"Powrót na wrzosowisko" cz.2 - Podróż

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

"Powrót na wrzosowisko" cz.2 - Podróż

#1 Post autor: Alicja Jonasz » 21 lut 2016, 7:59

w poprzednim odcinku
Nadszedł listopad, a wraz z nim krótkie chłodne dni. Za radą lekarza wzięłam dwa tygodnie urlopu i postanowiłam odwiedzić dom rodzinny. Matki nie widziałam od dziesięciu lat i teraz, jadąc do niej, czułam się fatalnie. Byłam jak marnotrawna córka szukająca schronienia przed światem, który niegdyś nęcił tysiącem pokus, a teraz stał się obcy i niebezpieczny. Uciekałam przed nim, przed wszystkim, co przed laty było moim celem, treścią pragnień, dziś zaś zionęło chłodem i śmiercią. Wracałam do domu, w którym spędziłam dzieciństwo, dorastałam i który opuszczałam, czując ulgę w sercu. Uwalniałam się przecież od niewidzialnych pęt, znienawidzonych reguł, którymi krępowała swoje dzieci chora na schizofrenię matka. Jej marzeniem było, abym została w miasteczku i podjęła pracę w niewielkiej przychodni na stanowisku laborantki.
- Rodzina powinna trzymać się razem - powtarzała zawsze tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Jak ja jej wtedy nienawidziłam. Ukończyłam właśnie studia i zaproponowano mi pracę w oddalonym o setki kilometrów instytucie badań genetycznych. Nie licząc się ze zdaniem matki, spakowałam walizki i wyjechałam. Ojciec od lat nie żył. Był jedynym człowiekiem, który mógł wpłynąć na zmianę mojej decyzji. Opuszczałam dom pełna mrzonek o szybkiej błyskotliwej karierze. Teraz wracam...
Odjeżdżałam wieczorem. Pamiętam, że pachniała maciejka. I Back, wierne psisko, wył, zupełnie jak wtedy, gdy umierał ojciec. Nie pożegnałyśmy się, nie wyszła przed dom, gdy podjechała taksówka. Delikatny ruch firanki zdradzał jej obecność. Patrzyła, wściekła, zimna... Minęło dziesięć lat.
Pociąg tłucze się po szynach monotonnie, a przemykające za oknem obrazy rozmywają w szarudze poranka. W oddali majaczą bezlistne drzewa zbite w gromadę jak wystraszone stado saren. Skąd ten obraz w mojej głowie? Ach, tak! Przeszłość wraca. Byłam dzieckiem, kiedy leśna ścieżka zaprowadziła mnie w tamto miejsce. Jestem tam znowu. Biegnę przez las z gałązką leszczyny w ręku. Śpiewam. Beztrosko przeskakuję wystające z ziemi korzenie. Paprocie łaskoczą mnie w nogi. Nagle coś mnie zatrzymuje. Smród padliny uderza w nozdrza. Rozglądam się. Wśród rozgrzebanej ściółki leży martwa sarna, rozszarpana przez zwierzęta, z zaciśniętym drutem na szyi. Z brzucha wylewają się wnętrzności, kłębi robactwo, ślepia zasłania bielmo śmierci, nad ścierwem krążą gromady much. Uciekam. Krzyczę przerażona.
Obraz skatowanego zwierzęcia wymazałam z pamięci, nigdy nie wracał. Dlaczego wrócił teraz? Zadrżałam, a z piersi wydobył się jęk. Skowyt udręczonej strachem duszy.
Dotarłam na miejsce wieczorem. Pogoda była fatalna, zacinał drobny deszcz i wiatr dmuchał dość mocno, łamiąc gałęzie jarzębiny rosnącej przy wąskich przydworcowych uliczkach. Chłód przenikał przez płaszcz, łapczywie lizał moją skórę. Drżałam nie tylko z zimna, ale i przemęczenia. O tej porze po chodnikach snuło się niewielu przechodniów. Skuleni chowali się w czeluściach bram domów skuszeni światłem i ciepłem. Pustoszejące miasto nie zachęcało do spaceru. Szłam pośpiesznie w kierunku postoju taksówek.
Pokonywałam tę drogę wielokrotnie, wracając z uczelni. Taksówka podwoziła mnie pod werandę, na której zawsze siedział ojciec. Całował mnie na powitanie, prowadził do kuchni, robił jajecznicę na boczku. Jedliśmy razem. Kochany ojciec. Wspominam go z czułością, jakiej nigdy nie żywiłam do żadnego mężczyzny.
Umarł nagle w świeży wiosenny wieczór. Pamiętam wycie Backa i moją rozpacz. Nic potem nie było już takie samo. Matka zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Godzinami nie wychodziła z pokoju, a jeśli pojawiała się, była zawsze poważna, z plikiem suchych, odartych z emocji, poleceń. Taką miałam ją przed oczyma przez lata i do takiej wracałam.
Błotnista droga ciągnęła się w nieskończoność. Wciśnięta w siedzenie taksówki poddałam się monotonnemu kołysaniu i ciepłu, które otuliło mnie zaraz czułym ramieniem, kojąc zmęczenie. Oddychałam z ulgą. Nie było łatwo namówić taksówkarza na ten kurs. Gdy usłyszał adres docelowy, w jego oczach błysnął niepokój. Musiałam podwoić stawkę, wtedy skinął głową w milczeniu i zapalił. Reflektory rozświetlały ciemność, ukazując niewielką przestrzeń przed autem.
Nie musiałam patrzeć. W wyobraźni widziałam kałuże odbijające światło, nierówne koleiny wyrobione kołami w rozmiękłym gruncie i majaczące po obu stronach drogi krzewy. Reszta ginęła w ciemności i strugach deszczu. Jakże pięknie było tutaj wiosną, kiedy zakwitała tarnina, okrywając wzgórze i okoliczne połoniny bielą. Szum silnika zagłuszał wycie wiatru. Rozpadało się na dobre, co w listopadzie w tej części kraju było normą.
Jesienne ulewy były znakiem szczególnym okolicy i wszyscy przyzwyczailiśmy się do nich jak do śniegu w zimie. Były takie sezony, kiedy padający bezustannie deszcz odgradzał nasz dom od miasteczka. Lawina błota spływająca z rozmiękłego wzgórza czyniła drogę nieprzejezdną. Dolina stawała się wówczas niebezpieczna i zdradliwa. Ojciec nie zawoził nas wtedy do szkoły, sam zaś szedł pieszo do apteki i bywało, że pracując do późna, nie wracał na noc, tylko spał u kuzynostwa.
W listopadzie zginął mój brat, utonął w pobliskim bagnie. Gdy po wielu godzinach udało się wyciągnąć go z grzęzawiska, wyglądał jak figurka z wosku umazana błotem. Położyli go na płaszczu ojca. Pamiętam jego oczy. Nic się nie zmieniły. Nadal były szare jak niebo zasnute chmurami, lecz na ustach nie dostrzegłam uśmiechu, wyciekał z nich szlam, cuchnący strumień śmierci.
Dom, ukryty w ciemności, przyzywał mnie. Słyszałam jego przerażony głos i czułam rozpacz. Zdawał się być żywym, cierpiącym stworzeniem, które szuka bezpiecznego schronienia. Czekał tak długo, a teraz, gdy ujrzał mnie stojącą w ogrodzie pośród deszczu, wyciągał poszarpane ramiona jak porzucone dziecko, które po latach poniewierki poczuło ciepło i pragnie nasycić się nim jak najszybciej. Ja sama potrzebowałam go równie mocno, uległam więc fali wzruszenia i zapłakałam.
Na poddaszu płonęło blade światło, pozostała część budynku tonęła w mroku. Po omacku ruszyłam ku schodom, weszłam na werandę. Silny podmuch wiatru popchnął mnie w kierunku dużych drzwi. Drżałam z zimna, z trudem namacałam klamkę, wilgotny metal ślizgał się w dłoni. Nacisnęłam guzik dzwonka. Kilka chwil później zgrzytnął klucz w zamku i ciężkie, okute żelazem drzwi otworzyły się. W oświetlonym przedsionku stała kobieta. Była to Teresa, z którą korespondowałam, kiedy matka zachorowała. Przeprowadziła się do naszego domu i zajmowała chorą. Dzięki opiece wkrótce staruszka doszła do siebie. Teresa cierpliwie znosiła kaprysy matki, ta zaś w niedługim czasie powierzyła jej wszystkie sprawy. Było mi to na rękę. Po wylewie matka wymagała troski, szukałam kogoś, kto zająłby się nią i domem. Teresa robiła to świetnie.
- Proszę, niech pani wejdzie - powiedziała życzliwie, usuwając się z przejścia, a ja weszłam do ciepłego pomieszczenia.
w następnym odcinku
Ostatnio zmieniony 22 lut 2016, 14:06 przez Alicja Jonasz, łącznie zmieniany 4 razy.
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
Gorgiasz
Moderator
Posty: 1608
Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51

Re: "Powrót na wrzosowisko" cz.2 - Podróż

#2 Post autor: Gorgiasz » 21 lut 2016, 17:05

Nagle zatrzymuję się. Smród padliny uderza w nozdrza. Rozglądam się.
Powtórzone „się”. Można na przykład tak: Nagle przystaję./Nagle coś mnie zatrzymuje. Smród padliny uderza w nozdrza. Rozglądam się.
Z brzucha wylewają się wnętrzności, kłębi robactwo, ślepia zasłania bielmo śmierci, nad ścierwem unoszą się gromady much.

Powtórzone „się”. Może: ...nad ścierwem krążą gromady much.
Musiałam podwoić stawkę, wtedy skinął głową w milczeniu i zapalił silnik.
„silnik” do usunięcia. Raz, że zbytnia dosłowność, a dwa, za chwilę może się przydać.
majaczące po obu stronach drogi krzewy tarniny. Reszta ginęła w ciemności i strugach deszczu. Jakże pięknie było tutaj wiosną, kiedy zakwitała tarnina,
Powtórzona „tarnina”.
Szum diesla zagłuszał wycie wiatru.
Skąd wiedziała, że to diesel? Zwłaszcza, że zagłuszało go wycie wiatru. Zresztą kobiety rzadko interesują się takimi sprawami. Napisałbym „silnika”.
Rozpadało się na dobre, co w listopadzie w tej części kraju było normą.
Jesienne ulewy były znakiem szczególnym tej okolicy
Powtórzone „tej”.
Pamiętam jego oczy. Nic się nie zmieniło.
Raczej: Nic się nie zmieniły.
Nadal były szare jak niebo zasnute chmurami, lecz na jego ustach nie dostrzegłam uśmiechu,
„jego” - zbędne; zwłaszcza, że za chwilę zostanie powtórzone.
które po latach poniewierki poczuło ciepło i pragnie nasycić się nim jak najszybciej. Ja sama potrzebowałam go równie mocno, poddałam się więc fali wzruszenia i zapłakałam.
Na poddaszu paliło się blade światło,
Trzy razy „się”. Zamiast „poddałam się” - uległam. A zamiast „paliło się” - płonęło.
Nacisnęłam więc guzik dzwonka.
„więc” - niepotrzebne.
Dzięki opiece wkrótce staruszka doszła do siebie. Teresa cierpliwie znosiła kaprysy matki, ta zaś w niedługim czasie powierzyła jej wszystkie sprawy. Było mi to na rękę. Po wylewie matka wymagała stałej opieki,
Powtórzona „opieka”.

Bardzo dobrze napisany fragment. Zwracają uwagę plastyczne opisy przedstawiające scenerię; emanuje klimat spokoju i przyczajonej gdzieś tajemniczości. Świetnie się czytało.

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

Re: "Powrót na wrzosowisko" cz.2 - Podróż

#3 Post autor: Alicja Jonasz » 21 lut 2016, 17:21

Gorgiaszu, poprawiłam według Twoich zaleceń i jest rzeczywiście lepiej. Dzięki Twojej pomocy staję się nieco ostrożniejsza w stosowaniu zaimków, ale nadal przesadzam. Dziękuję:)
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

ODPOWIEDZ

Wróć do „Powrót na wrzosowisko”