ruchem zamknę drzwi, za którymi starość i śmierć toczą ze sobą nieustanny bój. Pójdę w stronę mroku, sklejając myśli w kroplę pluchy. Jak pozostawiony na dywanie włos… grzmot, bursztyn i spełnienie, znów stanę się wielką stratą.
Poranek niejedną jest godziną i niejedną rozpaczą otuloną w pierzynę. O poranku jest się kokonem z żywego, słodkiego mięsa, a gdzieś w środku wiruje świeża krew.
Zapalam papierosa, zastanawiając się, co muszę dziś zrobić.
Ktoś kiedyś powiedział, że praca uszlachetnia…
Wstaję z łóżka z głupim uśmiechem na twarzy i, z jeszcze głupszym bałaganem w głowie, zaczynam wykonywać proste czynności, należące do porannej toalety. Mewy błagalnym tenorem proszą, abym została z nimi dłużej.
Jest deszcz - stały bywalec irlandzkich ulic. Idę. Nie słyszę szumu drzew ani swoich kroków. Jestem zmęczonym, skacowanym aniołem, który stara się dotrzeć do pracy.
„Nie w krzyku jest metoda, lecz w ciszy” - tak pomyślałam, podając papier toaletowy prawie stuletniej June Robinson.
Moja praca polega na sprzątaniu pokojów i łazienek starszych osób w jednym z domów opieki w południowym Belfaście. Czynności należące do moich obowiązków wykonuję mechanicznie. Często krążę po przerażająco cichych korytarzach, oglądając tandetne obrazy na ścianach: zachody słońca w Prowansji, australijskie wybrzeża przed zmierzchem lub podróbki osiemnastowiecznych dzieł sztuki. Niejednokrotnie spotykam na swojej drodze, spacerujące z wózeczkiem, staruszki. Prawa część kierownicy wózka służy im jako wieszak na dyndającą torebkę. Niektóre pokoje nie są zaopatrzone w łazienki. Mieszkanka czterech ścian, wyposażonych w szafę i łóżko, ma możliwość rozprostowania kości podczas przechadzki do toalety, znajdującej się na końcu korytarza. Napotykając mnie, wykrzywia usta w coś na kształt uśmiechu (ja mam swój wózek, ona ma swój) i pyta o pogodę oraz o to, czy ma równomiernie rozprowadzony puder na twarzy. Odchodząc, powtarza litanię: Room number 21, room number 21, room number 21.
Czasami wydaje mi się, że błądzę po korytarzach tak samo, jak spotykane przeze mnie staruszki. Korytarz, parę zakrętów, jadalnia, winda, pierwsze piętro, korytarz, zakręt. Swoją drogę odnajduję przy pokoju numer 29, gdzie mieszka Margaret O’Neil, posiadająca niezwykle przyciągający czar człowieczeństwa. Wysłuchuję kolejny raz bajki o wspaniałym domu na Lisburn Road i przepięknym sadzie. Spaceruję z nią wśród rozkwitłych drzew i delektuję się ich zapachem. Staję się Margaret O’Neil. Przez otwarte okno werandy wołam na obiad dzieci, bawiące się w ogrodzie. Radosna trójka wygłodniałych maluchów szybko reaguje na mój głos i po chwili w domu robi się gwarnie. Czas, który spędzam z dziećmi, nazywam w duszy szczęściem. Kiedy to było? Odpowiedź na to pytanie sprawia mi największy kłopot. Zdaje się, że jakieś sześćdziesiąt lat temu, kiedy nie miałam powykrzywianych palców u rąk, siwych włosów i drżącego głosu. Teraz jednak chciałabym zanucić (nie dzieciom, lecz sobie) kołysankę i zasnąć.
Patrzę na zegar wiszący na ścianie. Jeszcze czterdzieści minut i będę mogła zrzucić z siebie zielony fartuch, opieczętowany napisem „Staff”. Skoncentrowanym ruchem zamknę drzwi, za którymi starość i śmierć toczą ze sobą nieustanny bój. Pójdę w stronę mroku, sklejając myśli w kroplę pluchy. Jak pozostawiony na dywanie włos… grzmot, bursztyn i spełnienie, znów stanę się wielką stratą.
Ostatnio zmieniony 16 lip 2013, 10:19 przez Adela, łącznie zmieniany 2 razy.
- 411
- Posty: 1778
- Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
- Lokalizacja: .de
Re: Pokój numer 29
Zaczyna sie jak zapiski szeregowego z akcji pacyfikacyjnej... No swietnie sie zaczyna. Dlugo mialam wrazenie, ze narrator jest meczyzna.
Witaj Adelo.
Przeladna ta Twoja miniaturka. Lubie takie pisanie: spokojne, bez pospiechu, w jednym rytmie. Doskonale wiesz o czym chcialas napisac i doskonale znasz temat - to sie czuje.
Ulubione? A prosze:
Podoba sie.
Milego, J.
Witaj Adelo.

Przeladna ta Twoja miniaturka. Lubie takie pisanie: spokojne, bez pospiechu, w jednym rytmie. Doskonale wiesz o czym chcialas napisac i doskonale znasz temat - to sie czuje.
Ulubione? A prosze:
Adela pisze:Jestem zmęczonym, skacowanym aniołem, który stara się dotrzeć do pracy.
Adela pisze:Odchodząc, powtarza litanię: Room number 21, room number 21, room number 21.
Co do calej reszty - dobrze, sprawnie napisane. Moze osobiscie co nieco sformulowalabym inaczej, co nieco usunela calkiem, ale nie bede sie specjalnie czepiac. Ciekawy, ladnie podany kawalek ostrej tempery, która ktos pokryl subtelna akwarela.Adela pisze:Pójdę w stronę mroku, sklejając myśli w kroplę pluchy. Jak pozostawiony na dywanie włos… grzmot, bursztyn i spełnienie, znów stanę się wielką stratą.
Podoba sie.
Milego, J.
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Pokój numer 29
no, ładnie namalowany obrazek - dzień z życia zwykłej kobiety, i jej refleksje nad życiem...
nie gniewaj się, ale się przyczepię delikatnie:
I moc serdeczności wysyłam...
Ewa


nie gniewaj się, ale się przyczepię delikatnie:
wieszak na dyndająca torebkęAdela pisze: wieszak na dyndającą się torebkę.
Niektóre pokoje nie mają łazienek, więc mieszkanka czterech ścian z szafą i łóżkiem ma możliwość rozprostowania kości w czasie przechadzki do toalety, leżącej na końcu korytarza - nie spróbowałabyś tak?Adela pisze: Niektóre pokoje nie są zaopatrzone w łazienki. Mieszkanka czterech ścian, wyposażonych w szafę i łóżko, ma możliwość rozprostowania kości podczas przechadzki do toalety, znajdującej się na końcu korytarza.
I moc serdeczności wysyłam...
Ewa
-
- Posty: 833
- Rejestracja: 11 mar 2012, 12:41
Re: Pokój numer 29
Witam,
Dziękuję za lekturę, komentarze i wskazówki:)
Pozdrawiam,
A.
Dziękuję za lekturę, komentarze i wskazówki:)
Pozdrawiam,
A.
- skaranie boskie
- Administrator
- Posty: 13037
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
- Lokalizacja: wieś
Re: Pokój numer 29
Przecinek po mewach zbędny.Adela pisze:Mewy, błagalnym tenorem proszą, abym została z nimi dłużej.
I to jest jedyny słaby punkt tego okrucha.
Powtórzę za poprzedniczkami - ładnie namalowany obrazek, spokojny opis, a przecież pełen akcji. I wszystko skondensowane, jak w pigułce.




Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
skaranieboskie@osme-pietro.pl
-
- Posty: 833
- Rejestracja: 11 mar 2012, 12:41
Re: Pokój numer 29
Skaranie boskie dziękuję za lekturę i komentarz,
Pozdrawiam serdecznie,
A.
Pozdrawiam serdecznie,
A.
- zdzichu
- Posty: 565
- Rejestracja: 06 lip 2013, 0:06
- Lokalizacja: parking pod supermarketem
Re: Pokój numer 29
I ja to przeczytałem z przyjemnością i uznaniem dla pani Autorki.
Jest jakiś głęboki sens w pracy na rzecz osób starszych, zniedołężniałych. Na co dzień staramy się nie myśleć o takich sprawach, jednak kiedyś przyjdzie dzień, w którym zaczniemy, bo będzie to już dotyczyć nas samych. Wspaniale to pani ujęłaś, Adelo.
Jest jakiś głęboki sens w pracy na rzecz osób starszych, zniedołężniałych. Na co dzień staramy się nie myśleć o takich sprawach, jednak kiedyś przyjdzie dzień, w którym zaczniemy, bo będzie to już dotyczyć nas samych. Wspaniale to pani ujęłaś, Adelo.
kurna po piersze
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie
-
- Posty: 833
- Rejestracja: 11 mar 2012, 12:41
Re: Pokój numer 29
Dziękuję za lekturę i komentarz
Pozdrawiam serdecznie,
A.
Pozdrawiam serdecznie,
A.