"W cieniu arkad"(12) Łucja i jej porachunki

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

"W cieniu arkad"(12) Łucja i jej porachunki

#1 Post autor: Lucile » 10 gru 2015, 22:03

od początku
w poprzednim odcinku

Rozdział XII

Kraków – rok tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty pierwszy
Łucja i „jej porachunki”

Długo pamiętała o niefortunnym zdarzeniu z pomyleniem daty w księdze gości muzeum. Musi być bardziej uważna i skupiona na tym co robi. Kiedy, w pierwszych dniach stanu wojennego, w grudniu tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego roku, pakowała dokumenty związane z powstaniem i działalnością w Collegium Maius Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Solidarność - ponieważ postanowiła ukryć je pod wielkimi, ciężkimi szafami w jednej z muzealnych sal - przypomniała sobie o innym, bardziej dramatycznym wydarzeniu.
Wydarzeniu, którego przez przypadek była świadkiem. Świadkiem, dziejącej się na jej oczach (a raczej uszach), historii.

Był marzec, roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego ósmego. Pierwszy, radosny rok, nowego, studenckiego życia. Mieszkała w bursie przy ulicy Garbarskiej*. Do krakowskiej studenckiej społeczności szybko dotarły wieści z Warszawy. W jej akademiku aż „huczało” o wydarzeniach ósmego marca w Uniwersytecie Warszawskim, chociaż oficjalnie - w mediach - nie było żadnych informacji. W niedzielę, dziesiątego marca, przyjechał brat jednej z koleżanek, student Politechniki Warszawskiej i opowiedział o zamieszkach oraz ich pacyfikacji przez Milicję Obywatelską i Ochotniczą Rezerwę Milicji Obywatelskiej*.

Następnego dnia, w południe, pod pomnikiem Adama Mickiewicza, na Rynku Głównym, zebrała się spora, licząca około trzystu osób, grupa studentów. Była to manifestacja poparcia dla walczącej warszawskiej młodzieży, oraz sprzeciw wobec przemocy. Łucja na zawsze zapamiętała podniosłość tamtej chwili oraz siłę, jaką poczuła znajdując się w grupie tak samo myślących ludzi, kiedy ze śpiewem - Marsz, marsz Polonia, nasz wierny narodzie - maszerowali pod Collegium Novum. Tam, w Auli, po burzliwych debatach, podjęto rezolucję wzywającą władze do przestrzegania Konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Zażądano także opublikowania tejże - w prasie - w ciągu czterdziestu ośmiu godzin, jak również, co wydawało się bezpośrednią przyczyną warszawskich zamieszek, przywrócenia na deski teatru dejmkowskich „Dziadów”. Wieczorem znowu poszła na Rynek, gdzie pod pomnikiem wieszcza zebrał się kilkutysięczny tłum. Odczytano podjętą rezolucję, skandowano hasła i odśpiewano nawet „Międzynarodówkę”. Tym razem było inaczej, znacznie więcej agresywnej milicji, która przez „szczekaczki” wzywała ich do rozejścia się, grożąc aresztowaniami i użyciem siły.

Jednak dramatyczne wydarzenia, które naocznie pokazały prawdziwe oblicze rządzących, ich obłudę – oraz - jak teraz o tym myśli - strach przed rysującą się na twarzach młodych ludzi niezgodą na tę szarą, parcianą, beznadziejną rzeczywistość, a także nieśmiało, po raz drugi (po krwawych poznańskich wypadkach, w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym szóstym roku), delikatnie kiełkującą nadzieją na zmiany - rozegrały się dwa dni później, trzynastego marca.

Około południa, przed Domem Studenckim „Żaczek”, gromadziło się coraz więcej studentów ze wszystkich krakowskich uczelni. Do mocno wzburzonej młodzieży przemawiał rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, usiłując nad nią zapanować, ale przerywano mu okrzykami i gwizdami.

Łucja, nie zdążywszy na czas dojść pod „Żaczka”, dołączyła do sporej grupy studentów zmierzających na Rynek - pomimo wydanego przez władze zakazu wszelkich manifestacji i pochodów - aby pod pomnikiem Mickiewicza złożyć wieniec. Ich marsz zatrzymała blokada utworzona przez rozmieszczone liczne oddziały milicji i ormowców. Z jednej strony zamknięto skrzyżowanie ulic Jagiellońskiej ze św. Anną, a z drugiej Jagiellońskiej z Gołębią. Tak, jak inni, wrzeszczała pod ich adresem: „faszysci” i „gestapo”. Ze szpaleru, nacierającego z dwóch stron, leciały na nich petardy z gazem łzawiącym. Patrzyła z podziwem, jak idący obok chłopak błyskawicznie podniósł właśnie wystrzeloną racę i z powodzeniem odrzucił ją w stronę atakujących. Było to chwilowe i maleńkie zwycięstwo, które dodawało siły i jakżeż nieuzasadnionej nadziei na sukces. Zwarte oddziały pacyfikujących, nie szczędząc pałek, spychały ich w jedynym wolnym kierunku – na Planty - pod Collegium Novum. Obawiając się ciosów spadających na głowy i ramiona wszystkich, niezależnie od płci, którzy znaleźli się w ich zasięgu, przecisnęła się w sam środek zepchniętego już na plac tłumu. Tu czuję się bezpiecznie, jaka przezorna i sprytna jestem, tata byłby ze mnie dumny - pomyślała, tym bardziej, że nosiła okulary i ich utrata byłaby ogromnie niefortunna.

Nad protestującymi zbierał się gęsty, bury dym z rzucanych w ich kierunku pocisków z gazem łzawiącym. Później, dzień ten otrzymał nazwę „łzawej środy”. Łucja poczuła siłę w jedności oraz dumę, kiedy stojąc na baczność ze wzruszeniem śpiewała z innymi „Jeszcze Polska nie zginęła”.

Nagle, w ten rozśpiewany, zwarty tłum wjechał pancerny samochód z zamontowaną armatką wodną. Studenci zostali rozdzieleni na dwie części i w ten sposób znalazła się „ma pierwszej linii frontu”, od strony Collegium Novum. Gwałtowny strumień wody boleśnie uderzył ją w twarz, zrzucając okulary. Stało się to, czego najbardziej się bała. Była oślepiona, a kolejna porcja wody podcięła jej nogi. Mój Boże, byle tylko nie dać się zepchnąć - zdążyła pomyśleć, kiedy poczuła, że ktoś ją uchwycił pod ramiona i pociągnął w stronę otwartego wejścia do budynku. Wydawało się, że tam znajdą ratunek i schronienie. Jakże się mylili!

Po raz drugi w historii Uniwersytetu Jagiellońskiego została złamana autonomia uczelni. Ten pierwszy raz był szóstego listopada tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku, a czasie niechlubnej niemieckiej „Sonderktion Krakau”*.
Większość studentów, uciekając przed gęsto spadającymi ciosami pałek i duszącym dymem gazu, skierowała się wprost na szerokie schody i tam też skoncentrowany został milicyjny atak. Już nie na żarty przestraszona, na wpół oślepiona, po wbiegnięciu do głównego holu, uskoczyła w prawo, szybko przebiegła korytarz i znalazła się na wąskich bocznych schodach. To ją uratowało, była sama. Oczy piekły niemiłosiernie, prawie nic nie widziała, a uderzone pałką ramię mocno bolało. Jakoś dotarła na pierwsze piętro i przyszła jej do głowy zbawienna myśl – poszukam schronienia w rektoracie. Wpadła do sekretariatu rektora mokra, w mocno potarganym ubraniu, bowiem w czasie szaleńczego biegu, jeszcze w holu, na dole, ktoś chwycił ją za rękaw, ale się wyrwała. Oczy piekły coraz bardziej. Była prawie pewna, że nie tylko od gazu, ale i strumienia wody, który musiał mieć jakąś domieszkę substancji chemicznych, bowiem ból, z minuty na minutę, stawał się coraz bardziej dokuczliwy.

Znajdujące się w sekretariacie dwie panie natychmiast się nią zajęły. Wprowadziły do pokoju znajdującego się prawej stronie, a był to – pusty w tym momencie - gabinet rektora, położyły na dwóch połączonych fotelach, ustawionych wysokimi oparciami w stronę pokoju, tak, że leżała niewidoczna dla ewentualnie wchodzących osób. Zajęły się nią troskliwie, przemywając zaczerwienione oczy wodą. Dały jej też ręcznik do wytarcia się i zaaplikowały jakieś uspokajające krople. Słyszała, jak dzwoniły na pogotowie i z fragmentów rozmowy zrozumiała, że budynek - dla osób postronnych - jest niedostępny.
Oczywiście, bała się, przede wszystkim o swoje oczy - czy wszystko z nimi w porządku?

Zastanawiała się co ma zrobić, kiedy do gabinetu ktoś wszedł, a raczej gwałtownie wpadł. Nie miała wątpliwości, że były to męskie, zdecydowane kroki. Prawie zamarła z przerażenia. Co będzie, jak ją tu znajdzie? Jednak przybysz nie zdawał sobie sprawy z czyjejś obecności, widocznie nie został o tym uprzedzony. Leżała więc cichutko, prawie nie oddychając i wtuliła się w oparcie fotela tak, aby zajmować sobą jak najmniej miejsca. Usłyszała skrzyp zamykanych drzwi i zbliżające się kroki. Pomyślała, że w jej kierunku, i że może lepiej będzie jednak dać znać o swojej obecności... kiedy zadzwonił telefon. Było za późno na ujawnianie się. Szybko zorientowała się, kto i z kim rozmawiał. Telefon odebrał prorektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, pełniący także funkcję pierwszego sekretarza PZPR*, a dzwoniącym był minister, bowiem padły słowa - tak jest, to ja, towarzyszu ministrze.

Gorączkowo usiłowała sobie przypomnieć nazwisko ówczesnego ministra Oświaty i Szkolnictwa Wyższego - aha, rozmawia z Henrykiem Jabłońskim* - uzmysłowiła sobie. Oczywiście, słyszała tylko słowa prorektora, jednak nie trudno było z jego tonu i tłumaczeń wywnioskować, jak bardzo minister jest niezadowolony i nalegający na niezwłoczne „rozwiązanie i zgaszenie tych uciążliwych studenckich ruchawek”. Zapamiętała to zdanie, bowiem zostało powtórzone przez prorektora. Minister otrzymał zapewnienie, że jego rozmówca ze swojej strony zrobi wszystko co niezbędne, aby na uczelni przywrócić spokój. Wywnioskowała, że także otrzymał „błogosławieństwo” i zgodę na jego osobiste, różnorodne poczynania. To właśnie ten profesor, jako pierwszy przemawiał, a właściwie grzmiał do zgromadzonych - jakiś czas później - w auli Collegium Novum, studentów. Słyszała twarde, surowe słowa, bowiem po jego wyjściu z gabinetu i ona również go opuściła, przez salę Senacką dostała się do Auli i tam ukryła za rektorską katedrą.

Prorektor, za swoją lojalność, wkrótce otrzymał nagrodę, bowiem już od tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku pełnił funkcję rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ciekawostką jest to, że jako rektor, wydał rozporządzenie zabraniające używania stopni i tytułów naukowych. Obowiązującymi stały się określenia: „obywatel” i „obywatelka”.
Swoją drogą ciekawe, czy wiedział, że to „czechizmy*”.

Wiele lat później, wśród relacji naocznych świadków tych wydarzeń, przeczytała w Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego notatkę sporządzoną przez doc. dr. Marka Sobolewskiego*:
Relacja z 13 marca
Opisuję tylko jeden, kluczowy moment, który obserwowałem osobiście, wtargniecie milicji do gmachu coll. Novum. Byłem w lokalu Partii gdy dobiegły mnie krzyki studentów z hallu „wdzierają się na uniwersytet”. Wybiegłem w kierunku schodów, na których spotkałem się z panem rektorem Bielańskim. Razem zbiegliśmy na podest półpiętra, poniżej auli. Na naszych oczach za kilkoma uciekającymi do góry w kierunku sali Kopernika studentami, biegli rozpędzeni milicjanci mundurowi, w hełmach, z pałkami. Schodami od strony działu wydawnictw biegło kilku ormowców. Widziałem, jak milicjanci dopadli kilku studentów, w tym jedną studentkę stojącą koło okna. Powalili ich uderzeniami pałek na ziemię. Obaj z panem Rektorem krzyczeliśmy na milicjantów. Pan Rektor podbiegł do jednego z nich, sierżanta, który bił studentkę, usiłował interweniować. Milicjanci nie zwrócili uwagi na interwencję. Powalonego studenta milicjant podniósł z ziemi za kołnierz i zrzucił głową w dół ze schodów w kierunku wyjścia. Wypchnęli w tym kierunku również pozostałych obalonych studentów. Następnie milicjanci pobiegli do góry i usiłowali wyważyć zamknięte drzwi do sali Kopernika. Na tym się kończy ten incydent, który widziałem, pobiegłem następnie korytarzem ukrywać studentów po salach.

W dwa tysiące ósmym roku, Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego zaprezentowało wystawę „Marzec `68”. Na okładce niewielkiego katalogu znalazły się się dwa rysunki; jeden przedstawiający Neandertalczyka z maczugą podpisany - Homo Neandertalis, a drugi milicjanta z pałką z podpisem - Homo debil Cracoviennsis oraz krótki wierszyk, w charakterze podtytułu ekspozycji:
Patrzcie proszę zwykła pała
Tysiąclecia już przetrwała.
Neandertal bił zwierzaka
Homo-debil – studenciaka.


Na jednym ze zdjęć spod Collegium Novum rozpoznała siebie.

Od następnego dnia, czternastego marca, rozpoczął się strajk studentów wszystkich wyższych uczelni Krakowa, który trwał ponad tydzień. W pierwszych dniach „Centrum dowodzenia” znajdowało się w Domu Studenckim „Żaczek”.

Łucja, która w tym okresie zaczytywała się w literaturze wojennej, a przede wszystkim historii Powstania Warszawskiego, bardzo żałowała, że nie dane jej było żyć w tamtych czasach, tak jeszcze żywych we wspomnieniach rodziców i dziadków. Wzorując się na ulubionych, młodocianych bohaterach, wzruszająco opisanych w literaturze przez: Kamieńskiego, Gajcę, Borowskiego, Baczyńskiego, Różewicza chciała działać, działać, działać. Już wiedziała, że do konspiracji, nawet teraz, należało starannie się przygotować. Ponieważ, jej zadaniem było przepisywanie i przenoszenie ulotek, czyli tak zwanej „bibuły”, odpruła podszewkę w swojej największej torebce, tak, żeby można było pod nią wsunąć zakazane materiały. Kilka z nich skopiowała także dla siebie, bowiem szczególnie przypadły jej do gustu:
Rozwydrzone grupy studentów chuliganów napadły na milicjantów, spokojnie przechadzających się w okolicach Collegium Novum. Odebranymi im pałkami bestialsko skatowały niewinnych stróżów porządku, mało tego nie oszczędziły nawet przypadkowo znajdujących się tam ORMO-wców, którzy właśnie rozkoszowali się wiosennych słońcem na Plantach. Bestialsko zmasakrowani milicjanci schronili się na teren Collegium Novum, ale i tam dopadli ich żądni krwi, zwyrodniali studenci i w zaciszu sal wykładowych dokończyli swego krwawego dzieła.

Oczywiście miała przy sobie - wpiętą pod kołnierzykiem bluzki - igłę z nawiniętą nitką po to, aby po umieszczeniu w tym schowku dokumentów, zaszyć ślady „przestępstwa”. Wraz z kolegami: Marylą i Krzyśkiem, przenosili ulotki z Domu Studenckiego „Żaczek” do „Nawojki”. Kilka razy wszystko poszło gładko, jednak któregoś dnia, zatrzymał się obok nich patrol milicyjny i „zaprosił” do samochodu, popularnie zwanego „suką”. Tu nastąpiła rewizja. Ponieważ, przy Łucji nie znaleziono niczego, została po prostu wyrzucona na ulicę, ale pozostała dwójka, niestety, aresztowana.

Tydzień później do akademika przyjechał tata i stanowczo oświadczył, że natychmiast, bez żadnych dyskusji wraca z nim do domu.
- Nie pozwolę, byś znowu wpakowała się w jakieś tarapaty, które tym razem z pewnością będą miały przykre konsekwencje dla całej rodziny. Czy nie słyszałaś o odpowiedzialności zbiorowej? Wracasz i już. To postanowione! Przyjedziesz do Krakowa wtedy, jak cała ta „studencka wojenka” się uspokoi. Czyż nie widzisz, nie nadszedł jeszcze czas na wolność, a wy - młodzi, chociaż tego nie rozumiecie – jesteście odpowiednio sterowanym i manipulowanym narzędziem w rękach zwalczających się frakcji tej samej komunistycznej władzy.

I tak nie została „kombatantką”.

Miała więc do wyrównania swoje rachunki. Okazja nadarzyła się kilka dni po wprowadzeniu stanu wojennego. Mama Łucji, w dniu jego ogłoszenia, to jest trzynastego grudnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego roku, wcześnie rano, pierwszym autobusem, przyjechała do Krakowa i zabrała jej maleńkiego synka. Twierdziła, że tak będzie bezpieczniej. Przeżyła drugą wojnę światową, więc dobrze wiedziała co będzie dla nich najlepsze. Nikt nie mógł przewidzieć, jak rozwinie się sytuacja, a słowa o „stanie wojennym” brzmiały bardzo groźnie. Łucja, która w strukturach związku, była tylko nieco więcej niż szeregowym członkiem, bo pełniła rolę przewodniczącej niewielkiego Koła NSZZ „Solidarność” w muzeum, nie sądziła, że coś jej osobiście zagraża. Jednakże przygnębiająca atmosfera robiła swoje. Funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej i ich służb pomocniczych Zmotoryzowanych Oddziałów Milicji Obywatelskiej, następczyni Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej - tak dobrze znanej Łucji z pamiętnego Marca`68 - oraz żołnierze, patrolowali nienaturalnie puste, zaśnieżone ulice, na których postawiono „koksiaki” wypełnione żarzącymi się węglami. Takiego obrazu się nie zapomina.

Część pracowników Collegium Maius otrzymała przepustki, upoważniające do przebywania na zewnątrz po godzinie milicyjnej. Związane to było z zapewnieniem bezpieczeństwa zborów muzealnych, również po normalnych godzinach pracy. Więc słusznie postanowiono, że w muzeum będzie się pełniło dyżury. Wieczorami, milicjanci i zomowcy „stacjonowali” naprzeciwko, na skrzyżowaniu ulic św. Anny i Jagiellońskiej, przed popularną jadłodajnią „U Kapusty”. Pełniący dyżur, z okien sekretariatu muzeum, mieli dobry widok. Sami, niezauważeni mogli obserwować zachowanie służb, które opanowały zaśnieżone, przyczajone miasto. Patrzyli na ich poczynania. A było na co. Zachowywali się bardzo głośno. Język, jakim się porozumiewali, wyjątkowo ordynarny i bełkotliwy wskazywał na to, że było pijani i - kto wie, czy nie - „na haju”.

Zima stanu wojennego była wyjątkowo mroźna i śnieżna. Niezbyt szeroka ulica Jagiellońska, z ledwo tylko usuniętym na boki śniegiem, stanowiła biały tunel, z dwiema koleinami pośrodku, po których, od czasu do czasu, przejeżdżał patrolujący okolice policyjny gazik. O godzinie dwudziestej drugiej Łucja skończyła dyżur i musiała się pośpieszyć, by zdążyć na ostatni tramwaj. Wartownik otworzył bramę, szybko wyszła, usłyszała huk zamykanych za sobą ciężkich, metalowych drzwi, a zaraz potem ruch wśród zomowców. Spojrzała za siebie i zobaczyła, że dwóch z nich skoczyło do gazika i ruszyli w jej kierunku. Tylko przez moment zastanawiała się co robić. Wprawdzie ma przepustkę, czyli w zasadzie nic jej nie grozi, ale w ogóle nie miała ochoty na jakikolwiek kontakt z nimi, więc zdecydowała się na coś innego. Na grę. Wprawdzie dosyć ryzykowną grę, ale jak się uda – ileż satysfakcji i chociaż takiego zadośćuczynienia za marzec `68, kiedy to jej udało się uciec przed nimi i nic poważniejszego ją nie spotkało, ale tylu jej kolegów zostało pobitych przez milicjantów i aresztowanych. A więc - zagra.

Gra, którą postanowiła zrealizować miała zostać zwieńczona swoistym ukaraniem ścigających ją zdrajców narodu, bo tak o nich myślała. Obejrzała się jeszcze raz, oceniając odległość samochodu i … rzuciła do biegu, uważając aby nie upaść, bo wtedy ten spontanicznie zrodzony plan wziąłby w łeb. Na końcu ulicy znajdowały się niżej położone Planty. A pomysł opierał się właśnie na tej różnicy wysokości, o której, miała nadzieję, ścigający nie wiedzieli. Przyśpieszyła, zbliżając się do końca ulicy zakończonej stojącą tam, na wyniosłej, doryckiej kolumnie, barokową figurą Matki Boskiej Łaskawej* Biegła, nie oglądając się za siebie i wypatrując - w mdłym świetle jedynej świecącej latarni - przyjaznej figurki, która w prawej ręce trzymała berło, a w lewej trzy strzały. Po obu jej stronach znajdowały się kamienne stopnie prowadzące na Planty. Te z prawej - składały się z czterech stopni, a te z lewej - z trzech. Figura nie była umiejscowiona dokładnie na osi ulicy, ale znacznie przesunięta w prawo. Natomiast ulicę kończyła szeroka rabata otoczona kamiennym murkiem. Od strony Plant był na tyle wysoki, że tworzył dość znaczny uskok. Miała nadzieję, że zatrzyma rozpędzony samochód. Na dodatek wszystko pokryte było grubą warstwą świeżo spadłego śnieżnego puchu, więc ta różnica wysokości była prawie niewidoczna, ale jednak wystarczająca, aby rozpędzony samochód - no może nie przekoziołkował - ale skutecznie zarył się maską w zaspie nawianego śniegu.

I na tym polegał jej plan. Byle tylko dobiec do przyjaznego mroku Plant. A jeżeli zomowcy, w tym wysłanym za nią pościgu, nic o tej różnicy wysokości nie wiedzieli, wszystko przebiegnie według jej naprędce wymyślonego scenariusza. Jeszcze nie całkiem bezpieczna, cieszyła się na samą myśl o tym, że po raz kolejny wywiedzie ich w pole. Sprężyła się w sobie i jednym desperackim susem pokonała schodki, rzucając krótkie, dziękczynne spojrzenie na mijaną w biegu figurę Matki Boskiej Łaskawej. Udało jej się wylądować nie tracąc równowagi i znalazła bezpieczne schronienie pośród rosnących na Plantach dużych kasztanowców, całkowicie pogrążonych w mroku zimowej, ponurej i bardzo mroźnej nocy. „Schodowo – rabatkowa pułapka” znakomicie zdała egzamin. Wszystko przebiegło tak, jak zaplanowała. Schowana za jednym z drzew, w bezpiecznej odległości, najpierw usłyszała pisk hamulców, a później przekleństwa. Ostrożnie wychylając się zobaczyła dwóch zomowców, niezgrabnie gramolących się z przewróconego samochodu. Pościg został zatrzymany, a Łucja wolna, usatysfakcjonowana, uskrzydlona swoją przemyślnością i choć w części pomszczona, całkiem spokojnie, powędrowała na pobliski przystanek tramwajowy.

---------------------------------
* Obecnie jest to jeden z domów gościnnych Uniwersytetu Jagiellońskiego, zwany "Pigoniówką".

* ORMO - paramilitarna organizacja powołana uchwałą Rady Ministrów w 1946 r. i rozwiązana ustawą sejmową w 1989 r.

* Sonderaction Krakau - akcja represyjna wobec krakowskich środowisk naukowych przeprowadzona przez sturmbannfuhrera SS Brunona Mullera, komendanta policji bezpieczeństwa w dystrykcie krakowskim. Podstępem, pod pretekstem przedstawienia stanowiska niemieckiego o nauce polskiej, zwabił do gmachu Collegium Novum profesorów i innych pracowników krakowskich uczelni, głównie jednak z uniwersytetu. Licznym zgromadzonym oświadczył, że uczelnie zostają zamknięte, a wszyscy obecni aresztowani. W Collegium Novum, 6 listopada, aresztowano 183 osoby, w tym 144 naukowców z Uniwersytetu Jagiellońskiego, 21 z Akademii Górniczej, 3 z Akademii Handlowej, po 1 z Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie i Katolickiego Uniwersytetu w Lublinie, oraz 13 innych przypadkowych osób.
Wywieziono ich do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen Oranienburg niedaleko Berlina, gdzie zmarło wielu wybitnych polskich uczonych, m. in. Stanisław Estreicher, Michał Siedlecki, Ignacy Chrzanowski, Kazimierz Kostanecki.

* słowo pochodzi z języka czeskiego, od czasownika obyvati - mieszkać.

* Marek Sobolewski (1925 - 1983), prawnik, docent prawa państwowego, harcmistrz.

* PZPR - Polska Zjednoczona Partia Robotnicza

* Henryk Jabłoński (1909 - 2003), profesor historii Uniwersytetu Warszawskiego, przewodniczący Rady Państwa w latach 1972 - 1985. Jako minister Oświaty i Szkolnictwa Wyższego podpisywał decyzje o relegowaniu studentów Uniwersytetu Warszawskiego po Marcu `68. Członek biura politycznego PZPR w latach 1971 - 1981. Był też przewodniczącym Komisji Nadzwyczajnej do przygotowania projektu ustawy o zmianie Konstytucji PRL, polegającej na wpisanie o kierowniczej roli PZPR oraz sojuszu z ZSRR.

* Figura Matki Boskiej Łaskawej pierwotnie wieńczyła bramę cmentarza przy kościele Mariackim. Stała tam do lat 90. XVIII w., to jest do czasu likwidacji przykościelnych cmentarzy. Została zakupiona przez krakowskich oo. Kapucynów i ustawiona na doryckiej kolumnie u wylotu ulicy Kapucyńskiej. Na obecne miejsce przeniesiona w 1941 r. W sierpniu 2007 roku, gwałtowna wichura przewróciła rosnący nieopodal potężny kasztanowiec, który upadając, zahaczył o figurę i ja przewrócił. Została rozbita. Po konserwacji powróciła na swoje miejsce.
To własnie za tym drzewem Łucja znalazła schronienie w ponurą, grudniową noc 1981 roku.

cdn.
Ostatnio zmieniony 02 lut 2016, 12:23 przez Lucile, łącznie zmieniany 3 razy.
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

karolek

Re: "W cieniu arkad"(12)

#2 Post autor: karolek » 11 gru 2015, 7:06

To twój najlepszy tekst. Bardzo dobry. Mogłabyś nawet wykorzystać to swoje hobby - bo twoją domeną są historyczne "kawałki". Myślę, że tekst z powodzeniem mógłby posłużyć za materiał edukacyjny z historii dla młodzieży licealnej. W podręcznikach jest sucha wiedza, a przydałyby się właśnie takie żywe relacje.

:ok:

Pozdrawiam

Awatar użytkownika
pallas
Posty: 1554
Rejestracja: 22 lip 2015, 19:33

Re: "W cieniu arkad"(12)

#3 Post autor: pallas » 11 gru 2015, 12:25

Zgadzam się z karolkiem. Czekałem na ten tekst i się nie zawiodłem.
Miło było znów poczytać o Łucji, choć ciekaw jestem co się dzieję z Ivo
i jak się te historię łączą. Pewnie się wszystko wyjaśni.
Czekam na cdn.

Piotrek :)
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
/Dante Alighieri - Boska Komedia/

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: "W cieniu arkad"(12)

#4 Post autor: Lucile » 11 gru 2015, 15:10

Szanowni panowie, karolku i pallasie,

dziękuję za poczytanie i miłe słowa.
karolek pisze:Mogłabyś nawet wykorzystać to swoje hobby - bo twoją domeną są historyczne "kawałki". Myślę, że tekst z powodzeniem mógłby posłużyć za materiał edukacyjny z historii dla młodzieży licealnej.
No, no, nawet nie pomyślałam, aby moje teksty kiedykolwiek mogłyby trafić do podręczników.
Jeżeli sobie nie żartujesz - to tym bardziej mi miło :)
pallas pisze:Miło było znów poczytać o Łucji, choć ciekaw jestem co się dzieję z Ivo
i jak się te historię łączą. Pewnie się wszystko wyjaśni.
Piotrek, u Iva wszystko w porządku :ok:
Pomału zżywa się z krakowską wszechnicą, która wkrótce stanie się jego Almae Matris.
Jednakże w kolejnym rozdziale "na scenę" wkroczy matka brata Bernarda - protektora i mentora Iva -
Mirta. Tym samym, cofniemy się aż do drugiej połowy piętnastego wieku.

serdecznie pozdrawiam
Lu :rosa: cile

Ps. bardzo przepraszam za moją indolencję w "magicznej" sztuce poprawnego wstawiania linków, niby teoretycznie wiem, ale... :sorry:
jeszcze spróbuję przy tym pomajstrować :myśli:
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Gorgiasz
Moderator
Posty: 1608
Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51

Re: "W cieniu arkad"(12)

#5 Post autor: Gorgiasz » 11 gru 2015, 20:19

Rzeczywiście, tekst ma wartość edukacyjną. Dla młodych to przecież historia. A w tym wypadku ciekawie i żywo opowiedziana i - jak rozumiem - z pierwszej ręki, co jest szczególnie cenne.
Miała miała nadzieję, że zatrzyma rozpędzony samochód.
Powtórzenie.

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: "W cieniu arkad"(12) Łucja i jej porachunki

#6 Post autor: Lucile » 30 gru 2015, 19:53

Przepraszam za zbyt długie milczenie - (ot proza życia) ;)
Dziękuję za czytanie i komentarze :)
Gorgiaszu - powtórzony wyraz wyrzuciłam

pozdrawiam - prawie już sylwestrowo - życząc (pomimo wszystko) dobrej zabawy

Lu :rosa: cile
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

Re: "W cieniu arkad"(12) Łucja i jej porachunki

#7 Post autor: Alicja Jonasz » 30 gru 2015, 21:03

Czytam każdą część z zainteresowaniem i uczę się. Historii, ale przede wszystkim sposobu prowadzenia narracji. Pozdrawiam:)
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: "W cieniu arkad"(12) Łucja i jej porachunki

#8 Post autor: Lucile » 31 gru 2015, 17:12

Witaj Alicjo,
jakie miłe słowa w ostatnim dniu roku - bardzo dziękuję :rosa:

Ja także czytuję Twoje teksty. Szczególne upodobanie znalazłam w opowieściach o kredkach - czerwonej i żółtej - czekam na inne kolory :)

Z życzeniami wspaniałego Nowego Roku, we wszystkich kolorach tęczy :vino:

Lucile
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

Re: "W cieniu arkad"(12) Łucja i jej porachunki

#9 Post autor: Alicja Jonasz » 31 gru 2015, 17:29

Ja również pozdrawiam:) Niech nadchodzące dni przyniosą Ci jak najwięcej słów trafiających do ludzkich serc:) Napisałam jeszcze o niebieskiej kredce, ale nie czas wstawiać, niech sobie opowieść poleży w szufladzie:)
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: "W cieniu arkad"(12) Łucja i jej porachunki

#10 Post autor: skaranie boskie » 30 sty 2016, 19:22

Dawno nie było Łucji i oto wraca mocnym uderzeniem.
Interesujący tekst, choć trochę nie pasujący do cyklu tematem, ale to już sprawa Autorki.
Pozwolę sobie jedynie zaproponować jej dokładne przeczytanie, celem dopisania kilku brakujących literek. :)
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

ODPOWIEDZ

Wróć do „W cieniu arkad”