W cieniu arkad /3/

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

W cieniu arkad /3/

#1 Post autor: Lucile » 18 mar 2015, 13:07

od początku
w poprzednim odcinku

Rozdział III
Kraków - lata dziewięćdziesiąte dwudziestego wieku
Łucja i Renzo

Dziwne, że przy jej charakterze „sowy”, obudziła się tak rano. Nie, nie będzie jeszcze otwierać oczu. Zatrzyma pod powiekami ten sen, tak realistyczny, nasycony kolorami, zapachami i co najdziwniejsze, do tej pory przeszywającą rozkoszą. Fala gorąca napływała i odpływała, na nowo wprawiając ciało w wibracje. Więc można tak pragnąć i pomimo fizycznego niespełnienia - śniąc tylko - przeżyć „to”. Ziewnęła, przeciągnęła się i odrzuciła kołdrę. Zadarła koszulę i spojrzała na swoje ciało. Już dawno nie zaprzątała sobie nim głowy, a tu taka niespodzianka. Fajnie.
Blokowisko, ona od lat na tej swojej „ósmej półce”, czyli 150 stopni nad poziomem gruntu (według jej własnej „schodowej” skali), których jednak nie musiała pokonywać, chyba, że zepsuła się winda.. Podeszła do okna. Kawałek dalej następny taki sam ponury blok. Ale dzisiaj, gdy patrzy w bok albo w dół, widzi co innego. Oszronione, wystrojone w białe delikatne koronki i riuszki, jak gdyby nieco zawstydzone, skrywające swoją nagość drzewa, w swej smukłości oraz wyniosłości niemalże gotyckie. Niektóre z nich posadzone przez nią, w okresie kiedy jeszcze chciała zbawiać świat. A jeżeli nie cały świat to, przynajmniej to bezosobowe, nijakie i bezlistne otoczenie. Spojrzała dalej, w stronę niegdyś podmiejskiej wioski, gdzie z całą bezwzględnością, w czasach słusznie minionych, wdarły się wielkie, przyduszające ją bloki. Szare, wszystkie takie same. Tuż nad niewysokimi domami tej „przyduszonej” wioski snuły się welony mgły. Jakoś takiej leniwej i niechcący, niemalże tylko dla zabawy, otulającej to komin, to dach, to płot. No taka jakaś ta mgła - od niechcenia. I wszystko nawet niebo utrzymane w jednolitej perłowoszarej kolorystyce. Jest piękne, pomyślała. Jaka szkoda, że pomimo tylu prób nigdy nie udało jej się tych „zachwytów” przelać na płótno. A już tyle razy próbowała. Powstawały w niej obrazy, jakie musiała z siebie uwolnić. Jednak malując, uwalniając - jednocześnie je okaleczała. To samo działo się z narastającymi słowami, a jednak kiedy wylewały się na papier, od razu traciły swój pierwotny blask, piękno, a nawet sens. Tak było zawsze, dokąd sięgnie pamięcią. To „coś” co w niej tkwiło, wydawało się takie cenne, ważne, unikatowe i oryginalne, ale kiedy nadawała im treść i formę, od razu stawało się takie jakieś, jak ta mgła; „od niechcenia” - miałkie, nijakie, w pół zrodzone, w pół ukształtowane, w pół uświadomione. Tak, po raz setny stwierdziła, że nie ma z czego się cieszyć, bo i tak jest całkiem do niczego - istne beztalencie. Stłumiła w sobie nieśmiało kiełkującą radość i szybko przeliczyła okna najbliższego bloku. Było ich trzysta czterdzieści cztery, w tym: dwieście trzydzieści od mieszkań, sto od klatek schodowych i czternaście od pomieszczeń gospodarczych na ostatnim jedenastym piętrze.

Po kilkuletniej nieobecności, ponownie do muzeum został zaproszony Renzo. Urządzano wystawę jego obrazów. Tym razem to nie ona była kuratorem ekspozycji. To nawet lepiej, bowiem obawiała się spotkania z nim. Czy to, co kiedyś zadziało się między nimi, a może tylko w niej, a ona sobie pomyślała „Bóg wie co”, jeszcze się powtórzy. Tak, na pewno to była tylko wyobraźnia. Bo dlaczegóż taki artysta miał pamiętać o dziewczynie, która zaledwie została mu przedstawiona i której, w zetknięciu z jego dłonią, wydawało się, że zakołysała się ziemia. Ubrała się szczególnie starannie, jednak tak, aby nie wyglądać dość oficjalnie, sztywno, ale mieć w sobie pewną nonszalancję. Całe szczęście nadal jest szczupła i długonoga. Jedyna zmiana to taka, że teraz ma ogniście rude włosy. Ta zmiana w wyglądzie - chyba korzystna - była jednocześnie symbolem uwolnienia się, z coraz bardziej nie układającego się, małżeństwa. Trwało dwanaście lat i dobrze, że się skończyło, zanim zdążyli całkowicie się znienawidzić. Jak to jest, przecież wyszła za mąż z miłości. Gdzie się ona podziała. Pomimo uczucia ulgi, po rozwodzie popadła w trwającą ponad pół roku depresję. Nie na darmo psychiatrzy twierdzą, iż rozwód jest jednym z najsilniej traumatyzujących przeżyć. Tak, czuła ulgę, ale i jednocześnie wielki smutek oraz przygniatający ciężar. Poczucie krzywdy jakiej - w jej rozumieniu - doznała, w żaden sposób nie równoważyło bólu i krzywdy, jaką swoim zachowaniem wyrządzili ich synowi. To bardzo bolało. I boli nawet do dzisiaj. Wtedy jednak czuła, że tak będzie lepiej. Lepiej dla nich wszystkich.

Myślała o tym, jak zaskoczy Renzo, rozmawiając z nim w jego ojczystym języku. Nie zmarnowała tych ostatnich, trudnych lat. Wprawdzie na koncie miała nieudane małżeństwo, ale miała to, co sprawiało jej przyjemność – swoją pracę, chociaż w chwilach słabości i zmęczenia, wątpiła czy podoła oraz nie zawiedzie pokładanych w niej nadziei. Wyjeżdżała również trzykrotnie do Włoch, otrzymawszy stypendia z Universitá Italiana per Stranieri w Perugii, a rok później w Accademii di Niccolo Machiavelli we Florencji. Te wyjazdy pozwoliły wydobyć się z depresji, a co najważniejsze zapomniała o „tym”, co ją tak podskórnie niszczyło, było tabu i nawet sama przed sobą nie przyznałaby się, że jest jakiś problem, który tak naprawdę nie pozwala jej oddychać swobodnie, pełną piersią, radośnie i beztrosko, tylko tak jakoś półgębkiem. Miała też problem z nawiązywaniem bliższych relacji damsko – męskich. Nie wierzyła już w ich szczerość i bezinteresowność. To ją złościło, bowiem chciała żyć „szeroko”, tak to widziała. Sądziła, lub bardzo chciała wierzyć, że "to" ma już za sobą. Znalazła przecież sposób, by się z tym uporać. Gdy „dopadały ją demony” liczyła różne rzeczy. I to było dobre. Przebywając we Włoszech, czuła jakby powróciła do dawno zapomnianych, ale gdzieś tkwiących w jej podświadomości klimatów i atmosfery sprzed "tego całego zła”. Jakże inaczej, swobodnie, biegł czas. Tu nie czuła, wgryzionego w jej duszę, przygniatającego ciężaru. Całą sobą chłonęła to co ją otaczało. Były również chwile, kiedy bardzo żałowała, że nie ma nikogo bliskiego z kim mogłaby podzielić swój zachwyt. Wtedy jeszcze myślała, że piękno przeżywane w samotności, jest tylko jego połową. Więc czasami, wieczorem w Perugii, siedząc na schodach katedry na Piazza Fertebraccio i wpatrując się w antyczną fontannę Maggiore robiło się jej, pomimo otaczającego ją piękna, bardzo smutno.

Przywołała się do rzeczywistości. Codzienna droga do pracy. Miała dwie możliwości. Albo pojedzie „24” pod pocztę główną i przejdzie do muzeum przez ulicę Sienną oraz Rynek Główny, gdzie bez wątpienia przeliczy „sukiennickie” maszkarony, albo wsiądzie w „6”, która zawiezie ją pod Filharmonię. Lubiła tam wysiadać szczególnie wiosną, kiedy kasztany na Plantach wybuchały młodymi liśćmi i niedługo potem kwiatami, albo jesienią, gdy oddawały ziemi swoje owoce, piękne, gładkie, błyszczące rudobrązową skórką, jak jej włosy.
Spotkali się przypadkiem. Była spóźniona. Nie dość, że zaspała, to jeszcze awaria tramwaju, który na dobre zablokował tory, zmusiła ją do przebycia połowy drogi „per pedes”. Była zła sama na siebie: o to, że tak późno położyła się spać; o to, że nie nastawiła budzika; o to, że nie przygotowała sobie ubrania, jakie rano powinna założyć - a przecież zazwyczaj to czyniła; o to, że włożyła buty na wysokim obcasie, a tu akurat winda się zepsuła i zejście z ósmego piętra zajęło jej nieco więcej - tak cennego w tej sytuacji - czasu, tak, że kiedy dobiegała na przystanek, prawie sprzed nosa, uciekł jej tramwaj, a gdyby miała buty na płaskim obcasie to by bez wątpienia go dogoniła i również; o to, że ten, którym pojechała - po piętnastu minutach czekania – musiał się akurat zepsuć, bo gdyby zdążyła wsiąść do tego, który jej uciekł, nie musiałaby „drałować” ponad trzy kilometry. Nic więc dziwnego - że łagodnie to określając - była w złym humorze.
Prawie biegiem przebyła ostatni odcinek ulicy Jagiellońskiej i z impetem skręciła w bramę muzeum. Tak mocno z nim się zderzyła, że jej nie złapał, leżałaby jak długa. Więc te wszystkie okoliczności sprawiły, że zamiast przeprosić, krzyknęła – fan culo, porca puttana oraz jeszcze dla podkreślenia sytuacji, po polsku, jak łazisz łamago (od powrotu z Włoch, jeżeli już miała przeklinać, robiła to po włosku, jak snobka - przyznawała to tylko przed samą sobą). Zaraz potem, najpierw przeczuła, a potem zobaczyła z kim miała to niespodziewanie bliskie spotkanie. No cóż, nie w ten sposób miała znaleźć się - po raz pierwszy - w ramionach Renzo.
- Mi scusi seniora - usłyszała jego głos. Patrzyła na niego i nie była w stanie wydobyć z siebie ani jednego słowa. No, nie tak to miało być. Przecież dokładnie sobie wszystko przemyślała i przygotowała taką piękną włoską przemowę. A tu co, zziajana, spocona, na pewno z rozmazanym makijażem oraz rozczochranymi rudymi włosami, wpadająca znienacka oraz na dodatek przeklinająca po włosku. No i jak mógł ją odebrać – strega, veramente una strega.
- Lucia? Sei Lucia, che sorpresa parli l`italiano!
No tak, rzeczywiście niespodzianka, poznał ją. To ją odblokowało, odzyskała głos.
- Przepraszam, to moja wina, bardzo mi przykro, nic ci się nie stało, proszę wybacz, tak to ja, tak trochę mówię po włosku – wyrzucała z siebie słowa, od razu, bez większych trudności, przerzucając się na „włoskie myślenie”.
- Miło cię zobaczyć. A jeszcze milej nie dopuścić do twojego upadku. Szukałem cię na wernisażu, nie przyszłaś. Dlaczego? Było całe muzeum.
A to ci heca, po raz kolejny niespodzianka! Więc także ją zapamiętał, ba, nawet zauważył że nie przyszła na otwarcie wystawy. Jest więc na czym budować. Tym bardziej, że od razu umówili się na popołudniowe spotkanie.

Następnego dnia, wprost frunęła do muzeum. Znowu go zobaczy. Wiedziała, że to niestety ostatni dzień jego pobytu w Krakowie, bowiem już wczoraj powiedział, że wyjeżdża do przyjaciół w Warszawie, a stamtąd leci do Londynu. Musi coś wymyślić. Nie może, tak po prostu, po raz drugi, zniknąć z jej życia. Po południu, w muzeum urządzono pożegnalne, kameralne spotkanie. Pytał czym się zajmuje oprócz organizowania wystaw muzealnych. Odpowiedziała, ze ma pod swoją opieką dużą i różnorodną kolekcję archiwalnych klisz i fotografii. Na jego prośbę obiecała, że pokaże mu zdjęcia starego Krakowa z przełomu XIX/XX wieku. Po przyjęciu poszli więc do jej pracowni, krótszą wewnętrzną drogą, przez „mostek westchnień” - łącznikiem przerzuconym nad sklepieniem Librarii. Prawie wszyscy wyszli już do domu, więc szli roześmiani, trzymając się za ręce. Przed wejściem na schody znajdowało się, niepozorne wprawdzie pomieszczenie, ale za to jego ściany przyozdobione zostały wspaniałymi malowidłami, wykonanymi przez Jacka Malczewskiego, tak zwanymi supraportami. Było ich kilka, wszystkie należały do cyklu „Rusałki”*, jednak cztery z nich od razu się wyróżniały, przyciągały spojrzenia, zawartym w nich wielkim ładunkiem emocjonalnym. Jakby malowane były nie tylko olejną farbą, ale utkane zostały z wyobraźni, majaków, snów, fantazji, uczuć, namiętności, oraz pragnień. Tak przede wszystkim pragnień - tych nigdy niezrealizowanych, szalonych, obsesyjnych, zakazanych, perwersyjnych - a tak wymarzonych. Wszystkie cztery; „Boginka w dziewannach”, „Opętany, „Załaskotany” i „Topielec w uściskach dziwożony” zrobiły także na Renzo duże wrażenie. Panujące między nimi pełne erotyzmu napięcie sięgnęło szczytu i gwałtownie domagało się rozładowania, Kiedy znaleźli się na „mostku westchnień”, ogarnęło ich prawdziwe szaleństwo, jakby w końcu, po tylu latach, wyzwolone zostało z jednego z tych obrazów. Więc to, co się tak nagle między nimi zadziało, wcale nie było ich „winą”. W tej ciasnej przestrzeni wprost rzucili się na siebie. Zachłannie i z determinacją, o jaką się nawet nie podejrzewała. Zadrżała, przyciśnięta do ściany. Z zadartą spódnicą ciasno oplotła nogami jego biodra i - niech się dzieje, co ma się stać – zdecydowała, nie licząc się z konsekwencjami tego czynu. Ta przestrzeń nie była monitorowana, ale przecież, w każdej chwili, mógł zjawić się muzealny wartownik, lub pozostający po godzinach jakiś pracownik. To nie miało większego znaczenia, a może wprost przeciwnie, miało – bo tym bardziej ta sytuacja stawała się perwersyjnie podniecająca. Nagromadzona namiętność musiała znaleźć ujście, bez względu na wszystko. I nie istotna była cena, jaką za tę chwilę uniesienia, zapomnienia, zachłyśnięcia się bliskością rozpalonych ciał – prawdziwej podróży w nieznane - przyszłoby jej zapłacić. Jak, o tym później myślała, to nie mogło przydarzyć się w żadnym innym miejscu, tylko tam, jakby to miejsce ich przyciągnęło, zatrzymało, uwięziło, wzajemnie „zakręciło” oraz rzuciło, tak desperacko, w ramiona. Pragnęła go, aż do zatracenia. Jęknęła, a kiedy w nią wszedł prawie od razu szczytowała - raz po raz, znowu i znowu. To jakby dalszy ciąg tej samej fali, jaka tak niedawno zalała ją we śnie. Nie, to było o wiele lepsze - wspólne, jednoczesne odczucie pulsowania nie tylko ich spragnionych siebie, zjednoczonych ciał, ale i całego świata. Teraz już wiedziała, co to jest ten osławiony orgazm.

* W latach 1887 - 1888 Jacek Malczewski namalował cykl pięciu obrazów, w formacie zwanym "ręcznikowym", czyli supraport, przeznaczonych do dekoracji wnętrz (nad portalami), zakupionego przez hr. Zygmunta Pusłowskiego, w 1885 roku, pałacyku w Krakowie. przy ul. Westerplatte. Znany krakowski architekt Tadeusz Stryjeński przebudował go na rezydencję muzealną, w stylu renesansowej włoskiej willi. Obecnie mieści się tam Instytut Muzykologii im.I.Paderewskiego.
Ten cykl obrazów Malczewski poświęcił żeńskim demonom wodnym, rzucającym czar na wędrowców i czyhającym na ludzkie życie.
Bohaterkami tych płócien, nawiązujących do ikonografii ludowej, są słowiańskie nereidy - nieuchwytne rusałki zrodzone w wyobraźni młodzieńca, którego gonią, kuszą, uwodzą i w końcu pozbawiają go życia. Sam Malczewski tak pisał o genezie tych obrazów - "to opowieść o młodzieńcu poszukującym ideału kobiecego, który udaje mu się odnaleźć dopiero po śmierci".

cdn.
Ostatnio zmieniony 06 paź 2015, 17:34 przez Lucile, łącznie zmieniany 5 razy.
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: W cieniu arkad

#2 Post autor: skaranie boskie » 21 mar 2015, 10:13

Z początku nic nie zapowiadało szalonej erotyki, co może jedynie świadczyć o kunszcie Autorki.
Bardzo udane opowiadanie, czyta się w napięciu, a zarazem z pewną naiwną ciekawością tego, co ma nastąpić. Tak, naiwną, ponieważ czytelnik spodziewa się rozciągniętej w czasie opowieści o starej miłości, która ponoć nie rdzewieje, tymczasem - zupełnie, jak dwójkę kochanków - zaskakuje go nagłe "tu i teraz".
Magia miejsca?
Możliwe, ale chyba jeszcze większa magia miłości, która potrafi wybuchnąć nagle, niespodziewanie i - w takich przypadkach zazwyczaj - na bardzo krótko, nawet na ten jeden raz.
Pozostaje jeszcze ów osławiony orgazm. Truizmem byłoby powtarzanie, że wiele kobiet nie zaznało go przez całe życie, choć ogólnie seks na pewno nie był im obcy. Tu można dodać, że temat, wbrew obiegowej opinii, może dotyczyć również mężczyzn.
Polecę to opowiadanie innym Użytkownikom do przeczytania, bo warto.
:rosa: :rosa: :rosa:
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: W cieniu arkad

#3 Post autor: Lucile » 21 mar 2015, 13:33

Dzień dobry Skaranie,
sprawiłeś mi ogromną przyjemność i nie mniejszą niespodziankę :) . Dziękuję, a już myślałam, że ten tekst przejdzie niezauważony. To, że zdecydowałam się zamieścić go na "8" zawdzięczam Lczerwoszowi, który poprowadził mnie - jak dziecko, krok po kroku - po meandrach i tajemnicach "wklejania tekstów". Leszku, bardzo Ci dziękuję :rosa:. Tak naprawdę nie jest to w pełni samodzielny tekst, ale część znacznie większej całości (póki co - ok. 300 stron), której akcja toczy się w różnych czasach. Elementem łączącym jest miejsce - mnie bardzo bliskie - a także znaczące i ważne ( do dzisiaj) m.in. w historii nauki, tożsamości, kultury i sztuki. Zachęcona Twoim łaskawym komentarzem ośmielę się, od czasu do czasu, zamieszczać tu jego fragmenty, bowiem można je czytać również, jako niezależne "całostki".

Przesyłam serdeczności i życzę miłego, słonecznego weekendu :kofe:

Lucile
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

karolek

Re: W cieniu arkad

#4 Post autor: karolek » 22 mar 2015, 23:48

.
Ostatnio zmieniony 24 lis 2016, 23:05 przez karolek, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: W cieniu arkad

#5 Post autor: skaranie boskie » 23 mar 2015, 16:47

karolek pisze:Pewnie narażę się taką oceną
Nie wiem komu. Każdy ma prawo do własnych ocen.
karolek pisze:jestem beznadziejnym, podstarzałym
To też twoja ocena, więc jeśli się komuś narazisz, to chyba tylko sobie.
karolek pisze:romantykiem i dziwolągiem
Z dziwolągiem jestem skłonny się zgodzić, z romantykiem, niestety, nie.
Jeśli do porywu namiętności potrzebujesz specjalnie przygotowanych okoliczności, świeczek i kadzidełek, może drogiej kolacji i kąpieli w jacuzzi, to żaden z ciebie romantyk. Znam ludzi, którzy właśnie takich przygotowań potrzebują i - podobnie, jak Ty - nazywają siebie romantykami, uważają, że ta cała otoczka, to właśnie romantyzm. Może i jest coś na rzeczy, ale jeśli to im niezbędne do przeżycia czegoś wspaniałego, to ja im mogę jedynie współczuć.
Zauważ, że bohaterowie utworu, trafiając na siebie, od pierwszej chwili mają tylko jedno w głowie. Oboje. To się nazywa poryw. Nieważne czy miłości, czy pożądania. Ważne, że jest i ja na przykład, nie zamieniłbym czegoś takiego na najbardziej nawet wyszukane "okoliczności".
karolek pisze:Gdzie jakaś wartość, godność bohaterki, zachowała się jak tania "dama" do towarzystwa, a on pewnie na takich zaoszczędził.
Prawda jest taka, że namiętność zazwyczaj zapomina o takich pojęciach, jak godność (zresztą dlaczego mówi się tylko o godności kobiety w takich przypadkach?). A damy do towarzystwa, to też kobiety, o czym zdajesz się, Karolku, zapominać i też do onej godności mają prawo. W tym przypadku trudno mówić o zaoszczędzeniu, ponieważ - jak napisałem wyżej - oboje działali pod wpływem porywu. Powtarzam - oboje. W przypadku płatnej miłości, rzecz wygląda diametralnie różnie, jedyny poryw, jaki się w niej może przytrafić, to poryw wiatru, rozchylający krzaki. Z twojej reakcji widać, że jedynie takie porywy miałeś okazję poznać. Życzę Ci więc jak najczęstszych porywów, może kiedyś zmienisz zdanie o namiętności, pożądaniu, czy samej miłości kobiety do mężczyzny. I odwrotnie.
Uff!
;) :vino: :vino: :vino:
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

karolek

Re: W cieniu arkad

#6 Post autor: karolek » 23 mar 2015, 20:16

.
Ostatnio zmieniony 24 lis 2016, 23:07 przez karolek, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Patka
Posty: 4597
Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
Lokalizacja: Toruń
Płeć:
Kontakt:

Re: W cieniu arkad

#7 Post autor: Patka » 23 mar 2015, 20:40

Tekst - nie moja poetyka, ale zgadzam się z karolkiem, że to nie wygląda/nie brzmi jak miłość. Może gdybyśmy znali więcej treści, to nasze odczucia byłyby inne.

Inna rzecz zwróciła moją uwagę, oczywiście językoznawcza - Lucile, nadużywasz "taków", czyli takich - no właśnie - form jak: tak, taki/a/e, to, ten i podobne. Wystarczy spojrzeć na pierwszy akapit:
Lucile pisze:Dziwne, że przy jej charakterze „sowy”, obudziła się tak rano. Nie, nie będzie jeszcze otwierać oczu. Zatrzyma pod powiekami ten sen, tak realistyczny, nasycony kolorami, zapachami i co najdziwniejsze, do tej pory przeszywającą ją rozkoszą. Fala gorąca napływała i odpływała, na nowo wprawiając jej ciało w wibracje. Więc można tak pragnąć i pomimo fizycznego niespełnienia - śniąc tylko, - przeżyć „to”. Ziewnęła, przeciągnęła się i odrzuciła kołdrę. Zadarła koszulę i spojrzała na swoje ciało. Już dawno nie zaprzątała sobie nim głowy, a tu taka niespodzianka. Fajnie.
Dalej jest podobnie. Sama mam z tym (jak widać) problem. Niektóre "taki" i "toty" są potrzebne, nie przeczę, ale inne można wyrzucić, wystarczy trochę się pobawić i odpowiednio przekształcić zdania. Np. drugie "tak" bym wyrzuciła albo zmieniła na "bardzo" - "bardzo realistyczny".
Przy okazji - nie stawiamy przecinka przy myślniku. Albo myślnik, albo przecinek.

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: W cieniu arkad

#8 Post autor: Lucile » 24 mar 2015, 19:09

Lucia i Renzo to imiona bohaterów powieści pt. "I promessi sposi" - do dzisiaj uważanej za arcydzieło włoskiego romantyzmu. To nie tylko romans, także i znakomita powieść historyczna, której akcja toczy się w Lombardii w XVII w. Autorem jest Alessandro Manzoni (1785 - 1873), najwybitniejszy przedstawiciel włoskiego romantyzmu. Jej pierwsze wydanie ukazało się w 1827 roku, jednak autor w dalszym ciągu poddawał swoją powieść licznym przeróbkom i udoskonaleniom. Pracował nad nią przez kilkanaście lat i ostateczną wersję otrzymała dopiero w 1842 roku.

W przedstawionym fragmencie (będącym wyimkiem większej całości) moi bohaterowie noszą takie same imiona. Tym samym sugerując temperaturę, determinację oraz siłę uczucia, jakie nimi zawładnęło od przysłowiowego "pierwszego spojrzenia". Autentyczne jest tylko miejsce akcji, dzieła sztuki, inne eksponaty, czy wydarzenia historyczne (i te mają przypisy z podaniem źródła) - reszta to fikcja.
Rzeczywiście, bałamutny przecinek wkradł się w miejsce dla niego nieupoważnione. Całość tekstu jeszcze nie dostała się w ręce korektorki wydawnictwa zainteresowanego publikacją mojej książki, a "takanie" w tym akapicie było zamierzone.
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Patka
Posty: 4597
Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
Lokalizacja: Toruń
Płeć:
Kontakt:

Re: W cieniu arkad

#9 Post autor: Patka » 24 mar 2015, 19:57

Lucile pisze: a "takanie" w tym akapicie było zamierzone.
W pozostałych akapitach też?
Możesz się tłumaczyć - zresztą, wiedziałam, że tak będzie, bo najłatwiej powiedzieć: tak miało być - ale mnie to nie przekonuje. Potykanie się co drugie zdanie na "takowej" podpórce - nie, to nie jest nic fajnego. Bynajmniej "taki" nie spełniają swojej funkcji, którą niby miały spełniać. Budowanie emocji? Nie. Większa płynność tekstu? Wręcz przeciwnie. Erotyczny klimat? Skąd. Ja tu po prostu widzę nieumiejętność budowania zdań i kiepski, nieciekawy styl. :sorry:

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Re: W cieniu arkad

#10 Post autor: eka » 25 mar 2015, 13:14

Witaj, Lucile :)

Co rzuca cień? Czyżby arkady? Nie, to namiętność, tak potrzebna życiu jak serce, aby w pełni móc z niego korzystać.
Opowiadanie zawiera mnóstwo informacji o bohaterce. Czas fabularny sięga lat wielu i tłumaczy wybuch pożądania z obojga. Może niektóre fragmenty są z pogranicza romansu, ale inne, np. owo liczenie okien jako remedium na głodne potrzeby, jakże skutecznie je przysłaniają.
Podobało się.
:kofe:

Pozdrawiam. I miłego dnia, Lucile.
:rosa:

ODPOWIEDZ

Wróć do „W cieniu arkad”