Pieśni znad Tapa Tuji (dramat terapeutyczny) scena 1

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
alchemik
Posty: 7009
Rejestracja: 18 wrz 2014, 17:46
Lokalizacja: Trójmiasto i przyległe światy

Pieśni znad Tapa Tuji (dramat terapeutyczny) scena 1

#1 Post autor: alchemik » 15 maja 2016, 22:57

Podczas robienia porządków, odnalazłem swoją terapeutyczna sztukę sprzed bodajże dwunastu lat. Pracując jako terapeuta w ośrodku dla dzieci i młodzieży, prowadziłem z pacjentami teatr. Sztuki pisałem własnoręcznie, aby potem reżyserować je, obsadzać i nawet w nich grać. Sztuka ma zakamuflowany wymiar dydaktyczny i terapeutyczny. Oczywiście teraz pewnie napisałbym to nieco inaczej, ale wstawiam bez zmian. Proszę o wyrozumiałość.



Pieśni znad Tapa Tuji

Prolog

Narrator wychodzi na scenę, wyobrażającą ponure miejsce gdzieś w borze, nad stawem. Na scenie stoją trzy postacie ubrane w antyczne szaty, wyobrażające chór grecki.

Narrator: Za siedmioma górami, za siedmioma lasami był sobie jeszcze jeden las, a właściwie ciemny bór i wszędzie było stamtąd daleko. Pośrodku kniei, wśród bagien i oparzelisk rozpościerała się podmokła polana. Na samym jej środku czarnym zwierciadłem objawiał się ponury staw. Dniami i nocami unosiły się nad nim opary mgieł. Tu w mateczniku dni nie były wcale jaśniejsze od nocy i różniły się jedynie odcieniem.
Obrzydliwie sino złotym w dzień i obrzydliwie sino srebrnym w nocy.
Mieszkańcy owego miejsca, nimfy wodne, wije, utopce i poczwary bagienne, wielce je sobie chwalili, twierdząc, że nie zamieniliby go na żadne inne. Zresztą tak naprawdę żadnego innego miejsca nie znali. Charakter mieli obrzydliwie zaściankowy i gnuśny. Świat dla nich kończył się za najbliższym wykrotem, a ciekawość innych krain sprowadzała się do jedynie mglistej świadomości, że takowe krainy w ogóle istnieją. Skądeś bowiem, od czasu do czasu, pojawiali się obcy wędrowcy, którzy swoją wędrówkę kończyli najczęściej jako dania na talerzach tubylców. O ile kto z miejscowych używał, w ogóle, zastawy stołowej. Swoją polanę mieszkańcy nazywali dosyć pretensjonalnie, Tapa Tuji, co w dowolnym przekładzie z miejscowego narzecza na polski tłumaczyło się jako Pępek Świata, albo Jedyne Prawdziwe Miejsce. Jednymi z najwybitniejszych obywateli Tapa Tuji była rodzina Magicznych Żab Błotnych Olbrzymich ( po łacinie Rana lutum ingens magicas). Jak wszystkie stworzenia tej krainy były one istotami magicznymi. Śmiertelnicy rzadko odwiedzali Tapa Tuji, ponieważ byli… śmiertelnikami. A ich ogryzione do czysta kości znaleźć można było niekiedy, walające się wokół stawu.

Narrator kłania się i wycofuje w głąb sceny. Na proscenium podchodzi chór antyczny.

Chorus


poranne słońce mgły rozprasza
świt wita drzewa nad czarnym stawem
poczwary które w nocy straszą
do snu się kładą z nocy przykładem

lecz nie radosny to poranek
nie tylko wierzby nad nim płaczą
żabiej rodzinie ostatni dzwonek
tragiczne dźwięki swe rozgłasza

pafnucy – wielka żaba błotna
rodziców ukochany synek
na wzgórzu smerfów można spotkać
co z interesów ciemnych słynie

smerfojagody towar trefny
magiczne stwory nęci zwodzi
i coraz częściej nieco smerfny
uczeń do szkoły leśnej chodzi

magiczna żaba – matka płacze
stacza się ukochany synek
a żaba – ojciec zaś inaczej
przepędza z domu z tej przyczyny

tak ta tragedia się zaczyna
nad mętną wodą w tapa tuji
oto rozpada się rodzina
żabi syn w drogę się gotuje

Scena 1


Na scenę wchodzą trzy żaby. Żaba – ojciec, żaba – matka i żaba – syn.

Żaba – matka: (zwracając się do syna)
Znowu spotykałeś się z tym ćpunem ślepym kretem spod dębu?! Skąd u ciebie to upodobanie do ciepłokrwistych? Masz tu w błocku tylu oślizłych, zimnych sąsiadów, a ty musisz chodzić gdzieś w las.
Pokaż język! A teraz ręce. No tak, całe błękitne. Znowu smerfowałeś smerfojagody?! Chodziłeś na smerfopolanę? A może to smerfy dilowały u nas nad smrodliwym stawem?

Żaba – syn (Pafnucy): Daj spokój, mamo, żadnego smerfa nie widziałem na oczy.
A jeżeli ktoś mówił mamie cos innego, to gadał bzdety. Spotkałem te, eee… gnomy w niebieskich kubraczkach.

Matka: Gnomy w niebieskich kubraczkach? To coś nowego.

Pafnucy: No, w tych… levisach blue jeans.

Matka: A te błękitne plamy na płetwach i na języku?

Pafnucy: Eeee…, jak zwykle, zalecała się do mnie ta słodkowodna kałamarnica z olchowej zatoki. Wie mama, jak ona plami tym swoim atramentem.

Matka: Tylko mi nie mów, że całowałeś się z nią, z języczkiem.

Pafnucy: No co ty, mamo, tylko nie z nią. Po prostu się z nią witałem. Akurat zapolowałem na jętkę, a ona wzięła mój język za jedną ze swoich macek. Ma ich tyle.

Żaba- ojciec: Kłamie, kałamarnica z olchowej zatoki plami na fioletowo.

Matka: A ty skąd o tym wiesz?! Zadawałeś się z tą szantrapą? Na Wielką Żabę w niebiesiech, czym sobie na to zasłużyłam? Mój syn smerfuje, a ojciec w tym czasie robi skok w bok. A ciebie nic nie obchodzi. Bez przerwy poza domem.

Ojciec: Obowiązki służbowe, muszę bywać na próbach chóru samców.

Matka: Powiedziałbyś coś! Tracimy naszego, ukochanego synka. Biedny Pafnucy, a taka była z niego prześliczna i grzeczna kijanka. A co z niego wyrosło!? Buuu…!

Ojciec: Biedny Pafnucy, tak!? Twój biedny, ukochany synek się stacza, bo mu na wszystko pozwalasz! Ilekroć miałem go sprać, to go broniłaś. Że to nie jego wina, tylko kolegów, złe towarzystwo i takie tam bzdury. Ale dosyć już tego, miarka się przebrała.
Pafnucy! Od tej chwili nie chcę cię już widzieć w naszym błocku. Precz! Idź w świat, może to ciebie czegoś nauczy.

Pafnucy: No i dobra. I tak miałem stąd spadać. Dosyć już mam tego bagienka, tej mętnej, stojącej wody.

Matka: Przecież jesteś żabą, synku. I to w dodatku żabą błotną.

Pafnucy: Znowu te bzdety o pochodzeniu. Uważacie, że ten kawałek cuchnącego szlamu to cały świat!?

Matka; Ależ to Tapa Tuji, jedyne prawdziwe miejsce.

Ojciec: Idź i nie wracaj dopóki tego nie zaakceptujesz.

Pafnucy: Oczywiście, że pójdę.

Matka: W takim razie, na drogę dam ci radę. Idąc na wschód za borem i zagajnikiem driad olchowych, znajduje się polana. Na polanie zaś wznosi się ponad otaczające ją trawy niewielka chatka z piernika.

Pafnucy: Chatka z piernika? A to co za brednie?

Ojciec: No właśnie, przecież to chatka na kurzej stopie.

Matka: Nie przerywajcie mi obaj. To jest chatka z piernika na kurzej stopie. W tejże chatce, codziennie od 14 do 20 przyjmuje Baba Jaga. Udziela tam porad, nad którymi warto się zastanowić. Ale strzeż się. Biada śmiałkowi, który trafi tam poza godzinami urzędowania.

Pafnucy: Znowu jakieś mgliste rady, porady. Dałabyś na drogę parę weków gnojnych żuków i sałatkę z zielonych much końskich w śluzie.

Matka krząta się, przygotowując prowiant do drogi. Po chwili wręcza synowi węzełek. Pafnucy grzebie w nim przez chwilę i głośno wyraża swoje niezadowolenie.

Pafnucy: A co to ma być? Kompot z Komarow i marynowane jętki jednodniówki? No dobra spadam. Cześć wapniaki.

Pafnucy zakłada węzełek na koniec kija, zarzuca go na ramię i rusza przed siebie. Matka chlipie i macha mu na pożegnanie. Ojciec odwraca się ostentacyjnie i wzrusza ramionami.

koniec sceny 1

Narrator: I powędrował Pafnucy ścieżka na wschód. Do Tapa Tuji nie wiódł żaden gościniec.
Toteż niejednokrotnie nasz żabi bohater musiał przedzierać się przez zbite chaszcze. Coraz bardziej dokuczał mu brak wody. Cała jego natura wołała o odrobinę wilgoci. Wszak był Pafnucy płazem i jako taki stworzeniem ziemnowodnym. Co prawda magiczne płazy mogą w pewnym stopniu przełamywać swoje ograniczenia środowiskowe. Jednakże i one muszą ulec w końcu swojej naturze. Na razie wystarczało mu wytarzanie się w porannej i wieczornej rosie. Ale jeżeli w krótkim czasie nie napotka jakiegoś strumyka albo stawu, zginie marnie.
Żeby chociaż deszcz.

Narrator wycofuje się w głąb sceny.

Ciąg dalszy nastąpi.
link do sceny drugiej
* * * * * * * * *
Jak być mądrym.. .?
Ukrywać swoją głupotę!

G.B. Shaw
Lub okazywać ją w niewielkich dawkach, kiedy się tego po tobie spodziewają.
J.E.S.

* * * * * * * * *
alchemik@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: Pieśni znad Tapa Tuji (dramat terapeutyczny) scena 1

#2 Post autor: skaranie boskie » 19 maja 2016, 21:05

Zapowiada się interesująco.
Wkrótce zajmę się ciągiem dalszym.
A tak na marginesie, trzy kolejne odcinki wkleiłeś jednego dnia...
Nic to, i tak się przedawniło.
:beer:

PS. Mógłbyś ujednolicić zapis (vide dramaty Patki i Zdzicha), bo gdyby się to ewentualnie zakwalifikowało do antologii, to znów będę miał masę roboty z poprawianiem.
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Patka
Posty: 4597
Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
Lokalizacja: Toruń
Płeć:
Kontakt:

Re: Pieśni znad Tapa Tuji (dramat terapeutyczny) scena 1

#3 Post autor: Patka » 19 maja 2016, 21:07

Zablokowałam mu jeden tekst, a potem odblokowałam i usunęłam swój post.

ODPOWIEDZ

Wróć do „DRAMAT”