"Powrót na wrzosowisko" cz.5 - Teresa

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

"Powrót na wrzosowisko" cz.5 - Teresa

#1 Post autor: Alicja Jonasz » 24 lut 2016, 7:05

do początku
w poprzednim odcinku
Szadź, która pojawiła się tej nocy nad wrzosowiskiem, osiadła na krzewach tarniny i delikatnych kosmykach traw. Przepiękny listopadowy ranek kusił słońcem i bajecznym krajobrazem bieli. Teresa krzątała się od świtu po domu, omiatając pajęczyny i kłaki kurzu. Śpiewała przy tym gromko, od czasu do czasu robiąc taneczne kółeczka i tuląc do piersi trzonek szczotki owiniętej w jakąś starą szmatę. Ubrana w pstrokatą podomkę, stare bambosze i apaszkę zawiązaną na czubku głowy w węzeł, tryskała energią i szczęściem. Patrzyłam na nią z rozczuleniem. Było w niej tyle prostoty, zwykłej ludzkiej radości. Pokochałam ją całym sercem, ona zaś zatroszczyła się o mnie jak o córkę.
- Świętej pamięci Witek, gdyśmy się pobrali, zawsze przed nocką kładł na progu chałupy ziarenko fasoli, żeby Bóg poszczęścił i dał nam córę, ale jakoś... Umarło się Witusiowi, a ja już żadnego innego chłopa nie chciałam. Pracowity był, troskliwy i taki... jakiego żadna nie miała - mówiła, spoglądając z czułością na obrączkę ślubną, której nigdy z palca nie zdejmowała.
Wkrótce śpiewy, szurania i przytupywania ucichły. Teresa rzuciła szczotkę i spoglądając na zegar wiszący nad piecykiem w kuchni, chwyciła tacę z przygotowanym wcześniej jedzeniem. Chwilę później zniknęła za dębowymi drzwiami pokoju mojej matki.
Staruszka jadła powoli. Mlaskała bezzębnymi dziąsłami. Gdy porcja, podana na łyżce, okazywała się zbyt gorąca albo niesmaczna, wypluwała ją z irytacją, wydając przy tym głośne jęki. Teresa znała kaprysy matki, karmiła ją jednak cierpliwie i znosiła wybuchy niepohamowanego gniewu, ja zaś truchlałam, słysząc ten nieludzki bełkot, dostrzegając złowrogie błyski w oczach staruszki. Czy i mnie obłęd nie został oszczędzony? A więc przeżycia ostatnich tygodni to nic innego jak genetyczny spadek po matce? Odwróciłam wzrok od starej twarzy wykrzywionej złością. Uciec, zerwać pęta, nie pozwolić już nigdy, by matka decydowała. Miałam wrażenie, że ktoś woła mnie po imieniu i wyrywa z tego mrocznego, przytłaczającego pokoju, w którym już od dawna nie mieszkało życie, ale zagnieździła się śmierć. Zarzuciwszy na ramiona kożuszek, wybiegłam z domu. Wrzosowisko przygarnęło mój strach i poprowadziło kamienistą drogą nad staw.
Ojciec nie pozwalał mi tutaj przychodzić. Mówił, że to złe miejsce, zamieszkałe przez strzygi i demony, na dnie stawu siedzi zaś wodnik, który tylko czyha, by ucapić błoniastymi szponami nieuważne dziecko zapatrzone w toń. Sam też nie pojawiał się nad wodą, choć był zapalonym wędkarzem. W letnie dni o świcie pakował sprzęt, siadał na rower i pedałował kilka kilometrów nad rzekę. Obserwując irracjonalne zachowanie ojca, nie zbliżałam się do stawu. Opowieści, pełne demonicznych potworów, podsycały strach i odstręczały mnie od nawiedzonego miejsca. W miasteczku krążyły różne opowieści. Jedni twierdzili, że staw jest bardzo głęboki, dno zamulone, a woda w nim pełna wirów i plątaniny korzeni. Lepiej nie wchodzić do grzęzawiska. Drudzy, najprawdopodobniej pod wpływem plotek rozsiewanych przez aptekarza, przysięgali, iż przejeżdżając nieopodal, słyszeli, jak z czeluści stawu wydobywa się płacz niemowlęcia. Wszystkie te historie podsycały dziecięcą wyobraźnię, ale nigdy nie odważyłam się wejść do wody. Przywykłam do myśli, że miejsce jest niebezpieczne i omijałam je szerokim łukiem. Z czasem zabobonny strach ojca wytłumaczyłam sobie zwyczajną rodzicielską troską. Jedno dziecko już stracił, pozwalając mu włóczyć się bez opieki po okolicy. Zostałam mu tylko ja.
Słońce było już wysoko, gdy dotarłam na miejsce. W dolinie staw. Jego połyskująca powierzchnia, o tej porze skuta lodem, zachwycała. Ześlizgnęłam się ze stoku i stanęłam na brzegu. Z przyprószonej bielą tafli wyrastała trzcina. Suche, skostniałe łodygi obrastały pierścieniem staw, zagradzając wejście na jego powierzchnię. W jednym miejscu brzeg zdawał się być łagodniejszy, a trzcina mniej gęsta. Nie namyślając się długo, weszłam na lód i zrobiłam kilka kroków w stronę przeciwległego brzegu. Zamarznięta powierzchnia zatrzeszczała niepokojąco. Zatrzymałam się. Lód pękał. Pajęcze nitki rozprzestrzeniały się we wszystkich kierunkach. Pokonując dławiące uczucie strachu, szybko przylgnęłam całą powierzchnią ciała do lodu i zaczęłam pełznąć do brzegu. Cztery metry, trzy... Czas spowolnił swój bieg. Jeszcze tylko metr. Chwyciłam kępkę trzcin, podciągnęłam się i poczułam twardy, pewny grunt pod sobą. Byłam uratowana. Westchnęłam z ulgą i wstałam. Ale co to? Moją uwagę przykuło coś niezwykłego. Spojrzałam w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą leżałam i walczyłam o życie. Przez krystaliczną taflę dostrzegłam główkę niemowlęcia. Tak, widziałam ją wyraźnie. Małe, wytrzeszczone oczy, blada, niemalże biała, spuchnięta od wody, wykrzywiona twarz dziecka. Upiór z opowieści. Nie, to nie mogła być prawda. Halucynacje wróciły!
- Jest tam pani? Pani Aluuuuuu! - usłyszałam nagle wołanie Teresy dobiegające z góry.
Na drżących nogach zaczęłam wspinać się po stoku.
- I po co było chodzić nad ten staw? Pani Alu, to miejsce jest przeklęte! Diabli tam rządzą! Wituś, mój mąż, Panie świeć nad jego duszą, razu jednego przechodził tamtędy i usłyszał dobiegające ze stawu kwilenie dziecka. Ohoo, wystraszył się nie na żarty, tak, że uciekał w podskokach! Więcej tam jego noga nie postąpiła! I mnie przestrzegał, bo to tylko nieszczęście jakieś można ze sobą do chałupy przynieść... - tłumaczyła Teresa, parząc mi ziółka.
Melisa była dla niej lekiem na wszystkie troski. Pudełka pełne cudownego zioła piętrzyły się w kuchennych szafkach wśród innych medykamentów, a nad piecykiem suszyły się łodyżki zerwanych latem w ogrodzie roślin powiązane w niewielkie wiązki. Było tam ziele tymianku, szałwii, bazylii, dziurawca, lawendy i mięty. Ich zapach wypełniał kuchnię i niósł się po innych pokojach, zwłaszcza wtedy, gdy Teresa rozpalała w piecu i zaparzała ziółka w porcelanowym dzbanuszku, każde w innym, specjalnie na tą okazję kupionym.
- Jedna szklaneczka naparu i po kłopotach! - ciągnęła Teresa, mieszając aromatyczną herbatkę. - Moja matka nieboszczka nazywała melisę matecznikiem, bo zioło tak uspokaja jak rodzicielka koi wszelkie smutki dziecka.
Melisa nie pomogła. Tej nocy nie mogłam zasnąć. Obraz topielca tkwił pod powiekami. Napuchnięta od wody, upiorna, wykrzywiona grymasem śmierci twarz niemowlęcia powracała. Co miały znaczyć te wizje? A więc nie tylko mnie nawiedzały koszmary? Doznawali ich wszyscy mieszkańcy tej okolicy? Oni również słyszeli płacz dziecka i wyczuwali czające się tutaj zło... Byli naznaczeni! Ojciec mnie chronił? Ale przed czym? A Teresa? Czy coś przede mną ukrywa? Musiałam to wszystko wyjaśnić, inaczej nie zaznam spokoju do końca życia. Nie, nie mogłam teraz wyjechać. Coś chciało, abym tutaj została. Może to jakaś potężna siła związana z przeszłością tej ziemi, z czasami, kiedy nie było mnie jeszcze na świecie? Coś musiało się wtedy zdarzyć, coś złego... Nie, nie jestem pewna, czy złego... W każdym razie uaktywniło się teraz i przemawiało do mnie w znanym sobie języku, dawało znaki, potworne, ale wyraźne, przekonujące, próbowało na siebie zwrócić uwagę, jakaś straszliwa prawda, może utajona, zakopana głęboko...
Teresa upinała włosy w kok, nucąc jakąś tęskną melodię. Nigdy nie używała lusterka. Dłonie chwytały kasztanowe pasma włosów i sprytnie układały je na czubku głowy w zgrabną, kształtną kopułkę. Kobieta nie lubiła luster i wszystkie, oprócz tego w moim pokoju, nakryła białym płótnem. Początkowo dziwiło mnie to, zwłaszcza, że Teresa zawsze miała nienagannie pomalowane usta czerwoną szminką, oczernione brwi i rzęsy, a na policzkach intensywny róż. Staranny makijaż robiony bez użycia lustra? Zadziwiające...
- Lustra powinno się przykrywać, bo przyciągają pioruny - odpowiedziała, gdy zapytałam o powód niecodziennego zachowania.
Takie uzasadnienie wydało mi się o tej porze roku absurdalne, zażartowałam więc:
- Mój ojciec mawiał, że czarownice i wampiry boją się lustra, gdyż obnaża przed żyjącymi ich prawdziwą naturę. Wiadomo, że te stwory nie mają swojego odbicia i łatwo można je w ten sposób rozpoznać.
Teresa nie odezwała się ani słowem. Nie zareagowała. Odwrócona plecami upinała włosy, nuciła i przytupywała, jakby moje słowa nie zrobiły na niej żadnego wrażenia. Może ich nie usłyszała... Znając zabobonne usposobienie Teresy, nie drążyłam tematu. Z czasem przywykłam do tego jej dziwactwa i przestałam na nie zwracać uwagę.
w następnym odcinku
Ostatnio zmieniony 25 lut 2016, 8:20 przez Alicja Jonasz, łącznie zmieniany 1 raz.
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
Gorgiasz
Moderator
Posty: 1608
Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51

Re: "Powrót na wrzosowisko" cz.5 - Teresa

#2 Post autor: Gorgiasz » 24 lut 2016, 16:00

Ty prawie szybciej piszesz, niż ja nadążam czytać!
I jeszcze nie mam się do czego przyczepić!

:wrrr:

:(

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

Re: "Powrót na wrzosowisko" cz.5 - Teresa

#3 Post autor: Alicja Jonasz » 24 lut 2016, 17:23

Dziękuję, że zajrzałeś, Gorgiaszu:)
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

karolek

Re: "Powrót na wrzosowisko" cz.5 - Teresa

#4 Post autor: karolek » 25 lut 2016, 1:00

Wcześniej mówiłaś, że brakuje Ci pomysłu. Dobrze by było z niewielkim wyprzedzeniem mieć jakiś pomysł, żeby mu podporządkować akcje. Zalecam znać pomysł główny, tzw. gwóźdź programu i do niego dobudowywać wątki poboczne, które mogą być bardziej spontaniczne.
Dobrze byłoby odpowiedzieć na pytania pomocnicze, dobrze zrobić sobie taką listę: Gdzie się to dzieje - w realu czy w jaźni bohatera? Kto/co czemu winny, dlaczego winny? Skąd/Jak to się zaczęło/powstało i na czym się skończy? Ile ofiar/jaki typ ofiar?

Poczepiałbym się tego, że widząc zwłoki dziecka nie postanowiła zawiadomić policji, przecież nie jest psychicznie chora. Nawet jak akcja fantastyczna, musisz realnie postawić się na czyimś miejscu.


Pozdrawiam

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

Re: "Powrót na wrzosowisko" cz.5 - Teresa

#5 Post autor: Alicja Jonasz » 25 lut 2016, 8:04

Wiem, Karolku, że ten pomysł by się przydał z niewielkim wyprzedzeniem. Niestety, nie umiem tak pracować. Mam nadzieję, że to przyjdzie z czasem. Na razie jest tak, że pomysł powstaje w chwili, gdy zasiadam do klawiatury i wychodzi to, co wychodzi.
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

ODPOWIEDZ

Wróć do „Powrót na wrzosowisko”