Pożegnanie Małego Księcia (scena 6/7)

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
alchemik
Posty: 7009
Rejestracja: 18 wrz 2014, 17:46
Lokalizacja: Trójmiasto i przyległe światy

Pożegnanie Małego Księcia (scena 6/7)

#1 Post autor: alchemik » 29 cze 2016, 3:07

link do sceny 4/5

Scena 6/7

Światło ponownie wyłania salę szpitalną.
Rytm aparatury monitorującej serce nieco przyspiesza. W tle słychać muzykę (powiedzmy Bolero Ravela). Natężenie wzrasta, aby opaść do prawie niesłyszalnego.
Na scenę wchodzi pielęgniarka pchając przed sobą wózek z tacą, na której poukładane są leki. Znajduje się tam również pojemnik do kroplówki.


Pacjent: Dzień dobry, Roso. Czekałem na panią.

Pielęgniarka: To widać. Z całą pewnością. Wydaje się dziwne, że jestem jedyną osobą, przy której jest pan przytomny, reaguje, rozmawia. Zastanawiam się, czy mam to potraktować jak wyróżnienie, czy jako symptom pańskiej choroby.

Pacjent: Proszę mówić do mnie, Nik . Tak ja się umówiliśmy. I mam nadzieję, że nie uległaś, Roso, tym psychiatrycznym, bełkotliwym hipotezom konsultanta.
( z niepokojem spoglądając na kroplówkę) Nawiasem mówiąc, cóż takiego przyniosłaś mi na śniadanie.

Pielęgniarka:
Mogę pana zapewnić, Nik, że nie ma tu niczego, co mogłoby panu zaszkodzić.
A w tej kroplówce jest tylko glukoza na wzmocnienie i witaminy. Przecież pan niczego nie je.

Pacjent: Nik, po prostu Nik, Roso. I proszę, nie dziw się, że nie mam zaufania do tych środków wyłączających emocje i wyobraźnię. Zabijających duszę. Przez ten czas spędzony na Ziemi zdołałem już nieco poznać jej historię. Otarłem się również o psychiatrów.

Pielęgniarka:
Wciąż powtarzasz o czasie spędzonym na Ziemi w taki sposób, który sugeruje, że faktycznie pochodzisz z innej planety. W dodatku, jeśli dobrze zrozumiałam, ma to być planetka, którą można obejść krokami w ciągu dnia. Kiedy tak opowiadasz, zaczynam traktować to, niemal, jak prawdziwe wydarzenia, a potem otrząsam się, wiedząc że to przecież niemożliwe.

Pacjent:
Bo ty mi zaczynasz wierzyć, Roso. Zaczynasz wierzyć, że światy są bezustannie stwarzane, istnieją w nas samych i są rodzajem wewnętrznego spojrzenia. Dzieci wiedzą o tym instynktownie. Dorośli zapominają.
Najciekawsze jest to, że pierwszą osobą, która mi uwierzyła bez zastrzeżeń, był dorosły. W dodatku był pierwszym napotkanym człowiekiem po przybyciu na tę planetę.

Pielęgniarka: Mącisz mi w głowie, Nik. A mam dla ciebie złe wieści, choć w dużej części podsłuchane. Otóż, w najbliższym czasie szykują ci przeniesienie na oddział psychiatryczny kliniki. W perspektywie, prawdopodobnie, nawet izolację w specjalnym zakładzie zamkniętym. Odnoszę wrażenie, że konsultant psychiatryczny zwietrzył, że może dzięki tobie napisać upragnioną pracę habilitacyjną. Wyczuł w tobie coś szczególnego. Nic dziwnego, ja też to czuję.

Pacjent: ( naśladując tik konsultanta, czyli wzruszając lewym ramieniem, jednocześnie mrużąc lewe oko) Psychiatrzy, Roso. Muszę ci się przyznać, że sporą część pobytu tutaj spędziłem w takim zakładzie. Mam nadzieję, że nie wysnujesz z tego wniosku, iż faktycznie cierpię na jakąś chorobę psychiczną. Trafiłem tam z powodu swojej naiwności i nieobycia w egzotycznej dla mnie kulturze Ziemi. Potem nauczyłem się kamuflować, ukrywać prawdziwe uczucia. I właśnie to zaczęło mnie zabijać. Stan, w którym obecnie się znajduję, jest właśnie wynikiem zamknięcia się na prawdę. Stłamszeniem dziecka w moim wnętrzu.
Doszedłem do wniosku, że większość psychiatrów rzeczywiście traktuje swoją pracę jak powołanie.
To ludzie, którzy znają prawdę o świecie, albo instynktownie ja wyczuwają. Jednocześnie odrzucają ją nie tylko w sobie. Mienią się apostołami, którzy nie tyle niosą nowinę, a wymazują ją ze świadomości innych, którzy ją tylko przeczuwają. Wydaje im się nawet, że czynią to dla ich dobra.
Porównałbym ich do średniowiecznych inkwizytorów, którzy palili na stosie ciała, aby uchronić duszę od grzechu śmiertelnego, czym on by tam nie był. Wystarczyło, że był niezgodny z doktryną. Zaś współcześni inkwizytorzy, osłaniając się wątpliwą nauką, chronią ciała, niszcząc duszę za pomocą elektrowstrząsów, neuroleptyków i wątpliwych, indoktrynujących sesji psychoterapeutycznych. Zresztą, psychiatrzy to nie jedyni współcześni inkwizytorzy.
Dziwne, przecież Ziemia to planeta dorosłych i dzieci. Dzieci i ich rodziców. Nigdy nie poznałem swoich, Roso. Czy ty posiadasz rodziców? Kochasz ich? Bo ja czuję, że mógłbym pokochać. Więcej nawet, kocham, pomimo że nie dane było mi poczuć ich dłoni na swoim czole. Myślę nieraz, że moje międzyświatowe podróże wiązały się z poszukiwaniem ojca. Zastanawiam się, czy nie to właśnie pchnęło mnie do odwiedzania innych planet.

Pielęgniarka: Oczywiście, posiadam dwoje wspaniałych. Kocham ich i mam to szczęście, że i oni mnie kochają. Co to za smutny świat, gdzie nie posiada się rodziców?

Pacjent: Nie powiedziałem, że ich nie posiadam. Wiem, że muszą istnieć, ale są ukryci gdzieś głęboko w moim wnętrzu. Muszę ich po prostu odnaleźć. Nie mam się więc czym smucić.
Kiedy wylądowałem na Ziemi, gdzieś pośrodku pustyni, spotkałem mężczyznę, o którym mogę powiedzieć, że chciałbym mieć takiego ojca. Zagubiony lotnik, który lądował awaryjnie. Ujął od razu moje serce, kiedy na dziecięcą prośbę narysował mi baranka. To była skrzynia z otworami na powietrze. Baranek zrodził się w wyobraźni i był właśnie taki, jakim w danym momencie chciałem go widzieć. Zaufałem temu francuskiemu pilotowi. Opowiedziałem część historii swoich podróży. O odwiedzanych przez siebie planetach. Planetce Króla, Bankiera, Latarnika i Pijaka. Wyjawiłem mu nawet swoje prawdziwe imię, a, o dziwo, okazało się takim samym, jakim obdarował mnie lotnik. To nie był zwyczajny pilot pocztowy. To nie był zwykły bohater wojen i walk powietrznych. Miał w sobie coś z poety i coś z wciąż zachwycającego się światem dziecka.
Mam nadzieję, kiedyś znowu się z nim spotkać. Słyszałem bowiem o jego ostatnim locie. Locie, z którego już nie powrócił. Myślę, że po prostu odnalazł swoją planetkę. A wybrał ją w walce. W walce z niemieckim myśliwcem i tej, która toczy się wewnątrz każdego z nas.
Z pewnością, chciałbym odwiedzić stworzony przez niego świat.
A tak a’ propos poety i jego planety. Ta, którą odwiedziłem wzbudziła we mnie sporo emocji, kontrowersji, ale i rozczarowała w konsekwencji. Posłuchaj, Roso...


Scena (planeta poety)

Kurtyna odsłania widok na kolejny pejzaż. Panuje tam mrok. Niebo rozświetlone jest jednak licznymi gwiazdami. Sierp księżyca w kwadrze. Poeta deklamuje, spoglądając w niebo. Nie zwraca uwagi na Małego Księcia, mimo iż musiał spostrzec jego przybycie.

Poeta: (deklamuje)

Uwierzcie!
A jeśli was zdołam przekonać,
zedrzyjcie z siebie ten łach!
Dziś wielkie niebotrzęsienie.
Doroczne i nieodzowne.
Czy nie czujecie jak swędzą wypryski gwiazd?!
Ach tak, rozdrapać je,
rozognić nieboskłon jak ranę!
Aż się sypną rojem na ziemię.
A każda gwiazda - czyjś los.
A każda gwiazda – jedno życzenie.


Mały Książę:
Dzień dobry, a raczej dobry wieczór.

Poeta nie zwraca na niego uwagi, spoglądając wciąż w niebo. Mały Książę nie daje za wygraną.

Mały Książę: Dobry wieczór!

Poeta: (w końcu odburkując ze zniecierpliwieniem) Cześć!

Mały Książę; Co robisz? To było dosyć fascynujące i w pewnym sensie piękne.

Poeta: (odwraca się, spoglądając pogardliwie) A co? Nie widać? Tworzę. Jestem poetą.

Mały Książę: (z lekkim zdziwieniem w głosie) W zasadzie, tak podejrzewałem. Tylko wytłumacz mi, dla kogo piszesz. Komu deklamujesz? Przecież tu nikogo nie ma. Żadnych ludzi.

Poeta: (Przesuwając w górę i w dół wzrokiem po postaci Małego Księcia. Z ironią) No faktycznie, nikogo nie ma.
A ludzie?! Ludzie to głupcy. Nikt z nich i tak mnie nie doceni. Ja tworzę dla gwiazd. One są wieczne.
Nigdy mnie nie opuszczą. A ludzie są małostkowi, tępi. Poza tym przemijają, więdną. Jak mogą być wiarygodnymi świadkami mojej nieśmiertelnej poezji?

Mały Książę: Z całym szacunkiem, ale nie sądzę, żebyś mógł być kimś lepszym. Przecież sam jesteś tylko człowiekiem.

Poeta: ( z poczuciem wyższości) Tylko?! Być może. Owszem. Może i jestem człowiekiem, ale wiersze to moje dzieci. Wśród gwiazd bezpieczne, nieśmiertelne. To bardziej zbliża mnie do bogów. Moją publicznością są gwiazdy. To moi najwierniejsi słuchacze. Mam pewność, że mnie zrozumieją. Nie skrytykują, nie wykpią. Całe życie jestem z nimi, a one ze mną.

Mały Książę: Powinieneś czasem spojrzeć w słońce z bliska. Cóż pięknego może wyrosnąć w ciemności?

Poeta: Słońce?! Słońce może oślepić. A poza tym, mylisz się. To właśnie słońce wyrasta w całkowitej ciemności, zamieniając noc w dzień. Fascynuje mnie mrok. Ciemność jest amorficzna, nie ma kształtu, dopóki go jej nie nadam. Jednocześnie, w jej głębi rodzi się wszelkie światło, a to z kolei maluje dowolne kształty. Moja poezja sięga właśnie tam, w mrok. Do mrocznej strony duszy. A z żądz tam ukrytych stwarza nowe światy.

Mały Książę: Jesteś więc twórcą. Mam wrażenie, jakbym cię rozpoznawał. Czy ty, przypadkiem, nie jesteś moim ojcem?

Poeta: (wybuchając śmiechem) No, czy ja wiem? He, he he. Ale wypierał się nie będę. Wszystko jest możliwe. Pewne rodzinne podobieństwo istnieje. He, he, he.

Mały Książę: Nie jesteś zbyt czuły dla swoich dzieci. Nie o takim ojcu marzyłem.

Poeta: (wzruszając ramionami) Dzieci? Jest ich tak wiele i wszystkie ruszają w świat zaraz po narodzinach.

Kurtyna zasłania scenę z planetą poety.
Wyłania się sala szpitalna.


Koniec sceny 6/7
* * * * * * * * *
Jak być mądrym.. .?
Ukrywać swoją głupotę!

G.B. Shaw
Lub okazywać ją w niewielkich dawkach, kiedy się tego po tobie spodziewają.
J.E.S.

* * * * * * * * *
alchemik@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: Pożegnanie Małego Księcia (scena 6/7)

#2 Post autor: skaranie boskie » 02 lip 2016, 14:33

No i tu mnie pozytywnie zaskakujesz po raz drugi.
Wspominasz o lotniku (wszyscy wiemy jakim), a przecież - pomimo zachowania pewnego schematu z jego opowieści - dodajesz dramatowi własnej dramaturgii. Może to brzmi zabawnie, ale tak to właśnie widzę. Czekam na mój ulubiony ciąg dalszy.
:beer: :beer: :beer:
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
alchemik
Posty: 7009
Rejestracja: 18 wrz 2014, 17:46
Lokalizacja: Trójmiasto i przyległe światy

Re: Pożegnanie Małego Księcia (scena 6/7)

#3 Post autor: alchemik » 02 lip 2016, 20:09

Robercie! Dziękuję.

Ale wyobraź sobie, że i ja oczekuję na ciąg dalszy z niecierpliwością. Piszę ten dramat zupełnie na bieżąco. Nie mam pojęcia w jakich następnych słowach będzie się rozwijał. Nie wiem już nawet w tej chwili, jak go zakończę. Miałem pewien schemat, szkic, ale zaginął mi wraz z dotychczasowym zapisem treści dramatu, który wstawiałem na stronę. Z tym, to akurat nie ma problemu. Po prostu przekopiowałem treść na odwrót. Z powrotem z forum do moich dokumentów na dysku. To dziwne, owo zaginięcie. Otwiera mi się zupełnie inny utwór, a obecnie komunikat, że nie mam dostępu i muszę coś zrobić tak i tak, żeby odkodować. Dałem sobie spokój po kilku próbach w ciągu kilku godzin

I, Robercie, oczywiście, że moim zamierzeniem nie była kontynuacja znanego utworu, ani rozszerzanie go. Skorzystałem ze schematu i treści, aby wyrazić trochę własnych myśli.

I, Robercie (po raz drugi), nie zastanawia Cię, że taka z pozoru nieskomplikowana bajka, jak Mały Książę, stoi na półkach w jednym szeregu z najpoważniejszymi dziełami kultury? Zapisała się już w zbiorowej nieświadomości.
Choć nie wiem, jak jest teraz. Czy młodzi ludzie odbierają dzieło podobnie jak my, czytając je po raz pierwszy? Czy w ogóle sięgają po nie?

Ja uważam, że powinna być obowiązkową lekturą zarówno dla poetów, jak i prozaików. Zdaję sobie również sprawę z tego, że pierwsze czytanie powinno nastąpić w wieku młodzieńczym, a właściwie dziecięcym. Bo to nie jest książka dla zrozumienia, tylko dla poczucia.

Powiem szczerze, że sięgnięcie do jej schematu i treści, celem wyrażenia własnych przemyśleń i odczuć, może być pewnego rodzaju profanacją. I obawiam się, żeby nie zostało tak potraktowane.

Jednak, uwierz, to nie plagiat, ani parodia czy też pastisz.

Pozwolę sobie zwrócić przy okazji uwagę na wiersz tabakiery. Karawana i psy
Zwodniczy w prostej, satyrycznej treści, w przeciwstawieniu do formy. Jest właśnie takim utworem, którego nie powinno się czytać powierzchownie. Pewnie przepadnie w odmęcie innych. Choć ja uważam, że bardzo się wyróżnia. Czytanie, a właściwie odczytywanie, jest nie mniej ważne od pisania, tworzenia.

No to idę, dalej myśleć nad ciągiem dalszym.

Jurek :smoker: :beer: :beer:
* * * * * * * * *
Jak być mądrym.. .?
Ukrywać swoją głupotę!

G.B. Shaw
Lub okazywać ją w niewielkich dawkach, kiedy się tego po tobie spodziewają.
J.E.S.

* * * * * * * * *
alchemik@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
zdzichu
Posty: 565
Rejestracja: 06 lip 2013, 0:06
Lokalizacja: parking pod supermarketem

Re: Pożegnanie Małego Księcia (scena 6/7)

#4 Post autor: zdzichu » 24 lip 2016, 22:10

Przeczytałem całość, panie Alchemiku. Mam nadzieję, że to nie koniec, bo przyznam, że wciągnęło. Interesujące są te pańskie odniesienia literackie, podobnie, jak i przemyślenia. Bardzo się to pięknie układa w całość. Czekam na cdn.
kurna po piersze
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie

bartosia
Posty: 554
Rejestracja: 10 lis 2011, 10:37
Lokalizacja: Niemcy
Kontakt:

Re: Pożegnanie Małego Księcia (scena 6/7)

#5 Post autor: bartosia » 23 sie 2016, 10:16

Z przyjemnoscia i wielkim szacunkiem dla Ciebie, Alchemiku :ok:

ODPOWIEDZ

Wróć do „DRAMAT”