"W cieniu arkad"(11) Ivo i budowa biblioteki

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

"W cieniu arkad"(11) Ivo i budowa biblioteki

#1 Post autor: Lucile » 21 paź 2015, 23:41

od początku
w poprzednim odcinku

Rozdział XI

Kraków – pierwsze dwudziestolecie szesnastego wieku
Ivo i budowa biblioteki


Stał na arkadowym dziedzińcu i z zainteresowaniem spoglądał na grupę krzątających się mężczyzn, którzy zajęci byli rozbiórką na wpół zrujnowanego domostwa. Słońce wspięło się wysoko i pięknie oświetlało zachodnią pierzeję, wydobywając biel kamiennych kolumn, oraz - w kontraście - pogłębiając cień, czający się w głębi arkad. Ivo, patrząc na wysoki, stromy dach wieńczący Collegium Theologicum, nie zauważył idącego w jego kierunku budowniczego Stefana.

- Hej Ivo, nie słyszysz chłopcze, że cię wołam, podejdź tu. - Dopiero wtedy spostrzegł dwóch mężczyzn, z których jeden przywoływał go skinieniem ręki.
- To jest murarz Paweł. – Majster Stefan wskazał na krępego, ze zmierzwioną czupryną mężczyznę. – Na razie będziesz jego pomocnikiem, rób co ci każe, potem zobaczymy.
- Masz tu taczki, będziesz wywoził gruz, no rusz się, co za niewydarzony pomocnik, że też zawsze mnie się tacy trafiają, porobi taki dzień lub dwa i szukaj wiatru w polu. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Jeden ma tak dużo – tu z nieukrywaną niechęcią spojrzał w kierunku oddalającego się majstra Stefana i energicznie odrzucił opadający na oczy kosmyk – a inni tylko gderliwą, niezadowoloną żonę i dzieciska nieustannie domagające się chleba. I tak dzień w dzień.

Ivo, jednym uchem słuchając tego zrzędzenia, starał się jak najszybciej załadować podstawione mu taczki.
- Jak ci na imię, aha – przypomniałem sobie. No dobrze zapamiętaj jedno, jak długo pracujesz ze mną, ja tu rządzę, nikt inny! U mnie nie ma obijania. Rozumiesz? - Ivo pokiwał twierdząco głową.
- Tak, rozumiem, a gdzie mam wywozić ten gruz - wskazał na prawie pełne taczki, do których, najszybciej jak mógł, wrzucał połamane, piętrzące się na stosie śmieci, cegły.
- A jak w tej rozbieranej ścianie znajdziesz coś innego, oprócz kamieni, cegieł i śmieci, masz mi natychmiast o tym powiedzieć. Mnie i nikomu innemu! Pamiętaj, jeżeli nie chcesz oberwać. A gruz masz wywozić tam, do ogrodu – machnął ręką w południowym kierunku – i groźnie, taksująco spojrzał na Iva - o wszystkim, co się dzieje w czasie prowadzonej przez nas rozbiórki, masz mi natychmiast mówić. I patrz na ręce innym. A jak coś zauważysz, przychodzisz z tym do mnie. I tylko do mnie! Zrozumiałeś?

O co tu chodzi? Zapytam majstra Stefana – postanowił – nie podoba mi się ten cały Paweł, jest jakiś dziwny, nerwowy i podejrzliwy. No bo co – w tej na wpół rozebranej ruderze - można znaleźć?

Wydawało się, że pierwszy dzień jego pracy nigdy się nie skończy. Burzyli ścianę kamienicy przylegającej do Izby Wspólnej. W tym miejscu miała zostać zbudowana biblioteka. To, co zostało, było już ruiną, ale Ivo ze zdumieniem stwierdził, że pracujący tu ludzie bardzo staranie oglądają każdy jej fragment. Z rozmów przez nich prowadzonych, wywnioskował, iż czegoś szukają i są bardzo rozczarowani, ponieważ rozbiórka dobiega końca, a oni nie znajdują niczego godnego uwagi. Nie śpieszyli się z robotą, a jeden drugiemu patrzył na ręce. To było dziwne.

Zaintrygowany, podszedł bliżej do dwóch zajętych rozmową mężczyzn, ponieważ do jego uszu dotarło wypowiedziane, przez jednego z nich, słowo – skarb.
Schował się za kolumnę arkady i słuchał:
... przecież ci tłumaczę kumie, że ludziska jeszcze dobrze pamiętają, jak to w tysiąc czterysta dziewięćdziesiątym czwartym kolegiaci Kolegium Większego Artystów znaleźli w murze lektorium Sokratesa skarb. Mojego świętej pamięci ojca Jakuba, najęli do pomocy przy rzeźbieniu i ustawianiu kolumn pod arkadami. Wszyscy wiedzieli, jaki był z niego zdolny kamieniarz. Ojciec wszystko widział. Pamiętał nawet, że było to w piątek, tak gdzieś pod koniec czerwca.

Tysiąc czterysta dziewięćdziesiąt cztery. Przecież właśnie w tym roku mój ojciec musiał zatrzymać się w Lewoczy i niecały rok później ja przyszedłem na świat
– zaintrygowany, chłonął dobiegające go słowa.

- Tomaszu, przecie wasz ojciec nie żyje już ponad dziesięć lat.
- No i co z tego, dopóki żył, codziennie nam, bratu, stryjowi i matce o tym opowiadał. Nawet wymieniał co w tym skarbie było.
- A co było?
- Pamiętał, wszystko pamiętał, tym bardziej, że stało się to w dzień św. Władysława, a przecie ojciec też tak miał na imię.
- No mówcie kumie, co tam było?
- Jak o skarbie dowiedział się miłościwie wówczas panujący król Olbracht, to zaraz odkupił od kolegiatów złote monety z napisem Maria – królowa Węgier. Dał aż dziesięć woreczków półgroszówek i kolegiaci byli bardzo zadowoleni. W przeciwieństwie do postępku jego brata kardynała Fryderyka*. Ten, zabrał znalezione klejnoty i powyjmował z nich wszystkie szlachetne kamienie. Oj, co to był za skandal! Na całe miasto. Oburzeni profesorowie domagali się zwrotu, a kardynał dał im tylko pięćdziesiąt grzywien i w rezultacie wszyscy byli niezadowoleni*.

A więc o to chodzi! Pracujący tu ludzie mają nadzieję, że i do nich uśmiechnie się szczęście. – Zaspokoiwszy ciekawość, nie czekając na dalszy ciąg ich rozmowy, Ivo wrócił do pracy, tym bardziej, że kątem oka spostrzegł - wychodzącego z Izby Wspólnej - Pawła.

Zrobiło się późne popołudnie, a cienie pod arkadami stawały się coraz dłuższe. Pozostało ich tylko trzech; murarz Paweł, on i majster Stefan. Ivo, głodny i zmęczony, już całkiem automatycznie powtarzał czynności; rozbiórka resztek muru, ładowanie gruzu na taczki, jego wywóz do pobliskiego ogrodu - gdzie urządzono tymczasowe składowisko - powrót, i od nowa... to samo. Ileż razy obrócił tam i z powrotem, a pchany przez niego pojazd - z każdym obrotem - stawał się coraz cięższy.

Myślał o tym, co bezpowrotnie utracił. Uprzytomnił sobie, że dzisiaj jest dwudziesty czwarty lipca, a więc wigilia św. Jakuba Apostoła, a to imię zawsze przypominało mu Lewoczę, Maricę, mistrza Pawła i budowany przez niego ołtarz w lewoczańskim kościele św. Jakuba. Minęło już pięć lat i bolesna rana w sercu zaczynała się zabliźniać. Kiedy zamykał oczy - pod powiekami - już coraz rzadziej ukazywała się twarz ukochanej; utraconej, na zawsze. Jej rysy - co go martwiło, jednak nie napawało tym dojmującym, odbierającym oddech bólem – traciły ostrość, rozmywając się w niepamięci. Teraz, częściej rozmyślał o bracie Bernardzie. W swoim niedługim życiu, z taką bezwarunkową dobrocią nigdy się nie spotkał. Ale i jego również utracił. Czuł się ogromnie samotny i opuszczony. Jak mu się ułoży w Krakowie? Mieście, z którym wiąże tyle nadziei. Czy słusznie? Może powinien poszukać gdzie indziej kryjówki dla czujnie strzeżonego rękopisu. Kto wie?

Ale przecież, to brat Bernard mówił, że Kraków jest właściwym miejscem, więc nakazał sobie, że nie będzie szukał „dziury w całym”. Ułoży się, wszystko dobrze się ułoży - powtarzał te słowa, jak samosprawdzającą się przepowiednię.

Tak błądząc myślami, nagle jego ręka zanurzona w otworze po wyjętym kamieniu, napotkała na inny kształt, inną strukturę tego, co tam się znajdowało. Zgodnie z poleceniem przywołał murarza Pawła i razem wyjęli z zagłębienia glinianą misę, nakrytą drugą taką samą. Podekscytowany Paweł, wzniósł oczy do szarzejącego już nieba i wykrzyknął – sprawiedliwości stało się zadość i ja odnalazłem skarb*.

Po podniesieniu jednej z tych mis, służących za przykrywę, w drugiej znaleźli sporą garść srebrnych monet. Musiały jednak długo przebywać w tych zawilgoconych murach, bowiem całe pokryte były śniedzią. Tak czy siak, to był skarb i znalazcy coś się należało. Przy oglądaniu wydobytych monet zastał ich majster Stefan i oświadczył, że to znalezisko, jak i wszystkie poprzednie oraz ewentualne następne, należą do uniwersytetu i koniecznie trzeba je oddać profesorom. Wzbogacą skromny fundusz przeznaczony na budowę Librarii, a Paweł z pewnością zostanie odpowiednio wynagrodzony.

Podczas gdy jego zwierzchnicy, dyskutowali nad znalezioną misą, Ivo przysiadł na odsuniętym kamieniu, oparł poranione, pełne otarć i pęcherzy dłonie na kolanach i dopiero teraz zobaczył, oraz odczuł, piękno tego miejsca. Zapragnął pozostać tu na zawsze, nawet jeżeli będzie tylko zwykłym robotnikiem. I tak - na razie - bezpieczniej nie zdradzać nikomu prawdziwego powodu przybycia do Krakowa, jak również tego, że wcale nie jest prostym, niepiśmiennym pachołkiem. Tak będzie lepiej. Spokojnie, nie rzucając się nikomu w oczy, zrealizuje swoje, oraz te inne, powierzone mu sprawy. Chociaż - nie z własnej woli - został strażnikiem, ukrytego w podwójnym dnie sakwy, manuskryptu. Już wiedział, że nie całości, ale części, składającej się z czternastu welinowych kart o wymiarach sześć na dziewięć cali, obustronnie pokrytych dziwnymi rysunkami i niezrozumiałym pismem. I, niestety, nad czym ubolewał, w dalszym ciągu nie zapewnił mu całkowitego bezpieczeństwa. Właściwie szesnastu, bowiem dwie karty in folio, należące do brata Bernarda, będące jedyną pamiątką po nieszczęsnej - spalonej na stosie Mircie - jego matce, miał nadzieję, nadal znajdują się, bezpieczne, w Czerwonym Klasztorze. Nie miał wątpliwości, że pochodzą z tego samego manuskryptu, bowiem, zyskawszy zaufanie zakonnika, miał sposobność obejrzeć - jak o tych kartach mówił Bernard - spuściznę po matce. To po ten rękopis wysłał go do Włoch.

Jeszcze teraz przechodzą go dreszcze, kiedy przypomni sobie, w jak wielkim pospiechu musiał opuścić Florencję. Uciekając przez nasłanymi z Wenecji zabójcami, udało mu się ukryć pod rusztowaniem budowanej biblioteki przy bazylice San Lorenzo. Przesiedział tam do rana, drżąc i ciągle sprawdzając, czy nadal pod koszulą znajduje się cenny pergamin. To cud, że wyszedł z tej opresji cało.
Jaka szkoda, że nie dostarczę mu tych fragmentów, zdobytych z takim trudem. Nie zdążyłem – westchnął głęboko i boleśnie - zbyt długo pozostawałem w la bella Italia, która mnie zachwyciła i oszołomiła, ale przecież musiałem!

Nie miał po co wracać do Czerwonego Klasztoru. Jego opiekun oraz dobroczyńca - niemalże ojciec - zmarł kilka tygodni temu. W uszach ciągle brzmiały mu jego słowa - jeżeli umrę przed twoim powrotem, udaj się do Krakowa.

Los tak zrządził, że musiał tu przyjechać również dlatego, by wywiązać się z obietnicy złożonej Tomaszowi z Obiedzina.
Kto wie, a może nawet odnajdzie tu swoją polską, całkowicie nieznaną rodzinę?

Patrząc na krużganki i ich harmonijny, spokojny rytm - przerwany od północnej strony kamiennymi schodami - zapragnął poznać historię tego miejsca, przywodzącego na myśl inne włoskie dziedzińce. Może majster Stefan, który wygląda na człowieka znającego się nie tylko na swojej murarskiej robocie, jak go poprosi, opowie mu o Kolegium Większym - muszę przecież mieć pewność, że to miejsce będzie odpowiednie. Czując jego geniusz loci, już teraz, był prawie przekonany, iż sprawdzą się słowa nieodżałowanego brata Bernarda z Czerwonego Klasztoru, iż - Kraków i jego uniwersytet są najbezpieczniejszą przystanią. Jeszcze kilka lat temu, nie bardzo w to wierzył, bo przecież, oprócz nieznanego ojca oraz wspomnień mistrza Pawła z jego krótkiego pobytu w pracowni Wita Stwosza, nic więcej o tym mieście nie wiedział. Zasmucony wspomnieniem o swoim zmarłym dobrodzieju, złożył ręce i miał nadzieję, że szczera modlitwa za spokój jego duszy, odmówiona tak żarliwie, w tym niezwykłym miejscu uleci prosto do stóp Boga Ojca, wiedzącego i kierującego wszystkim, co tu, na tym łez padole jeszcze się wydarzy. I że zostanie życzliwie wysłuchana.

Te rozmyślania przerwał majster Stefan.
- Ivo, obudź się, jadłeś coś dzisiaj.
- Tak, rano, śniadanie, ale poza tym nic.
- No to chodź ze mną. W domu czeka Rozalia, moja żona, mam nadzieję, że z dobrą wieczerzą. Zjesz z nami, a jak Rózia się zgodzi, to znajdzie się dla ciebie jakiś kąt, bo chyba już nie możesz więcej nadużywać cierpliwości seniora Bursy Węgierskiej.
- Zapłaciłem cztery grosze za dwutygodniowy pobyt, więc jeszcze kilka nocy mogę tam pozostać, ale to prawda, wolałbym mieszkać gdzie indziej, chociaż opuszczę ten dom nie bez żalu.

Przypomniał sobie wczorajszy wieczór. Był bardzo zaskoczony, kiedy nowo powołany senior bursy Jan, tuż po kolacji, zaprosił go na piwo i pogawędkę. Wprawdzie natychmiast przebiegła mu przez głowę myśl - może powinienem mieć się na baczności, bo kto wie, czy to nie zastawiona pułapka , jednak ciekawość zwyciężyła. Może to nic złego, a przecież - w mojej sytuacji dobrze zaskarbić sobie przychylność różnych osób, zdobyć nowych znajomych, a z czasem może i przyjaciół. Postanowił, że będzie wdzięcznym i uważnym słuchaczem. Wiedza na temat miejsca - gdzie przywiały go wiatry, a raczej przeznaczenie - oraz mieszkających tu ludzi, zawsze może się przydać. Tego też nauczył go mądry i przewidujący brat Bernard.

Z chęcią przyjął zaproszenie i zadeklarował, że to on będzie fundatorem wspólnie spędzonego wieczoru. W zamian poprosił o przybliżenie, w miarę możliwości, choć niewielkiego wycinka dziejów uniwersyteckich budowli i ludzi z nimi związanych.
Szybko okazało się, że Jan jest bardzo dumny ze stanowiska, które pełni w Bursie Węgierskiej, tym bardziej, że jednym z jego poprzedników był wybitny uczony, profesor matematyki, Wojciech z Brudzewa*. Pokazał mu książkę, którą ten znakomity mąż napisał, objaśniając, że jest to traktat o astronomii teoretycznej - Commentariolum super Theoricas novas planajetarum Georgii Peurbachi. Ivo przypomniał sobie, że w bibliotece w Czerwonym Klasztorze, znajdowała się księga o tym samym tytule, więc bez wątpienia, ten Wojciech z Brudzewa musiał być kimś znacznym i ważnym.
Niemniej ciekała okazała się historia budynku - barwnie opowiedziana przez Jana – kamienicy, która została przeznaczona na dom dla młodych ludzi studiujących w uniwersytecie, przybyłych do Krakowa z królestwa węgierskiego.

- Mistrzu Stefanie, czy wiecie, że ta stara kamienica przy ulicy Brackiej niegdyś należała do możnego rodu panów na Melsztynie? Senior Jan mówił, że dawno temu, jeszcze przed przed rokiem tysiąc czterysta sześćdziesiątym czwartym, nabyła ją od spadkobierców Melsztyńskich krakowska uczelnia i urządziła tam „nowe kolegium”. Potem zajęto się jej przebudową i przeznaczono wyłącznie dla studiujących w Krakowie Węgrów, chociaż także, przez pięć lat, dzięki usilnym staraniom Jana z Głogowa*, pomieszczona tu została bursa niemiecka.
Stefan spojrzał na niego ze zdziwieniem - wiesz co Ivo, może lepiej bym cię rozumiał, gdyś był łaskaw mówić bardziej zrozumiale, zauważyłem, że popadasz w skrajności. Niby po co ci taka wiedza – to bardziej przystoi scholarowi zgłębiającemu nauki tam, gdzie ty jesteś zwykłym pomocnikiem murarza.

- Już się zorientowałem - wydawało się, że Ivo nie zwrócił uwagi na ten złośliwy komentarz i niezrażony kontynuował - i wiem, że bursy stanowią wspólnotę o ustalonych regułach. Zarządza nimi senior, wybierany wśród nowo mianowanych magistrów, mających dodatkowo do pomocy dwóch konsyliarzy, którzy oczywiście chcą pokazać swoją przydatność i jak to się mówi: nowa miotła, nowe porządki, ale ci obrani obecne, z magistrem Janem na czele, to już doprawdy przesadzają. Rozumiem, że władze uczelni powinny kontrolować zachowanie, szczególnie tych najmłodszych scholarów, ale ja nie muszę się temu rygorowi poddawać. Dwa dni temu odbył się sąd rektorski nad jednym z żaków. Jak mi też powiedziano, na porządku dziennym jest robienie sobie różnorodnych psikusów i złośliwości. Studenci, szczególnie ci pochodzący z Królestwa Węgierskiego, często przywożą do Krakowa swoje zwyczaje, a jednym z nich jest bicie uczniów szkół parafialnych na pamiątkę rzezi betlejemskich niewiniątek. Wymykają się też wieczorami do karczm, albo jeszcze gorzej na schadzki z dziewkami, lub wdają się w bijatykę. Te wszystkie przewiny są zakazane i surowo karane przez Uniwersytet. W tym celu na parterze Kolegium Większego znajduje się karcer często, niestety, „zamieszkały” przez niesfornych chłopców.

Ivo rozumiał, że ci młodzieńcy muszą gdzieś rozładować rozsadzającą ich energię. Są młodzi, uwolnieni od rodzicielskiego nadzoru, oraz nie zawsze chętni do rzetelnego studiowania. Ten, którego sądzono, miał sporo przewinień na sumieniu. Dwóch bedlów* zaprowadziło go na trzy dni do karceru. Jego koledzy stwierdziwszy, że to zbyt surowa kara, pod drzwiami seniora Jana, urządzili „kocią muzykę”.

- Dlatego, rzeczywiście szukam niedrogiego, spokojnego oraz nie krępującego mnie mieszkania. - Wyrzuciwszy z siebie tę opowieść i związane z nią zastrzeżenia spojrzał na majstra Stefana, który z takim spokojem go wysłuchał.

Wiesz co Ivo, dziwny z ciebie robotnik – lecz ujrzawszy czujne, nagle jakby spłoszone jego oczy, szybko dodał – no dobrze, już dobrze, skoro magister Tomasz z Obiedzina tak ci zawierzył, widocznie jesteś uczciwym człowiekiem, ale coś mi się wydaje, że tak naprawdę, jak widzę i słyszę, nie jesteś niepiśmiennym robotnikiem, za jakiego chcesz uchodzić, no, ale... skoro wolisz pracować jako pomocnik murarza? Twoja sprawa, bylebyś tylko sprawował się porządnie.
- Mistrzu Stefanie, nie zawiodę pokładanego zaufania, zobaczycie, ale ja jestem tylko zwykłym… - Ivo nawet nie zdążył dokończyć zdania, bowiem Stefan spojrzał na niego z wyższością i rzekł:
- No dobrze, już dobrze, Rózia opatrzy ci te pęcherze na rękach, nie zaprzeczaj, przecież widzę, a poza tym zwykły pomocnik, przywykły do ciężkiej pracy, nie dostaje ich po pierwszym, i to niepełnym, dniu roboty.

Żona Stefana była pulchną, niedużą i ogromnie ruchliwą osóbką. Jeszcze całkiem młoda, pełna werwy, w białym czepku na głowie, spod którego co rusz wymykały się rudawe, jak u wiewiórki, loki. Poprawiała je drobnymi, również pulchnymi, pokrytymi piegami, dłońmi. Uśmiech nie schodził z jej - bardzo piegowatej - twarzy. Ivo pierwszy raz widział kogoś tak promiennego. Wchodziła i wychodziła, przynosząc to piwo, to gotowaną rybę, to jagły, a za każdym jej wejściem robiło się jakby jaśniej i cieplej. Natychmiast zgodziła się, aby zamieszkał z nimi. Będzie spał w pokoiku, który zwolnił ich podopieczny Michał, syn kuzynki, duma całej rodziny, bowiem, jako pierwszy z najbliższych krewnych, został studentem Krakowskiego Uniwersytetu.
- Michał, odkąd został pomocnikiem jednego z profesorów – kolegiatów, zamieszkał z nim w Kolegium Większym, póki co, izdebka jest wolna. I tak przychodzi tu codziennie na obiady, więc może nawet się zaprzyjaźnicie. A jeżeli nie, to będąc rówieśnikami, na pewno znajdziecie wspólny język. To mu dobrze zrobi, bo taki z niego odludek. Nic tylko nauka i nauka. Aż się boję, że księdzem zostanie, no i co? Już tak całkiem, i po mieczu i po kądzieli, nasz ród wygaśnie? Może jeszcze Najświętsza Panienka ulituje się nad nimi i będziemy mieli syna, ale ja i Stefan pomału tracimy nadzieję. - Rozalia westchnęła i wymownie spojrzała na swego męża.

Ivo ze zdumieniem stwierdził, że majster Stefan, surowy i wymagający w pracy, w domu całkowicie jest podporządkowany swojej Rózi. I, że mu z tym dobrze. Siedział bowiem na ławie z cynowym kubkiem w dłoni, a te jego bardzo jasne oczy aż błyszczały z dumy i zadowolenia, kiedy wodził za nią wzrokiem.
- Moja Rozalka, to nie byle kto, sroce spod ogona nie wyleciała. Jest najmłodszą siostrą Barbary, drugiej żony rajcy i burmistrza Michała Meydela, którego nazywają Spissem*, a one same są córkami innego szanowanego rajcy, świętej pamięci Jana Becka*, zmarło mu się jakieś trzy lata temu, niech mu ziemia lekką będzie. Ivo, jak pobędziesz w Krakowie, dowiesz się jaka to figura ten szwagier mojej Rózi. Kupiec, finansista, dostawca dworów królewskich oraz właściciel wójtostwa nowotarskiego. Dobry i uczynny z niego człowiek. Zawsze dbał o pomyślność i dobro całej rodziny. Córkę swego brata wydał za mąż za obiecującego młodego człowieka, osadził ich w Nowym Targu, uczyniwszy go wójtem tego miasteczka. A Michał to ich syn, który swoje imię otrzymał na cześć stryja dobrodzieja. Swoje interesy prowadzi także na Węgrzech i w Czechach, handlując olkuskim ołowiem, słowacką miedzią, a nawet rybami. Mój teść też był zamożnym człowiekiem. Dwie starsze córki Barbara i Katarzyna wyszły dobrze za mąż zgodnie z jego wolą, a najmłodsza Rozalka, pomimo sprzeciwów, wybrała mnie. Codziennie za to dziękuję Bogu. W posagu dostała ten popadający w ruinę dom niedaleko Mikołajskiej Bramy*, tuż przy baszcie Przekupniów, Sadelników i Słoniniarzy, a ja z ochotą zabrałem się do jego remontu. No i mamy tu swoje gniazdko, tylko piskląt brakuje, ale co niedziela chodzimy do kościoła Najświętszej Marii Panny na Rynku i przed cudownym ołtarzem Zaśnięcia Matki Boskiej gorąco się modlimy, co oczywiście nie znaczy, że wszystko zostawiamy woli nieba. O nie! Stefan spojrzał na swoją żonę tak, że cała oblała się pąsowym rumieńcem i zaczepnie powiedziała - oj, co by nie.

Michał okazał się nad wiek poważnym, ale ku zdziwieniu Iva - po takiej o nim opinii, wygłoszonej przez gadatliwą żonę majstra Stefana - całkiem rozmownym młodzieńcem. Może i jemu doskwierała samotność. Z czasem, po codziennych zajęciach oraz nakarmieniu ich przez ciotkę Rózię (również i on tak się do niej zwracał), szli do izdebki, zajmowanej teraz przez Iva i pogrążali się w rozmowie. Michał właśnie kończył naukę na Wydziale Artium* i zastanawiał się co ma robić; czy wrócić do swoich starych rodziców mieszkających w Nowym Targu* i uczyć dzieci w szkółce parafialnej, czy kontynuować studia na Wydziale Prawa. Mama byłaby dumna, gdyby został lekarzem, bowiem sama, w miarę swoich możliwości – przyuczona w młodości - pomagała innym w ich różnorodnych niedomaganiach. On, nie miał do tego serca. Interesowała go historia oraz prawo, szczególnie prawo rzymskie. Był najstarszym i jedynym żyjącym dzieckiem swoich rodziców. Miał pięcioro rodzeństwa. Miał. Widział, jak jedno po drugim umierało, kiedy do ich odosobnionego zakątka przyszła straszna zaraza – czarna śmierć. Nikt, nie umiał pomóc. Nawet mama. Ocalał tylko on, dlaczego - nie wiedział.

Z rozmów ze Stefanem i Michałem, a przede wszystkim z jego przyjacielem - młodym, zdolnym scholarem pochodzącym z dalekiego Mazowsza - Andrzejem Noskowskim*, pomału rysowała mu się przeszłość i historia Kolegium Większego, gdzie codziennie z ochotą chodził do pracy. Dowiedział się, że ponad dwadzieścia lat temu, w roku tysiąc czterysta dziewięćdziesiątym drugim, wybuchł groźny pożar, który swe zarzewie miał niedaleko budynków uniwersytetu, koło Bramy Szewskiej. Szybko zapaliły się domy wokół kościoła św. Anny i pożoga strawiła także część zabudowań Kolegium Większego. Rok później, jak opowiadał mu o tym znamiennym wydarzeniu Andrzej, odbyło się, w Izbie Wspólnej, zebranie profesorów uczelni, zwołane przez nowo wybranego rektora Jana Sacramusa z Oświęcimia*, na którym ten mądry i uczony mąż, miedzy innymi, powiedział: …aby zaiste dom Collegium Maius ogniem nagle zniszczony i strawiony w kształcie pięknym nie tylko dla dostojności i wspólnego pożytku został dźwignięty…

Te słowa trafiły prosto do serca Iva, który poczuł się jednym z wielu, ale jakże istotnym trybikiem w tym szczytnym dziele wznoszenia ważnego dla krakowskiej wszechnicy gmachu biblioteki.
Nawet nie zauważał mijających miesięcy swego pobytu w Krakowie. Wbrew nadziejom, budowa Librarii - już był pewien, że to jest właściwe miejsce na schowanie cennego manuskryptu, który ciągle miał przy sobie i pilnował, jak źrenicy oka - niemiłosiernie się ślimaczyła. Ciągle coś stało na przeszkodzie w znaczącym postępie budowlanych prac. Przez cały czas, nie tylko jego, ale przede wszystkim życie mieszkańców Kolegium Większego upływało pod znakiem ciągłych rozbiórek, przeróbek, poprawek, napraw; wśród rusztowań, kurzu, nieporządku, hałasu oraz ogólnego rozgardiaszu. Niestety, także braku możliwości korzystania z - wypielęgnowanego i tak przydatnego niegdyś - profesorskiego ogrodu, zamienionego teraz w istny śmietnik.

Na szczęście, nic nie wskazywało, że ktokolwiek dowiedział się, gdzie przebywa on sam, jak i manuskrypt, którego - niespodziewanie i niekoniecznie z własnej woli - został opiekunem oraz, po śmierci brata Bernarda, jego jedynym strażnikiem.

---------------------------------------
* Fryderyk Jagiellończyk (1468 - 1503), szósty syn, dziewiąte dziecko Kazimierza Jagiellończyka. Biskup krakowski, arcybiskup gnieźnieński i prymas Polski. W skarbcu Collegium Maius przechowywana jest pamiątka po nim - berło - piękne i okazałe, wykonane ze złoconego srebra przez złotnika Marcina Marcińca, w latach 1493 - 1495. Bero ufundowała Elżbieta Rakuszanka - jego matka - z okazji nadania mu godności kardynalskiej. Na mocy testamentu Fryderyka, który pełnił także funkcję kanclerza uczelni, po jego śmierci, przekazano go do skarbca wszechnicy. Od stuleci mówi się, że było to zadośćuczynienie, swoista rekompensata, za zawłaszczone przez kardynała klejnoty. Do dzisiaj, to berło, jak i dwa pozostałe (z XV wieku), używane są jako berła rektorskie.

* Marcin Radymiński w drugim Roczniku Uniwersytetu z XVII w., podał dokładny opis znalezionego skarbu, sporządzonego na podstawie zachowanych inwentarzy. W czasie przebudowy, gdy budowano tzw. obecnie lektorium Sokratesa, w zachodniej części fundamentów odsłonięto kamień, pod którym ukazał się otwór zawierający następujące skarby: 95 dużych i małych pierścieni złotych, złoty łańcuch z trzynastoma szafirami i rozetami, w tej samej ilości otoczonymi perłami; w środku każdej rozety był wielki rubin, naszyjników 15, wśród nich jeden wielki, zloty, z jedenastoma kamieniami, sześcioma większymi i pięcioma mniejszymi; dwa łańcuchy, jeden większy z pierścieniami, drugi mniejszy, sztaba złota wielkości i kształtu palca, 2480 złotych monet. Zajaśniałby Parnas z muzami!

* W Collegium Maius kilka razy odnajdywano różnorodne skarby. Pierwszy skarb odkryto w 1494 r. W ciągu trzydziestu lat - a więc za jednego pokolenia - w Kolegium Większym sześciokrotnie znajdowano skarby w klejnotach, w sztabach złota, srebra i monetach. Wszystkie te znaleziska, w dużej mierze, przyczyniły się do rozbudowy najstarszych uniwersyteckich budynków, ale także były odpowiednią pożywką do powstania baśni i podań o czarnoksięstwie, uprawianej magii oraz alchemicznych praktykach w murach najstarszej polskiej uczelni, np. legenda o studiach i pracy Fausta na krakowskiej wszechnicy - na dowód tego, na portalu wejścia do lektorium Sokratesa znajduje się odcisk "diabelskiej łapy".

* Wojciech z Brudzewa (1445 - 1495), wybitny uczony, matematyk, astronom, filozof i teolog. Prawdopodobnie był nauczycielem Mikołaja Kopernika, który słuchał jego znakomitych wykładów z filozofii Arystotelesa. Opracował tablice służące do określania położenia gwiazd stałych oraz planet. Wykonywał
także obliczenia kalendarzy astronomiczno - astrologicznych.

* Jan z Głogowa (ok. 1445 - 1507), matematyk, astronom, lekarz i profesor Uniwersytetu, nauczyciel Wojciecha z Brudzewa.

* Bedel, pedel - woźny uniwersytecki, w XVI w. pełnił także funkcje policyjne.

* Michał Meidel, Meydel, Spiss, rajca, burmistrz, kupiec i finansista. Do Krakowa przybył miasta Eger na Węgrzech. Został przyjęty do prawa miejskiego i już od 1510 r. pełnił funkcję ławnika miejskiego. Siedmiokrotnie powoływano go do rady urzędującej, obejmując wówczas stanowisko burmistrza Krakowa. W 1519 r rada miejska powierzyła mu mandat posła na sejm w Piotrkowie.

* Jan Beck, rajca i burmistrz, kupiec i przedsiębiorca górniczy. Poszukiwał metali szlachetnych w Tatrach. W radzie miasta Krakowa zasiadał prawie 30 lat. Był rajcą miejskim wtedy, kiedy w 1489 r. ukończono prace przy ołtarzu głównym w kościele Mariackim.

* Nieistniejąca dzisiaj Brama Mikołajska należała do jednej z ośmiu bram w ciągu murów miejskich, wchodziła w skład okołu i fortyfikacji Krakowa - obok bram: Floriańskiej, Sławkowskiej, Grodzkiej, Wiślnej, Szewskiej, Nowej i Pobocznej. Wszystkie, z wyjątkiem Floriańskiej, zostały rozebrane na początku XIX w.

* Aby uczelnia zyskała miano Uniwersytetu z pełnymi prawami, musiała posiadać cztery Wydziały: Artium (Sztuk Wyzwolonych), Prawniczy, Lekarski i Teologiczny. Krakowski uniwersytet prawo otworzenia najważniejszego Wydziału Teologicznego, uzyskał za wstawiennictwem królowej Jadwigi, w 1397 r

* Nowy Targ - w średniowieczu zwany też Długim Polem, Starym Cłem - lokowany został na prawie miejskim magdeburskim w 1346 r. przez króla Kazimierza Wielkiego. Na Podhalu był ważnym ośrodkiem administracyjno - handlowym. Początkiem XV w. uzyskał przywilej miasta królewskiego, z prawem składu wielickiej soli i olkuskiego ołowiu, oraz cła. W XVI w. składał się ze stu domów i kościoła pod wezwaniem św. Katarzyny - patronki miasta.

* Andrzej Noskowski (1492 - 1567), biskup płocki, fundator Bursy Filozofów i wielu świątyń, zwłaszcza na Mazowszu. Sprowadził OO. Jezuitów do Pułtuska, powierzając im nauczanie młodzieży. Był inicjatorem stylu renesansowego na rodzinnym Mazowszu.

* Jan Sacramus z Oświęcimia (1443 - 1527), rektor Uniwersytetu Krakowskiego w latach 1493, 1496, 1512 - 1513 i 1521. Kapelan i spowiednik (magister capellae Regae) polskich królów: Jana Olbrachta, Aleksandra Jagiellonczyka i Zygmunta I Starego. W wieku 77 lat odbył pielgrzymkę do Rzymu.


cdn.
Ostatnio zmieniony 24 paź 2015, 0:43 przez Lucile, łącznie zmieniany 1 raz.
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Gorgiasz
Moderator
Posty: 1608
Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51

Re: "W cieniu arkad"(11) Ivo i budowa biblioteki

#2 Post autor: Gorgiasz » 22 paź 2015, 9:17

Jak zawsze ciekawe i dobrze napisane. Sądzę tylko, że moment znalezienia skarbu, jak również jego opis, można by silniej wyeksponować i rozszerzyć; skarb zawsze budzi wszechstronne zainteresowanie, u czytelnika również.
Stał na arkadowym dziedzińcu i z zainteresowaniem spoglądał na grupę krzątających się mężczyzn, którzy zajęci byli rozbiórką na wpół zrujnowanego domostwa. Słońce wspięło się wysoko i pięknie oświetlało zachodnią pierzeję czworobocznego dziedzińca, wydobywając biel kamiennych kolumn,
Powtórzony dziedziniec.
- To jest murarz Paweł – majster Stefan wskazał na krępego, ze zmierzwioną czupryną mężczyznę.
- To jest murarz Paweł. – Majster Stefan wskazał na krępego, ze zmierzwioną czupryną mężczyznę.
Wydawało się, że pierwszy dzień jego pracy nigdy się nie skończy. Burzyli ścianę kamienicy przylegającej do Izby Wspólnej, ale o tym, że tak się nazywa, dowiedział się później.
„się” obrodziło.
- przecież ci tłumaczę kumie, że ludziska jeszcze dobrze pamiętają,
- Przecież ci tłumaczę kumie, że ludziska jeszcze dobrze pamiętają,
lub:
- ...przecież ci tłumaczę kumie, że ludziska jeszcze dobrze pamiętają,
Mojego świętej pamięci ojca Jakuba najęli do pomocy przy rzeźbieniu i ustawianiu kolumn pod arkadami.
Przecinek po Jakuba.
Wszyscy wiedzieli, jaki był z niego zdolny kamieniarz Ojciec wszystko widział.
Kropka po „kamieniarz”.
- No i co z tego, dopóki żył, codziennie nam; bratu, stryjowi i matce o tym opowiadał.
Przecinek zamiast średnika.
Pracujący tu ludzie mają nadzieję, że i do nich uśmiechnie się szczęście – zaspokoiwszy ciekawość, nie czekając na dalszy ciąg ich rozmowy,
Pracujący tu ludzie mają nadzieję, że i do nich uśmiechnie się szczęście. – Zaspokoiwszy ciekawość, nie czekając na dalszy ciąg ich rozmowy,
Może majster Stefan, który wygląda na człowieka znającego się nie tylko na swojej murarskiej robocie, o czym już zresztą przekonał się przy pierwszym z nim spotkaniu,
„się”
Z chęcią przyjął zaproszenie i zdeklarował, że to on będzie fundatorem wspólnie spędzonego wieczoru.
„zadeklarował”
W zamian poprosił o przybliżenie mu, w miarę możliwości, choć niewielkiego wycinka dziejów uniwersyteckich budowli i ludzi z nimi związanych.
„mu” - niepotrzebne
Uśmiech nie schodził z jej - też bardzo piegowatej - twarzy.
Dlaczego „też”? Co miała jeszcze piegowatego?
Wchodziła i wychodziła, przynosząc; to piwo, to gotowaną rybę, to jagły,
Średnik do usunięcia.
a ja o ochotą zabrałem się do jego remontu.
„z ochotą”
Ocalał tylko on, dlaczego nie wiedział?
Tak zapisane zdanie jest w kontekście niezrozumiale. Może: Ocalał tylko on, dlaczego, nie wiedział. Lub: Ocalał tylko on, dlaczego - nie wiedział.
Niestety, także braku możliwości korzystania, z - wypielęgnowanego i tak przydatnego niegdyś - profesorskiego ogrodu, zamienionego teraz w istny śmietnik.
Przecinek przed „z” – niepotrzebny.

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: "W cieniu arkad"(11) Ivo i budowa biblioteki

#3 Post autor: Lucile » 22 paź 2015, 10:43

Dzień dobry Gorgiaszu,

bardzo dziękuję za miłe słowo i wnikliwą korektę. :rosa:
To miłe uczucie, kiedy się wie, że możemy (ja i moi bohaterowie) liczyć na pomoc.
W przypisach zaznaczyłam, że w murach Collegium Maius kilkakrotnie znaleziono skarby.
W następnym rozdziale, przedstawiającym drogę Iva, obszernie opisałam odkrycie kolejnego,
które zapisało się w kronikach sądowych Krakowa i miało znaczący wpływ na jego dalsze losy.

Serdecznie pozdrawiam
Lu :) cile
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: "W cieniu arkad"(11) Ivo i budowa biblioteki

#4 Post autor: skaranie boskie » 22 paź 2015, 18:41

Lucile pisze:zbyt długo pozostawałem w la bella Italia, która mnie zachwyciła i oszołomiła, ale przecież musiałam!
Zdecyduj się, Lucile. W imieniu Autorki, czy bohatera myślisz?
Sporo tu drobnych potknięć, literówek, pomieszanych zaimków itp., ale do tego był czas przywyknąć. Fabuła wciąga i - jak widać - wciąż jej przybywa. Podobnie, jak wątków.
Pozostaje czekać na obiecany cdn.
:kwiat: :kwiat: :kwiat:
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
pallas
Posty: 1554
Rejestracja: 22 lip 2015, 19:33

Re: "W cieniu arkad"(11) Ivo i budowa biblioteki

#5 Post autor: pallas » 23 paź 2015, 11:13

Bibliotekę wznoszą szczytny to cel.
Jak zawsze z ciekawością czytałem.
Te historyczne niuanse są piękne.
Ivo pracuję i poznaję jak i wypełnia zadanie.
Bernarda już nie ma smutno mi. Ale za to mamy majstra Pawła, jak i Stefana.
Kraków ileż on tajemnic strzeże. I jakie jeszcze zakamarki kryję.
Czy Ivo wykona misję? Trzymam za niego kciuki.
A z tym skarbem to Gorgiasz ma rację więcej opisu o nim.
Błędy są jak zauważyli poprzednicy więc się powtarzać nie będę.
Czekam na ciąg dalszy.

Tytan :)
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
/Dante Alighieri - Boska Komedia/

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: "W cieniu arkad"(11) Ivo i budowa biblioteki

#6 Post autor: Lucile » 23 paź 2015, 13:21

Skaranie, Tytanie,
dziękuję za poczytanie :)

Brat Bernard nie zniknie, powracać będzie we wspomnieniach i nie tylko.
Założyłam, że "mieszam" czasy, wątki, narrację bieżącą i reminiscencje,
oraz ten "zabieg" dotyczy nie tylko "skoków" przez stulecia.
Nawet, w szczególnych momentach, oddaję głos i "przewodnictwo"
bohaterom - wycofując wszechwiedzącego narratora.
Ciekawe, czy będzie to zrozumiałe?
Bernard nie nie osłonił jeszcze historii swojego życia,
a przede wszystkim pochodzenia i losów Mirty - swojej matki.
Przyjemność szerszego opisu wydobycia kolejnego skarbu pozostawiłam sobie -
do opisania w którymś z kolejnych rozdziałów.

Za słowa krytyki bardzo dziękuję - uważnie się w nie wczytuję
i - uważając za zasadne - stosuję, poprawiając tekst.

Serdeczności ślę

Lu :rosa: cile
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: "W cieniu arkad"(11) Ivo i budowa biblioteki

#7 Post autor: skaranie boskie » 23 paź 2015, 22:53

Ja nie miałem na myśli oddawania komukolwiek głosów, tylko ewidentny błąd w odmianie podkreślonych czasowników. Początek zdania wypowiada bowiem mężczyzna, kończy je zaś kobieta. Ani nie poprawiłaś, ani nawet nie przyjrzałaś się zdaniu z bliska.
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: "W cieniu arkad"(11) Ivo i budowa biblioteki

#8 Post autor: Lucile » 23 paź 2015, 23:54

Skaranie, niestety, nie miałam aż tyle czasu, aby poprawić tekst - realne życie też ma swoje prawa.
Chciałam tylko szybko podziękować za wizytę i komentarze.
Dopiero teraz zabiorę się do "naprawy niedoróbek i pomyłek".

Tak, przyjrzałam się i widzę to pomieszanie :sorry:
ale moja odpowiedź nie dotyczyła tego błędu.


Niedawno wspomniałeś coś o cierpliwości ;)
Dziękuję i pozdrawiam
L
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: "W cieniu arkad"(11) Ivo i budowa biblioteki

#9 Post autor: skaranie boskie » 30 paź 2015, 22:07

Lucile pisze:Niedawno wspomniałeś coś o cierpliwości
Jędza! :be:
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: "W cieniu arkad"(11) Ivo i budowa biblioteki

#10 Post autor: Lucile » 31 paź 2015, 1:23

w jednym z postów Alchemik porównał mnie do... osy.
Mniemam, że chodziło mu o moją wąską talię, a nie o charakter,
chociaż teraz:
skaranie boskie pisze:Jędza!
czyli moje akcje rosną,
chociaż -
jestem tylko zwykłą
podwawelską wiedźmą ;)
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

ODPOWIEDZ

Wróć do „W cieniu arkad”