Słońce nadal chętnie wychodzi na płowiejącą akwarelę nieba. Las wyciąga z szuflady pastele i kredę. Coraz śmielej nakłada warstwa po warstwie żółtości, brązy, ugry, burgundy, pomarańcze. Pod stopami rozkłada się szelest i miękkość. Chrupią poukrywane żołędzie, orzeszki, łupinki. W liściach wygrzewających się przed domem suszą skrzydła biedronki, żuki. Pod grabiami chrzęści żwir.
W ogródku przyszkolnym, szkoły z numerem 25, ośmiolatki grabią liście. W czynie społecznym, dla wspólnego dobra czystych ścieżek. Jest po deszczu. Liście świecą się, są ciężkie od wody i błota. Fartuch i rajstopy zaczynają nabierać kolorów ziemi. Ubłocone dłonie morusają włosy, policzki.
Pamiętasz? To działo się w przeszłości, która nakłada obraz lśniących liści na teraz. Wpięte we włosy kokardy wyglądają świeżo do drugiej lekcji, dopóki kolega z ławki ‘za karę będziesz siedzieć z chłopcem’, nie potarmosi ich z przekory.
I kasztany, zbierane na ludziki, rodziny krąglaczków w kolczastych ubrankach z rachitycznymi zapałkami kończyn. Kasztany ‘plaskate’ albo nie, z dużymi albo małymi białymi plamkami. Dwa takie, łaciate i jest koń albo krowa na zapałczanych nogach, kopytach z żołędziowych szupinek.
Pod domem, liści na dwie klasy ośmiolatków. Żołędzi na armię ludzikowych familii, krów i koni.
Grabie przesuwają się rytmicznie po żwirze. Świeci słońce, ‘pacają’ żołędzie.
Pod drzwiami garażu centkowany esflores. Dziwny kształt. Zamienia się po chwili w węża. To ich pora. Wykrakałeś przed odlotem.
- Trzeba rozsypać to świństwo – powiedziałeś.
No, trzeba. A wydawało się, że się wyniosły w inne okolice. Środek przeciw-wężowy miał je wypędzić bezzwłocznie i bezpowrotnie. Wypędził nas, albo wpędził do wnętrza domu na kilka dobrych dni. Świństwo wciskało się do domu najmniejszymi szczelinami.
- Jak śmierdzi, znaczy, że działa – ktoś stwierdził, szybko wchodząc do holu i zamykając za sobą drzwi. Ja, jak kowboj z bandaną zasłaniającą pół twarzy. Ty z ręcznikiem zakręconym wokół głowy. Niewiele to pomaga na świństwo, które wwierca się w nozdrza, w oczy.
- Już nigdy, przenigdy! Wolę węże!
I tak do pierwszego, drugiego, trzeciego deszczu i przymrozku, który przyniósł ulgę.
Skąd wiadomo jakiego zapachu, lub, bez ogródek: smrodu, nie lubią węże? Kto pierwszy wymyślił ‘bukiet’ odstraszający stworzenie z raju? I co zrobić z tym rajskim fantem pod garażem?
Powiedziano: nie zabijaj. Powiedziano: bądź łaskawym dla wszelkich stworzeń na ziemi i w powietrzu i w wodach. Powiedziano: zastanów się, zanim coś uczynisz.
A jeśli nie masz czasu? Jeśli zastanowienie decyduje o tym, kto kogo? Lub, co kogo? Lub co co? Co wtedy? I czy to grzech pozbyć się węża? Trzymając grabie w rękach, masz okazję do obrony.
W garażu jest plastikowy pojemnik. Podpisany czarnym niezmywalnym pisakiem: SSSSSSS.
Strategia, wypróbowana już kilkakrotnie mówi co i jak, jeśli wąż jest przed domem.
- Zachować spokój rozmiarem proporcjonalny do wielkości węża
Wejść do garażu przez hol
Umiejscowić pojemnik SSSSSSSS
Wynieść pojemnik SSSSSSSS przed dom
Sprawdzić obecność węża
Poszukać, jeśli się zawieruszył
Jak się nie ruszył, podejść jak najbliżej
Narzucić pojemnik SSSSSSSS na węża
Dobrze mieć przy sobie kij, łopatę, miotłę lub grabie
W najgorszym wypadku uciec
Ale wtedy nie wiadomo, dokąd ucieknie wąż
- Zachować spokój rozmiarem proporcjonalny do wielkości węża
Gdy wąż jest w środku domu, stosujemy inną strategię.
Powiedziano: nie zabijaj.
Wąż wije się przykryty pojemnikiem SSSSSSSS. Jest średniawy i nie wie, że czeka go podróż samochodem do rezerwatu.
Liści napadało sporo. Jest sucho, świeci słońce. Ciepło, prawie upalnie. W nagrzanych stertach liści suszą skrzydła biedronki, żuki, jak na tyczkach łażą patyczaki. Pod grabiami chrzęści żwir.
Taki patyczak, jak on wiedział, że ma tak wyglądać? Czy najpierw był on, czy patyki? Albo te biedronki. Gryzą. Wściekłe biedronki. I czemu? Bo lato się kończy? Ja nie gryzę.
Pod grabiami chrzęści żwir.
Sypią się liście.
iTuiTam
30 IX 2014