Dziennik z moheru (1)

Dzienniki, reportaże, eseje, felietony, artykuły, listy itp.

Moderatorzy: Gorgiasz, Lucile

Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Re: Dziennik z moheru (1)

#11 Post autor: eka » 17 lis 2015, 11:50

Z analizą mechanizmów wspólnotowych nie ma sporu.
Szacunek za próbę podpowiedzi: co czynić.
Wiesz, w czasach kiedy religia była celem ataku komunistycznej władzy, część społeczeństwa gorliwie się laicyzowała, ale kiedy ta sama część dostała od tejże władzy w dupsko, za budowanie opozycji, kościół jako instytucja, stał się dla nich bliski. Gdyby islam stał się religią dominującą, katolicyzm znalazłby mnóstwo zwolenników, niekoniecznie czyniących się wyznawcami Boga chrześcijańskiego.
-----------------------------------------------------------------------
Kwestia wolności jest automatycznie wpisana w wybór. To jedyna wg mnie forma wolności, niechętnie z niej większość korzysta. Wygodnie po prostu słuchać i naśladować rozmaitych guru. Szczególnie aktualnie na topie. Poczucie bezpieczeństwa itp. mechanizmy. Myślenie boli, a grupa wzmacnia.

-----------------------
Rozumiem Glo, że proponujesz Europie odbudowę wspólnotową wokół religii, która była filarem etycznym i umacniała władzę świecką.
Nietzsche krzycząc w kościołach Bóg umarł, nie miał bynajmniej na myśli śmierci obiektu sacrum, ale braku odczuwania sacrum w sercach i umysłach jego pseudowyznawców. To się tylko pogłębiło. Za sprawą nośnika sacrum też. Autorytety upadłe straszny czynią wyłom w wierze nieugruntowanej.
Myślę, że czas na wielki comeback etyki. Która będzie łączyć zachodnich teistów i ateistów. Kant?

Awatar użytkownika
Gorgiasz
Moderator
Posty: 1608
Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51

Re: Dziennik z moheru (1)

#12 Post autor: Gorgiasz » 17 lis 2015, 13:11

Mówiąc ogólnie – bardzo ciekawy tekst oraz zawarte w nim przemyślenia. Pozwolę sobie odnieść się do kilku kwestii, zwłaszcza do tych, z którymi trudno mi się pogodzić.
Siłą rzeczy zatem, jeśli wspólnota ma nie być podatna na zniszczenie, erozję kulturową czy etniczną bądź auto-rozpad, powinna posiadać swoje filary, które trudno będzie podważyć i których autorytet nie będzie wynikał z niczyjego prywatnego widzimisię.
Tyle, że praktyka pokazuje, że podważyć filary kultury europejskiej, jest bardzo łatwo. I nie jest to pierwszy przypadek. Nie zapominajmy o bolszewizmie i nazizmie.
Nikt nie polemizował z wolą i potęgą istot boskich, które - zazwyczaj - były władne na przykład zesłać na ludzi potop bądź grom z jasnego nieba.
Nie zgodzę się z tą tezą. Takie przypadki były zawsze, zawsze znaleźli się tacy ludzie, czy to na gruncie religijnym (np. casus złotego cielca) czy społecznym (Sokrates). I zdobywali – w krótkim najczęściej okresie czasie – zwolenników czy przewagę. Jednak instytucjonalny adwersarz okazywał się zbyt silny.
Warto zauważyć przy okazji, że porządek moralny, stworzony bez odniesienia do autorytetów zewnętrznych, nigdy nie okaże stabilny, jeśli oprze się go o jedynie o wolę, serce i umysł człowieka. Ludzie bowiem zawsze będą mieli tendencję, aby przesuwać granice tego, co wolno i tego, czego nie wolno. celem zapewnienia sobie chwilowych korzyści, na dalszy plan spychając potrzeby wspólnotowe.
Również się nie zgodzę. Wspomniane tutaj granice tego co wolno i nie wolno, są pochodną zastanej (a nie tworzonej!) sytuacji przez daną grupę. Pod pojęciem sytuacji, rozumiem tu istniejący porządek społeczny, prawny, obyczajowy, religijny etc. I granice te by nie istniały, gdyby tego porządku (w zasadzie dogmatycznego) nie było. Skutek nie jest przyczyną. Przesunięcie granic, daje indywidualne korzyści, które są akceptowane i wspierane prze wspomniany system, kosztem tych, którzy nie znaleźli się na jego wierzchołku. A z doświadczeń indywidualnych (moich konkretnie) wynika, że przebywając w jakiejś grupie (o charakterze towarzyskim, np. wspólny wakacyjny wyjazd pod przysłowiowy namiot), większość jej członków – może instynktownie – dobro tej grupy przedkłada nad interes jednostki, to jest siebie.
Poczucie dobra i zła (najogólniej pojmowane) jest czyś wrodzonym, rodzajem instynktu danym a priori, a nie narzuconym (siłą – bo jakżeby inaczej) przez jakikolwiek zewnętrzny system. Tylko odczucia takie, zostały stłumione przez cywilizację, w której żyjemy i przyjęte przez nią normy.
I popatrzmy na inteligentne zwierzęta. Na przykład - jak by to nie zabrzmiało – mam na myśli szczury. Tam pojedynczy osobnik z własne, nieprzymuszonej woli, zjada podejrzaną żywność, a inne czekają czy przeżyje. No, ale one nie znają moralności.
A propos moralności; kiedyś wyczytałem taką jej definicję: „Moralność, to postawa wobec tych, których się nienawidzi.”
Dopasowywać będą - każdy po swojemu - wartości do własnego subiektywnego oglądu rzeczy, po czym gromadzić wokół siebie zwolenników takiej a nie innej idei. Wspólnota zacznie się dzielić i ulegać wewnętrznej dezintegracji. Sprzyja temu zjawisku egoistyczna natura człowieka, dążącego przede wszystkim do spełnienia swoich zachcianek oraz do moralnej, intelektualnej, doktrynalnej samowoli.
Skąd takie uprzedzenia, skąd tyle... niechęci (eufemizm) do własnego gatunku, czyli pośrednio do samego siebie i swoich najbliższych? To co piszesz, to właśnie nastawienie, działanie i cel wszelkich systemów o których wcześniej była mowa. To, co one narzucają ludziom niepotrafiącym się bronić i rozumieć, bo tak są ukształtowywani przez nie od kołyski.
Do dziś racjonaliści nie znaleźli lepszego oparcia dla hierarchii wartości etycznych, niż nakaz respektowania zasad nadanych przez niepodważalny boski autorytet (dopóki jednak ktoś go nie podważy, na przykład dokonując rewolucyjnego odkrycia naukowego).
Nie mieszajmy Boga z religią. Tacy jak ci z Paryża, też się do Niego odwołują, więcej, działają w Jego Imię. Lecz to nie Bóg ich tego nauczył, tylko ich kapłani, zinstytucjonalizowani „przywódcy religijni”.
No i wreszcie - co najważniejsze - nie istnieje skuteczniejszy instrument sprawowania władzy we wspólnocie, niż religia. A racja bytu wspólnoty i jej stabilność jest przecież z władzą niemal tożsama.
Przyjmijmy, że nie istnieje. Ale dlaczego? Bo nikt nie miał możliwości stworzyć takowego, władza, która dysponuje jakąkolwiek siłą, nigdy przecież nie dopuści do tego, bo to oznacza jej śmierć. Zwykły instynkt samozachowawczy.
Ludzie przekonani o prawdziwości i realności "wyższych racji" skłonni byli oddawać życie w obronie wspólnoty i obowiązujących w niej zasad. Dla bezpieczeństwa wszystkich i dla utrzymania statusu quo, będącego w oczach całej społeczności wygodnym kompromisem.
No wybacz...
Przypomniała mi się pewna wypowiedź na pewnym forum (mniej więcej tak jak jej sens zapamiętałem): wojska hitlerowskie winny być przez Polaków witane z radością, a za najazd w trzydziestym dziewiątym powinni być wdzięczni, bo był dobry, ponieważ hitlerowcy bronili idei chrześcijańskich przed bestią komunizmu.
To w ramach „wygodnego kompromisu”.
Oczywiście, przyglądając się pod lupą całemu mechanizmowi, można dostrzec wszystkie jego słabe punkty, można zarzucić mu wewnętrzne sprzeczności, można podważać dogmaty religijne, przeciwstawiając im dokonania i odkrycia współczesnej nauki (przecież nikt już nie wierzy dzisiaj w infantylny obraz piekła pełnego ognia, smoły i kotłów, itp.),
Wydaje mi się, że ten pogląd jest troszeczkę przestrzały, a przynajmniej opiera się na przebrzmiałych przesłankach. Powtórzę za Paulem Daviesem („Bóg i nowa fizyka”): „moim zdaniem fizyka oferuje pewniejszą drogę poznania Boga niż religia.”
ale nie da się zaprzeczyć, że religia (w tym wypadku chrześcijańska) była spoiwem wspólnoty europejskiej (na etapie jej powstawania i umacniania się),
Nie da się. Tylko jak ta Europa wygląda po tych szesnastu czy siedemnastu wiekach? I jak wygląda jej miniona historia. Ale również obszary, gdzie panowały inne religie nie wyglądają lepiej. Symptomatyczne.
System wartości uległ więc radykalnemu zachwianiu - i nie chodziło już o demoralizację indywidualną, ale o demoralizację całych społeczeństw.
Ten system chwiał się na przestrzeni absolutnie całej historii: na przykład oczekiwanie końca świata przed tysięcznym rokiem czy krucjaty dziecięce. To była także demoralizacja (jeśli już używamy tej terminologii) całych społeczeństw.
Wartości wspólnotowe zostały zastąpione wartościami indywidualnymi, poprzez promocję materializmu, hedonizmu i konsumpcyjnego stylu życia.
To nie jest wynalazek dwudziestego wieku. A starożytny Rzym? Też miał swoją religię i też w praktyce kultywował materializm, o reszcie nie wspominając. A poziom życia wyższych warstw kleru (nie wszystkich i nie zawsze) na przestrzeni wieków? A władcy, królowie świeccy?
Tą bowiem rządzą wielkie potęgi ekonomiczne - i warto podkreślić, że można tu mówić nie tyle o mocarstwach (w sensie państwowości), ale o wielkich korporacjach, kartelach i instytucjach finansowych. Destabilizacja, degrengolada ideowa oraz światopoglądowa, globalny "zmierzch bogów" jest im wybitnie na rękę, gdyż pozwala na przejęcie kontroli przez pieniądz nad coraz to kolejnymi obszarami życia.

To prawda.
Ale:
Człowiek we współczesnym świecie nie istnieje już w odniesieniu do żadnych imperatywów moralnych z przeszłości,
Przy takim postrzeganiu roli jednostki w świecie, nie ma już mowy o jakimkolwiek wymiarze wspólnotowym ludzkiego życia.
- takie konkluzje wydają mi się być nazbyt pesymistyczne i uproszczone.
To takie swoiste "współczesne średniowiecze".
Ciekawe porównanie.


Paradoksalnie, drogę do tego otwierają ideologie intensywnie zwalczające jakąkolwiek religijność rodzimą, takie jak radykalny antyklerykalizm i ateizm.
Nie zgodzę się, ponieważ:
Sacrum ukazują w krzywym zwierciadle,
Islamiści właśnie opierają się o sacrum i to w silniejszym stopniu niż to czynią w praktyce (podkreślam: w praktyce, czyli w praktycznym, przynoszącym efekty działaniu) kościoły chrześcijańskie.
A tak na marginesie nie zapominajmy, że przyjąć „uchodźców” do Polski zgodziła się premier rządu będąca praktykującą katoliczką, podobnie jak przynajmniej większość jej gabinetu. O ile się orientuję, w skali Europy to wygląda podobnie. I nie zasłaniajmy się sztucznym, ad hoc przyjętym i rozpowszechnianym terminem, który jest absolutnie nieadekwatny do opisywanych pojęć, zdarzeńm czy osób, a tylko zamydla i zniekształca fakty.
fanatyczne ideologie antykościelne powodują, że ludzie zaczynają żyć w chaosie, zagubieniu, nieufności, rozdarciu między obietnicami, którymi bombardują człowieka rozmaite opcje propagandowe.
Nie traktujmy ludzi jak idiotów.
Nie ma mowy o przeciwwadze w postaci religii posiadającej, w podobnym stopniu jak islam, wpływ na funkcjonowanie społeczeństw, na kształtowanie ich priorytetów i na umacnianie determinacji.
No, ale to już chyba wina odnośnej religii; przynajmniej w jakimś stopniu. Skoro Islam daje radę...
Taką przeciwwagą wreszcie nie stanie się też na pewno żadna silna władza, gdyż nie posiada ona mocnych punktów zaczepienia w świadomości społecznej,
Tutaj może by i miała, tylko wewnątrz Europy czy Ameryki istnieją siły, którym jest to na rękę. Czytałem artykuł (nie mogę go teraz znaleźć), że te migrację finansuje pewien multimiliarder żydowskiego pochodzenia (wymieniony z imienia i nazwiska, nazwisko na S, zdjęcie nawet było, stary człowiek). Mówi się też, że jest to na rękę USA, bo osłabia UE, a jak nie patrzeć, to jednak konkurencja.
Nawet, jeżeli musimy z czegoś zrezygnować, mając na uwadze wyższą konieczność.
I ponoć o to właśnie chodzi, aby spowodowawszy zagrożenie, żeby ludzie godzili się na ograniczenie własnej wolności, prywatności, etc. Rządzić będą korporacje sprzymierzone z władzami, stopniowo wprowadzając system totalitarny, ci zresztą już się dzieje, czynione są różne próby i przymiarki (np. w handlu – hipermarkety). Może się okazać, że cała ta sytuacja jest inspirowana i nakręcana niekoniecznie przez świat muzułmański, albo nie tylko przez niego. Ciekawie na ten temat mówił (w filmiku na YT) prof. Wolniewicz: Sytuacja była taka (na początku całego tego exodusu): europejski statek patrolowy natyka się na tonącą czy dryfującą łódź z ludźmi (to de facto rozbitkowie, bo kto miał im nadać w tym momencie status uchodźcy; kapitan patrolowca?) 40 mil czy kilometrów od wybrzeża Libii. Po czym wiezie ich do oddalonej o 200 tychże mil czy kilometrów Sycylii. Dlaczego? Kto mu to nakazał? Prosto logika podpowiada, że należałoby ich odstawić do ojczyzny, do której jest zresztą pięciokrotnie bliżej.
ponieważ boją się zakręcenia kurka z ropą ze strony naftowych mocarstw zdominowanych przez islam i wspierających jego ekspansję
Z tą ropą to najprawdopodobniej sztucznie wywołane zagrożenia. Zbyt wiele źródeł mówi o istnieniu alternatywnych możliwościach pozyskania energii, zresztą tańszych i efektywniejszych, tylko określone lobby (korporacje) nie dopuszczają do tego.
Humanizm (zlaicyzowany) i czysty racjonalizm się nie sprawdziły z dwóch powodów
Jak dotąd, to chyba żadem system myślowy się nie sprawdził.
Chełpi się, że rozum pozwolił mu się pozbyć okowów doktryny, przepędzić szamana z wioski i nareszcie samodzielnie decydować o sobie i swoim losie.
Wydaje się, że jest to zbyt szerokie uogólnienie.
Piekło historii, która dzieje się na naszych oczach.
Nie było epoki, wieku nawet, do którego nie pasowałyby te słowa. Często rozwiązanie przychodzi z nieoczekiwanego kierunku. Przyszłość nie jest prostym rzutowanie teraźniejszości, w kierunku ustalonym przez przeszłość, choć pewne zależności na pewni tu istnieją.

O ile dobrze rozumiałem, to alternatywę dla atakującego Islamu, upatrujesz w konsolidacji społeczeństw europejskich wokół Kościołów Chrześcijańskich, względnie Kościoła Rzymsko – Katolickiego (jeśli coś źle odebrałem, to przepraszam i proszę o sprostowanie). Oczywiście, jest to pragmatyczna i logiczna propozycja. Nasuwają mi się jednak dwie wątpliwości.
Pierwsza – jednej religii przeciwstawiamy drugą, ogień zwalczmy ogniem (skądinąd da się). Historia uczy jednak, że z tego nic nigdy dobrego nie wynikało. To prosta droga do wojny, która cytując Philipa Dicka „nie będzie to walka między dobrem i złem, lecz ślepy, bezcelowy bój między dwoma istnieniami, z których żadne nie ma racji”. Bo wyniszczenie, nie jest żadnym sensownym celem (choć formalnie jest), przynajmniej nie jest celem do zaakceptowania, szczególnie dla Europy. I żadna ze stron nigdy nie uzna racji drugiej. A motywy religijne należą do najsilniej oddziaływujących, więc żądna ze stron, nie będzie chciała (a my także nie będziemy mogli) ustąpić. Choć z drugiej strony – wojna między tymi dwoma religiami, to żadne novum, i jakoś wszyscy żyjemy.

Druga wątpliwość: to pewne analogie do sytuacji w Polsce po upadku systemu socjalistycznego, czyli po osiemdziesiątym dziewiątym. Rola, jaką w następnych latach odegrał Kościół i w czyim interesie działał jako instytucja, w wielu punktach jest bardzo różnie oceniana. Nie chcę tutaj się rozpisywać, aby nikogo nie urazić, ale wiele z jego poczynań i wiele faktów wywoływało i wywołuje, bardzo różne opinie i reakcje. Wszyscy o tym wiemy. Zachodzi obawa, że jeśli dojdzie do takowej konfrontacji, to wzmocniony Kościół zechce wyciągnąć z tego olbrzymie korzyści dla siebie (tzn dla instytucji Kościoła), oczywiście kosztem ogółu społeczeństwa, a również doświadczenia i fakty z dalszej przeszłości (historii) to potwierdzają. Jasne, skoro alternatywą ma być wspomniany wcześniej dywanik, to należałoby dwa razy pomyśleć. Lecz wydaje się, że walka instytucji państwowych i środków jakimi państwa dysponują, jest bardziej zasadna, zwłaszcza, że z założenia należy to ich obowiązku. Ale jeżeli reakcje władz państw europejskich będą takie jak dotychczas, to rzeczywiście, trudni wyrokować o przyszłości.

Nasuwa się tu jednak kluczowe pytanie, dlaczego są właśnie takie jakie są i czyje interesy reprezentują? Papka informacyjna którą nas się karmi, jest tylko papką i na pewno nie znamy wielu aspektów całej sytuacji, ze szczególnym uwzględnieniem tych najważniejszych. Wydaje się także, że to nie islamiści je przed nami ukrywają (ich cel jest jasny i głośno artykułowany), nie poruszamy się w obszarach białym i czarnym, a kuriozalne stanowisko Europy musi z czegoś wypływać, jakoś się tłumaczyć i mieć jakieś, przynajmniej w miarę, racjonalne uzasadnienie.

Alek Osiński
Posty: 5630
Rejestracja: 01 lis 2011, 23:09

Re: Dziennik z moheru (1)

#13 Post autor: Alek Osiński » 17 lis 2015, 15:46

Gloinnen pisze:Warto sobie zadać pytanie, czy istnieje jeszcze dla naszej europejskiej wspólnoty szansa, aby obronić się przed kolejną kolonizacją kulturową, o wiele groźniejszą od tej, która nastąpiła w ostatnich dekadach, i na jakich filarach należałoby oprzeć nowy porządek świata.
Mi się osobiście wydaje, że to schyłek chrześcijańskiej cywilizacji, przynajmniej jeśli chodzi o Europę. Czy można się temu dziwić? Raczej chyba nie. Każda cywilizacja ma swój czas rozwoju, ekspansji, stagnacji i upadku i upadek każdej rozgrywa się w scenerii konsumpcjonizmu i rozpasania. Kapłani Etruscy przewidywali, że ich cywilizacja będzie trwała 1000 lat i tak było. Rzym to też historia jakichś 10 wieków. Bizancjum - jakieś 1000 lat. Kiedy była pierwsza wyprawa krzyżowa. 1095? Nie zdziwiłbym się, gdyby 2095 stanowił jakąś cezurę dla europejskiej cywilizacji. Ogień chrześcijaństwa w Europie wygasł i nie jest w stanie ono porwać ludzi, podobnie jak i ateistyczna etyka wyrosła przecież na jego gruncie. Obecnie zajmuje go tylko możliwie długie zachowanie stanu posiadania, no może z wyjątkiem takiej enklawy jak Polska, ale w skali Europy nie sądzę, żeby chrześcijaństwo mogło być jeszcze siłą nośną. W skali świata to procesy naturalne; młody, silniejszy, bardziej zdeterminowany żywioł wypiera stary. Oczywiście może to nas boleć jako europejczyków, ale historia jest bezlitosna. Oczywiście można bronić się w swoich enklawach, ale to wymaga odcięcia od świata i na dłuższą metę, musiało by przybrać model państwa wyznaniowego, a może coś na kształt KRLD. Religia, a przynajmniej tak jak ją rozumieją i traktują ludzie, to jednak głównie narzędzie podziałów i antagonizowania przeciw sobie w imię własnych interesów. Może kiedyś w przyszłości ludzie dojrzeją mentalnie i pójdą drogą podobną do tej, o której przemyśliwał np. Gandhi, żeby łącząc to co dobre w różnych wyznaniach, poszukiwać tego wspólnego boskiego pierwiastka, sacrum, który tli się w każdym człowieku i który w każdym jest identyczny, ale na pewno dużo wody musi jeszcze upłynąć, myślę że ludzie wręcz musieli by przejść na wyższy poziom świadomości, bo na razie to tylko przebłyski i zwierzęca walka o byt.

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: Dziennik z moheru (1)

#14 Post autor: skaranie boskie » 21 lis 2015, 22:43

Trudno się nie zgodzić z Alkiem, boli jedynie, że jedno zło zastąpi inne, prawdopodobnie większe.
Czy my, ludzie, jesteśmy aż tak ograniczonym gatunkiem, że nie potrafimy wymyślić niczego, oprócz kolejnej religii, czy zwyczajnie rządzący cwaniacy, podrzucają nam kolejne zgniłe jajo, żebyśmy się upajali jego wonią, patrzeć na przedstawienie, a nie widzieć rzeczy?
Smutne, ale chyba prawdziwe.
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

ODPOWIEDZ

Wróć do „PROZA DOKUMENTALNA I PUBLICYSTYKA”