W cieniu arkad (9) - Ivo i Bernard

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

W cieniu arkad (9) - Ivo i Bernard

#1 Post autor: Lucile » 11 sie 2015, 20:34

od początku
w poprzednim odcinku

Rozdział IX
Czerwony Klasztor - drugie dziesięciolecie szesnastego wieku
Ivo i Bernard


Uciekając z Lewoczy, myślał o udaniu się do Krakowa. Było to miasto jego ojca i miejsce, gdzie mieszkał oraz pracował u Wita Stwosza mistrz Paweł, u którego boku on Ivo - jako uczeń i pomocnik - chciał spędzić całe życie. I gdyby jeszcze, w przyszłości, pozwolono mu ożenić się Maricą, byłby najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Nic z tych planów - a raczej marzeń - nie wyszło, chcąc zachować życie, musiał, jak szczur, zbiec z rodzinnego miasta.

Udało mu się wyjść niepostrzeżenie przez Polską Bramę i bacznie oglądając się za siebie, szedł Via Magna, na północ. Po kilku godzinach marszu, czując już wielkie zmęczenie, przysiadł na skraju drogi. Był głodny i spragniony. Musi się zastanowić, jak zdobyć środki na najskromniejsze nawet utrzymanie. Raczkował dopiero w zawodzie rzeźbiarza, ale przecież może robić cokolwiek, byleby tylko zarobić na miskę ciepłej strawy. Może być kamieniarzem, pomocnikiem murarza, pracować w polu, lub zaciągnąć się na służbę. Nie wiedział w jakim stanie jest Stanko, a co ważniejsze - czy w ogóle żyje, - co robi Marica, może go nawet nienawidzi i obwinia za to, co się stało, no i... bez wątpienia go szukają. Tak na pewno go szukają! Podniósł nisko schyloną głowę, usłyszawszy stukot kół nadjeżdżającego wozu i nie zdążył schować się za drzewo, pod którym odpoczywał. Na koźle, a raczej drewnianej desce z przodu wozu, siedział stary zakonnik. Z tyłu za nim, na wozie, wypiętrzała się wyblakła płachta, zapewne kryjąca ładunek. Dwa perszerony zaprzęgnięte obok siebie, ciężko i leniwie stąpały. Z tyłu nadjechali dwaj jeźdźcy. Zatrzymali się tuż obok siedzącego Iva.
- Hej chłopcze, co tu robisz sam na drodze.
Ivo znieruchomiał, będąc pewien, że dopadł go pościg. Nie wiedział co ma powiedzieć, więc wstał i tak stał z opuszczonymi bezradnie rękoma. Wszystko skończone – pomyślał – niech więc dzieje się wola Boga, poniesie zasłużoną karę, za to że śmiał marzyć, a nawet pocałować Maricę. Jaki był naiwny, myśląc, że jemu wolno, że może kiedyś mu ją dadzą.
- No gadaj, jesteś niemową? – starszy z jeźdźców wyraźnie zaczął się denerwować.
- Nie panie, idę do Kieżmarku, mam tam dostać pracę pomocnika kamieniarza. - Tylko taką odpowiedź zdołał wymyślić. No tak, zaraz się to kłamstwo wyda, jak zapytają mnie u kogo, przebiegło mu przez głowę.
- A umiesz powozić?
- Tak panie.
- No to siadaj obok brata Bernarda i przejmij lejce. Powróciła choroba i trudno mu panować nad końmi. Widzisz, jakie ma powykręcane palce. Trzeba mu ulżyć.
- Dzięki ci dobry Boże. - Ivo z ochotą wskoczył na wóz, usiadł obok starego zakonnika, przejął lejce, dobrze je sobie ułożył w dłoniach i cmoknął. Konie poczuwszy mocniejszą rękę, żwawo ruszyły naprzód. Spoglądał z ukosa na siedzącego obok zakonnika i nie miał odwagi otworzyć ust. Ten, ubrany w biały habit z kapturem, przepasany płóciennym pasem z różańcem, ostrożnie masując obolałe dłonie, podniósł oczy i uśmiechnął się. Zaskakująco niebieskie oczy, otoczone siateczką zmarszczek patrzyły na niego prawie figlarnie. Jestem już bezpieczny. Jeżeli się zgodzą, zostanę z nimi – Ivo, z kiełkującą w sercu nadzieją, że może uda się ocalić głowę, mocniej uchwycił lejce i odwzajemnił uśmiech.

Kiedy na horyzoncie wyrosły czerwone mury starego klasztoru OO. Kartuzów Ivo pomyślał, że niestety, ta wygodna podróż się kończy i musi zdecydować co ma ze sobą począć. Chyba będzie najlepiej, jeżeli zrobi tak, jak postanowił – pójdzie do Krakowa.

Brat Bernard okazał się miłym i opiekuńczym towarzyszem podróży. Wdzięczny za okazaną pomoc oraz zwolnienie go z obowiązków woźnicy, co przy jego stawach powykręcanych artretyzmem, było dużą ulgą, chętnie dzielił się jedzeniem z Ivo. Sam przecież nie potrzebował wiele. Był stary i zmęczony. Wiedział, że to bez wątpienia jest jego ostatnia podróż do Czerwonego Klasztoru. Poprosi o możliwość dożycia swoich dni w skupieniu, modlitwie, milczeniu oraz pracy, jakiej podoła. Wiedział, że niestety, na wiele już nikomu się nie przyda. Jako brat, pełniący niższe funkcje w obowiązującej w klasztorze hierarchii, dbał o kuchnię, refektarz, czasami, kiedy wypadła jego kolej, pomagał sporządzać skromne posiłki i miał staranie o zaopatrzenie klasztoru. Jednak czynnością, jaka przynosiła mu największą radość była pomoc w klasztornej aptece oraz rzadkie, niestety, wizyty w scriptorium. Do tych dwóch miejsc ciągnęło go najbardziej. Brat Cyprian, lekarz i zielarz, absolwent Wydziału Lekarskiego - znajdującego się po drugiej stronie Dunajca, na północy - Uniwersytetu w Krakowie, zyskującego coraz większy rozgłos, darzył go szczególnym zaufaniem. Z uznaniem przyjmował jego pomoc przy zbieraniu ziół i sporządzaniu prostych medykamentów. Przekazał mu też sekretną recepturę słynnego likieru, zwanego Chartreuse, tak bardzo poszukiwaną przez podróżnych pukających do furty apteki, słynną w całej okolicy ze swoich cudownych właściwości oraz wybornego smaku. Bernard znajomość sporządzania uzdrowicielskich mikstur, piguł, balsamów, wywarów i nalewek częściowo wyniósł z domu. Był przecież synem medyka. Jego ojciec Lubomir zasłużenie cieszył się opinią dobrego lekarza. Potrafił puszczać złą krew przystawiając pijawki, obniżyć u gorączkujących dzieci temperaturę, uśmierzyć odpowiednio sporządzonymi wywarami różne bóle, a nawet, kiedy kobieta nie potrafiła samodzielnie urodzić, pomóc jej w tej ciężkiej chwili. Tym bardziej było to niezwykłe, że tymi kobiecymi sprawami zajmowały się zwyczajowo „babki” , ale i one prosiły go o pomoc w przypadkach szczególnie ciężkich. Potrafił dobrać lecznicze zioła prawie na każdą przypadłość. Brata Bernarda, z racji pełnionych funkcji w klasztorze, nie obowiązywał ścisły zakaz milczenia i odosobnienia. A ten młody, smutny i wystraszony chłopiec, był mu tak wdzięczny. Widział, że coś go gryzie, że bardzo się boi, a nocami nie może zasnąć i tak ciężko wzdycha, ale nie chciał go spłoszyć pytaniami. Przyjdzie czas, to sam powie, co mu leży na sercu. Taki młodzik, z pewnością spotkało go coś przykrego, albo sam jest sprawcą czegoś – nie starał się domyślić nawet czego - ale przecież ze swojego własnego doświadczenia wiedział, jak łatwo spokojne, jasne, bezpieczne życie, w jednej krótkiej chwili potrafi zamienić się w koszmar, już na zawsze wgryzający się w udręczoną duszę. Minęło ponad pół wieku, kiedy i jego los tak gwałtownie się odmienił, a on sam stał się sprawcą czynu okrutnego, nie do wybaczenia. A jednak, wiedział to na pewno, że i dzisiaj - niech mu Pan Bóg, który przecież wszystko rozumie i może, wybaczy – postąpiłby tak samo, pomimo habitu, jaki nosi od tak dawna.

Widział ogromną ulgę w tych jego zielono-brązowych „nakrapianych” oczach, kiedy starszy z towarzyszących im jeźdźców, przydzielonych do ochrony przewożonego ładunku jeszcze w Lewoczy, zgodził się by z nimi pozostał. Powiedział, że jest sierotą i pracuje, jako pomocnik murarza, tam, gdzie tylko znajdzie pracę. A ta podobno nadarzyła mu się w Kieżmarku, ale on chętnie im pomoże w powożeniu, wszędzie tam, gdzie jadą. Ochronie to wystarczało, jemu jednak nie. Czuł, że prawda jest całkiem inna. Ale dobrze patrzyło mu z tych dziwnych, „nakrapianych” oczu i z taką uwagą słuchał jego opowieści, że postanowił zaufać, i o ile to możliwe, wstawić się u przeora, aby ten młodzik mógł pozostać w klasztorze. Przecież bardzo przyda się pomoc w uporządkowaniu otoczenia po ostatnim remoncie kościoła św. Antoniego. Potrzebny jest ktoś mający pojęcie o kamieniarce i murarce.

Polubił tego chłopca, który z równą ochotą odmawiał z nim różaniec, oporządzał konie, sprawdzał stan osiek w kołach, bowiem ładunek, jaki wiózł do klasztoru, nie był lekki, jak i słuchał z uwagą tego, co on – Bernard, najmniejszy z braci - ma do powiedzenia. A kiedy jeszcze dowiedział się, że mu na imię Ivo, jak jego dziadkowi, postanowił zaopiekować się tym chłopcem. Przypominał mu młodego wróbla, który wypadł z gniazda. Kiedy to było? Mama jeszcze żyła, a on beztrosko biegał po łąkach u podnóża Spiskiego Zamku. Znalazł tego ptaszka i tak się starał, aby przeżył. Na nic to się jednak zdało. Pomimo wlewania mu do małego dzióbka uzdrowicielskich nalewek sporządzanych przez ojca, nie zdołał go uratować. Teraz zrobi wszystko dla tego innego, tak samo zagubionego i zalęknionego ptaszka.

Ivo, od najmłodszych lat, nie tylko przywykł do słuchania opowieści starszych, ale zawsze chłonął je z ogromnym zainteresowaniem. Ukazywały mu całkiem nieznany świat, znajdujący się gdzieś tam poza otaczającymi Lewoczę górami. Dziadek Szymon, ciotka Małgorzata, a potem mistrz Paweł tak pięknie i barwnie o nim opowiadali. Marzył, że kiedyś te wszystkie cuda zobaczy, jednak nie sądził, że tak szybko i w takich okolicznościach. Siedząc obok tego uśmiechniętego - pomimo dręczącego go bólu - mnicha, uważając by wóz toczył się równo, a konie szły zgodnym tempem, słuchał i to był najlepszy lek na wszystkie jego zmartwienia.

- Należę do zakonu kartuzów* – rozpoczął swą opowieść brat Bernard - starego zakonu, założonego przez św. Brunona. Pierwsza nasza siedziba w tej krainie zwanej Słowackim Rajem, powstała w tysiąc trzysta szóstym roku, na rozległej polanie, w Klasztorniku w zachodnich Karpatach. Nazwano ją Lapis Refugii*. Czternaście lat później zakon dostał wieś Lechnicę w Pieninach Spiskich i to był początek naszego zgromadzenia w tych górach. Mnisi założyli tam klasztor, z biegiem lat nazwany „Czerwonym Klasztorem”. Rok wcześniej - w tysiąc trzysta dziewiętnastym - niejaki Kokosz Berzewiczy, węgierski magnat, człowiek gwałtowny i porywczy, jako zadośćuczynienie za zbrodnię popełnioną w chwili szału, na niejakim Chyderku z możnego rodu Győrgów miał ufundować sześć klasztorów oraz zamówić cztery tysiące mszy. I właśnie pierwsze zabudowania klasztorne, początkowo drewniane, pochodzą z tej specyficznej pokuty. Pierwszym przeorem klasztoru został ojciec Jan. Kilka lat później rozpoczęto jego przebudowę oraz rozbudowę. Pomimo tego, że klasztor leżał po węgierskiej stronie Dunajca, przez całe lata mieli go w swojej pieczy polscy królowie. Najpierw Kazimierz, możny, mądry i wielki polski król z piastowskiego rodu, a później młoda i bardzo pobożna królowa Jadwiga - prawdziwa święta - która z taką troską pochylała się nad wszystkimi, i malutkimi i wielkimi. Fundowała kościoły, klasztory, zatroszczyła się o pomyślność i przyszłość krakowskiej wszechnicy i jeszcze pamiętała o ich zgromadzeniu. Wpłynęła na krakowskich mieszczan, którzy na utrzymanie Czerwonego Klasztoru przeznaczyli dochody z połowy wsi Rychwald. I nie tylko, z biegiem lat podatki aż z dziesięciu wsi przeznaczone były na potrzeby naszego klasztoru. Szlachetni profesorowie krakowskiego Uniwersytetu hojnie wyposażali w cenne księgi klasztorną bibliotekę. Czynili tak przede wszystkim z osobistych pobudek, w celu zapewnienia sobie - już po śmierci - nieustannej modlitwy bogobojnych mnichów. W ten sposób do klasztornego księgozbioru trafiły księgi z zapisów, między innymi; Jana Pniewskiego, Macieja z Kobylina, którzy pełnili zaszczytne funkcje rektorów Akademii Krakowskiej.
Wobec takiego stanu rzeczy, można było rozbudować jednonawowy kościół św. Antoniego, pobudować domki – pustelnie, szpital, aptekę, a nawet wygodny zajazd dla podróżnych. Oj, dobre to były czasy. Klasztor dostawał coraz to nowe przywileje, takie jak prawo połowu ryb po obu stronach Dunajca, prawo do młyna na polskim brzegu, warzenia piwa, a nawet władzy sądowej. Kilkadziesiąt lat sytości i dobrobytu. Chociaż nasza reguła jest bardzo surowa: milczenie, skupienie, modlitwa i praca, wolno nam poświęcić się takim sprawom, jak: przepisywanie ksiąg, ziołolecznictwo, pomoc potrzebującym, a przede wszystkim modlitwie i kontemplacji. Ten stan rozwoju oraz dobrobytu przerwały okrutne czasy walk husyckich. Najgorsze były dwa lata, pomiędzy rokiem tysiąc czterysta trzydziestym pierwszym, a tysiąc czterysta trzydziestym drugim, kiedy to klasztor został doszczętnie złupiony. Oj, działy się wtedy straszne rzeczy, działy. Starzy bracia, kiedy w wyjątkowych chwilach zwolnienia z obowiązku milczenia, o tym mówili, wzdrygali się i szybko czynili znak krzyża. – Dobry Boże, nie dopuść więcej takiej nienawiści pomiędzy chrześcijanami. Bernard rozejrzał się trwożliwie, a jego wątłym ciałem wstrząsnął dreszcz przerażenia. Po chwili podjął swą opowieść.
- Zakonnicy powrócili do zrujnowanego klasztoru dopiero w tysiąc czterysta sześćdziesiątym drugim roku. W następnych latach bardzo powoli klasztor podnosił się z upadku. - Bernard spojrzał na chłopca, którego zmogła senność, chociaż - z wielkim mozołem, by nie urazić zakonnika - siła woli starał się ją pokonać.
Zamilkł... przywykłszy jednak do rozmów sam ze sobą, nadal prowadził wewnętrzny monolog.

Tego już byłem świadkiem i uczestnikiem. Kiedy się zjawiłem, rany nie były do końca zabliźnione, ale klasztor - a szczególnie kościół - odzyskiwał swój kształt, a nawet stawał się coraz piękniejszy. Teraz dzieło odbudowy dobiegało końca i na pewno na długo nastaną czasy spokoju, a bracia powrócą do swoich obowiązków.
Oj, jest co robić i on już się postara, aby przeor łaskawie zatrzymał Iva. Może porządkować teren wokół kościoła, pomagać w szpitalu - a jeszcze lepiej - niech mu pomoże zbierać zioła. To bardzo użyteczne zajęcie, tym bardziej teraz, kiedy oczy i ręce już same nie podołają temu zadaniu
– zadowolony z pomysłu, jaki właśnie przyszedł mu do głowy, delikatnie tracił łokciem młodego, siedzącego obok - kto wie czy tak całkiem przypadkowo znalezionego na drodze - woźnicę.
- Niech więc już Ivo tak się nie martwi, że zbliża się koniec naszej podróży.
Brat Bernard delikatnie poklepał go po ramieniu i zajrzał z ukosa w oczy, z tym swoim figlarnym, niemalże dziecinnym uśmiechem.
– A wiesz chłopcze od czego pochodzi ta nazwa „Czerwony Klasztor”? - I mnich z wolna podniósł rękę, wskazując coraz bardziej zbliżające się klasztorne zabudowania.
- Ojcze, przecież te mury i dachy są czerwone, pewnie stąd ta nazwa. To pierwsze co mi przyszło do głowy. – Ivo odwrócił się w jego kierunku, zdziwiony, że mnich pyta go o coś tak oczywistego.

Na tej drodze, siedząc obok pogrążonego w modlitwie zakonnika, powstał jego pierwszy wiersz, zrodzony z żalu i tęsknoty:

A choćbym cię
i ramionami otoczył
z ciepła rąk
zaporę zbudował
świat odsunął
żarem warg
czy zdołam cię zatrzymać?

-----------------------------------------
* Zakon Kartuzów, katolicki zakon, osobno grupujący mężczyzn i kobiety. Założony przez św. Brunona z Kolonii w 1084 r. Nazwę zawdzięcza swej pierwszej siedzibie mieszczącej się na terenie Francji w La Grande Chartreuse. Ich maksymą jest zawołanie: Stat Cruz dum volvitur orbis - Krzyż trwa, podczas gdy świat się zmienia. Klasztor otoczony murami to - kartuzja. Mnisi noszą białe habity przepasane płóciennym pasem z różańcem. Szkaplerze, zwane przez nich "kukułami", połączone na ramionach pasami, są symbolem złożonych ślubów zakonnych. Obowiązuje ich bardzo surowa reguła: mieszkania w osobnych domkach z małym ogródkiem, który sami uprawiają, postu, modlitwy i milczenia, z którego rzadko bywają zwolnieni.

* Lapis Refugii - "skała schronienia". Miejsce tak nazwano na pamiątkę najazdu tatarskiego w 1241 roku, kiedy schronili się tam mieszkańcy okolicznych wiosek.

cdn.
Ostatnio zmieniony 06 paź 2015, 18:50 przez Lucile, łącznie zmieniany 3 razy.
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
pallas
Posty: 1554
Rejestracja: 22 lip 2015, 19:33

Re: W cieniu arkad (9) - Ivo i Bernard

#2 Post autor: pallas » 11 sie 2015, 21:24

Witam Lucile.

Problem z hiperłączem masz.
Literówek i innych błędów nie zauważyłem.
Tekst bardzo mi się spodobał, a to możesz z tego powodu, że lubię historię.
Ale do rzeczy każdy musi czasem uciec od znanego mu świata. On może go ograniczać.
Bohater chce rozwijać się dalej. Każdy może na swej drodze spotkać brata Bernarda.
Taki nie spodziewany mistrz. Może jest stary i schorowany. Ale możemy powiedzieć,
że ów starzec jest mądry. Interesuje się swym pomocnikiem.
Klasztor tu widzę symbol życia człowieka, które raz dobrze się układa, a raz źle.
Lecz zwycięża dzięki swej sile, pomysłowości. I ludziom spotkanym na swej drodze życiowej.
Czasem oczywiste pytania są nie oczywiste. Tak jak życie człowieka.
No i ten wiersz pyta, czy człowiek potrafi zatrzymać to, co najcenniejsze.
Myślę, że chodzi o marzenia. Je trudno zatrzymać, ale one popychają nas do przodu.

I to wszystko, co chce powiedzieć. No cóż, co więcej mówić.

Tytan Pallas.

:bravo: :bravo: :bravo: :vino: :vino:
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
/Dante Alighieri - Boska Komedia/

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: W cieniu arkad (9) - Ivo i Bernard

#3 Post autor: Lucile » 11 sie 2015, 22:33

Witaj Tytanie,
proszę, rozgość się "Pod arkadami" - jest tu wiele miejsca, nawet dla tak Zacnego i Wielkiego Gościa - przyjemny półcień, a stare mury historie opowiadają.
Ja tylko nadstawiam ucha i - jak ten klasztorny skryba - spisuję to co zdołam usłyszeć oraz zrozumieć.

Pallasie - jako tak przysłowiowa blondynka i na dodatek humanistka - nie tylko, jak mówisz, z hiperłączem, ale i z tymi innymi "komputerowymi sztuczkami" sobie nie radzę :wstyd:

I chyba to było głównym powodem, że 8 części "W cieniu arkad" zamieściłam w Opowiadaniach, często skracając rozdziały i wybierając je, tak raczej "losowo".
Poprosiłam Skaranie o przeniesienie je do CDN ( za co Mu serdecznie dziękuję), ale jak widzisz i piszesz... nie radzę sobie :crach:

Miłego wieczoru i :) od
Lu :rosa: cile
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Patka
Posty: 4597
Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
Lokalizacja: Toruń
Płeć:
Kontakt:

Re: W cieniu arkad (9) - Ivo i Bernard

#4 Post autor: Patka » 11 sie 2015, 23:52

Poprawiłam ci linki, Lucile. Zapomniałaś te linki wkleić. Samo danie "url" nic nie da. Skaranie napisał instrukcję:

http://www.osme-pietro.pl/dalszy-nast/j ... 13259.html

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: W cieniu arkad (9) - Ivo i Bernard

#5 Post autor: Lucile » 12 sie 2015, 0:11

Patko, bardzo Ci dziękuję :rosa: :) :rosa:
Przesyłam pozdrowienia :kofe:
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
alchemik
Posty: 7009
Rejestracja: 18 wrz 2014, 17:46
Lokalizacja: Trójmiasto i przyległe światy

Re: W cieniu arkad (9) - Ivo i Bernard

#6 Post autor: alchemik » 12 sie 2015, 1:30

Jezżu, jak ja ci zazdroszczę tej wiedzy historycznej. To na początek. Swoje spojrzenie na historię mam, ale zawsze jestem złakniony nowych faktów. Zresztą, to w każdej dziedzinie wiedzy. Za honor sobie poczytuję niezaglądanie do wikipedii.
I w sumie mam tego śmiecia pełno w głowie. Powierzchowna wiedza na najróżniejsze tematy.
W renesansie, to chyba bym ten helikopter skonstruował, zawstydzając Leonarda.

Mówiłem ci, jak mi się przyjemnie czyta te twoje magiczne opowiadania?

Sorry, ale nie mam zamiaru interpretować, bowiem smakuję tylko.

Czy wystarczy, że powiem :bravo: i czuję się upojony jak tym :vino:
* * * * * * * * *
Jak być mądrym.. .?
Ukrywać swoją głupotę!

G.B. Shaw
Lub okazywać ją w niewielkich dawkach, kiedy się tego po tobie spodziewają.
J.E.S.

* * * * * * * * *
alchemik@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: W cieniu arkad (9) - Ivo i Bernard

#7 Post autor: Lucile » 12 sie 2015, 13:49

No, nie jest lekko Alchemiku, nie jest ;)
Aby to podkreślić, poniżej, niepełna bibliografia, jaka znajdzie się na końcu moich "Arkad" , a jeszcze ciągle szperam - to tu, to tam.

Grazie mille da parte mia. Le strega, come sempre - senza scopa - vola alto nel cello azzuro

Invio tanti saluti

Lu :rosa: cile


1. Bełtowska Lucyna, Skarby Uniwersytetu Jagiellońskiego – przewodnik po wystawie, Kraków 2000
2. Bełtowska Lucyna, Jerzy Żmudziński, Był kiedyś inny Rynek Krakowski..., Kraków 2004
3. Bełtowska Lucyna, Kraków w sepii i kolorze, katalog wystawy, Kraków 2007
4. Chopin w Krakowie i osobiste po nim pamiątki, katalog wystawy, red. Bełtowska Lucyna, Kraków 2010.
5. Chwalba Andrzej, Collegium Maius, Kraków 2009.
6. Dawne dziedzińce i podwórza Krakowa w rysunkach Leona Getza. Ze wstępem i objaśnieniami Jerzego Dobrzyckiego, Kraków, 1958
7. Dziedzic Stanisław, Kraków to jest wielka rzecz, Kraków 2012.
8. Encyklopedia Muzyczna PWM, Warszawa, 1995.
9. Estreicher Karol młodszy. Nie od razu Kraków zbudowano, Kraków 1944
10. Estreicher Karol, Historia sztuki w zarysie, Kraków 1973
11. Estreicher Karol, Collegium Maius, dzieje gmachu, Kraków 1968.
12. Estreicher Karol Collegium Maius – dzieje, obyczaje, zbiory, 1973
13. Gach Piotr Paweł, Kartuzi na ziemiach polskich, Rocz. Hum. 1987 T.35
14. Grüger Henryk, Der Oder der Kartuser in Schlesien (1425 – 1540), FWU 1989
15..Hoffmanowa z Tańskich Klementyna, Rozrywki dla dzieci. Tom IV. Opisy niektórych okolic Polski/ przez Autorkę pamiątki po dobrej matce. Warszawa (S.H. Merzbach) 1859, Opis czwarty. Przejażdżka po Krakowie (w r. 1827).
16. Hube Romuald, Pisma Romualda Hubego poprzedzone zarysem biograficzno-krytycznym przez Karola Dunina. T. I, Warszawa 1905.
17. .Jasińska Anna, Malarstwo obce w zbiorach Collegium Maius, Kraków 2003.
18.. Krakowskie Chopiniana. Katalog wystawy w Muzeum UJ w 150 rocznicę śmierci Fryderyka Chopina, red. Bularz Różycka Ludmiła, Lewińska Barbara Kraków 1999.
19. Klein Franciszek. Notatnik Krakowski, Kraków 1965.
20. Kolegium Większe (Collegium Maius Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie), oprac. przez Rektorat UJ, Kraków 1946.
21.„Korespondencja Fryderyka Chopina z rodziną”, PIW, Warszawa 1972.
22. Księga Pamiątkowa pięćsetnego jubileuszu odnowienia Uniwersytetu Jagiellońskiego, 1400 – 1900, Kraków 1901.
23. Majorczyk Anna, Nowy Targ, obrazki z miasteczka dwóch kultur. Nowy Targ 2007.
24. Marzec`68, katalog wystawy Archiwum UJ. Kraków 2008
25. Renesans na Mazowszu, Andrzej Nosowski, Biskup Płocki., pod red. Adama Koseskiego, Krzysztofa Ostrowskiego, Leonarda Sobieraja, Pułtusk 2009. Rozdział; „Tendit in ardua virtUs” Bełtowska Lucyna
26. Smoleńska – Zielińska Barbara, Fryderyk Chopin i jego muzyka, Warszawa, 2005,
Karol Szymanowski, O Chopinie, PWM, Kraków 2010.
27. Spotkanie siedmiu kultur. Pogranicze Polski Słowackie, Rocznik Euroregionu „Tatry” 2007.
28. Perkowska Urszula, Uniwersytet Jagielloński w latach I wojny światowej, Kraków 1990.
29. Poczet Sołtysów, Wójtów, Burmistrzów i Prezydentów Miasta Krakowa, redaktor tomu: Kasprzyk Bogdan, Kraków 2010.
30. Podlecki Janusz, Waltoś Stanisław. Collegium Maius Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 1999.
31. Słowacja i Słowacy w zbiorach Uniwersytetu Jagiellońskiego, od czasów najdawniejszych do roku 1918, katalog wystawy z zbiorach BJ 2006.
32. Stopka Krzysztof, Banach Andrzej, Dybiec Julian, Dzieje Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2000.
33. Tomaszewski Mieczysław, Chopin. Człowiek, dzieło, Rezonans. PWM, Kraków 2005.
34.Tomaszewski Mieczysław, Chopin, BOSZ, PWM, Kraków 2009.
35. Zanim zasadzono Dąb Wolności – Uniwersytet Jagielloński wobec wojny światowej, katalog wystawy, red. Bełtowska Lucyna, Grabowska-Kuźma Anna, Kraków 2008.
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
alchemik
Posty: 7009
Rejestracja: 18 wrz 2014, 17:46
Lokalizacja: Trójmiasto i przyległe światy

Re: W cieniu arkad (9) - Ivo i Bernard

#8 Post autor: alchemik » 12 sie 2015, 15:04

Latasz bez miotły?
Na pegazie może?
W miszczu i małgorzacie to i na świni latano.

Ale przypisów.
Podziwiam, naukową skrzętność i dokładność custode pazzo.
* * * * * * * * *
Jak być mądrym.. .?
Ukrywać swoją głupotę!

G.B. Shaw
Lub okazywać ją w niewielkich dawkach, kiedy się tego po tobie spodziewają.
J.E.S.

* * * * * * * * *
alchemik@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: W cieniu arkad (9) - Ivo i Bernard

#9 Post autor: Lucile » 12 sie 2015, 17:35

Witaj Alchemiku,

zaczniemy od końca:
alchemik pisze:custode pazzo.
czyli - szalony stróż (ew. portier, dozorca)

może i ładnie, bowiem rzeczywiście jestem stróżem swojej "niepodległości, niezawisłości i samostanowienia" ;)
Jest jeszcze jedna opcja. angelo custode - anioł stróż, ale chyba tu nie ma zastosowania?

"szalona kustoszka" na włoski przekłada się, mniej więcej, tak: pazza consercatrice di un museo ewentualnie curatrice di un museo, pazza"

Ciekawi mnie, czy Twój błąd
alchemik pisze:W miszczu i małgorzacie
jest ripostą na mój
Lucile pisze: Le strega,
oczywiście, palec zamiast na "a" poleciał mi - nie wiedzieć czemu - na "e", więc dzięki za tak (opłotkami) zwrócenie uwagi i zaraz poprawiam.

A Twój "miszcz" - czy przypadkiem nie miał być slangowym "miszczu", ale chyba nie, bo, jakoś nie wierzę, byś to zrobił Bułhakowowi.
Na czym latam - a mam to tak sama z siebie - ani miotła, ani mop, ani odkurzacz, ani świnia - a Pegaz, to niedościgle marzenie!

Pozdrowienia ślę :kofe:

Lu :rosa: cile
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
alchemik
Posty: 7009
Rejestracja: 18 wrz 2014, 17:46
Lokalizacja: Trójmiasto i przyległe światy

Re: W cieniu arkad (9) - Ivo i Bernard

#10 Post autor: alchemik » 12 sie 2015, 17:43

Lucia, ty znasz włoski.
Coś mnie zastanowiło. Czy uważasz, że to przypadek, że strega - czarownica po włosku,
a w polskim mamy strzygę?
* * * * * * * * *
Jak być mądrym.. .?
Ukrywać swoją głupotę!

G.B. Shaw
Lub okazywać ją w niewielkich dawkach, kiedy się tego po tobie spodziewają.
J.E.S.

* * * * * * * * *
alchemik@osme-pietro.pl

ODPOWIEDZ

Wróć do „W cieniu arkad”