tej ponadruletkowej niepewności, czy ktoś w ogóle zauważył, że tydzień
temu wielka szyba lodu pękła pod ciężarem stugramowej piłeczki
meteorytu i oto czterdziestu chłopa w walonkach pędzi na krze
tam, gdzie nikt już nawet nie pędzi bimbru.
Podają wtedy w wiadomościach, że tylu to a tylu i, że dryfują,
a potem cisza i już ani słowa o tym, czy kogoś uratowano
bo i po co to komu potrzebne? Jakby zdradzić nagle rozwiązanie
łamigłówki, kiedy cała rodzina zachodzi w głowę:
"Hm... ciekawe, czy któryś jeszcze zipie? (babcia") "Aż ty głupia...
toć dawno im się spirytus skończył!" (dziadek)
Matka ociera ukradkiem łzę, a i ojciec przez cały dzień czuje się
mądrzejszy niż jest, kiedy pomyśli, że mógłby przecież równie dobrze
urodzić się na Syberii, wstać któregoś dnia rano, wciągnąć walonki
i dawaj na ryby! Czyli, jak podali w wiadomościach - w pizdu.
W tym roku, kiedy jak zwykle mówili w dzienniku o dryfujących
na krze 167 wędkarzach, był u mnie akurat Jacek, ten co to każdy go zna:
- Jacek jak Jacek, tyle że swój
i nie otwiera się przy nim nóż,
nie nazbyt mądry, zwyczajna twarz
ta sama kurwa jego mać.
- Jacek jak Jacek, tyle że swój
to się dopiero mają!" "Jacy znowu tamci?!" - pyta ojciec.
"No ci, co o nich nigdy nie powiedzą bo nikt nawet nie wie,
że oderwali się od lądu..."
Ojciec popatrzył na Jacka, jakby to nie był Jacek, a potem zamyślił się
głęboko i tak jakoś rozsądnie. Cały tydzień był dla nas dobry,
przynosił matce kwiaty, kradzione bo kradzione, ale jednak kwiaty.
Tymczasem 167 wędkarzy dryfowało przed siebie i ani słowa
nigdzie o tych nieznanych, co w tej samej chwili byli
już gdzieś na końcu tego dryfu pędząc na krze tam,
gdzie i bimbru nikt nie popędzi.
***
Jakoś tak po miesiącu od wizyty Jacka i corocznych wiadomościach
o syberyjskich wędkarzach dziadek wlazł na strych po swoją bałałajkę
a potem wpakował się do mojego pokoju i łub! na fotel.
"Co wy tam wiecie, szczony..." - mruknął, brzdąknął raz i drugi
w struny, wreszcie, straszliwie fałszując, zaśpiewał:
- Tam na Syberii tyle się kradnie,
klnie i kłusuje, chla na umór
że człek, gdy w taką dziurę wpadnie
nie jest człowiekiem, jest jak upiór.
Tam się pierdoli a nie kocha
bo zamiast kobiet są tam baby
i nikt im kwiatów nie przynosi,
ćwiartkę gorzałki podsunie aby
przez chwilę było tak jak wszędzie.
I nagle, wszystko jest podobnie:
usta Jej pełne jak korale
włosy na wietrze rozpuszczone....
A czułe słówka też są jakieś,
choć może szorstkie się wydadzą
w kraju, gdzie jednak mniej się kradnie,
człek nie upiorem jest a marą.
- Tam na Syberii tyle się kradnie,