"Powrót na wrzosowisko" cz.1 - Początek

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

"Powrót na wrzosowisko" cz.1 - Początek

#1 Post autor: Alicja Jonasz » 06 gru 2015, 19:42

Myślisz, że zwariowałam? Nie, nie jestem szalona, choć początkowo byłam co do tego święcie przekonana. Nie dowierzając zmysłom, szukałam pomocy u psychiatry. Brałam leki. Bez skutku. Jesteś przerażony? Nic nie mówisz, jednak z wyrazu twarzy odczytuję treść twoich myśli. Jeszcze niedawno, sparaliżowana lękiem, nie mogłam spać. Błądziłam po mieszkaniu niczym wystraszone, zaszczute zwierzę starające się ostatkiem sił znaleźć schronienie. Po krótkim odpoczynku zrywałam się z łóżka. Wśród zapalonych świateł i hałasu rozgłoszonego na cały regulator radia pragnęłam zagłuszyć myśli, stłamsić je, zanim zrodzą przerażające obrazy. Tabletki nasenne nie pomagały. Nic nie pomagało.
Wszystko zaczęło się pewnego jesiennego dnia. Na zewnątrz szalała burza. Padał deszcz, a gałąź, trącana przez wiatr, tłukła się w parapet okna sali, w której mieliśmy zebranie. Dźwięk niepokoił, był natrętny, uparty, potęgujący się z każdą sekundą. Miałam wrażenie, że za chwilę ostry konar uderzy w szybę, rozbije ją i wtargnie do pomieszczenia. Próbowałam notować treść wykładu, wkrótce jednak odtwarzana z taśmy relacja zamieniła się w bełkot. Jakieś dziwne uczucie niepokoju ścisnęło serce. Przeczucie czegoś złego. Najpierw poczułam dziwną woń, ohydny smród rozkładającego się ciała. Spojrzałam na zebranych. Byli to ludzie, z którymi pracowałam przecież od lat, ale tego popołudnia wydawali się obcy. Ich twarze były blade, bez życia, jakby wykute ze skały. Nikt nie poruszał się. Wyglądali jak martwe kukły siedzące przy stole. I wtedy go zobaczyłam. Szef siedział w kącie sali. Puste oczodoły, ziemista skóra czyniły z niego przerażające monstrum. Z otwartych ust wypełzały węże. Stolik, przy którym zwykł siadać mężczyzna, pokryty był kłębowiskiem syczących bestii. Niektóre oplatały ręce, inne wpełzały za kołnierz rozpiętej koszuli, wsuwały oślizgłe cielska w rękawy. Było coś jeszcze. W kark mężczyzny wczepił się jakiś stwór, bezkształtny, bezcielesny, nieziemski. Żadna znana mi istota nie wyglądała tak jak ta poczwara. Jej ślepia zdawały się przenikać chłodem moją duszę. Była to rozumna istota, na wskroś zła, pełna nienawiści i żądzy niszczenia. Krzyknęłam przerażona. Co stało się później... Nie pamiętam. Poczułam silne uderzenie w głowę. Ciało zsunęło się bezwładnie z krzesła na podłogę. Syczenie węży gasło wraz ze świadomością.
Obudziłam się w gabinecie szefa, leżąc na miękkiej, skórzanej sofie, a on pochylał się nade mną i miękką chustką ocierał pot z mojej twarzy. Uśmiechał się niepewnie, przystojny, pachnący jak zwykle, w czystej, nienagannej koszuli. Patrzyłam na jego siwe kosmyki włosów, starannie przystrzyżoną brodę, gładką skórę dłoni. A więc to był sen... Pomyślałam uspokojona ciepłym dotykiem mężczyzny. Senne przewidzenie. Musiałam zasnąć znudzona wykładem, wtedy pojawił się ten koszmar.
- Zemdlała pani, to przemęczenie, proszę odpocząć... - usłyszałam.
Ciepły zamszowy głos koił rozdrgane nerwy.
Tak, to sen, przerażający majak. Jest dzień. Czuję zapach parzonej kawy. Uśmiechnęłam się pokrzepiona.
- Jest pani w głębokim stresie. Odpoczynek, duża dawka snu, dieta, świeże powietrze powinny pomóc - brzmiała diagnoza lekarza, do którego zgłosiłam się po tygodniu męki.
Tak, byłam przemęczona. Od tamtego wypadku w pracy nie przespałam spokojnie ani jednej nocy. Koleżanki doradzały wizytę u specjalisty, a ja z każdym dniem coraz bardziej wyczuwałam ich obcość. Przestałam im ufać, rozmawiać z nimi, po pracy umawiać się na spotkania w pubie. Widziałam, jak obserwowały mnie uważnie. Kiedy pochylałam się nad mikroskopem, czułam ich spojrzenie. Czasami patrzyłam w te oczy. Nie było w nich troski i współczucia. Nie było też ironii ani litości. Była w nich jakaś zwierzęca żądza. Nie, nie nienawiść, raczej pragnienie rzucenia się na ofiarę, rozszarpania, pożarcia. Tak, w tych oczach czaił się głód. Czułam się ofiarą, żywym mięsem. Nie tylko to mnie przerażało w tych kobietach, ale także ich sposób chodzenia, gesty, szepty. Wystarczyło, że na chwilę odwróciłam się od nich, a ogarniał mnie dziwny niepokój. Chęć natychmiastowej ucieczki, schronienia się w bezpieczne miejsce, w którym demony mnie nie dopadną. Demony? Tak, to były demony. Jakaś cząstka mnie broniła się przed takim myśleniem, lecz szósty zmysł podpowiadał najgorsze. W tych kobietach zmieniło się wszystko. A może nie w nich, ale we mnie? Nie byłam już niczego pewna. Nie byłam pewna siebie. Czyżbym odchodziła od zmysłów? Strach paraliżował mnie coraz bardziej, odbierał siłę do walki z natrętnymi, przerażającymi wyobrażeniami. Osaczał jak drapieżnik skradający się do ofiary, by w okamgnieniu dopaść i rozszarpać na strzępy, chłeptać jeszcze gorącą krew. Rozsądek nakazywał wierzyć, że wszystko, co widziałam tamtego popołudnia i to, co dzieje się teraz, jest wytworem wyobraźni, sennym koszmarem. Potłuczona głowa bolała przez kilka dni, przypominając o zdarzeniu.
Obraz współpracowników podobnych do zombi, pełzających węży i trupa szefa prześladował mnie na każdym kroku. Ohydny smród rozkładu, żarzące się oczy mrocznego monstrum powracały. Cień zawładnął duszą. Chichotał, kpił z mojej niemocy. Sycił się strachem. Łapczywie chłeptał krew ze świeżej rany, przegryzał ścięgna, rozrywał tętnice, wgryzał się coraz głębiej, aż do serca. Mój umysł bronił się jeszcze, szukał racjonalnego wytłumaczenia tych zjawisk, zrzucał wszystko na karby przemęczenia i tego nieszczęsnego uderzenia w głowę. Powinnam pójść do specjalisty i zrobić tomografię komputerową mózgu. Odwlekałam wizytę. Spokój jednak nie wracał. Zrywałam się ze snu z krzykiem w mokrej od potu pościeli, z szybkim biciem serca, z drżeniem rąk. Na początku światło przynosiło ukojenie, potem i ono nie pomagało. Nie spałam...
Zawsze należałam do ludzi twardo stąpających po ziemi i tym razem starałam się żyć normalnie. Wydawało się, że kryzys minie i wkrótce wrócę do zwykłego rytmu. Praca zawsze była najważniejsza. Instytut genetyki był moim drugim domem. Pracowaliśmy właśnie nad rewolucyjnym projektem, wyniki badań zapowiadały się obiecująco. Byłam pewna, że zbliżamy się do finału i już wkrótce będziemy mogli ogłosić rezultat naszych działań.
w następnym odcinku
Ostatnio zmieniony 21 lut 2016, 8:00 przez Alicja Jonasz, łącznie zmieniany 8 razy.
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
Gorgiasz
Moderator
Posty: 1608
Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51

Re: "Powrót na wrzosowisko" cz.1 - Początek

#2 Post autor: Gorgiasz » 06 gru 2015, 20:31

Snułam się po mieszkaniu niczym wystraszone, zaszczute zwierzę, które stara się ostatkiem sił odnaleźć schronienie. Po krótkim odpoczynku zrywałam się z łóżka, zapalałam wszystkie światła, włączałam telewizor,
„siękoza”
Po krótkim odpoczynku zrywałam się z łóżka, zapalałam wszystkie światła, włączałam telewizor, rozgłaszałam na cały regulator radio. Pragnęłam w ten sposób zagłuszyć myśli,
„łam” - trochę dużo
Najpierw poczułam zapach, ohydny smród rozkładającego się ciała.

Napisałbym: Najpierw poczułam (dziwną, niepokojącą) woń, ohydny smród rozkładającego się ciała.
Ich twarze były blade, nieporuszone, jakby wykute ze skały. Nikt nie poruszał się.
„nieporuszone – poruszał się”: powtórzenie
Może zamiast „nieporuszone” dać „bez życia”?
Puste oczodoły, ziemista skóra czyniły z niego przerażające monstrum.
Rozszerzyłbym nieco ten opis.
Mężczyzna pochylał się nade mną i ocierał chustką pot z mojej twarzy.
„mojej” - niepotrzebne: o kogo chodzi zawiera się w „mną”.
Obudziłam się w gabinecie szefa. Leżałam na miękkiej, skórzanej sofie. Mężczyzna pochylał się nade mną i ocierał chustką pot z mojej twarzy.
Jeśli tym mężczyzną miał być szef (bo to trochę niejednoznaczne), napisałbym: Obudziłam się w gabinecie szefa, leżąc na miękkiej, skórzanej sofie, a on pochylał się nade mną i miękką chustką ocierał pot z mojej twarzy.
A więc to był sen..
Albo jedna kropka, albo trzy.
Pomyślałam uspokojona ciepłym dotykiem mężczyzny.
„mężczyzna” był przed chwilą; użyłbym „jego”
- Jest pani w głębokim stresie. Odpoczynek, duża dawka snu, dieta, świeże powietrze na pewno pomogą pani wrócić do równowagi.
Powtórzone „pani”. Z drugiego można zrezygnować.
Proszę wziąć urlop zdrowotny, wyjechać gdzieś, najlepiej w góry - brzmiała diagnoza lekarza, do którego zgłosiłam się po dwóch tygodniach męki.
Proszę wziąć urlop zdrowotny, wyjechać gdzieś, najlepiej w góry. - Brzmiała diagnoza lekarza, do którego zgłosiłam się po dwóch tygodniach męki.
brzmiała diagnoza lekarza, do którego zgłosiłam się po dwóch tygodniach męki.
Tak, byłam przemęczona. Od tamtego wypadku w pracy nie przespałam spokojnie ani jednej nocy. Koleżanki doradzały wizytę u lekarza,
Czekała i męczyła się aż dwa tygodnie? Dwa dni w zupełności wystarczą.
Powtórzone „lekarza”.
Osaczał jak drapieżnik skradający się do ofiary, by w okamgnieniu dopaść ją i rozszarpać na strzępy,
Opuściłbym „ją”. Ogólnie: w tym fragmencie jest za dużo zaimków.
Cień zawładnął moją duszą. Chichotał, kpił z mojej niemocy.
„moją – mojej”: powtórzenie
Powinnam pójść do lekarza. Zrobić tomografię komputerową mózgu.
U lekarza była. Może do „specjalisty”? Albo tylko: Powinnam zrobić tomografię komputerową mózgu.
Byłam pewna, że zbliżamy się do finału i już wkrótce będziemy mogli ogłosić rezultat naszych działań całemu światu.
Usunąłbym 'całemu światu' – zbyt pompatyczne.

Opisy i obserwacje interesujące i realistyczne.

Awatar użytkownika
pallas
Posty: 1554
Rejestracja: 22 lip 2015, 19:33

Re: "Powrót na wrzosowisko" cz.1 - Początek

#3 Post autor: pallas » 06 gru 2015, 20:35

Ciekawie się historia zapowiada. Taki horror Science Fiction pewnie będzie.
Jak dla mnie narrator pierwszoosobowy świetnie wpasowany w temat, choć w SF częściej występuję trzecioosobowy.
Mamy bohaterkę, która bardzo dużo pracuje w ciekawym zawodzie, ale niebezpiecznym.
Sama bohaterka boi się czegoś, zamyka się w sobie. Może jest chora?
Opis innych osób pokazuję je w niecodziennym świetle. Jak z koszmarów.
Ludzie, którzy są zimni, martwi może to obraz dzisiejszego świata.
Bo liczy się praca kariera. A zdrowie? Schodzi na drugi plan.
Tyle ode mnie. Czekam na ciąg dalszy.

Piotrek :)
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
/Dante Alighieri - Boska Komedia/

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

Re: "Powrót na wrzosowisko" cz.1 - Początek

#4 Post autor: Alicja Jonasz » 06 gru 2015, 20:58

Gorgiasz, dziękuję za propozycje zmian:) Niektóre już naniosłam:)
Pallas, trochę sama zaplątałam się w tym tekście. Mam kolejne części i liczę na opinie rzeczoznawców:) Pozdrawiam:)
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

ODPOWIEDZ

Wróć do „Powrót na wrzosowisko”