W cieniu arkad /8/ - przypadki Łucji

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

W cieniu arkad /8/ - przypadki Łucji

#1 Post autor: Lucile » 02 sie 2015, 21:28

od początku

w poprzednim odcinku


Rozdział VIII
Kraków - ostatnie dwudziestolecie dwudziestego wieku
Łucja i jej przypadki



Łucja i cienie


Libraria stanowiła zagadkę. To tu, a jeszcze bardziej w zamkniętym korytarzyku, wybudowanym na strychu – mostku westchnień - czuła się inaczej, dziwnie. Przemierzała ją wielokrotnie, od westybulu skręcając w lewo - bowiem miała ona kształt litery L, a wejście do niej znajdowało się na krótszym boku - aż do drzwi Stuby Communis. Starała się zlokalizować miejsce, gdzie ogarniało ją to uczucie. Wprawdzie było niepokojące, ale nie niemiłe. Raczej intrygujące, frapujące i z każdym dniem coraz bardziej domagające się wyjaśnienia.
W przeciwieństwie do innego, czasami aż paraliżującego uczucia, jakiego doznawała, ilekroć znajdowała się w odległej, zachodniej części Collegium Maius – Sali Komisji Edukacji Narodowej.

Dziwne „to” dopadało ją w tym pomieszczeniu, jednakże tylko w określonych godzinach. Do wczesnych godzin popołudniowych wszystko było w porządku. Nie czuła nic, przechodząc przez salę. A przechodzić musiała, bowiem za nią znajdowała się toaleta (udanie się do niej w muzealnym żargonie nazywało się: pójściem w górę rzeki), więc nie miała wyjścia. Ponadto, jedną ze ścian zdobiło ogromne - pięknie prezentujące się w złoconej ramie - kryształowe zwierciadło. Kobiety pracujące w muzeum lubiły się w nim przeglądać. Łucja nie była wyjątkiem, zwłaszcza że obejrzeć się można było od „stóp do głów” i bez zniekształceń. Tak więc, gdzieś do godziny siedemnastej, wszystko było w porządku. Dziwne, przykre i niezrozumiałe odczucie „uaktywniało się” późnym popołudniem. Po kilku takich doznaniach bała się przechodzić tamtędy po zapadnięciu zmroku, a kiedy w „zakazanych godzinach” była do tego zmuszona, ogarniał ją nie tylko niepokój, ale i … strach. Wydawało się, nie, prawie była pewna, że wyczuwa czyjąś obecność; niechętną, pełną cierpienia, taką bezbrzeżnie bolesną. Jakby powietrze nagle stawało się chłodniejsze – długo szukała właściwego słowa – bardziej skondensowane, o innym ciężarze gatunkowym. W tej pojawiającej się aurze dziwności, dominującym uczuciem było właśnie … cierpienie.

Nikomu o tym zjawisku oraz przeżywanych z tego powodu doznaniach nie mówiła. Nigdy też nie pytała innych, czy nie czują się inaczej w tej części muzeum. Obawiała się wyszydzenia i przypięcia łatki „osoby nawiedzonej”. Wystarczy, że przez całe dzieciństwo wlokło się za nią przezwisko „opaczniok”. Miała nadzieję, że pozostawiła to już daleko za sobą i nie będzie więcej postrzegana, jako, delikatnie mówiąc, dziwaczka. Nie rozumiała ogarniającego ją właśnie w tej sali uczucia, bowiem lubiła miejsce, w którym pracowała i - tak przynajmniej uważała - chętnie spotkałaby się z jakimś duchem niegdysiejszych mieszkańców Kolegium Większego. Często to sobie nawet wyobrażała. Ale nie w tamtym miejscu. W tej sali, nie życzyła sobie żadnych niespodzianek. Ten niepokojący stan trwał dłuższy czas, chyba około czterech lat, jak sobie to później wyliczyła. Nie miała innego wyjścia i ... przywykła do tej sytuacji. Nauczyła się unikać wchodzenia do Sali Komisji Edukacji Narodowej, w godzinach popołudniowych - i tyle. Uważała, że to czego doświadcza jest niedorzeczne, tym bardziej tam, w sali poświęconej nauce epoki Oświecenia – rozumowi. To nie było miejsce na intuicyjne fanaberie, bez żadnych wątpliwości.

Oczywiście, szczególniej zainteresowała się historią zachodniego skrzydła muzeum. Nic szczególnego. Ten fragment budynku nie zachował się w swoim oryginalnym, pierwotnym kształcie. W pierwszej połowie dziewiętnastego wieku, kiedy całe Collegium Maius stopniowo popadało w ruinę, właśnie ta część - północnej i zachodniej pierzei - była w najgorszym stanie. Odnalazła w zbiorach fotograficznych, jakie przecież miała pod swoją opieką, dwa zdjęcia z około tysiąc osiemset sześćdziesiątego czwartego roku. Kiedy ujrzała je po raz pierwszy – zdumiała się. Zrobiły na niej piorunujące wrażenie, szczególnie to, wykonane przez znanego krakowskiego fotografa Ignacego Kriegera, gdzie po tej części budynków Kolegium Większego, nie było śladu. Ba, nawet gruz został usunięty i widoczne były tylko odkryte oraz pozbawione stropów piwnice. W latach siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku zbudowano nowy budynek, zamykając czworobok arkadowego dziedzińca.
Na zdjęciu, przez ziejącą wyrwę - po drugiej stronie ulicy św. Anny – widoczny był, jednopiętrowy wówczas, budynek plebani kościoła św. Anny oraz spora część jego barokowej fasady. Znacznie później dowiedziała się, że ten fragment Collegium Maiuis, przebudowany został ponownie przez prof. Estreichera, końcem lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Czyli jej „nadprzyrodzone” doznania, związane z tym miejscem, w ogóle nie miały żadnego historycznego podłoża oraz uzasadnienia.

Mniej więcej w tym czasie wyjechała na kilka miesięcy do Włoch. Po powrocie do muzeum, pewnego późnego popołudnia, a właściwie wieczoru, pracując nad kolejną wystawą, ze zdumieniem stwierdziła, że wszelkie niepokojące ją zjawiska - zniknęły. To było dziwne. Rozejrzała się uważnie po Sali Komisji Edukacji Narodowej i … nic się tu nie zmieniło. Wszystkie sprzęty były na swoim miejscu, nawet ta niewielka politurowana i inkrustowana skrzyneczka, stojąca pod lustrem. Dziwne - pomyślała - najprawdopodobniej sama, swoją zbyt wybujałą wyobraźnią, generowała te zjawiska. Czyż nie doznawała „odmiennych stanów świadomości”, z którymi walczyła całe dzieciństwo oraz wczesną młodość? Czyż już w dzieciństwie nie przylgnął do niej przydomek „opaczniok”? A źródłosłowem, niestety, nie była „opatrzność”, lecz „na opak”. Miała nadzieję, że uwolniła się od nich całkowicie po przeprowadzce do Krakowa.
Jaka ja byłam głupia! Dużo bym teraz dała aby te stany powróciły, niestety, to niemożliwe, przepadły bezpowrotnie.

Jakiś czas później, całkiem przypadkowo, dowiedziała się, że w tej politurowanej skrzyneczce pod lustrem przechowywane były gipsowe maski pośmiertne* wybitnych Polaków, między innymi Joachima Lelewela i Fryderyka Chopina. Podczas nieobecności Łucji, wyjęto je ze skrzynki oraz przeniesiono do innego pomieszczenia, zmieniając miejsce przechowywania.

Łucja i płaszcz królowej

W roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym do Polski z wizytą oficjalną zjechała Jej Wysokość Elżbieta II, wraz z małżonkiem księciem Edynburga Filipem. Wizyta w Uniwersytecie Jagiellońskim, połączona z lunchem wydanym na jej cześć (w którym udział brało trzydzieści sześć osób) w Stubie Communis Collegium Maius, odbyła się dwudziestego siódmego marca. Prawie wszyscy pracownicy zostali zaangażowani w przygotowanie muzeum i dostosowanie niektórych pomieszczeń do sprawnej realizacji - zatwierdzonych wcześniej - poszczególnych punktów programu wizyty. Przewidziana była krótka, piętnastominutowa chwila odpoczynku królowej w Sali Komisji Edukacji Narodowej, później przejście do Sali Zielonej na aperitif, a stamtąd do Stuby Communis na lunch*. Na zakończenie wizyty w Auli Jagiellońskiej odbyło się uroczyste złożenie podpisu Jej Królewskiej Mości w Księdze Gości Muzeum UJ.

Zapamiętała tę wizytę szczególnie i to z kilku powodów. Była to pierwsza oraz - bez wątpienia - jedyna wizyta królowej Elżbiety II w Polsce. Po drugie - dostała akredytację do Auli i, jako jedyna z muzeum, a było to ściśle limitowane, miała pozwolenie na fotografowanie. Zrobiła szereg zdjęć, które później wykorzystywane były w różnych publikacjach. Po trzecie - no cóż, zdarzyło się coś, co dla niej samej było całkiem wyjątkowe, niespodziewane oraz zaskakujące.

Po odpoczynku w Sali Komisji Edukacji Narodowej, królowa i jej świta, przechodząc przez korytarzyk drezdeński, udała się do Zielonej Sali na aperitif, gdzie czekały na nią już najwyższe władze Rzeczpospolitej Polskiej, Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Miasta Krakowa. Królowa ubrana była we wzorzystą, czarną suknię w romby (w trzech kolorach; turkusowym, zgaszonej pomarańczy - a może raczej sjeny palonej - i przydymionej żółci), oraz piękny, rozkloszowany płaszcz w kolorze ciemnej, butelkowej zieleni, no i oczywiście kapelusz, również ciemnozielony z czarnym rondem. Oceniając wygląd królowej, Łucji najbardziej spodobał się właśnie ten płaszcz. Od razu widać było, że uszyty jest z materiału najwyższej jakości, prawdopodobnie kaszmiru, alpaki, jedwabiu. Tkanina delikatna, miękka, a także bez wątpienia, miła w dotyku. No... i ten kolor, do rudych włosów, wprost idealny. A właśnie zieleń - odkąd przefarbowała się na rudo - była ulubioną barwą. Gdyby można go było dotknąć? Ale jak to zrobić?

Okazja nadarzyła się, kiedy królewska świta przeszła do Sali Zielonej – muzealnego salonu, a Łucja pozostając w tyle, znalazła się sama w Sali Komisji Edukacji Narodowej.
No, może nie zupełnie sama. Na wieszaku, naprzeciw kryształowego zwierciadła wisiał... płaszcz królowej.

Rozejrzała się dookoła i cichutko podeszła do wieszaka. Nie była w stanie oprzeć się pokusie, okazała się zbyt mocna. Pogłaskała tkaninę oraz ku swojemu najwyższemu zdumieniu, jednym szybkim, zdecydowanym ruchem zdjęła płaszcz z wieszaka i … ubrała go. Spojrzała w lustro, z przyjemnością stwierdziła, że rzeczywiście cudownie układa się wzdłuż sylwetki. Okręciła się na pięcie, a płaszcz zawirował wokół niej. Co za uczucie! Rozrzuciła ręce na boki i wirowała, wirowała a płaszcz wirował razem z nią, otaczając ją falującym kołem ciemnej, nasyconej, takiej wprost aromatycznej zieleni. Czuła się lekka i piękna. Kiedy zorientowała się, że jej ręce, w mimowolnym odruchu skierowały się w stronę kieszeni, zawstydziła się - o mój Boże, o mały włos, a całkowicie naruszyłabym prywatności królowej - na szczęście jednak w porę przyszło opamiętanie, więc tylko z westchnieniem zdjęła królewski płaszcz i starannie odłożyła go na swoje miejsce.

Łucja i wizyta syna „Dumy Karpat”


Pamięta również inne, oficjalne wizyty VIP-ów Very Important Person, przy których asystowała, lub - co czasami zdarzało się - pełniła „honory domu”. Wizyty były różne, czasami wprost kuriozalne. Taką bez wątpienia była oficjalna wizyta syna „Słońca i Dumy Karpat” Nicolae Causescu – Nicu*. Odbyła się ona, o ile dobrze zapamiętała, gdzieś w drugiej połowie lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku. Łucja poproszona została o oprowadzenie po muzeum syna dyktatora Rumunii. Powiedziano jej, że będzie to wizyta oficjalna, na wysokim szczeblu, tak wysokim, że Uniwersytet Jagielloński reprezentował Jego Magnificencja Rektor i aż dwóch prorektorów. Mieli powitać go na dziedzińcu Collegium Maius. Łucja wraz z rektorem oraz prorektorami stali obok studni i czekali na ich przybycie. Spóźniali się. Dowiedziała się również, że Nicu „zesłany” został do Krakowa za karę, bowiem właśnie lekką ręką przepuścił niezłą fortunę w kasynach Las Vegas.

W bramie od ulicy Jagiellońskiej zrobił się tłok i w otoczeniu kilkunastu pracowników służb bezpieczeństwa na dziedziniec wkroczył „carewicz”. Spojrzał w ich kierunku, nie widziała jego oczu, przesłoniętych ciemnymi okularami, ale po ruchach głowy zorientowała się, że lustruje ją bardzo dokładnie - „od stóp do głów”. Ręce trzymał w kieszeniach markowej, ale „luzackiej” marynarki w kratę, a jego żuchwa była w nieustannym ruchu – aha - guma do żucia. Cóż za „elegancja i dobre maniery”, tyle zdążyła pomyśleć, bowiem natychmiast obok niej stanął, ubrany po cywilnemu, pułkownik Służby Bezpieczeństwa działający w strukturach resortu spraw wewnętrznych (wiedziała, że to pułkownik z poprzednich wizyt, a właściwie z przeszukiwań oraz sprawdzania wszystkich pomieszczeń, jakie zwyczajowo miały miejsce przed oficjalnymi odwiedzinami różnych osobistości) i półgłosem powiedział:
– Mamy dwadzieścia minut, i, aby nie przekroczyć wyznaczonego limitu, będę Panią informował o jego upływie, odliczając czas.
Łucja weszła w rolę przewodniczki, ale spojrzawszy na bezczelnie znudzoną minę gościa, wiedziała, że nie będzie to łatwe zadanie. Nie lubiła mówić „po próżnicy”, a tu widziała mur obojętności i wcale nie była pewna, czy on wie, w jakim miejscu się znajduje. Najwyraźniej było mu to obojętne. Z jego miny wywnioskowała, że po głowie kołatała mu myśl - Wytrzymam, a kiedy gniew ojca minie, pozwoli mi powrócić do ulubionych zajęć, a nie włóczyć się tak bez sensu po jakiś zamkach, uczelniach, muzeach, czy coś w tym rodzaju - . To ją wyprowadzało z równowagi, ale profesjonalizm wziął górę. Z godnością wykona swoje zadanie.
- Pozostało osiemnaście minut – pułkownik po cywilnemu, też wypełniał swoją rolę.
Weszli do westybulu Librarii, gdzie kontynuowała swój krótki wykład o historii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Idący po jej drugiej stronie tłumacz sprawnie - i chyba jeszcze bardziej skrótowo - przekładał jej słowa na rumuński. Więc to tak, starała się mówić ciekawie, ale jej wysiłki były całkowicie bezowocne.
- Piętnaście minut – szept pułkownika po cywilnemu doszedł do jej uszu.
Gość ziewnął. Tego Łucji było już za wiele. Nie przywykła do takiego lekceważenia jej pracy. Wiedziała, że wykonuje ją dobrze i nigdy nie miała trudności z nawiązaniem relacji oraz wzbudzenia zainteresowanie wśród oprowadzanych przez nią gości. Już ona go zmusi do zmiany zachowania oraz wykrzesze choćby cień ciekawości! Co może takiego znudzonego, mającego wszystko playboya interesować, naturalnie, jak zwykle - władza, pieniądze i seks - no tak, oczywiście baby.
- Pozostało trzynaście minut.
Nawojka – ależ oczywiście, to proste, zamiast trudzić się przedstawianiem faktów historycznych i opisywaniem eksponatów muzealnych - obok których przechodzili, a gość wielu z nich nie raczył nawet zahaczyć spojrzeniem - opowie mu o Nawojce. Oczywiście legenda o niej będzie tu jak najbardziej na miejscu.
- Dziesięć minut.
Syn pierwszego sekretarza Komunistycznej Partii Rumunii, „Najwyższego Wodza i Dostojnego Obrońcy Ludu Pracującego Miast i Wsi”, ożywił się nagle i nawet zadał pytanie – jak zdemaskowano tę dziewczynę i co z nią zrobiono.
- Trzy minuty – głos pułkownika po cywilnemu ponownie dobiegł do jej uszu.
Weszli do Auli – już za chwilę skończy się ta kuriozalna wizyta - z ulgą pomyślała.
- Pani Łucjo proszę podać księgę gości, nasz gość dokona w niej wpisu.
Spodziewając się takiej sytuacji, a nie widziała potrzeby składania autografu przez akurat tego gościa, przed wizytą schowała księgę na siedzisku ławy rektora w stallach. Miała nadzieję, że nikt się o nią nie upomni. Niestety, pomyliła się, a rektorowi nie mogła oraz nie chciała odmówić. Więc, z ociąganiem wyjęła ją i rozłożyła na odpowiedniej stronie. Nicu podszedł, a ponieważ nie miał się czym podpisać, wymownie spojrzał na wystający z kieszonki jej żakietu długopis BIC (w owym czasie niemalże kultowy - taki pomarańczowy z granatową nasadką* ). Więc go wyjęła i podała. Złożył autograf, zamknął księgę, nałożył nasadkę i … włożył go sobie do kieszeni.
Do końca pozostanę damą – na twarzy Łucji nie drgnął nawet jeden mięsień.
- Dwadzieścia minut, udało się – w głosie pułkownika po cywilnemu wyczuła wyraźną ulgę. Kolejny punkt programu odhaczony bez komplikacji.
- Do widzenia, dziękujemy bardzo za tak sprawne i we właściwym czasie oprowadzanie. Pani kustosz wszystko w porządku, prawda?
- Oczywiście, wszystko w porządku, chociaż nie do końca, ale to drobiazg, głupstwo...
- Ale co się stało, nic nie zauważyłem.
- Wasz gość...
- Pani kustosz, raczej nasz gość.
- Dobrze gość, którego przed chwilą oprowadzałam, zabrał mi długopis, ale to nic, doprawdy głupstwo, prawdopodobnie w Rumunii długopisy są na kartki, więc właściwie wszystko w porządku.
No to choć w części odreagowała. Była z siebie bardzo zadowolona, do tego stopnia, że kiedy została już sama, usiadła w stallach i wymyśliła „limerykopodobny” wierszyk o Nawojce.

dawno temu w Alma Mater Nawojka się uczyła
a kiedy niezbyt skutecznie swoją płeć ukryła
zamknięto niebogę w klasztorze
by nauczyła się żyć w pokorze
tak wtedy emancypacja kobiet się skończyła

Zakończenie tej historii odbyło się dnia następnego. Wezwano ją do sekretariatu, gdzie czekał jakiś młody człowiek. Kiedy stwierdził, że ma do czynienia z osobą, do której go posłano, podał jej komplet długopisów BIC. Było ich dwanaście.

Oczywiście ich nie przyjęła i dopilnowała, aby stało się to przy świadkach.

Czasami „muzealne” spotkania ze Służbami Bezpieczeństwa bywały jeszcze bardziej zabawne. Zazwyczaj, przed ważnymi państwowymi wizytami, sprawdzano prawie wszystkie sale - a już bardzo gruntownie te, w których miał przebywać VIP - oraz oczywiście bezpośrednio do nich przylegające pomieszczenia. Od jakiegoś czasu „służby” przychodziły ze specjalnie tresowanym – do wykrywania ładunków wybuchowych i tym podobnej broni - psem, dorodnym owczarkiem niemieckim. Pewnego razu pies, który czuł się już całkiem swobodnie w Collegium Maius, przechodząc przez reprezentacyjną klatkę schodową (tzw. rektorską), łączącą Aulę z Salą Zieloną, zaczął zachowywać się niespokojnie. Zbiegł po schodach, pociągając za sobą opiekuna i całą ekipę, usiadł przed dużym, ciężkim, nadnaturalnej wielkości, brązowym popiersiem ks. prof. Kazimierza Zimmermanna* i „dał głos”. Bardzo nerwowo rozpoczęto przeszukiwania, bowiem pies uparcie wpatrywał się w popiersie, które w końcu z trudem zostało odsunięte.

Zdenerwowanym i zaskoczonym funkcjonariuszom oraz ku ogromnej radości i dumie owczarka, oczom wszystkich ukazało się - pokaźne pęto wiejskiej kiełbasy.

--------------------------------------------
* Maski pośmiertne - gipsowe lub woskowe odlewy twarzy osoby zmarłej. Sporządzane były tuż po śmierci. Starożytni, właśnie ze względu na sposób oraz moment ich wykonania, przypisywali im olbrzymią magiczną moc. Odlew twarzy Fryderyka Chopina oraz jego prawej ręki sporządził, obecny przy jego śmierci, rzeźbiarz J.B. Clesinger, mąż Solange - córki George Sand.

* Menu: sałatka "Elektor" (masło, pieczywo), Pouilly Fuisee (udziec cielęcy, pieczony, ziemniaki pieczone), sałatka Mix, Chablis Premier Cru (brzoskwinie w szampanie), Martel Cordon Bleu (kawa ze śmietanką, herbata, soki owocowe, woda mineralna).

* Nicu Ceausescu (1951 - 1996), najmłodszy syn Nicolae Ceausescu (dyktatora Rumunii w latach 1967 - 1989). Znany był z hulaszczego trybu życia, skłonności do hazardu, pijaństwa i rozrzutności. Typowy playboy, jak wielu synów komunistycznych kacyków tamtych czasów. Pomimo tego, przygotowywany był na następcę swojego ojca.

* Takim długopisem, przechowywanym z zbiorach Muzeum UJ, ojciec święty Jan Paweł II wpisał się do muzealnej Księgi Gości, 22 czerwca 1983 roku, po uroczystości nadania Mu tytułu doktora honoris causa wszechnauk Uniwersytetu Jagiellońskiego.

* Kazimierz Zimmermann (1867 - 1924), ksiądz, teolog, rektor UJ w 1924 r. Z jego osobą związana jest ciekawostka: otóż w 1911 r., używając pseudonimu "Tektander" wydał niezwykłą, kuriozalną książeczkę pt. "Moja Pani. Studium z natury. Przyczynek do psychologii księżych gospodyń".

cdn.
Ostatnio zmieniony 06 paź 2015, 18:44 przez Lucile, łącznie zmieniany 3 razy.
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Gorgiasz
Moderator
Posty: 1608
Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51

Re: W cieniu arkad - przypadki Łucji

#2 Post autor: Gorgiasz » 03 sie 2015, 19:03

Jak zawsze przeczytałem z największą przyjemnością, szczególnie pierwszy fragment. :) Tuszę (staropolszczyzny mnie się zachciało), że historia jest prawdziwa; bardzo lubię takie.
Nikomu o tym zjawisku oraz przeżywanych z tego powodu doznaniach nie powiedziała. Nigdy też nie pytała innych, czy nie czują się inaczej w tej części muzeum.
Napisałbym: ...z tego powodu doznaniach nie mówiła. „powiedziała” to akt jednorazowy, poza tym rymuje się z „pytała”.
Wystarczy że prawie całe dzieciństwo wlokło się za nią przezwisko „opaczniok”.
Przecinek po „Wystarczy”.
I chyba lepiej by było „przez („poprzez”) całe dzieciństwo”; ale tak też może być.
Po trzecie - no cóż, zdarzyło się coś, co dla niej samej było całkiem wyjątkowe i musi przyznać, że również niespodziewane oraz zaskakujące.

Wyskoczył czas teraźniejszy (”musi przyznać”); trochę razi.
Oczywiście ich nie przyjęła i dopilnowała, aby stało się to przy świadkach.
A ja bym przyjął. A co... I ze uśmiechem rozdał koleżeństwu.
Zazwyczaj, przed ważnymi państwowymi wizytami, sprawdzano prawie wszystkie pomieszczenia muzealne, a już bardzo gruntownie te,
To „muzealne” - zbędne; było przed chwilą.

Awatar użytkownika
pallas
Posty: 1554
Rejestracja: 22 lip 2015, 19:33

Re: W cieniu arkad - przypadki Łucji

#3 Post autor: pallas » 03 sie 2015, 19:13

Dobre opowiadanie. Miło się czytało. Trzeci rozdział (tak to nazwę) świetny.
Takie historie są najlepsze. Można poznać trochę ciekawostek.
dawno temu w Alma Mater Nawojka się uczyła
a kiedy niezbyt skutecznie swoją płeć ukryła
zamknięto niebogę w klasztorze
by nauczyła się żyć w pokorze
tak wtedy emancypacja kobiet się skończył
Powinno być skończyła, nie skończył.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
/Dante Alighieri - Boska Komedia/

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: W cieniu arkad - przypadki Łucji

#4 Post autor: Lucile » 03 sie 2015, 20:07

Dobry wieczór Gorgiaszu i pallasie,

tak, wszystkie trzy historyjki są prawdziwe.

"W cieniu arkad" - fakty historyczne, wydarzenia z życia muzeum, Krakowa, Lewoczy, Spiskiego Podgrodzia, Czerwonego Klasztoru, Gubbio, Perugii itd. oraz głównych bohaterów (Łucji i Ivo) wzajemnie przeplatają się, przenikają i uzupełniają. Wymyślone, alternatywne historie, a także inni bohaterowie (muzealne obiekty)- w przypisach mają swoje prawdziwe "źródła".

Bardzo dziękuję za komentarze i uwagi :)

Ślę pozdrowienia i serdeczności :kofe:

Lucile :rosa:
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: W cieniu arkad - przypadki Łucji

#5 Post autor: Lucile » 04 sie 2015, 12:06

Uprzejmie donoszę, że właśnie poprosiłam skaranie boskie o przeniesienie wszystkich odcinków powieści "W cieniu arkad" do działu CIĄG DALSZY NASTĄPI - bo tam istotnie jest jej miejsce.

Wszystkich, których zaciekawiły losy Łucji, Ivo, Manuskryptu Woynicha oraz dzieje Collegium Maius serdecznie tam zapraszam :)

Przesyłam słoneczne pozdrowienia :rosa:
Lucile
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: W cieniu arkad - przypadki Łucji

#6 Post autor: skaranie boskie » 05 sie 2015, 21:00

Lucile pisze: Oceniając wygląd królowej, Łucji najbardziej spodobał się właśnie ten płaszcz.
Zastanów się, Narratorko, nad tym zdaniem, proszę. Moim zdaniem jest fatalne. W razie wątpliwości, jestem do dyspozycji.
Lucile pisze:Na wieszaku, naprzeciw kryształowego zwierciadła wisiał... płaszcz królowej.
Ach te pokusy...
Przypomniała mi się rozmowa sprzed kilku lat, kiedy to, przy okazji rozmowy o Orient Expresie, ktoś opowiadał, jak to udało mu się go dotknąć, kiedy przebywał z jakąś kurtuazyjną wizytą na stacji w Poznaniu. Do dziś nie wiem, czy on tam naprawdę był, czy była to tylko siła wyobraźni rozmówcy.

Puenta - bomba!
Tym razem znów zainteresowałaś.
Nie robię wykazu literówek, mam nadzieję, że je sama wyłuskasz. Zwłaszcza tę w nazwie marki dwunastu długopisów.
No i czekam na mój ulubiony ciąg dalszy. :)
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: W cieniu arkad /8/ - przypadki Łucji

#7 Post autor: Lucile » 11 sie 2015, 22:12

Dobry wieczór Skaranie,

jeszcze CI nie podziękowałam za przeniesienie moich "Arkad" do tego działu.
:sorry: i czynię to teraz, podwójnie pięknie i serdecznie :rosa: :) :rosa:

Dziękuję za uwagi, przyjrzę się wskazanemu przez Ciebie zdaniu i... coś z tym zrobię.

Serdeczności ślę i mam nadzieję, że wybaczysz mi tę zwłokę - może wydawać się niedostatkiem kindersztuby :wstyd: Byłoby mi przykro, gdybyś tak mnie :myśli:
Lu :rosa: cile
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

ODPOWIEDZ

Wróć do „W cieniu arkad”