Orły, czyli koniec świata w Piongczangowicach.

Dzienniki, reportaże, eseje, felietony, artykuły, listy itp.

Moderatorzy: Gorgiasz, Lucile

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
szczepantrzeszcz
Posty: 203
Rejestracja: 28 lis 2016, 22:03

Orły, czyli koniec świata w Piongczangowicach.

#1 Post autor: szczepantrzeszcz » 11 lut 2018, 14:12

Czasami człowiek musi, inaczej się udusi — jak głosi słynna piosenka. Po wczorajszych zawodach, kiedy żaden z naszych żelaznych kandydatów do medalu nie stanął na podium, potrzeba wylania z siebie przemyśleń (bynajmniej nie w formie żalów czy pretensji) rosła z każdą godziną. W końcu urosła i trzeba ten pęcherzyk przekłuć, bo swędzi.


Orły, czyli koniec świata w Piongczangowicach.

O skokach narciarskich rozmawiałem kiedyś z przyjacielem — zapalonym żeglarzem. Mój przyjaciel dopatrzył się pewnego istotnego podobieństwa pomiędzy skoczkami i zawodnikami startującymi w konkurencjach… żaglowych.

— W obu przypadkach występuje element losowy, coś, na co wpływu nie mamy — mówił, nalewając do kieliszków Primitivo di Manduria.

Trudno się nie zgodzić. W obu przypadkach mamy do czynienia ze sportem wiatru. Pojawia się czynnik niezależny od zawodnika, niezależny od sędziów i (strach napisać) niezależny od sponsorów. Czasami drobne, czasami mocniejsze ruchy powietrza zdają się przypominać, że istnieje coś takiego jak natura, a człowiek i był, i jest daleki od tego, aby dostosować prawa przyrody do swojego widzimisię.

Z dawnych czasów pamiętam transmitowany na żywo kosmiczny skok Piotra Fijasa. Sto dziewięćdziesiąt cztery metry robiło wrażenie, dodam wrażenia jak najbardziej uzasadnione. Ostatecznie przez siedem lat nikt tego rekordu nie pobił.

— Jak on to robi?! — wołał szalony zachwytem komentator, kiedy rok później, w Calgarowie, Matti Nykänen wbrew wszystkiemu, jak natchniony odlatywał konkurencji.

Czy można zapomnieć Eddiego Edwardsa, który wbrew ludzkim słabościom… czy można zapomnieć gest Apoloniusza Tajnera z Trondheim, kiedy Adam Małysz, za nic mając prawa aerodynamiki przyziemił za sto trzydziestym ósmym metrem… i jeszcze ten charakterystyczny wyrzut ręki Svena Hannawalda, wybuch nieokiełznanej czystej radości, której nie potrzeba uśmiechu.

Skoki mają to coś, czego nazywać nie warto. To coś przynosi, zarówno tym, którzy skaczą, jak i tym, którzy oglądają, satysfakcję… tej satysfakcji również nie sposób nazwać. Ułuda nieograniczoności? Poczucie wolności? A może zwyczajna, jakże powszechna, ludzka pogoń za niedoścignionym, za wiatrem własnych marzeń?

Wczoraj w pierwszej serii mieliśmy kapryśne wiatry, mieliśmy i radość, i smutek. Radość, bo dwóch naszych prowadziło w tej rywalizacji, smutek, bo Mustafa (dla niewtajemniczonych dodam, że chodzi o Dawida Kubackiego) wypuścili w fatalnych warunkach i natura po raz kolejny okazała się mocniejsza. Wracając do tych, którym się powiodło. W pierwszej próbie Stefan Hula dostał piękny wiatr pod narty. Nie wszyscy tak dobrze mieli, ale też Stefan wykorzystał ów dar od losu z mistrzostwem najwyższych (i najdalszych) lotów. Kamil, jak to Kamil, tradycyjnie, warunki, w jakich musiał oddać skok, nie budziły entuzjazmu, ale też złe nie były. Po pięknym locie na drugie miejsce (egzekwo z Janem Andrzejem Forfangiem) wystarczyło.

W drugiej serii zaczęło kręcić jeszcze bardziej. Walter Hofer uwijał się na progu, otulał skoczków kocami, żeby nie przymarzali do schodów, ale niska temperatura i wiatr robiły swoje. Chwała dla Szymona Ammana, którego pięć razy zdejmowano z belki, zanim dostał zielone światło. Przez chwilę myślałem, że facet nawiąże walkę o podium, ale po raz kolejny mamusia przyroda pokazała figę. Następnym zawodnikom dmuchało potężnie pod narty i o podium mogli marzyć tylko ci, którym udawało się lądować w okolicach rekordu skoczni. O nieco mniejszym pechu może mówić Rysiek Piątek… opsss przepraszam, Richard Freitag, któremu w drugim skoku dobre warunki skończyły się gdzieś przed setnym metrem i zamiast płynąć w przestworzach, spadł na sto drugim metrze niczym worek cementu, a w przeciwieństwie do pierwszej serii wysokich not nie otrzymał.

Tym razem na pierwszy plan wysunął się mistrz drugiego miejsca, niejaki Andrzej Wellinger. Sympatię do człowieka poczułem kilka lat temu, zaraz po tym, jak kamerzysta w rezultacie udanego skoku pokazał panią Klaudię Hummel — matkę skoczka. Nie mam pojęcia, jaka jest pani Hummel, niemniej sądząc tylko po wyglądzie, może się przyśnić w najlepszych snach. Skoki Wellingera odziedziczyły urodę po mamusi. Facet bardziej płynie nad zeskokiem niż utytułowany i co tu dużo gadać, lepszy w te klocki Rysiek Piątek.

W drugiej serii radość zamieniłem na nadzieję. Nadzieja była uzasadniona, tym bardziej, że zarówno Kamil, jak Stefan trafili na nienajgorsze warunki i obaj skakali bardzo dobrze. Dupki różnej maści, chcąc się wykazać życiową mądrością, powiadają: nadzieja jest matką głupich. Ludzie doświadczenie przez życie dodają: …i jak każda matka, swoje dzieci kocha.

Miejsca czwarte i piąte nie były tym, o czym cała Polska marzyła dwie godziny wcześniej. Można oczywiście narzekać, można podniesionym głosem pytać: dlaczego Kamil za swój skok otrzymał niższe noty, skoro skok był świetny. Można się zastanawiać, dlaczego tak dużo punktów odjęto Stefanowi (ten akurat miał noty wysokie, takie na jakie zasłużył). Na własny użytek przyjąłem wyjaśnienie podobne do tego, którego po zawodach w pchnięciu kulą udzielił zdobywca czwartego miejsca, Tomasz Majewski. Nasz słynny i utytułowany kulomiot był murowanym faworytem do złotego medalu, ale nie wyszło.

— Dlaczego dopiero czwarte? — mentorskim tonem zapytał dziennikarz.

Okazało się, że odpowiedź jest prosta, prosta do bólu.

— Zająłem czwarte miejsce, bo trzech rzuciło lepiej ode mnie.


Lublin, luty 2018

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Orły, czyli koniec świata w Piongczangowicach.

#2 Post autor: eka » 11 lut 2018, 19:15

Felieton jak oliwa wylewana na wzburzone fale ograbionych z pewności polskich kibiców - patriotów:)
Zalet ma wiele, poczynając od przylegania czasowego do wczorajszych wydarzeń, po analogię z konkurencjami żeglarskimi (sporty wiatru:).
Spolszczenia - aluzje i po prostu fajne słowa - dodatkowy walor. Również sportowe wspominki, no i tak konieczny w felietonie subiektywizm, obecność osobowości Autora.
Bardzo dobrze się czytało.
Na początku turnieju miałam bardzo mocne przeczucie, że się nie uda.
Zatem, rozgoryczenie moje znacznie mniejsze.

Pozdrawiam, Szczepanie:)
Świetnie byłoby czytać tutaj kolejne Twoje felietony.

szczepantrzeszcz
Posty: 203
Rejestracja: 28 lis 2016, 22:03

Orły, czyli koniec świata w Piongczangowicach.

#3 Post autor: szczepantrzeszcz » 11 lut 2018, 21:02

eka pisze:
11 lut 2018, 19:15
Felieton jak oliwa wylewana na wzburzone fale ograbionych z pewności polskich kibiców - patriotów:)
Mnie też ograbiło z pewności. Myślę, że ci wszyscy, którzy za skokami jeżdżą po świecie, Polacy i Norwegowie zwłaszcza, mają takie wpadki wkalkulowane w swój życiorys.


eka pisze:
11 lut 2018, 19:15
Na początku turnieju miałam bardzo mocne przeczucie, że się nie uda. Zatem, rozgoryczenie moje znacznie mniejsze.
Za tydzień napisz jakie masz przeczucia... może lepsze będą. :)


eka pisze:
11 lut 2018, 19:15
Świetnie byłoby czytać tutaj kolejne Twoje felietony.
Trochę tego popełniłem. Wrzucę niebawem cykl o średniowieczu.


Dzięki wielkie za wizytę i za słowa uznania. Wygląda na to, że nie zmarnowałem dzisiejszego poranka.

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Orły, czyli koniec świata w Piongczangowicach.

#4 Post autor: Lucile » 11 lut 2018, 22:20

szczepantrzeszcz pisze:
11 lut 2018, 21:02
Wygląda na to, że nie zmarnowałem dzisiejszego poranka.
Oczywiście, Szczepanie, że nie zmarnowałeś.
Czytanie Twojego tekstu dobrze mi zrobiło. Nie będę ukrywać, rezultatem zawodów byłam bardzo rozczarowana. Przecież sobotnia rywalizacja to były skoki, którymi niepodzielnie rządził wiatr (w jakiejś mierze także mróz). I to ten czynnik, już w pierwszej serii wyeliminował Dawida Kubackiego – tym bardziej mi przykro, że mamy to samo miejsce urodzenia – Nowy Targ. Kłania się lokalny patriotyzm, chociaż stolicę Podhala jeszcze na studiach zamieniłam na Kraków... i tak zostało.
Pomimo tego że moje zainteresowana, pasja i miłość poszły w kierunku sztuki, historii sztuki i nauki, to nie zapominam, że pochodzę z góralskiej, sportowej rodziny. Mój Tato był liczącym się czołowym zawodnikiem w kombinacji norweskiej, brat hokeistą w reprezentacji Polski a syn świetnym koszykarzem, obecnie liczącym się trenerem w Krakowie. I z tego jestem dumna, nastrojona patriotycznie i nie widzę w tym nic niewłaściwego.

Dobrze, że znowu pojawiłeś się na Ósmym. Lubię czytać Twoje teksty; eseje, felietony. Zawsze są starannie przemyślane, skonstruowane, napisane dobrą polszczyzną, ciekawe - i kiedy już się ich raz spróbuje – wciągają. Czekam więc na zapowiedziany, kolejny tekst i to w ulubionych przeze mnie klimatach sprzed wieków.

Serdecznie pozdrawiam
I jeszcze :vino: toast za dobre rezultaty naszych sportowców
Lu
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

szczepantrzeszcz
Posty: 203
Rejestracja: 28 lis 2016, 22:03

Orły, czyli koniec świata w Piongczangowicach.

#5 Post autor: szczepantrzeszcz » 12 lut 2018, 9:51

Lucile pisze:
11 lut 2018, 22:20
I jeszcze :vino: toast za dobre rezultaty naszych sportowców
Wypijmy, choć rano.

:vino:

Niech troski zginą w rozbitym szkle.

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Orły, czyli koniec świata w Piongczangowicach.

#6 Post autor: eka » 12 lut 2018, 13:57

szczepantrzeszcz pisze:
11 lut 2018, 21:02
Mnie też ograbiło z pewności.
Czyli również ma miejsce w felietonie - autoterapia:)
szczepantrzeszcz pisze:
11 lut 2018, 21:02
Za tydzień napisz jakie masz przeczucia... może lepsze będą.
Jeśli tylko się pojawią, nie omieszkam:)
szczepantrzeszcz pisze:
11 lut 2018, 21:02
Wrzucę niebawem cykl o średniowieczu.
Trzymam za słowo.
Wiem, że ich lektura nie będzie czasem zmarnowanym. Mocne przeczucie:)

ODPOWIEDZ

Wróć do „PROZA DOKUMENTALNA I PUBLICYSTYKA”