płyta holdcut - Death, I'm looking for (za zgodą twórcy)
powinna w tle grać, do czytania, sugestia odautorska
.
z Żywotów Ciszy
herbata doparza się (scena pierwsza, prolog)
na gości czekają trzy fotele, na kominku ogień
kanapa i puchaty dywan. na stoliczku ciasteczka
kruche. w fotelu bujanym starsza pani. na skinienie
podchodzi jej służąca, dostosowując rzeczywistość
do wszelkich pani żądań. biblioteczka na ścianie całej
dębowa, okazała w księgi i książki. białe kruki
i partytury własnoręcznie pisane przez nieżyjących.
wieczór, mróz. zaglądają przez szyby na kotarę ciężką
kutas przy niej wisi cały złoty, cały lśniący, miękki
służąca pociąga go mocno. już mróz, księżyc i drzewo
zaglądają przez okno. przybył pierwszy, dłoń do ust zbliża
dłoń sędziwą wręcz obelżywie przyciska do warg swoich
młodych, pełnych śmiechu, dłoń wskazuje kąt z rozkazem /graj pan/
bez sprzeciwu siadł. fortepian zaczyna grać. minimale
przelewają się komnatą, tym salonem miłowanym
przez pokolenia zamiłowane w mamonie i art.
drugi młody, ręka sędziwa zawieszona w powietrzu
wyciągnięta niech trwa, niech się kołysze do drzewa, do
służącej. on jest więcej wart. mały książę na dywanie
myśli szarpie do karafki, nie chce kawy, nie chce fajki
w końcu kusi się i kruszy szałwii suchy liść
opowiadać będzie dzisiaj to o czym staruszka będzie
śnić. trzeci mały, nie podchodzi do fotela, herbata
na kanapie kładzie się opierając o poręcze
tylko myśli, chwilę duma, śpiewać zaczął, bez słów łuna
aż za okno biegnie, pędzi z wiatrem. wstała pani, suknie
zdjęła, na służącą kiwa dłonią, a ta schludnie swój fartuszek
poskładany jej pod nogi rozłożyła. chwilę tańczą
panna młoda za kutasa pociągnęła. już nie patrzy
smutne okno, już nie słyszą nic gawrony
a staruszka umęczona sapie cicho, jęczy skrycie
a panowie w swoim świecie wyobraźni walczą z życiem.
wieszczenie (scena pierwsza, treść występów)
pozostań z samym Sobą
otwarty - zamknięty . szuflady pudełka
małe nóżki wynalazku, potrzask na
abstracyjnewędrówki
koło próżni , różnorakie
kolor bylejaki
widziałem drzewo, starą jabłoń
stała na skale i patrzyła marzeniami w Dal
kamieniste dno, mój stabilny - świat
korzeniami splatała warkocze ze zboczem
kruszyła niezniszczalność, ciągle siejąc nowe ja
rok za rokiem, rok po roku przygodziłem tam
głaskałem pień, delikatne miejsca zgrubień poskręcanych słoi
stały nagie na wietrze, na zimnie, pod moją dłonią
ciągle pędy świeże, zastąpione połamaną gałęzią
skalanie
na dole płynie strumień, ja mieszkam pod zboczem
ustęp skalny moim domem, schronieniem gałęzie
kobiece - obrośnięte mchem
przychodził do mnie brat - witaj bracie
usiądź tutaj - siadał - bądź mi zdrowym - a on zdrowiał
rósł w samym mnie,
Saeseku
asceta własnej prawdy
zimny skalnie , rozrywany przez korzenie
w imię własnej wiary, adorator cnót
bojaźni wyznawania dzikich; matni, mątw i rekinów przeciwnik nieustanny
biojaźni, zjednoczenia z sobą. zrozumienia czy też akceptacji
braku możliwości wychodzenia poza obręb własnej wyobraźni
przyszedł wiatr
zakochałem się, w jego melodii
w pieśni, usłyszałem zew modlitwy
odpowiedzi na te wciąż nie jasne
a strasznie trudno jest zrozumieć Boga
kiedy opowiada nam wszystkim
rzeźba,
ona mieszka na skale, ona stale w niej
uczepiona każdym miejscem w które potrafiła wejść
dąży serca, wierząc święcie że odpadnie wtedy reszta
pozostanie ona z nim
przyszedł wiatr,
wstałem rano, i spotkałem ukochaną u stóp
jej wielbione ciało, wśród odłamków skał
" " (scena druga)
noc. pokojówka położyła się na wykrochmalonym
białym prześcieradle, tuż obok mnie, od poduszki do stóp
przylgnęła, dostroiła się jak cień do nocy, do twarzy
twarz, do policzka usta i nos. spokój. dłoń na piersi
delikatna, aksamitnym dotykiem wyrównuje dudnienie. cisza.
tylko zegar gdzieś w domu wybija trzecią. raz dwa trzy i
tylko pies za oknem dzwoni łańcuchem zerwanym. dzyń dzoń
i tylko mróz daleko w trawie łamie kolejne krople.
nie wiem kiedy, nie chcę wiedzieć jak znalazłem się, a może
zostałem odnaleziony. zasypiam, ona zasypia
oddechy łączą, oddechy dzielą czas na fragmenty. ciach
przez zamkniętą powiekę widać błądzące oko. szuka
w ciszy zapomnienia, cichego płomienia bez ognia bez
dymu. kilometrowy słup radioaktywnej tęczy. słup
ciszy, wielkiej śmiertelnej tęczy ciszy mierzonej w rentgenach
cisza, w której matki sadzą ziemniaki by dzieci miały
co jeść. cisza set pilotów helikopterów. górników
set tysięcy rekrutów na wojnę z ciszą. z ciszą, z Ciszą.
prypeć na mapie. białoruskie dzieci i ukraińskie
dzieci. ich świat ciszy bez rąk, bez warg, ale cisza. ci...
oczy! otwarte na moment, ona leży, bliska, pełna
pierś faluje po mnie. wokół cisza, cisza, Cisza!
akt okna (scena trzecia)
dzień. stoi za oknem nagi, szeroki w barkach, smukły
ze słońcem we włosach i zadumą na twarzy, za oknem
z małych kwadratowych tafli otulonych dębiną.
***
rano. byłem sam, wstałem wyrywając się pościeli z rąk
z zawistnych palców które oplotły mnie kiedy walczyłem
o dziś, o rano, o mnie. za oknem słońce rozciągnięte
po horyzoncie. ogrody, sady, ścieżki zagubione
w blasku. oszałamiający spektakl barw, odblasków, złudzeń
że warto. daleko jakiś ptak, może wielki rozbił się
o słońce i leci dalej. patrzę i nie wiem czy wiara
jest możliwa, czy możliwą jest wiara w to co tu widzę
gdzie widzę, w kim śnię, kto mnie gwałci spojrzeniem. para z ust
***
dzień. tak go zobaczyła pierwszy raz, jako zjawę
po nocy, jak diabelski żart kuszący dziewicę. ona
wracała z ogrodu, z naręczem kwiatów, zmęczeniem bladym
matowym zmęczeniem i krwią na ustach ściętych rosą.
bez czasu i miejsca (scena czwarta)
luźna koszula, jasna, błękitna, zamknięta sznurem z lnu
na miarę spodnie, czarne, proste, z kieszeniami na dłonie
nie swój się czuję, kompozyt tkaniny i mnie. ideał
drzwi, lite, dotykam, głaszczę, drzwi? owocowe słoje
naturalny kolor palonej ochry ku krwistej głębi
drzwi, cudowne uciekają zalotnie kiedy chcę przejść
spod framugi wypada kartka, w locie łapię jej zapach
cynamonowy piżm. kartka rozkłada się zgrabnie sama
w list. papier czerpany, stary i prawie kruchy, zżółkł lekko.
litery pewne, piórem maczane w czarnym atramencie
kaligraficzną precyzją ułożone w parę słów; przyjdź
jutro.
rozstaje (scena piąta)
korytarz, długi szpaler twarzy, olejnych uosobień
i każde go widzi. wszystkie patrzą, patrzą, gonią, pragną
wyłażą za nim w krok. idź, idź nie patrz, dywan pieści stopy
jak wodorosty, chwyta, gładzi, ciągnie, topi. uciekaj!
biegnij! bie . gnij! boazeria, ślepe sęki, wypukłe drwa
dotyk śmierci, obrzydliwe kikuty gałęzi, krwawią
potyka się, przewraca, w dotyk gęsty poddaje i łka.
*
obrazy i odraza martwicy zagłady. gładzą. szept
skrzypienie drzwi tuż, kilka metrów od żałosnego ciała
starowinka wytacza się w obraz i odrazę drwin.
pokojówka za wózkiem. oko nie błądzi. Chłopcze! Chłopcze!
*
dokąd odszedł mój mężczyzna, mój chłopiec
którą drogą do nikąd
jakiej myśli oddał duszę, o której kobiecie śni
czy szczęście marnuje, czy rosną mu skrzydła
pod nie moimi dłońmi
dokąd odszedł mój mężczyzna, mój chłopiec
w czyje oczy zagląda, o miłość czy spokój w karty
na jakim dnie, z którym bogiem
więzi (scena szósta)
Cisza. otula, odcina, obudowuje, odbiera
jest biała i miękka i jest czarna i miękka. futerał
Saeseku, człowiek cisza, człowiek warg zaniemówienie
człowiesłów milczenia, stawia pieczęcie pokory do Niej
opieczętowany, opamiętany. składa hołd sobą
*
nagły wrzask, oddech tysiąca liści, nagły huk, eksplozja
otwiera się pąk, wolnym krzykiem rozkwita kwiat jabłoni
trzaski rozsadzające bębenki, startujące statki
wahadłowce kosmiczne - pędy wyrzynające się w świat
szelesty, szemranie przekwitania i rodzenia owocu
kształtowania szybkie ruchy zwielokrotnione przez wielo-
-szept niezrozumiałej mantry życia. rój wyjący w głowie
czaszka gniazdem pszczół. serce glebą dla korzeni. entysens
*
dywan przed kominkiem a w pogotowiu mocny kieliszek
staruszka siedzi w bujanym nieznacznie, cydr mrozi szklankę
o, jesteś. nie patrzy, nie mogła widzieć oczu otwartych
usiądź, nie krępuj się gościu niespodziewany. gest ręki
pomocnej dłoni do słów. milczmy, skoro chcesz milczeć. usiadł
Cisza. otula, nastraja, namyśla i buduje więź
(koniec aktu pierwszego)
proezja
- eka
- Moderator
- Posty: 10469
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
Re: proezja
Przeczytałam, ten dramat-monolog ma wiele zalet.
Przetrawiona poetycznie relacja po pierwsze narzuca emocje: wstręt, obrzydzenie, zdziwienie fascynacją narratora.
Po drugie buduje niesamowity klimat, coś na pograniczu grozy wpisywanej w XIX-wieczne horrory.
A po trzecie - rodzi zadumę nad miłością. Jej ciszą.
Bardzo ciekawy, mroczny tekst.
Przetrawiona poetycznie relacja po pierwsze narzuca emocje: wstręt, obrzydzenie, zdziwienie fascynacją narratora.
Po drugie buduje niesamowity klimat, coś na pograniczu grozy wpisywanej w XIX-wieczne horrory.
A po trzecie - rodzi zadumę nad miłością. Jej ciszą.
Bardzo ciekawy, mroczny tekst.
- 4hc
- Posty: 612
- Rejestracja: 18 lut 2017, 14:19
- Płeć:
Re: proezja
Cieszy mnie że nie było czytanie stratą czasu. Poniekąd to zły dział, większość napisana zgloskowcem, ale nie znalazłem działu "poemat" (uśmiech);
Pozdrawiam
Pozdrawiam
moje zdanie to moje zdanie
nie lubię poezji - lubię placki
nie lubię poezji - lubię placki
- eka
- Moderator
- Posty: 10469
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
Re: proezja
A, 16. zgłoskowiec, to dlatego tak płynie.
Pewnie dlatego, że tu:
Pewnie dlatego, że tu:
Powracam do lektury i liczę na kolejny fragment poematu.4hc pisze:rój wyjący w głowie
czaszka gniazdem pszczół. serce glebą dla korzeni. entysens