"Powrót na wrzosowisko" cz.11 - Po drugiej stronie lustra

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

"Powrót na wrzosowisko" cz.11 - Po drugiej stronie lustra

#1 Post autor: Alicja Jonasz » 20 maja 2016, 21:26

do początku
w poprzednim odcinku
Opychałeś się jajecznicą pani Róży. Zajęty jedzeniem, nie zauważyłeś mojego wejścia. Staruszka uwijała się w kuchni, przygotowując kolejne porcje smakołyków. Wyglądała dokładnie tak jak wczorajszego ranka. Zgarbiona, w filcowych papuciach, kolorowej podomce, koku z siwiuteńkich włosów, pełna ciepła, z dobrotliwym uśmiechem na twarzy przypominała babcię z "Dziewczynki z zapałkami". W pomieszczeniu pachniało ziołami, parzoną kawą i smażoną jajecznicą na kiełbasie. Właśnie czyściłeś talerz z kolejnej porcji, a Neron wylizywał postawioną pod stołem miskę. Obydwaj najwyraźniej zadowoleni, że ktoś wreszcie trafił w gusta. Zażyłość, jaką wyczuwałam między tobą a panią Różą, świadczyła, że wczorajsza złość na właścicielkę hotelu minęła. Już nie jędza pachnąca lodówką krążyła między kuchennym stołem a piecykiem, ale najukochańsza babunia nadskakująca wnuczkowi. 
- Pani Różo... - zaczęłam, kiedy moje wejście zostało dostrzeżone przez biesiadników. - Chciałam zapytać...
- Moje dziecko, chodź, usiądź razem z panem Andrzejem. Na pewno umierasz z głodu! - przerwała mi pani Róża i już zmierzała do stołu z patelnią pełną wonności, od których skręcało wnętrzności i ślina napływała do ust.
Tak, umierałam z głodu. Wczorajszy post sprawił, że byłam osłabiona, mdliło mnie, a kiszki grały przysłowiowego marsza. Intensywny zapach jajecznicy zdominował moje myśli. Usiadłam posłusznie przy stole, a staruszka wypełniła stojący przede mną talerz parującym jedzeniem.
- Alu, jajeczniczka palce lizać! - powiedziałeś, wlewając mi do filiżanki kawy.
- Oj, panie Andrzeju, najpierw ziółka! Trzeba je pić na czczo, dopiero potem śniadanie! - zawołała pani Róża i wlała do szklanki aromatyczny napar.
Wypiłam posłusznie całą zawartość naczynia, nie pytając o skład i wzięłam się do pałaszowania jajecznicy.
Byliśmy odurzeni smakiem i zapachem. Pani Róża usiadła przy nas. Patrzyła z zadowoleniem na znikającą w okamgnieniu jajecznicę, a ja pożerając kolejną porcję, zastanawiałam się, jaki sekret kryje w sobie potrawa. Jadłam z niezwykłym apetytem. Staruszka jakby czytała w moich myślach, bo gdy tylko przełknęłam ostatni kęs, odezwała się ze śmiechem:
- To tajemny przepis czarownic z wrzosowiska!
- Pani Różo, zaprzedam tym czarownicom duszę pod warunkiem, że co dzień uraczą mnie takimi specjałami! - zawołałeś z entuzjazmem, głaszcząc się po brzuchu. - Neron gotowy jest za panią wskoczyć w ogień piekielny już dzisiaj! He he he!
Ja również podzielałam twoje zadowolenie. Czułam się syta i daleka od niepokoju, który wypełniał moje myśli, kiedy po zerwaniu się z łóżka zmierzałam schodami w dół w nadziei, że zastanę w recepcji Teresę. Staruszka zdawała się nic nie wiedzieć o wieczornych wydarzeniach, a ja patrząc w jej rozbawioną twarz, gotowa byłam uwierzyć, że jej przemiana w Teresę i moja podróż w przeszłość to senne przewidzenie. Ostatnio takie ucieczki w krainę dzieciństwa zdarzały mi się często. Nabrałam pewności, że czemuś służą i wcześniej czy później dane mi będzie odkryć prawdę. Na razie smakowałam kawę i wsłuchiwałam się w twoje żartobliwe przekomarzania ze staruszką, która chichotała jak nastolatka. Miauczenie kota przerwało rozmowę. Pani Róża, tak jak poprzedniego ranka, rzuciła z brzękiem sztućce na kuchenny stół i niczym mysz spłoszona pomrukami drapieżnika udała się bez słowa w kierunku drzwi prowadzących do prywatnych pokoi. Gdy tylko zniknęła za drzwiami, zerwałeś się na równe nogi i szeptem dałeś znać, że pora działać:
- Idziemy za staruchą!
Zanim zdążyłam zorientować się, że twoje dzisiejsze zachowanie wobec właścicielki hotelu to czysta gra aktorska, z góry ukartowany podstęp, już byłeś przy drzwiach. Naciskając klamkę, obejrzałeś się i dałeś mi znak, abym szła za tobą. Zawiasy cichutko zaskrzypiały, wsunąłeś się w ciemność pokoju i znikłeś mi z oczu.
W pokoju było ciemno. Kiedy tylko przekroczyłam próg, owionął mnie zapach stęchlizny. Stałeś obok. Podobnie jak ja czekałeś, aż oczy przyzwyczają się do mroku. Pomieszczenie do złudzenia przypominało pokój matki. Ten sam smród wwiercający się w nozdrza, ta sama cisza wzbudzająca niepokój. Poczułam lodowate dotknięcie strachu. Podszedłeś do okna i rozsunąłeś zasłony. W pokoju pojaśniało. Oprócz pająków zaczajonych w sieciach nie dostrzegliśmy żadnych oznak życia.
Wbrew naszym przewidywaniom pomieszczenie nie prowadziło do kolejnych pokoi. Miało tylko jedno wąskie okno z widokiem na zarośnięte chwastami podwórko. Jedno okno i jedno wejście. Szare ściany, gdzieniegdzie brudne, odrapane z farby, meble pokryte kurzem i pajęczyną, mówiły, że w tym pokoju od dawna nikt nie mieszkał. Staruszka zapadła się pod ziemię.
- Gdzie się ona podziała? - zapytałeś i obydwoje spojrzeliśmy w kierunku ogromnego lustra powieszonego na ścianie.
Lśniło wypolerowaną powierzchnią. Wpadające przez okno promienie słoneczne odbijały się od zwierciadła, rozświetlając przeciwległą ścianę. Na podłogę ktoś rzucił niedbale stare płótno. Nie trudno było się domyślić, że jeszcze przed kilkoma sekundami okrywało lustro. Na zakurzonych deskach dostrzegliśmy odciśnięte ślady filcowych bamboszy pani Róży. Nikły tuż przy ścianie, na której zawieszono zwierciadło, jedyną zadbaną rzecz w tym zatęchłym pomieszczeniu.
- Tam muszą być ukryte drzwi - szepnąłeś, podchodząc do lustra.
Mosiężna rama pełna dziwacznych wzorów kryła zapewne mechanizm otwierający tajemnicze przejście. Zbadałeś każdy cal, naciskając palcem wybrzuszenia, wsuwając koniec ołówka w wąskie wgłębienia. Potem obmacałeś dokładnie ścianę wokół lustra i stojące w pobliżu meble. Nic się nie stało, zwierciadło nie drgnęło.
- Pieprzony sezam! - krzyknąłeś i chwyciwszy krzesło, uderzyłeś nim prosto w lśniącą powierzchnię.
Rozległ się dźwięk rozbijanej szyby. Drobne kawałki szkła posypały się na podłogę, potem gruba mosiężna rama zachwiała się i spadła z hukiem, ukazując fragment czystej kremowej ściany. Zapadła cisza.
- Szkoda, że nie dałeś mi szansy znalezienia zaklęcia otwierającego! - powiedziałam i widząc na twojej twarzy zakwitający uśmiech, odetchnęłam z ulgą.
Napięcie minęło. Nie było żadnego przejścia. Pani Róża rozpłynęła się w powietrzu. Może wyszła przez okno albo istniała tylko w mojej wyobraźni? Wymyśliłam sobie ją? Zapewne nie... Zapach jajecznicy i uczucie sytości były zbyt realne, by wątpić w istnienie kucharki przyrządzającej tak bajeczne potrawy. Musiałabym wtedy podważyć również twoją obecność. Kimkolwiek lub czymkolwiek była ta kobieta, czułam, że spotkam ją jeszcze na drodze, a wówczas dowiem się, jaką rolę odgrywam w tej tajemniczej historii.
Może byłam naiwna w swoim myśleniu. Znajdowałam się w dziwnym stanie ducha. Za wiele się wydarzyło od przyjazdu na wrzosowisko, abym nadal trwała w przekonaniu, że wszystko dzieje się w mojej głowie. To miejsce było niezwykłe i trafiali tu szczególni ludzie. Ty również miałeś jakiś związek z tymi wydarzeniami. Pojawiłeś się tutaj nie przez przypadek. Towarzyszyłeś mi od niedawna, a ja miałam wrażenie, że znamy się od lat, rozumiemy bez słów, czujemy podobnie, jesteśmy związani jakimiś niewidzialnymi więzami. Nie rozmawialiśmy o tym, ale wiedziałam, że tak jest. Szczekanie Nerona wytrąciło mnie z rozmyślań. To był sygnał, abyśmy wrócili do kuchni i zaplanowali dalsze kroki. Byłam pewna, że pani Róża wróci. Jeśli nie wieczorem pod postacią kogoś znajomego sprzed lat, to zapewne rano, by znów oczarować nas kolejną niezwykłą w smaku potrawą. Na razie pora była ruszać do wioski za Modrzewiowym Lasem. Może Jóźwik, jeśli jeszcze żył, jest kluczem do tajemnicy?
Jóźwik niewiele się zmienił. Jedynie kędziory przyprószone siwizną zdradzały upływ czasu. Siedział na ławie przy wielkim pobielonym piecu i moczył nogi w gorącej wodzie z dodatkiem lawendy. Wiązki suszonego ziela wisiały przy belkach sufitu. Ojciec ścinał lawendę wtedy, gdy kielichy drobnych kwiatów były całkowicie fioletowe i nabrzmiałe. Bukiety wieszał zawsze w przewiewnym, zacienionym miejscu, aby płatki nie wyblakły pod wpływem promieni słonecznych i nie straciły aromatu. Podczas suszenia przy piecu z rośliny wydobywał się intensywny zapach. Uwielbiałam wówczas przesiadywać w kuchni. Kiedy weszliśmy do nagrzanego pomieszczenia, Jóźwik nawet na nas nie spojrzał. Zapatrzony w niewidzialny punkt na ścianie, nucił pod nosem jakąś tęskną melodię, a oczy błyszczały mu niczym żar pod paleniskiem. Znałam tę piosenkę.
- Jóźwik... - powiedziałam, gdy mężczyzna nie zareagował na nasze wejście. - Jóźwik, jestem córką aptekarza z wrzosowiska... Pamiętasz?
Nie przestawał nucić. Od kilku minut wciąż powtarzał tę samą melodię. Teresa śpiewała ją często, przy sprzątaniu, gotowaniu, porannej toalecie. Tęskna nuta snuła się za nią jak cień, odurzając słuchacza smutkiem, ale też jakimś irracjonalnym pragnieniem wyrwania się ku innemu światu. To był jedyny moment, kiedy Teresa przestawała paplać, śmiać się i zadawać pytania. Niepojęty dla mnie stan wyłączenia świadomości, zagłębienia w nieznaną iluzoryczną przestrzeń. To ich łączyło... Jóźwik zdawał się tkwić w tym samym świecie, do którego uciekała Teresa. W najmniej oczekiwanym momencie gasła dla rzeczywistości, by po godzinie lub dwóch pojawić się w niej na nowo. Wracała pełna energii. Nic nie mogło wtedy powstrzymać kobiety od radosnego tańca bądź niezwykłej inwencji w kuchni. Jaki był ten ich świat? Zapragnęłam go poznać. Jeśli istniał naprawdę, gdzieś musiała być prowadząca do niego furtka. Ilekroć chciałam powtórzyć tęskną melodię, nie udawało się. Teresa śmiała się wówczas albo grożąc mi palcem, mówiła:
- Pani Alicjo, samo przyjdzie! Trzeba tylko jeszcze zaczekać... To trudna melodia!
Jóźwik mieszkał skromnie. Znaczną część pomieszczenia zajmował piec, od którego biło przyjemne ciepło. Rozejrzałam się po wnętrzu pokoju. W rogu stała wielka trzydrzwiowa szafa, pod ścianą tapczan nakryty czystą narzutą w kwieciste wzory. Nad nim wisiała kolekcja obrazów przedstawiających martwą naturę. Obok lustro zasłonięte podobnie jak w sypialni pani Róży płótnem. Stara rzeźbiona rama nie pasowała do pozostałych mebli wykonanych z jasnych lakierowanych desek sosnowych. Jóźwik był stolarzem samoukiem. Ludzie chętnie zamawiali u niego szafy, dziecięce łóżeczka, stoły i krzesła nie tylko ze względu na niską cenę, ale również dlatego, że były to rzeczy trwałe, wykonane ręką uczciwego i solidnego rzemieślnika. Gdyby Jóźwik zażądał dwukrotnie albo trzykrotnie więcej pieniędzy, na pewno znalazłby nabywców na drewniane sprzęty bez problemu, ale jemu nie zależało na wzbogaceniu się. Budziło to w ludziach zdziwienie, a nawet przestrach. Postępowanie Jóźwika brali za zły znak i po dokonaniu transakcji uciekali z zagrody stolarza jakby ich bies gonił. Mężczyzna nie przejmował się zachowaniem kupujących. Z zadowoleniem zabierał się za kolejne zlecenie, upatrując w lesie odpowiedniego materiału na mebel.
Lustro było olbrzymie, wzrostu dorosłego człowieka. Powieszono go na ścianie w jakimś konkretnym celu. Jaką tajemnicę w sobie kryło? Pociągnęłam za prześcieradło, zsunęło się lekko na podłogę. Wypolerowana powierzchnia lśniła. Zwierciadło wyglądało na bardzo stare. Spojrzałam w niego i zobaczyłam młodą kobietę o dużych brązowych oczach pełnych zdziwienia, nieokreślonej fascynacji. Długie ciemnokasztanowe włosy spływały falą loków na kształtne ramiona. Nie wiedzieć czemu zawsze uważałam się za brzydulę. Tymczasem lustro ukazało mnie piękną. Jego moc była niezwykła. Od bardzo dawna nie przeglądałam się w lustrze, chyba od dnia, w którym Teresa upiekła rzymską pieczeń. Było to zaledwie przed kilkoma dniami, a ja miałam wrażenie, iż od tamtego momentu minęło wiele tygodni, a nawet miesięcy. Tak dużo wydarzyło się w ciągu tego czasu. A co jeśli rozwikłanie zagadki tych wszystkich zagadkowych wydarzeń tkwiło w lustrze? Zastanowiło mnie, że wszyscy, Teresa, pani Róża i Jóźwik, takowe zwierciadło posiadali i z sobie tylko znanego powodu zasłaniali je przed oczyma innych ludzi. Co próbowali ukryć? Szukałam odpowiedzi w rzeźbionej ramie, w lśniącej powierzchni lustra, w gładkiej płaszczyźnie ściany, ale nie znajdowałam.
Wpatrując się we własne odbicie, delikatnie dotknęłam gładkiej powierzchni zwierciadła i nagle uświadomiłam sobie, że zamiast być w chacie Jóźwika, znajduję się w domu na wrzosowisku. Nie jestem w stanie powiedzieć, w jaki sposób dokonało się przejście. Stało się to niezauważalnie, w ułamku sekundy, nic nie poczułam. Sypialnia pachniała ziołami. Na niewielkiej toaletce stały buteleczki z najróżniejszymi miksturami. Teresa przyrządzała je według przepisów zgromadzonych w wielkiej księdze pożytecznych roślin. Na pożółkłych od starości stronach można było podziwiać ręcznie wykonane rysunki ziół, znajdowały się tam opisy roślin, ich występowanie i zastosowanie, szczegółowe przepisy na mikstury przeciw różnym chorobom, ale także upiększające, odmładzające, dodające energii, relaksujące. Teresa odziedziczyła księgę po matce, sama również zapełniała kolejne strony.
- Witaj, Alicjo! Wiedziałam, że przyjdziesz - usłyszałam znajomy głos. - Czekałam na ciebie.
Odwróciłam się i ujrzałam uśmiechniętą twarz Teresy. Jej obecność zawsze działała kojąco. Nie czułam strachu, choć niezwykłość tego, co się działo, nadal budziła we mnie nieokreślony niepokój. Nie byłam pewna, z czym mam do czynienia. Jakaś cząstka mnie szeptała, abym była ostrożna. Powtórzyłam więc:
- Powiedzieli mi, że nie żyjesz...
- Tak, dla tamtego świata nie żyję, ale czym jest śmierć, Alicjo? - szepnęła. - Nie ma śmierci... Jest tylko jasna i ciemna strona lustra.
- A my jesteśmy? - zapytałam.
- A jak myślisz? Co podpowiada ci intuicja? - odpowiedziała pytaniem i podeszła do okna, przez które sączyło się blade światło.
- Moje przeczucia nie mają tutaj znaczenia - oznajmiłam, spoglądając na jej wysmukłą sylwetkę. - Chcę poznać prawdę!
- Urodziłaś się tutaj... - powiedziała cicho. - Jesteś jedną z nas.
Otworzyła okno na oścież, wpuszczając do pokoju intensywny zapach kwiatów i ciche pobrzękiwanie świerszcza. Ciepłe sierpniowe powietrze wypełniło sypialnię. Zdumiona podeszłam do Teresy, wyjrzałam na zewnątrz. Świat kipiał zielenią i różnorodnością dźwięków. Jak za dawnych czasów, pomyślałam i rozejrzałam się po ogrodzie. Tuż obok okiennic rosło drzewko czarnego bzu. Dorodne kiście owoców lśniły w blasku słońca. Ojciec wierzył w magiczne właściwości tej rośliny i czcił ją niemalże jak bóstwo, obsadzając pędami czarnego bzu najbardziej nasłonecznione miejsca w ogrodzie. Wśród wielu opowieści, których słuchałam w dzieciństwie, były i te dotyczące świętego drzewa zmarłych. Od wieków czarny bez uznawany był za siedlisko duchów. Przypisywano mu zdolność pośredniczenia pomiędzy światem żywych i zmarłych, a w jego korzeniach mieszkał podobno wąż, strażnik świata zmarłych. Choć wiosną zapach drobnych kwiatów kusił, by zanurzyć dłoń w ich chłodną biel, a późnym latem owoce przyciągały swoją czarno - fioletową barwą, bałam się zapuszczać w te zakątki ogrodu, gdzie rósł czarny bez. Roślina kojarzyła mi się zawsze ze złowróżbnymi opowieściami z dzieciństwa i mimo całej sympatii, jaką żywił do niej mój ojciec, uważałam ją za drzewo złych mocy. Nie mogłam pozbyć się odrazy, wyczytawszy w starej księdze ojca, że przed wiekami czarny bez stosowano podczas grzebania zmarłych, gdyż charakterystyczny zapach skutecznie maskował odór rozkładającego się ciała. Wywarem z rośliny myto przed pogrzebem zwłoki, zaś trupią wodę wylewano w korzenie drzewa, aby wskazać zbłąkanej duszy drogę do światła i odciągnąć ją od bliskich. Ilekroć widziałam w ogrodzie ciemnozieloną ścianę czarnego bzu, cofałam się w obawie, że zamieszkujące tam demony uprowadzą mnie do świata ciemności. Najchętniej zniszczyłabym młode pędy czarnego bzu wyrastające wiosną z wilgotnej ziemi, ale wiedziałam, że to świętokradztwo. Jedynie żarliwa prośba o przebaczenie uchroniłaby mnie od zemsty upiorów. Teresa wyciągnęła rękę w kierunku gałązki kołyszącej się tuż przy futrynie okna i delikatnie pogłaskała ciemnofioletowy baldachim owoców, mówiąc:
- Pozbądź się strachu, Alicjo! Tutaj nic ci nie grozi, źródło wszystkich twoich lęków pozostało po drugiej stronie... Zostań tu z nami, a zrozumiesz.
- Nie znam drogi powrotnej - odrzekłam. - Tereso, pomóż mi to wszystko zrozumieć.
Spojrzała życzliwie i biorąc mnie za rękę, powiedziała:
- Chodź...
Bez słowa poszłam za nią. Minęłyśmy oświetloną słońcem kuchnię, w której pachniało przyprawami i świeżo upieczoną szarlotką. Ten zapach na zawsze będzie kojarzył mi się z Teresą. Miała talent do komponowania niezwykłych bukietów zapachowych. Kusiły i uwodziły każdego. Znała się na tej sztuce doskonale. Wykorzystywała swoje umiejętności do uzyskiwania z roślin olejków eterycznych. W jej pokoju nie brakowało wonnych kadzideł. Zbierała zioła, które latem suszyła w słońcu, by zimą sporządzać z nich aromatyczne herbatki, nalewki i balsamy. Opowiadała o ich magicznych właściwościach będących źródłem zdrowia, młodości i sił witalnych. Ludzie czerpali przecież z ich mocy przez wieki. Kobiety, chcąc zatrzymać piękno zewnętrzne, nacierały ciało wonnymi olejkami, mężczyźni zaś szukali w ziołowych nalewkach ponadludzkich sił i umiejętności niezbędnych w walce. Eliksiry były też pomocne w magii miłości. Dom pachniał. Żył.
Na werandzie panował półcień. W letnie dni właśnie tutaj spędzałam czas, uciekając przed skwarem. Miałam tajemną skrytkę między dwoma donicami z torfem. Rosnące w nich bukszpany chroniły mnie niczym zielona tarcza. Spojrzałam na rośliny z uśmiechem. Przed gankiem w cieniu rozłożystej lipy leżał olbrzymi pies, owczarek niemiecki. Spał z ułożonym łbem na przednich łapach.
- Back... - szepnęłam z bijącym sercem.
Zwierzę najpierw nastawiło uszy, potem zaczęło węszyć, a na koniec zerwało się na nogi i podbiegło do mnie z głośnym szczekaniem.
- Czy to dzieje się naprawdę, Tereso? - zapytałam, patrząc z niedowierzaniem na psa liżącego moją dłoń. - Backu, Backu, dobry piesek...
Dostałam go od ojca na szóste urodziny. 
Należał do rodziny. Wierne kochane psisko towarzyszyło mi wszędzie, gotowe rzucić się na każdego, kto chciałby mnie skrzywdzić, jednocześnie łagodne i mądre. Rozumiał więcej niż ludzie. Gdy szorstki jęzor Backa ślizgał się po mojej dłoni, niósł więcej pokrzepienia niż głośno wypowiedziane słowa. W letnie dni ganialiśmy po wrzosowisku, ja zbierałam kwiaty, on szczekając, grzebał w ziemi za polnymi myszami. Kiedy nadchodziły jesienne deszcze, nie wychodziłam na dwór. Siedząc w kuchni, wdychaliśmy zapachy buchające z garnków. Rozgrzany piec przyciągał Backa jak magnes. Pies potrafił całymi godzinami leżeć blisko paleniska z głową na łapach, reagując uniesieniem uszu na każdy ruch. W takie dni siadałam przy nim i wtulona w ciepło pieca czesałam gęste futro zwierzęcia. To uspokajało Backa i wkrótce zasypiał, a ja na rozgrzanej blasze piekłam ziemniaczane talarki. Była między nami symbioza. Gdy zdechł, nic już nie było takie samo, zostałam sama. Stałam nad niewielką mogiłą, a z moich oczu płynęły łzy, po raz pierwszy od wielu lat. Żegnałam przyjaciela.
Back powrócił. Czy to kolejne złudzenie? Przez chwilę czułam bolesne ukłucie w piersi. To strach, ściskając szponami serce, dopominał się o należność. Nie dowierzając szczęściu, usiadłam na drewnianych schodkach werandy i patrzyłam ze łzami w oczach na skaczącego po trawniku psa, a on dwoił się i troił, by pokazać, w jak dobrej jest formie. Wiedział, że przyglądam się mu z zachwytem. Jego sierść lśniła, mięśnie były silne i prężne, pracowały bez ustanku, pozwalając zwierzęciu szybko się przemieszczać. Co chwila podbiegał do mnie, poddawał się pieszczotom, z zadowoleniem merdał ogonem. Czułam bijące od niego ciepło, niemalże słyszałam szum płynącej w żyłach krwi, znak pulsującego życia. Niepewność ustąpiła miejsca wzruszeniu. Teresa obserwowała mnie w milczeniu.
- Powiedz, jak to możliwe? - zapytałam, nie odrywając oczu od pupila. - Czy moja matka też tu jest? A ojciec? Staś?
Uśmiechała się zawsze, nawet wtedy, gdy pytałam o trudne sprawy. Życzliwe usposobienie rozmówcy najczęściej mnie uspokajało, ale czasem było też znakiem ostrzegawczym. Stawałam się wtedy czujna, z uwagą słuchałam i analizowałam każdą wypowiedź, starając się rozpatrzyć wszystkie za i przeciw po to, by podjąć trafną decyzję. Intuicja rzadko mnie zawodziła. Umiejętność ta przydawała się szczególnie w pracy. Nie znałam Teresy zbyt dobrze. Od początku otaczała ją aura tajemniczości, ale już przy pierwszym spotkaniu zaskarbiła sobie moje zaufanie. I tym razem uwierzyłam jej słowom.
- Tak, są tutaj wszyscy, ale nie możesz ich teraz zobaczyć - powiedziała. 
w następnym odcinku
Ostatnio zmieniony 22 maja 2016, 20:33 przez Alicja Jonasz, łącznie zmieniany 1 raz.
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
pallas
Posty: 1554
Rejestracja: 22 lip 2015, 19:33

Re: "Powrót na wrzosowisko" cz.11 - Po drugiej stronie lustr

#2 Post autor: pallas » 21 maja 2016, 19:57

Świetna ta część i jeszcze to na wiązanie z lustrem. Mnie się Jóźwik podoba jest dziwakiem, a takich się ludzie boją, ale jak ich bliżej poznać są zupełnie inni. A wspomnienia Alicji są bez cenne,
choć wydaje mi się, że ona szuka siebie. Bacek piękne imię dla psa i tu z kolei widzę przyjaźń, ale i wiarę. Jak czasem trudno nam uwierzyć, że ktoś odszedł tu z kolei mamy odwrotną sytuację i to mnie zastanawia, czemu tak. Może pokazuje, że trudno jest wracać do tego, co już przeżyliśmy, ale to pomaga pokonać swoje słabości.

:) :)
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
/Dante Alighieri - Boska Komedia/

Awatar użytkownika
Gorgiasz
Moderator
Posty: 1608
Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51

Re: "Powrót na wrzosowisko" cz.11 - Po drugiej stronie lustr

#3 Post autor: Gorgiasz » 22 maja 2016, 15:48

W dalszym ciągu wspaniale piszesz, płynnie, dobrym stylem, ciekawe, barwne i obrazowe opisy, tylko kilka symbolicznych potknięć. Czyta się z uwagą i zaangażowaniem. Potrafisz stworzyć odpowiedni nastrój i zainteresować czytelnika, co chyba jest najtrudniejszym zadaniem.

Zdziwiło mnie trochę rozbicie lustra; można domniemywać, że znajdując się w kilku miejscach tworzą pewien system czy układ, wzajemnie połączony; zniszczenie jednego z nich może wpłynąć na całość, na przykład uniemożliwić powrót do bazowego (nazwę go tak dowolnie) świata.
- Alu, jajeczniczka palce lizać! - powiedziałeś, wlewając mi do filiżanki kawy.
- Oj, panie Andrzeju, najpierw ziółka! Trzeba je pić na czczo, dopiero potem śniadanie! - zawołała pani Róża i wlała do szklanki aromatyczny napar.
„wlewając – wlała”; powtórzenie
Naciskając klamkę, obejrzałeś się i dałeś mi znak, abym szła za tobą. Zawiasy cichutko zaskrzypiały, wsunąłeś się w ciemność pokoju i znikłeś mi z oczu.
Powtórzone „mi”.
Znajdowałam się w dziwnym stanie ducha. Za wiele się wydarzyło od przyjazdu na wrzosowisko, abym nadal trwała w przekonaniu, że wszystko dzieje się w mojej głowie.
Za dużo „się”.
Gdyby Jóźwik zażądał dwukrotnie albo trzykrotnie więcej pieniędzy, na pewno znalazłby nabywców na drewniane sprzęty bez problemu, ale jemu nie zależało na wzbogaceniu się.
„pieniędzy” niepotrzebne.
Postępowanie Jóźwika brali za zły znak i po dokonaniu transakcji uciekali z zagrody stolarza jakby ich bies gonił.
Postępowanie Jóźwika brali za zły znak i po dokonaniu transakcji uciekali z zagrody stolarza, jakby ich bies gonił.
uważałam ją za drzewo złych mocy.
O ile się orientuję, czarny bez to raczej krzew, a nie drzewo.

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

Re: "Powrót na wrzosowisko" cz.11 - Po drugiej stronie lustr

#4 Post autor: Alicja Jonasz » 22 maja 2016, 20:38

Dziękuję, że zechcieliście przeczytać:) Gorgiaszu, brakowało mi Twoich komentarzy, krytyki, pochwał, cennych wskazówek:) Fajnie, że jesteś. Zacznę powoli poprawiać, biorąc pod uwagę Twoje wskazówki:)
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

ODPOWIEDZ

Wróć do „Powrót na wrzosowisko”