"Powrót na wrzosowisko" cz.6 - Wino

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

"Powrót na wrzosowisko" cz.6 - Wino

#1 Post autor: Alicja Jonasz » 25 lut 2016, 8:19

do początku
w poprzednim odcinku
Wyprawa do miasteczka okazała się konieczna. Skoro zamierzałam dłużej zostać na wrzosowisku, musiałam uzupełnić braki w garderobie. Dni stawały się coraz krótsze i chłodniejsze. Wkrótce miał spaść śnieg, a wtedy dotarcie do miasta stanie się trudne. Zadzwoniłam do szefa z informacją o przedłużeniu urlopu. Nie był zadowolony z wiadomości.
- Alicjo, brakuje tu pani. Fachowiec, który dysponuje największą w zespole wiedzą na temat projektu, jest niezbędny. Trudno będzie znaleźć kogoś zaufanego i kompetentnego na pani miejsce - argumentował, gdy wspomniałam o miesięcznej przerwie w pracy.
Byłam jednak pewna, że dadzą sobie radę beze mnie, zwłaszcza, że badania wkroczyły w przedostatnią fazę testowania. Wyniki były obiecujące i projekt stał u progu kolejnego, końcowego etapu. Moja obecność nie była aż tak konieczna, jak sugerował szef. Członków zespołu na bieżąco informowano o każdym najmniejszym postępie i tak ich dobrano, że wykluczenie bądź choroba jednego nie przekreślała ani nie dezorganizowała pracy innych. Musiałam zostać na wrzosowisku. Czułam, że to miejsce wcześniej czy później upomniałoby się o mnie i ściągnęło tutaj z powrotem.
Pan Alfred przyjechał o jedenastej. Zatrzasnął niedbale drzwiczki furgonetki i ruszył pewnym krokiem w kierunku domu. Wystrojony w nowy, brązowy półkożuszek, eleganckie spodnie garniturowe i czarne buty z czubkami, wyglądał szykownie. Przyprószone siwizną włosy zaczesał do tyłu, by przykryły niewielką łysinę na czubku głowy. Zaraz po wejściu na werandę starannie wytarł buty, poprawił kołnierz kremowej koszuli wystający spod swetra, potem roztarł czerwone z zimna policzki i zakręcił wąsy. Teresa, obserwując go przez kuchenne okno, nadal nuciła tę samą tęskną melodię co rankiem i kołysała się w jej rytm. Wdowiec wszedł wreszcie do nagrzanego pomieszczenia i pokrywając zmieszanie udawaną swobodą, zatarł ręce, a potem wypalił z całej mocy:
- Ohooo, zima się ścieli sroga! Przejeżdżałem w pobliżu, to zajechałem! Zapach pieczeni niesie się po wrzosowisku, aż ślinka cieknie! Myślę... nic tylko pani Tereska kucharzy, bo żadna inna kobieta w okolicy... co ja mówię, na całym świecie tak aromatycznie nie przyrządza pieczeni, flaczków czy bigosiku! Całuję rączki, pani Tereniu i wpraszam się na obiadek, ale nie na krzywy ryj, oj, nie!
Po tych słowach pan Alfred odchylił poły kożucha, ukazując naszym oczom butelkę wina zatkniętą za pasek spodni.
- Sangria! Prosto z mojego sklepu, kochane panie! - wyskandował z uśmiechem, jakby występował w reklamie telewizyjnej.
Teresa uwinęła się z obiadem i wkrótce wszystkie przysmaki znalazły się na stole. Obok pieczeni z kartoflami i surówką stały pierogi z kapustą oraz wyśmienity kompot gruszkowy, jej specjalność. Potrawy były aromatyczne, nasycone najróżniejszymi przyprawami we właściwych proporcjach. Wino, choć marnie dobrane, dopełniło całości. Pan Alfred jadł z niezwykłym apetytem, wręcz pochłaniał pierożki, popijając obficie winem. Cmokał przy tym i z uznaniem powtarzał:
- Pieczeń rzymska palce lizać, a pierożki... nigdy nie jadłem lepszych!
Wkrótce, podchmielony, z rumieńcami, rozparł się na krześle i zaczął opowiadać plotki z miasteczka:
- Wyobraźcie sobie, drogie panie, że zegarmistrz oszalał. Opowiada wszystkim, że widział w swoim domu ducha! Podobno owa zjawa stanęła nad łóżkiem! Zegarmistrz w środku nocy w piżamie wybiegł na rynek, pobudził wszystkich i za nic nie chciał wracać do mieszkania. Dopiero naczelnik policji wsadził roztrzęsionego do kozy na 24 godziny za zakłócanie ciszy nocnej. Stary był trzeźwy, ale kto to wie... Nie stroni przecież od kielicha! Ja to sobie myślę, że nic innego, tylko kostucha przyszła po niego! Ha ha ha...
I tu pan Alfred wybuchnął tubalnym śmiechem, potem otarłszy wąsiska, nachylił się w stronę Teresy i cmoknął ją w dłoń ustami tłustymi od pierożków. Ta zachichotała i jakby jej ktoś skrzydła przyprawił, pobiegła do spiżarki po butelkę samogonu, który jeszcze jej nieboszczyk mąż z jęczmienia upędził.
- Pani Teresa to co dzień młodsza - stwierdził mężczyzna, odprowadzając ją wzrokiem. - Wygląda tak świeżo jak róża. Jak wy to robicie kobiety?
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo Teresa była już z powrotem. Niosła trunek, uśmiechając się do sklepikarza uwodzicielsko.
- Aaaaaa, mogę tylko zdradzić, że co dzień wypijam specjalny napój, eliksir wiecznej młodości - zanuciła, szczerząc śnieżnobiałe zęby.
Niedługo potem pan Alfred, uraczony przez gospodynię samogonem, zaczął wyśpiewywać najrozmaitsze pieśni, począwszy od biesiadnych, poprzez nostalgiczne, a na religijnych skończywszy. Teresa, najwidoczniej kontenta z takiego obrotu sprawy, pilnowała, aby kieliszek sklepikarza nie pozostawał pusty, a i sobie nie żałowała, raz za razem wychylając kolejny. Ja zaś wzbraniałam się przed piciem, czując, że lampka Sangri rozgrzała mnie i lekko odurzyła. W milczeniu przyglądałam się Teresie dryfującej między stolikiem, a piecem, w którym buzował ogień. Pomarańczowe języki łakomie pochłaniały sosnowe polana, od czasu do czasu z rusztu dobiegało syczenie i strzelanie. Gar pełen aromatycznego bigosu pyrkotał na blasze w kłębach pary. W kuchni było duszno i gorąco. Pan Alfred rychło wsparł głowę na blacie stołu i począł posapywać ciężko, czasem mamrotać jakieś słowa, których znaczenia żadna z nas już pojąć nie mogła. Wkrótce Teresa odprowadziła słaniającego się na nogach mężczyznę do jednego z pokojów, skąd niebawem rozległo się głośne, przeciągłe chrapanie, sama zaś nucąc wciąż tę samą melodię, zaczęła sprzątać ze stołu. Poruszała się przy tym z taką swobodą, jakby samogon, który jeszcze przed chwilą piła na równi z gościem, na nią nie działał. Miałam wrażenie, że jakaś magiczna siła unosi ją ponad ziemią i pomaga przenosić naczynia do zlewu, ja zaś przyglądam się jej jakby z oddalenia, przez mgłę, coraz bielszą i gęściejszą. Moja świadomość ulatywała.
Obudziłam się w środku nocy z bólem głowy i ogromnym pragnieniem. Leżałam w łóżku. Była trzecia, gdy walcząc z mdłościami, zwlekłam się z posłania i ruszyłam do kuchni w poszukiwaniu wody. Teresa przetransportowała mnie do pokoju, przebrała w piżamę. Jak ona sobie ze mną poradziła? Dlaczego nic nie pamiętam? Szłam niepewnie, trzymając się ściany. Mdliło mnie coraz bardziej. Jeszcze nigdy po jednej lampce wina nie czułam takiego odurzenia. Trunek był szczególnie mocny. Musiałam się nim przytruć, stąd podłe samopoczucie. Przechodząc obok pokoju Teresy usłyszałam dobiegające zza drzwi jęki, ciche westchnienia, szepty. Czyżby Teresa nie była sama? Przypomniałam sobie wtedy pana Alfreda nocującego w domu i nagle wszystko stało się dla mnie jasne. A więc byli razem.
Śnieg musiał padać przez całą noc, bo kiedy rano spojrzałam w okno, w krajobrazie dominowała biel. Gruba warstwa śniegu przykryła ziemię. Patrzyłam urzeczona widokiem, przypominając sobie, jak w dzieciństwie przesiadywałam w oknie, czekając na pierwsze płatki. Śnieg sypał przez kilka dni. Potem biegłam z sankami na pobliską górkę, zjeżdżałam z niej, a Back pędził za mną, szczekając. Kochane psisko...
O świcie wyszłam na spacer z nadzieją, że mroźne powietrze nieco mnie orzeźwi. Czułam się nadal źle. Unikałam Teresy, która jak co rano krzątała się po kuchni, śpiewając swoje nostalgiczne piosenki. Z niechęcią myślałam również o spotkaniu z panem Alfredem. Kontakt z nim mógłby tylko pogłębić moje przygnębienie. Po wyjściu z domu zorientowałam się jednak, że nie ma furgonetki sklepikarza. Przyprószone śniegiem ślady kół świadczyły o tym, że wyjechał bardzo wcześnie, może jeszcze w nocy. Śpieszył się zapewne do swoich obowiązków w sklepie.
Wrzosowisko wyglądało pięknie. Pokryte świeżą warstwą śniegu zdawało się być żywą mapą. Wśród krzewów tarniny odciśnięte ślady kuropatw i zajęcy, na przestrzeniach porośniętych trawą kopyta łosia, niedaleko łapy wilka. Ojciec uczył mnie rozpoznać tropy zwierząt. Wspólnie czytaliśmy z białej księgi historie, które przydarzyły się ptakom i zwierzętom. Po śladach wiedziałam, dokąd wędrował jeleń, czym interesował się lis albo skąd wynoszą nasiona myszy. Potrafiłam rozpoznać tragedię kuropatwy rozszarpanej przez wilczy pysk albo dramat zająca pochwyconego przez puszczyka. Wrzosowisko oddychało mroźnym powietrzem.
Wokół panowała cisza. Koiła ból głowy, który jeszcze przed chwilą wydawał się nie do opanowania. Łapczywie wciągałam do płuc powietrze, syciłam się nim, czując, jak w ciało wstępują nowe siły. Mdłości minęły, a w ich miejsce pojawiło się pragnienie podążania naprzód, takie samo jak przed laty, równie mocne jak tego dnia, gdy nie mogąc znieść widoku matki siedzącej przy kuchennym stole, jej tępego spojrzenia, braku łez, wyszłam z domu i pobiegłam na oślep przez wrzosowisko, byleby przed siebie, bez planu, bez celu. W pokoju obok kuchni, na łóżku przykrytym prześcieradłem, leżał martwy Staś. Ubrany w biały garnitur wyglądał jakby spał. Miałam wrażenie, że za chwilę otworzy oczy, zerwie się z czystego, świątecznego posłania i z uśmiechem pobiegnie przez wrzosowisko do kościoła, w którym kilka miesięcy wcześniej po raz pierwszy przyjął komunię świętą. Biel wyciskająca łzy, wspomnienie ojca klęczącego na podłodze i ból rozdzierający płuca... Tak, trzeba biec dopóki sił starczy, a potem upaść, zasnąć! Ale co to? Z oddali dobiega szczekanie! To Back! Słyszę go coraz bliżej! Wytropił mnie, przygonił po śladach, liże po twarzy, ciepły jęzor. Muszę otworzyć oczy, wstać, iść do domu. Tam przecież rodzice...
- Neron, chodź tu, do nogi! Nie rusz! - rozległ się stanowczy, ostry głos.
Otworzyłam oczy. Pochylał się nade mną nieznajomy mężczyzna. Z jego ust wydobywała się szara mgiełka, która natychmiast nikła na tle pochmurnego nieba. Było mi niemiłosiernie zimno.
- Czy dobrze się pani czuje? Co się stało? Co pani tu robi o tej porze? - zapytał z niepokojem i po chwili, nie usłyszawszy odpowiedzi, zaczął rozcierać mi dłonie.
w następnym odcinku
Ostatnio zmieniony 27 lut 2016, 20:14 przez Alicja Jonasz, łącznie zmieniany 2 razy.
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
Gorgiasz
Moderator
Posty: 1608
Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51

Re: "Powrót na wrzosowisko" cz.6 - Wino

#2 Post autor: Gorgiasz » 25 lut 2016, 9:17

Bardzo ładnie.
Tylko:
Mdłości minęły, a w ich miejsce pojawiło się pragnienie podążania na przód,
„naprzód”

karolek

Re: "Powrót na wrzosowisko" cz.6 - Wino

#3 Post autor: karolek » 25 lut 2016, 11:42

Jak dla mnie robi się chaotycznie, czuć, że brakuje Ci konceptu.

Pozdrawiam

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

Re: "Powrót na wrzosowisko" cz.6 - Wino

#4 Post autor: Alicja Jonasz » 25 lut 2016, 15:16

Karolku, konceptu mi nie brakuje, bo jak widzisz fabuła się rozwija. Gdy się zatrzymam i nie będę mogła sklecić zdania, wtedy.. wiadomo co, zrobię oddech i wrócę za tydzień, miesiąc, rok. Chciałam pokazać, że przeszłość miesza się z teraźniejszością, a do tego bohaterka nie radzi sobie z wyjaśnieniem pewnych irracjonalnych wydarzeń, które nagle się wysypały. Dziękuję za opinię, Karolku:) No pewnie, że chciałabym mieć wszystko zaplanowane, ale... jest 15, ja po pracy mam taki wyjałowiony umysł, trudno mi zaplanować popołudnie. Wieczorem pewnie napiszę kolejną część, tak z doskoku, bez konceptu. Chwilo prowadź, a dokąd... jeśli nawet do kosza, na szmelc to co? Wolno mi?
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

karolek

Re: "Powrót na wrzosowisko" cz.6 - Wino

#5 Post autor: karolek » 25 lut 2016, 19:46

Alicja Jonasz pisze: jeśli nawet do kosza, na szmelc to co? Wolno mi?
Dlaczego od razu do kosza? Tylko do drobnego dopracowania.
:rosa:

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

Re: "Powrót na wrzosowisko" cz.6 - Wino

#6 Post autor: Alicja Jonasz » 25 lut 2016, 20:22

Wiem, Karolku:)
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

ODPOWIEDZ

Wróć do „Powrót na wrzosowisko”