"Powrót na wrzosowisko" cz.4 - Zima

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

"Powrót na wrzosowisko" cz.4 - Zima

#1 Post autor: Alicja Jonasz » 23 lut 2016, 8:37

do początku
w poprzednim odcinku
Matka w ogóle nie wstawała z łóżka. Teresa zachodziła do niej, a to z posiłkiem, a to, by zakrzątnąć się przy staruszce, zmienić pościel lub bieliznę. Wracała z wyrazem przygnębienia na twarzy i byłam pewna, że dałaby wiele, by uniknąć tych wizyt. Chodziła tam jednak kilka razy dziennie, nigdy się nie skarżąc. Cierpliwie znosiła dziwactwa mojej matki, a przy tym z oddaniem dbała o resztę domu. Czasem spoglądała na mnie smutno, jakby chciała tym spojrzeniem coś bezgłośnie przekazać, jakiś ważny sekret. Protestowała, kiedy pewnego dnia zdecydowałam pójść do pokoju matki, odsłonić ciężkie kotary i wpuścić doń odrobinę wilgotnego, jesiennego powietrza. Ilekroć o tym wspomniałam, Teresa żegnała się trwożliwie, przekonując, że zrobienie czegoś podobnego ściągnęłoby nieszczęście.
- Pani matka nie potrzebuje zmian - tłumaczyła, ściskając nerwowo w dłoniach kuchenną ścierkę. - Po co budzić licho, niech ono sobie siedzi w czterech ścianach. Tam jego miejsce. Lepiej zostawić wszystko tak jak jest.
Po tych słowach ponownie robiła znak krzyża i milkła. Widząc jej przerażenie i mając jeszcze w pamięci grozę pierwszego spotkania z matką, nie drążyłam tematu i wkrótce zrezygnowałam ze śmiałych planów. Postanowiłam poddać się fali kojących wspomnień. Wracały obrazy, przez tak długi czas nieobecne, a teraz na nowo jeden za drugim defilowały na jawie i w snach, napełniając mnie poczuciem bezpieczeństwa i pragnieniem ponownego przeżywania minionych zdarzeń. Nie rozumiałam, co się ze mną dzieje, ale nie miałam już halucynacji i to utwierdzało mnie w przekonaniu, że przyjazd na wrzosowisko był dobrym krokiem.
Czekałyśmy na przymrozki. Teresa głównie z powodu pościeli wymagającej wietrzenia.
- Mróz zabija zarazki - mówiła, patrząc z uśmiechem na słońce coraz śmielej przebijające się przez szarobure chmury. - W takiej wymrożonej, świeżej pościeli zdrowiej leżeć, i sny milsze.
Ja zaś wyglądałam zmiany pogody ze względu na planowaną wyprawę na cmentarz. Chciałam odwiedzić grób ojca i brata.
Przymrozki nadeszły. W ciągu nocy osuszyły wrzosowisko lodowatym tchnieniem. Ziemia stwardniała, kałuże zamarzły, a przenikliwy wiatr w końcu ucichł. Wybrałam się pieszo, choć pan Alfred proponował transport furgonetką. Kiedy jednak pomyślałam o podróży gruchotem podskakującym na wyboistej, zoranej kołami, drodze mój żołądek szalał. Ubrana w długi kożuszek i ciepłe, skórzane buty, wyruszyłam rankiem, chcąc dotrzeć szybko na miejsce i jeśli tylko czas pozwoli, zajść jeszcze do miasta. Ziemia, zamarznięta na kość, trzeszczała pod naciskiem stóp. Odgłos kroków niósł się wśród nagich krzewów tarniny, płosząc z nich wróble. Zrywały się z gąszczu stadami i furkocząc skrzydłami, odlatywały w nieznane. Wtórowały im krakaniem wrony i pierzchające spod krzewów kuropatwy. Te ostatnie nerwowo czyrykały, szukając schronienia. Po mniej więcej pół godzinie przywykłam do tych wszystkich pisków, krakań, trzepotów skrzydeł i nagłych ucieczek, niemalże spod moich stóp. Zwierzęta nieoswojone z człowiekiem, umykały trwożliwie. Droga prowadziła między wzniesieniami, chwilami ginęła mi z oczu, by za kolejnym zakrętem ukazać się na nowo, obnażając swoje rany. Nie łatwo było iść po twardych nierównościach i dużych kałużach pokrytych lodem, miejscami łamiących się pod ciężarem. Kluczyłam między tymi strupami, wyszukując bezpiecznego oparcia dla butów, które nie radziły sobie na śliskiej powierzchni, a każda zakrzepła gruda ziemi gniotła stopę przez cienką podeszwę. Wzgórza czerniły się po obu stronach drogi, majestatyczne i groźne, pełne tajemnic, zdradliwych jam i kolczastych krzewów.
Cmentarz leżał na wzniesieniu, z którego widać było śpiące w dolinie miasteczko.
Na mogile, wśród badyli uschniętych pokrzyw, rósł bukszpan, ten sam, który zasadziłam przed wyjazdem. Rozwinął się przez te lata w okazały krzew o ciemnozielonych, drobnych, eliptycznych liściach. Ojciec uwielbiał rośliny, bukszpan szczególnie. Wierzył, że krzew oczyszcza, chroni i odblokowuje ukrytą w człowieku energię. Gałązki bukszpanu leżały na werandzie, okiennych parapetach, przy każdym progu. Ojciec sadził go wszędzie, w ogrodzie, sadzie, wzdłuż ogrodzenia, w wielkich donicach na werandzie, a ja patrzyłam z fascynacją, jak wielkimi ogrodowymi nożycami przycina roślinę i formułuje różne kształty. Wyczarowywał je dla mnie, potem opowiadał historie z nimi związane. Każda inna, jedne wesołe, drugie smutne albo przerażające. Zielone rzeźby ożywały w tych opowieściach. Z mniejszych okazów bukszpanu powstawały kule, duże zamieniały się w zajączki, koty i psy. Kiedyś z ogromnego krzewu rosnącego na wzniesieniu przy domu uformował wilka. Zwierz wyglądał naprawdę groźnie z zadartym ku niebu pyskiem i sterczącymi czujnie uszami. Długi czas bałam się tej rzeźby, szczególnie nocą, gdy przy pełni księżyca olbrzymia czarna sylwetka wilka rysowała się na tle gwiaździstego nieba, a z oddali dochodziło przeciągłe wycie współplemieńców.
Zza chmur wyszło słońce i rozjaśniło dolinę bladym światłem. Szeroką kamienistą drogą, wijącą się wśród krzewów tarniny, zeszłam do miasteczka. Niewiele w nim się zmieniło. Powitały mnie wąskie uliczki, szare kamienice miejscami odarte z tynku i nieduży rynek ozdobiony rzędami drzewek jarzębiny, w gałęziach których uwijały się o tej porze ptaki dziobiące z wesołym świergotem sczerniałe owoce. Na rogu cukiernia, jedyna w miasteczku. Tak jak dawniej kusiła aromatem świeżo pieczonych ciast. Niewielka, podświetlona witryna pełna łakoci, dzwonek przy drzwiach, za ladą niska, okrąglutka blondynka w białym fartuchu uśmiechająca się do mnie jak do starej znajomej. Napoleonka posypana cukrem pudrem, słodycz kremu, smak dzieciństwa. Przychodziłam tutaj po szkole. W chłodne, deszczowe dni siadałam przy stoliku stojącym w rogu cukierni, przy oknie i delektując się każdym kęsem ciastka, patrzyłam na ulicę, na ludzi spieszących do domów. Czekałam aż ojciec skończy pracę.
Kiedy wróciłam z miasta, Teresa piekła właśnie szarlotkę Wkrótce wparował pan Alfred i przemierzając szybkim krokiem całą długość kuchni, oznajmił:
- Niebywałe! Drogie panie, na nowo mamy w miasteczku kino! W sobotę pierwszy seans!
Twarz miał zarumienioną, oczy roziskrzone, co chwila podkręcał sumiasty wąs, chodził tam i z powrotem jakby wiadomość, którą przyniósł, obwieszczała wypełnienie się słów apokalipsy i wkrótce miał nastąpić koniec świata. Teresa, zaskoczona tym nagłym wejściem sklepikarza, w pośpiechu zdejmowała fartuch ubrudzony jabłkami, próbując jednocześnie poprawić rozwichrzoną fryzurę.
- Oto bilety... Hm... Myślę, że nie odmówicie mi, panie, i dacie zaprosić się na seansik? - Rozentuzjazmowany Don Juan łypał oczkami w kierunku Teresy.
Poczerwieniała w jednej chwili i mnąc fartuszek rękami białymi od mąki, patrzyła z uwielbieniem na pana Alfreda.
Ja zaś krzyknęłam:
- Ciasto się pali!
Rzucili się ku piecykowi. Pan Alfred dopadł go pierwszy. Szybkim, zwinnym ruchem otworzył drzwiczki i już miał ratować szarlotkę, jednak gorąco, które wydobyło się z czeluści kuchenki, skutecznie powstrzymało gorliwca. Jako druga do piecyka podbiegła Teresa, ja zaś stałam bezradnie na środku kuchni i przyglądałam się obydwojgu. Niewielkie pomieszczenie natychmiast wypełniło się zapachem spalenizny. Teresa chwyciła przez fartuch rozgrzaną blaszkę i wybiegła na werandę. Widziałam, jak stojąc nad spalonym ciastem, pochlipywała, a skruszony pan Alfred przekonywał:
- Pani Teresko, no proszę spojrzeć, tylko z wierzchu leciutko przypalona. Ja to lubię takie chrupiące ciasto i tak sobie myślę, że dziś to nawet zjem ze trzy kawałki więcej niż zwykle.
I na znak, że szarlotka w takiej postaci niebywale mu smakuje, łamał kawałki jeszcze gorącego ciasta, opychał się nimi gorliwie, brudząc wąsiska. Zerkał przy tym na zrozpaczoną kucharkę, jakby tym spojrzeniem pragnął zetrzeć z jej twarzy całą przykrość. Teresa najwidoczniej wyczuła zamiary troskliwego opiekuna, bo w jednej chwili pojaśniała, porządnie wydmuchała czerwony nos w fartuszek i poczęła dłońmi strzepywać okruszki z wąsów pana Alfreda, przyprószając je przy okazji delikatną, mączną siwizną.
Zbyszek zadzwonił w niedzielne popołudnie. Był asystentem profesora Karskiego. Zdolny, niezwykle kreatywny, tytan pracy, przed rokiem został przydzielony do naszego zespołu i wkrótce dzięki jego pomysłowości zrobiliśmy w badaniach ogromny krok na przód.
- Alu, potrzebujemy cię tutaj bardziej niż kiedykolwiek. W tym tygodniu wkraczamy w fazę testów na szympansach, nie wyobrażam sobie tego bez ciebie. Przyjeżdżaj jak najszybciej.
Nie mogłam wrócić. Nie byłam jeszcze gotowa. Czułam, że to miejsce mnie potrzebuje, ja potrzebowałam jego... Jakaś niezwykła siła mnie tutaj sprowadziła, kazała rzucić wszystko i wrócić na wrzosowisko. Nie mogłam go zawieść, zdradzić na nowo, odjechać w chwili, kiedy odkrywało przede mną swoje serce.
- Alu, jesteś tam? - usłyszałam w słuchawce zaniepokojony głos mężczyzny.
- Zbyszku, zacznijcie beze mnie... - odpowiedziałam i odłożyłam słuchawkę.
w następnym odcinku
Ostatnio zmieniony 24 lut 2016, 8:38 przez Alicja Jonasz, łącznie zmieniany 2 razy.
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

karolek

Re: "Powrót na wrzosowisko" cz.4 - Zima

#2 Post autor: karolek » 23 lut 2016, 9:37

.
Ostatnio zmieniony 23 lis 2016, 22:51 przez karolek, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

Re: "Powrót na wrzosowisko" cz.4 - Zima

#3 Post autor: Alicja Jonasz » 23 lut 2016, 14:31

Ależ Ty mnie znasz, Karolku:) A tak serio, hm... mam kłopot z zakończeniem tej historii, jak zawsze, początek jakoś jakoś, a potem...wiadomo!
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
Gorgiasz
Moderator
Posty: 1608
Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51

Re: "Powrót na wrzosowisko" cz.4 - Zima

#4 Post autor: Gorgiasz » 23 lut 2016, 20:18

Ilekroć o tym wspomniałam, Teresa żegnała się trwożliwie i przekonywała, że zrobienie czegoś podobnego ściągnęłoby nieszczęście.
Napisałbym: Ilekroć o tym wspomniałam, Teresa żegnała się trwożliwie przekonując, że zrobienie czegoś podobnego ściągnęłoby nieszczęście.
Wybrałam się pieszo, choć pan Alfred proponował transport furgonetką. Kiedy jednak pomyślałam o podróży gruchotem podskakującym na wyboistej, zoranej kołami, drodze, mój żołądek szalał.
Przecinek przed „drodze” - niepotrzebny.
Ubrana w długi kożuszek i ciepłe, skórzane buty wyruszyłam rankiem,
Przecinek po „buty”.
Cmentarz leżał na wzniesieniu, z którego widać było miasteczko. Spało w dolinie.
Napisałbym: Cmentarz leżał na wzniesieniu, z którego widać było śpiące w dolinie miasteczko.
Kiedyś ojciec z ogromnego krzewu rosnącego na wzniesieniu przy domu uformował wilka.
Opuściłbym „ojciec”, był już dwukrotnie. Domyślnie, jednoznacznie wiadomo o kogo chodzi.
Zza chmur wyszło słońce i rozjaśniło świat bladym światłem.
„świat – światłem”: powtórzenie (etymologicznie zresztą też; wbrew pozorom, to nie są obce sobie słowa).
Kiedy wróciłam z miasta, Teresa piekła właśnie szarlotkę Wkrótce wparował pan Alfred
Po szarlotce kropka uciekła (pewnie się obżarła i zwiała).

- Oto bilety... Hm... Myślę, że nie odmówicie mi, panie, i dacie zaprosić się na seansik? - rozentuzjazmowany Don Juan łypał oczkami w kierunku Teresy.
- Oto bilety... Hm... Myślę, że nie odmówicie mi, panie, i dacie zaprosić się na seansik? - Rozentuzjazmowany Don Juan łypał oczkami w kierunku Teresy.
jakby tym spojrzeniem pragnął zetrzeć z jej twarzy całą przykrość. Teresa najwidoczniej wyczuła zamiary troskliwego opiekuna, bo w jednej chwili pojaśniały jej oczy,
Powtórzone „jej”.

Ogólnie - nic nowego nie mam do powiedzenia, poczekam, co dalej.

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

Re: "Powrót na wrzosowisko" cz.4 - Zima

#5 Post autor: Alicja Jonasz » 23 lut 2016, 20:29

Gorgiaszu, dziękuję, że mogę na Ciebie liczyć w tych podpowiedziach. Część poprawiłam, a resztę postaram się jutro. Dziś za bardzo głowa zmęczona... Pozdrawiam:)
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

ODPOWIEDZ

Wróć do „Powrót na wrzosowisko”