"W cieniu arkad"(13) Ivo i jego immatrykulacja

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

"W cieniu arkad"(13) Ivo i jego immatrykulacja

#1 Post autor: Lucile » 04 sty 2016, 23:14

od poczatku

w poprzednim odcinku

Rozdział XIII

Kraków - pierwsza połowa szesnastego wieku
Ivo i jego immatrykulacja


Przeniesienie się do bursy Jerozolimskiej* to był dobry pomysł. Tu miał dla siebie nieco więcej spokoju - a co ważniejsze – prywatności. W tej, oraz mieszczącej się obok bursie Filozofów*, mieszkali chłopcy, którzy przyjechali pobierać nauki w krakowskim uniwersytecie, z różnych stron środkowej Europy. Wśród mieszkańców bursy Filozofów przeważali przybysze z północnych części Rzeczypospolitej*.
Izba, w bursie Węgierskiej*, za którą niegdyś z góry zapłacił, całkiem mu obrzydła. Burdy wywoływane przez zbuntowanym żaków przeciw, jak twierdzili, niesprawiedliwym oraz nadmiernie apodyktycznym rządom seniora Jana, stały się zbyt uciążliwe. Miał tego dosyć, więc nie czekając aż minie termin wynajmu nędznej nory, przyklejonej do głównego budynku bursy, przeniósł się do domu mistrza Stefana. Kiedy, ku ich wielkiej radości, okazało się, że jego żona Rózia jest brzemienna, zamieszkał w pobliżu głównych uczelnianych budynków.

Tym bardziej, że manuskrypt starannie zawinięty w szary, lniany, nie wyróżniający się kawałek płótna, ciągle był przy nim. I ciągle jeszcze nie znalazł odpowiedniego miejsca ukrycia tego skarbu. A wczoraj, zarobiwszy, a tak prawdę mówiąc „zdobywszy”, dzięki zaradności, a także łaskawości muratora Stefana, którego przez ponad rok był pomocnikiem, pieniądze na czesne i utrzymanie, wpisał się na Wydział Artium oraz postarał się - wniósłszy odpowiednią opłatę - o miejsce właśnie w bursie Jerozolimskiej.

Z dumą patrzył, jak jego imię - Ivo z Lewoczy - zostaje wpisane do Albumu Studiosorum Universitatis Cracoviensis*. Już nie mógł się doczekać, kiedy włoży nową tunikę, widomy znak przynależności do żakowskiej braci. Żona majstra Stefana, zwana przez niego ciotką Rozalią, pomogła mu w sprawieniu nowej, stosownej do jego obecnego stanu, garderoby. Na ten żakowski ubiór składała się: biała koszula, ciemnozielone obcisłe spodnie, tego samego koloru kaftan z długimi rękawami, mycka na głowę oraz - z czego był bardzo dumny – germak, krótka, czarna tunika.

Pomału spełniały się jego marzenia, jak również plany nieodżałowanego brata Bernarda. Był wdzięczny za każdą chwilę z nim spędzoną, za jego nauki, wskazówki i cenne rady. Na zawsze zapamiętał prawie każde słowo z lekcji udzielanych przez mądrego mnicha. Były jego drogowskazem. Przypomniał sobie co mu powiedział, pewnego wiosennego dnia, kiedy siedzieli – jak to mieli w zwyczaju - nad bystrym nurtem Dunajca. Bernard, ucząc go łaciny, przytoczył fragment mowy Stanisława ze Srabimierza*, którego uczone wykłady, przepisywane były w klasztornym scriptorium.
...Mirabilis enim est ista scientia, confortata est, et non potero ad eam nisi invamine Dei. Inquam mirabilis ratione profudditatis, mirabilis ratione universitatis, mirabilis ratione effectus […] Est mirabilis ratione effectus, nam aperit os mutorum et linquas infantium facit disertas*.

Wsunął rękę pod koszulę, dotykając pierścionka*, który nawleczony na rzemyk zawiesił sobie na szyi, jeszcze w Lewoczy, jedynej pamiątki po mamie i tamtejszym, na zawsze utraconym, życiu. Nie rozstawał się z nim, traktując jak drogocenny i szczęśliwy amulet.

Był tu, w mieście swojego nigdy nie poznanego ojca i kto wie, czy to właśnie on, Ivo, nie wypełni niezrealizowanego zamiaru rodzica - przekreślonego przez niefortunny wypadek - nauczania na uniwersytecie, którego sława zataczała coraz szersze kręgi. Upadek z konia w Lewoczy, który w rezultacie spowodował śmierć ojca, przyczynił się do sprowadzenia na ten świat jego, Iva. - Nasze życie jest nieprzewidywalne, dziwnie. I w jakiej mierze to my jesteśmy jego sternikami, a nie tylko marną łupiną, bezładnie miotaną po wzburzonym morzu pobytu na ziemi, kto wie?

Coraz częściej jego myśli kierowały się w stronę nieznanej polskiej rodziny. Właściwie nic o niej nie wiedział i nie miał pojęcia, jak i gdzie jej szukać. A nawet jeżeli odnajdzie, to prawdopodobnie i tak będzie dla nich obcy. Najpewniej, w ogóle nie wiedzą o istnieniu krewniaka, w którego żyłach płynie nie tylko polska, ale i słowacka krew. W Lewoczy, jak również w Czerwonym Klasztorze, tymi sprawami nie zaprzątał sobie głowy. Miał inne zmartwienia i kłopoty. Chęć odnalezienia swoich polskich korzeni wzbudził w nim dopiero brat Bernard, a wysławszy go do Włoch, również poznani tam Polacy.

Jego droga do miejsca, w którym się nareszcie znalazł, właściwego - teraz był tego pewien - była długa i najeżona przeciwnościami.

Mając taki bagaż doświadczeń, był także o kilka lat starszy od tych nieopierzonych gołowąsów, którzy dopiero co wyfrunęli z rodzinnego gniazda. Wielu z nich, zachłysnąwszy się nagle uzyskaną swobodą, bezsensownie trwoniło czas oraz siły na głupstwa. Nic więc dziwnego, że seniorzy w bursach przejmowali rolę opiekunów i konsekwentnie starali się wyegzekwować wykonywanie przez nich obowiązków oraz zadań, dla których przecież tu się znaleźli – zdobywaniu wiedzy. Jednak, nie czuł się inny - dzięki Bogu, w dalszym ciągu wyglądam młodo - ani jakoś specjalnie odizolowany. Chętnie wtopi się w ich społeczność, no, może będzie tylko bardziej stateczny, a już z pewnością pilniej przykładający się do nauki.

Niedługo miną dwa lata, od kiedy - dzień w dzień - jako jeden z gromady robotników, pracował w Collegium Maius. Dobrze poznał to miejsce. W przeciwieństwie do większości zatrudnionych tu murarzy, kamieniarzy, piaskarzy, cieśli, stolarzy, malarzy, wozaków oraz wielu innych, miał oczy szeroko otwarte, chłonąc oraz ucząc się obyczajów toczącego się - w obrębie arkadowego dziecińca - życia. Życia, do którego, miał taki zamiar i niezmąconą nadzieję, kiedyś przystąpi. Przychodził równo ze wschodem słońca i obserwował zaspanych żaków, którzy z ociąganiem, ziewając, wchodzili do parterowych lektoriów, gdzie odbywały się nauki – lekcje. Oczywiście, byli i tacy, co z radością wypisaną na twarzach, spieszyli, by zająć lepsze miejsce, bliżej okien, bowiem, szczególnie w zimie i w pochmurne dni, w lektoriach było ciemno. Z tego powodu lekcje odbywały się w rytmie wschodu słońca – w lecie wcześniej, w zimie później. Ta harmonia, zgodna z naturalnym ładem ustanowionym przez Stwórcę, dla Iva była piękna.

Pracując przy rozbiórce, jednego ze starych, zniszczonych budynków, już od wczesnego rana, czasami aż do wieczora, nie skupiał się tylko na tych, wprawdzie ciężkich, ale nudnych, więc nie absorbujących umysł, czynnościach. Był bacznym obserwatorem. Toczące się tu życie bardzo mu odpowiadało. Nieco przypominało spokojny, niezmienny, z góry ustalony porządek w Czerwonym Klasztorze. I tam i tu czuł się bezpieczny, niemalże szczęśliwy. Znajomość, a z upływem czasu zażyłość z budowniczym Stefanem, sprzyjała i pogłębiała lepsze poznanie tego miejsca. Był już pewien, że właśnie tu znajdzie rozwiązanie swoich problemów, oraz przynależne mu miejsce z życiu. - Bo przecież gdzieś ono dla każdego jest, trzeba tylko umieć je właściwe rozpoznać – dobrze zapamiętał nauki brata Bernarda.

A, że to miejsce jest dla niego, wyczuwał - z każdym dniem - coraz wyraźniej.

Stefan chętnie opowiadał mu o sobie i pracy, którą lubił. Zapytany przez Iva, jak trafił do Kolegium Większego, przyznał, że stało się to za sprawą uniwersyteckiego prokuratora, Mikołaja z Koprzywnicy, który najął go do pracy przy rozbudowie uniwersyteckich budynków, dobrych kilka lat temu, oraz mistrza Marka, u którego uczył się zawodu. .
- Fach muratora doskonaliłem pomagając znanemu w mieście budowniczemu Markowi przy budowie „rondla*”, ważnego umocnienia, stanowiącego uzupełnienie Floriańskiej Bramy. Tak dobrze nam szło, że kiedy Markowi zlecono prace przy przebudowie i rozbudowie narożnej kamienicy, zwanej domem Pęcherza*, zabrał mnie ze sobą. W ten sposób przekroczyłem szanowne progi krakowskiej wszechnicy, wprawdzie jako murarz, ale mój – świętej pamięci - brat był tu scholarem. - Na chwilę twarz Stefana zmarkotniała, ale już po chwili spojrzał z uśmiechem na wpatrzonego w niego rozmówcę.
- Spójrz Ivo, ten zębaty szczyt nad aulą, to nasze wspólne dzieło*. Widzisz, jak pięknie prezentuje się fasada budynku i od dziedzińca i od ulicy. Pracowałem przy jego rozbudowie, więc ja też przyczyniłem się do nadania dostojnego, pięknego w swej prostocie, wyglądu Collegium Theologicum. - W głosie Stefana brzmiała duma.

Zatoczył spojrzeniem po arkadach dziedzińca – chyba zgodzisz się, że istotnie nadano mu, jak mówił mój uczony brat, in forma pulchra pro honestate ac utylitate. Ale, jak to w życiu bywa, nic nie trwa wiecznie i niestety, nasza harmonijna dotąd współpraca z Markiem zakończyła się w tysiąc pięćset dziewiątym roku, burzliwie i bardzo nieprzyjemnie. - Wesołe zazwyczaj oczy Stefana posmutniały. - Dlaczego tak jest, że nawet najlepszych przyjaciół mogą skłócić pieniądze? Spór, który nas poróżnił, dotyczył kilku spraw, ale głównie chodziło o należne mi - i nigdy nie wypłacone - dwa floreny, nie mówiąc już o zabraniu moich naczyń oraz narzędzi wartych całego florena. No i jeszcze spór o czeladnika. Przecież to jasne, że racja była po mojej stronie. I tak to, od słowa do słowa, rozstaliśmy się w gniewie, a Marek, mój wspólnik - wydawało się, że również przyjaciel - ostatecznie zrezygnował z pracy przy rozbudowie Kolegium Większego.

- Hej, nie widzisz, że taczki są prawie puste? Nie nająłem cię abyś się obijał. - Skarcony pomocnik spojrzał z wyrzutem, nie na majstra, a na Iva. Ten, z jego miny wywnioskował, że ta nadzwyczajna łaskawość, jaką obdarzył go ich przełożony, nie jest dobrze widziana przez pozostałych robotników. - Muszę uważać, przychylność Stefana jest dla mnie bardzo cenna, ale nie mogę robić sobie wrogów. - Ivo wolałby powrócić do pracy, ale Stefan powstrzymał go, łapiąc za ramię.
- Ivo, jeżeli masz zająć miejsce Pawła, do którego mam coraz więcej zastrzeżeń i zostać moim głównym pomocnikiem, to o pewnych sprawach, w szczególności planach budowlanych, powinieneś wiedzieć. A Pawłem i pozostałymi nie przejmuj się, już im powiedziałem, że jesteś moją „prawą ręką”. - Dla swojego i manuskryptu bezpieczeństwa miałem nie rzucać się w oczy. – Ten nagły awans wcale go nie ucieszył. Wprost przeciwnie, obawiał się, że przysporzy tylko więcej kłopotów. Już prawie był zdecydowany oponować, kiedy Stefan pociągnął go za łokieć. Zrezygnowany, posłusznie usiadł na niewielkim kamiennym murku.

Jeżeli mamy razem wykonać powierzoną robotę, muszę ci objaśnić na czym będzie polegała. Więc, słuchaj uważnie. Mikołaj z Koprzywnicy, główny uniwersytecki zarządca, zawarł ze mną kilka umów na wykonanie rożnych prac. Dobrze pamiętam, jak się cieszyłem, kiedy w tysiąc pięćset dziesiątym roku zostałem głównym budowniczym uniwersyteckim. A jaki dumny byłem z zawartej ze mą, kilka lat późnej, umowy, w obecności szanownego pana doktora Stanisława Biela* oraz dwóch magistrów Mikołaja Mikosza i Mikołaja z Wrocławia. Nie zapomnę tego dnia. To był wtorek, tuż po świętach Wielkiej Nocy, dwudziestego czwartego marca - tu Stefan zmrużył oczy, jakby dla odświeżenia pamięci i zacytował fragmenty zawartego wówczas porozumienia w sprawie: wybudowania, to jest sporządzenia trzech sklepień, a mianowicie jednego nad komorą, drugiego nad karcerem, a trzeciego nad szyją, wiesz już, że tak nazywamy ten wąski korytarz, łączący dziedziniec z ogrodem? – Spojrzał na Iva, jakby chciał się upewnić, ze ten wie o co chodzi i kontynuował - jak również wybudowania muru w wymienionej szyi, pod gankiem, przed izbami i karcerem. Dalej moje zobowiązanie obejmowało: usunięcie i wywiezienie wydobytej ziemi i gruzu, umieszczenie i założenie niektórych drzwi i okien... Za tę robotę dostałem całkiem niezłą zapłatę, będzie jak znalazł, kiedy, jak Bóg da, powiększy nam się rodzina - radosny uśmiech rozjaśnił skupioną twarz Stefana. - A niedawno umówiłem się, że razem z dobranymi pomocnikami, z których ty będziesz najważniejszy, wykonam dalsze prace za osiem grzywien i pięć groszy. Teraz wiesz do czego będziesz mi potrzebny? Przed nami jeszcze dużo roboty, ale już ją rozplanowałem – najpierw do końca rozbierzemy tę starą ścianę i dwa niepotrzebne już mury; jeden w środku pod przyszłą biblioteką, a drugi nad drzwiami do mieszkania śp. doktora Bernarda z Biskupiego*. Szybko musimy przywieźć piasek, cegły oraz wapno, które umieścimy w przygotowanej już „wapiennicy”, gdzie będziemy go przygotowywać, czyli „gasić”. Kiwasz głową, więc wiesz na czym ta robota polega, podobasz mi się chłopcze, nie boisz się pracy, będą z ciebie ludzie. Myślisz, że nie widzę, jak spoglądasz na uczących się tu żaków? Pewno marzysz by znaleźć się po drugiej stronie, jako jeden z tych studiujących, co? Kto wie Ivo, kto wie, widzi mi się, że bardziej tam pasujesz. Ale, póki co, posłuchaj ile jeszcze roboty przed nami. Wybudujemy grubą, solidną ścianę, oraz drugą poprzeczną i na nich oprzemy sklepienie nad wielką salą. To bardzo ważne, bowiem biblioteka musi mieć solidną podstawę. A jeszcze za dodatkowe sześć grzywien mamy sporządzić sklepienie nad piwnicą, przed mieszkaniem doktora Bernarda.

Dla Iva już samo wspomnienie imienia zmarłego opiekuna było bardzo bolesne. Przymknął oczy i przeżegnał się.

- Czyżbym pomylił się co do ciebie? Wystraszyłeś się ogromu pracy, a to dopiero początek, słuchaj uważnie, bo razem będziemy realizować te plany i czas pokaże, czy podołamy – majster Stefan kilkakrotnie pokiwał głową. - Istotnie dużo tego, ale razem z tobą, Jakubem, Pawłem, Janem, i jeszcze kilkoma pomocnikami, damy radę. A ja przecież nie jestem takim skąpcem, za jakiego niektórzy mnie mają. Całkiem uczciwie dzielę się z wami zarobkami. Chociaż i tak wiem, że niektórzy szepcą po kątach, iż bogacę się ich kosztem. Czy nie jest tak? - Ivo pogrążony w myślach, bezwiednie potakiwał. - Słuchaj chłopcze - te wszystkie prace musimy wykonać, zanim zabierzemy się za budowę samej biblioteki. A ta będzie piękna, wsparta na pięciu przęsłach, każde przeogromne, a środkowe największe. Pomiędzy nimi zbudujemy łuki, które, już to widzę, nadadzą sali monumentalności, tworząc coś na kształt kopuły z gwiaździstym sklepieniem. Naprawdę będzie piękna. Czy też to widzisz?

Ivo z radością przychodził do Collegium Maius i sumiennie wykonywał powierzane obowiązki. Uważnie wszystko obserwował, poznając tutejsze życie i obyczaje, zarówno uczącej się tu młodzieży, bakałarzy, doktorów, jak i profesorów. Szczególnie interesowało go życie kolegiatów – czyli tych szczęśliwców, którzy mieli prawo tu mieszkać. Bywał również w lektoriach, gdzie od bladego świtu - jak tylko słońce rozświetliło mrok parterowych sal - uczyli się żacy. Kilka razy wywoził z jednego z tych pomieszczeń, składowane tam, obrobione kamienie i cegły. Dowiedział się, że tę obszerną izbę nazwano - lektorium Platona. Nazwisko tego starożytnego greckiego filozofa, dzięki naukom brata Bernarda, nie było mu obce.

Bursa Jerozolimska była blisko, tuż za ogrodem profesorskim*, który jednak niemalże doszczętnie został zdewastowany, podczas wyburzania starych budynków i przygotowywania miejsca na nową, dużą, z rozmachem zaprojektowaną bibliotekę. W północnym kącie pozostały tylko nieliczne grządki warzywniaka, gdzie Ivo znalazł kiedyś kilka chudych marchewek i dwie cebule nadające się do zjedzenia. On sam, w niemałym stopniu, przyczynił się do zniszczenia ładnego, urodzajnego niegdyś ogrodu, służącego wszystkim kolegiatom, bo czyż, całymi dniami, nie wywoził tu gruzu, aż urosła wielka hałda? Wprawdzie później, na polecenie majstra Stefana, wraz z wynajętymi wozakami załadowali go na podstawione wozy i wywieźli daleko, poza miejskie mury, w pobliże stojącej tam szubienicy*, ale zdewastowaną przestrzeń - na razie - nie zagospodarowano.

Przyzwyczaił się do fizycznej pracy, dłonie miał teraz twarde i nie straszna mu była rozbiórka starych murów, pełnych dużych, ostrych kamieni i cegieł. Powierzone prace wykonywał starannie, bez szemrania, więc coraz częściej wyznaczano go do tej roboty. Dopiero później, kiedy kilka razy w rozbieranych budynkach natrafiono na ukryte tam - większe, lub mniejsze - skarby, chętnych do tej „rozbiórkowej roboty” przybywało. Często pracował sam, bowiem wszyscy wiedzieli, że nie potrzebny jest nadzór. To mu odpowiadało, bowiem postanowił tu, w Collegium Maius, ukryć fragmenty manuskryptu, które udało mu się przywieźć z Włoch. Jeszcze nie zdecydował gdzie je ukryje, chociaż najwłaściwsze wydawały się mury przyszłej biblioteki. Może mógłby, w sekrecie, zbudować niewielki schowek? Nie będzie to łatwe, ale gdyby do tajemnicy dopuścić majstra Stefana, powinno się udać. Komuś przecież musi zaufać! Rozważał także inną możliwość. W związku z budową biblioteki, potrzebowano dużo wody, więc planowano zbudować nową studnię na środku dziedzińca*. Jej budowę zlecono Piotrowi Szelągowi i Maciejowi Studziennikowi, krewniakowi Stefana, z którym zdążył wejść w bliższą zażyłość. Zatem zastanowi się, gdzie, jak i kiedy zbuduje odpowiedni schowek. Jeszcze nie zdecydował, ale te plany wydały się całkiem realne.

On, jako uczeń i strażnik spuścizny brata Bernarda, zdobi to. Musi być tylko cierpliwy, pracowity, cichy, sumienny, a co ważniejsze nikomu nie wchodzić w drogę.

Pewnego późnego popołudnia, właściwie wieczoru, bo długie cienie już kładły się na kamieniach dziedzińca, kiedy w pobliżu nie było majstra Stefana, wyrzucając gruz i śmieci zebrane pomiędzy dwoma niskimi, na wpół rozebranymi ścianami, obok mieszkania doktora Bernarda, natrafił na spore zagłębienie w grubszej ze ścian. Było na wpół przykryte spróchniałą deską. Odsunąwszy ją, zobaczył dużą miedzianą puszkę z pokrywą. Już wiedział, że udało mu się trafić na kolejny „skarb”, których – ukrytych gdzieś w tych starych, na pół rozebranych budynkach – według szeptem powtarzanych wiadomości, było kilka. Uważnie rozejrzał się dookoła. Nikt, jak do tej pory, nie zwrócił uwagi na jego poczynania. Zastanawiał się co ma zrobić. Kusiło go, tak bardzo kusiło, aby natychmiast sprawdzić co tam jest i samemu zadecydować, jak ma postąpić. Wiedział, że to byłoby niezgodne z tym, co tyle razy powtarzali przełożeni. Kiedy kątem oka zauważył, że za jedną z kolumn wschodniej arkady, ktoś przystanął i patrzy w jego kierunku, nakazując sobie spokój, przesunął deskę na pierwotnie miejsce, maskując znalezisko. By nie wzbudzać podejrzeń, nie spojrzawszy więcej w tę stronę, ujął uchwyty taczki i nieśpiesznie potoczył je w kierunku ogrodu.
Dzień miał się ku końcowi, więc postanowił, że póki co, nie powie nic nikomu. Najlepiej będzie, jak dopiero nazajutrz zdecyduje co robić. Na podjęcie decyzji będzie miał całą noc, a przecież wiadomo, że to ranek przynosi najlepsze rozwiązania. Tak twierdził jego mądry nauczyciel - ważne decyzje podejmuj rankiem następnego dnia, bowiem noc, a raczej dany sobie czas na przemyślenia, przyniosą najwłaściwsze rozwiązanie.

Pierwsza myśl, jak przyszła mu do głowy, po prawie bezsennej nocy, była taka – czy to nie jest jakiś szczególny znak. Znalazłem ten skarb tuż obok mieszkania imiennika mojego dobroczyńcy. Może nawet on sam wskazał to miejsce, jak gdyby mówił: Ivo, oto twoja szansa, możesz odmienić swoje życie – zaraz jednak ogarnął go wstyd. - Przecież to zwykła kradzież i nijak się ma do nauk opiekuna. Nie wystarczy, ze zabiłem człowieka? I co z tego, że nieumyślnie, że zostałem zaatakowany, że musiałem się bronić. Mam jeszcze zostać złodziejem? - Przestraszył się tych myśli – najlepiej będzie, jak przy śniadaniu opowiem o wszystkim Stefanowi. A może w tej puszcze nic nie ma, przecież nawet tam nie zajrzałem? No dobrze, zrobię tak, zobaczę co tam jest i dopiero wtedy opowiem o znalezisku majstrowi. Tak, tak będzie najlepiej.

Uspokojony podjętą decyzją, nie czekając aż wstaną domownicy, zajrzał do kuchni, zgarnął leżący w koszyku podpłomyk i zdecydowanym krokiem pomaszerował do Collegium Maius.

Jakież było jego zdziwienie, kiedy dotarłszy na miejsce, zobaczył dwóch robotników, Jana i Tomasza, pochylonych nad „jego” miedzianą puszką. Zawahał się. Tych dwóch rosłych osiłków już wcześniej miało do niego pretensje, o – nieuzasadnioną ich zdaniem – nadzwyczajną łaskawość budowniczego Stefana. Schował się za nierozebranym fragmentem muru przylegającym do Izby Wspólnej i czekał na rozwój sytuacji. - Przynajmniej ten problem mam z głowy – aż zdziwił się, że zdjęcie z niego odpowiedzialności za ujawnienie znaleziska, przyniosło mu ulgę. Ale, oczywiście, bardzo był ciekaw co to za skarb? Cenny? Położył się więc na niewysokim murem, uważnie rozejrzał dookoła i stwierdziwszy, że nie ma nikogo, podczołgał się bliżej.

- Daj, ja jestem mocniejszy w rękach – roślejszy Jan usiłował wyrwać Tomaszowi puszkę. - Ale to ja wczoraj zobaczyłem co kombinuje ten słowacki przybłęda. Miałem szczęście, że mnie nie zauważył, ale i ty masz szczęście, bo kiedy sobie w końcu poszedł, było już ciemno, a ja nie chciałem zapalać ognia, by nie zwrócić niczyjej uwagi, więc rzuciłem tam tylko swoją łopatę, aby wiedzieć gdzie szukać i gdybyś się nie napatoczył, zgarnąłbym sam, to co w niej się znajduje.
- Jednak, to ja mam znajomości u żydowskich kupców i handlarzy. Jak myślisz, dałbyś sobie radę ze spieniężeniem zawartości, przecież słyszysz jak dźwięczy, kiedy się nią potrząsa. - W tym momencie od wyrywanej wzajemnie puszki odpadło wieko, a jej zawartość wysypała się. Wszyscy trzej patrzyli, jak urzeczeni. Po gruzowisku toczyły się, błyszczące we wstającym słońcu, klejnoty: pierścienie, naszyjniki, obrączki, fibule, bransolety i złote monety. Zafascynowany tym widokiem Ivo, już miał zamiar wyjść ze swojej kryjówki, jednak rozsądek zwyciężył – przecież w obliczu takiego majątku, któremuś z tej dwójki mógłby przyjść do głowy pomysł pozbycia się kolejnego pretendenta do skarbu.

Od kilku miesięcy, wszyscy pracujący przy rozbiórce budynku, przylegającego do Stuby Communis chodzili jak podminowani. Po znalezieniu trzeciego skarbu, natrafiono na następne bogate znalezisko. To rozbudziło apetyty na szybkie wzbogacenie się. Robotnikom w poszukiwaniach pomagał nawet zaprzyjaźniony strażnik miejski, którego wysyłali do żydowskich kupców, aby dowiedział się o wartości poprzednich skarbów, a przede wszystkim o warunkach oraz sposobie ich spieniężenia. Do tej pory, za znalezienie i oddanie prokuratorowi uniwersyteckiemu, tego co odkryto w Collegium Większym, znalazcom wypłacano niewielkie nagrody*. To zaostrzało apetyty na szybkie wzbogacenie się i jedni drugim patrzyli na ręce.

Tomasz i Jan rzucili się do zbierania rozsypanych klejnotów. To nie było łatwe zadanie, bowiem część z nich wpadła do szczelin w sporej stercie połamanych cegieł, kamieni i kafli pomieszanych z drobniejszym gruzem i śmieciami.
- A bodajbyś sczezł! Musiałeś tak mocno ciągnąć! Lada chwila przyjdą inni i szlag trafi nasze bogactwo. - Rozzłoszczony Tomasz nerwowo rozgrzebywał gruzowisko.
- To ciebie niech jasny szlag trafi, zamknij się i zbieraj co się da. Musimy szybko się uwinąć, jeżeli chcemy coś z tego mieć. Nikt nas nie może zobaczyć, przecież wiesz, że to gardłowa sprawa!

Bacznie obserwujący tę scenę Ivo, zobaczył wchodzącego na dziedziniec, od północnej strony, murarza Jakuba. Przywarł do muru. Lepiej, by nikt nie wiedział o jego obecności. Bez wątpienia, zechcą wplatać go w tę awanturę. Na szczęście murek, za którym się ukrył, ciągnął się aż do ogrodu profesorskiego. Ostrożnie, cofając się na czworakach, dotarł w miejsce, które bujnie porastały wysokie chwasty. Dopiero tutaj wyprostował się. Po chwili zdecydował, że ulicą Żydowską obejdzie budynki Izby Wspólnej oraz Auli. Obierając taką drogę, wejdzie na dziedziniec tą samą bramą co Jakub. Uda, że dopiero teraz przyszedł do pracy.
Kiedy znalazł się pod arkadami i zobaczył Jakuba nerwowo gestykulującego, zaś Jana i Tomasza patrzących na niego bykiem, spode łba, odruchowo wsunął dłoń pod koszulę, chcąc dotknąć swojego talizmanu. Z przerażeniem stwierdził, że na rozwiązanym rzemyku, zaplątanym w tasiemce koszuli, nie ma pierścionka!

W jednej chwili wszystko przestało być ważne. Co tam jakieś skarby, pieniądze, bezpieczeństwo, manuskrypt, poprawa bytu – nic to!

Pierścionek, gdzie jest pierścionek – musi go odzyskać!

------------------------------------------------
* Bursa zwana "Jeruzalem" powstała w latach 1453 - 1456, z fundacji Zbigniewa Oleśnickiego. Był to jednopiętrowy, kamienno - ceglany budynek, wzniesiony na planie kwadratu, z czterema wykuszami w narożnikach oraz wewnętrznym dziedzińcem. Posiadała własną kuchnię, bibliotekę, kaplicę oraz pokoje dla 100 studentów i seniora - przełożonego bursy. Wg legendy jej nazwa pochodzi od niespełnionego ślubowania kanclerza - pielgrzymki do Ziemi Świętej. W zamian za niedotrzymane śluby, ufundował bursę dla krakowskiej Wszechnicy. W 1841 r. budynek ten, wraz z przylegającą doń bursą Filozofów, spłonął. Dzisiaj w tym miejscu stoi neogotycki gmach Collegium Novum. W Muzeum UJ przechowywana jest tablica bursy Jerozolimskiej - znakomity przykład krakowskiej, piętnastowiecznej rzeźby kamiennej - z odpowiednim łacińskim napisem.

* Biskup płocki Andrzej Noskowski, były student krakowskiego uniwersytetu, jest fundatorem bursy Filozofów. 15 października 1558 r. wydał dokument fundacyjny, w którym określił jej przeznaczenie i przywileje, m.in. dwadzieścia, to jest połowa miejsc w bursie została zarezerwowana dla studentów z diecezji płockiej, wyznaczonych przez kapitułę katedralną w Płocku i kolegiacką w Pułtusku. Studenci z Mazowsza mieli także zapewnione wyżywienie. Pozostałe miejsca miały być obsadzane przez krewnych fundatora, lub ludzi mu przydatnych.

* Kilka stuleci później, w 2003 roku, kiedy Łucja była kuratorem wystawy "Andrzej Noskowski - biskup renesansu", w Bibliotece PAU i PAN w Krakowie znalazła pergaminowy dokument w języku łacińskim, z podpisem króla Zygmunta Augusta, sporządzony 12 stycznia 1559 r. Zygmunt August król Polski zatwierdza nadania przez Andrzeja Noskowskiego biskupa płockiego na rzecz Bursy Filozofów w Krakowie sumę 10 000 florenów, zapisaną w formie wyderkafu na żupach wielickich wraz z rocznym czynszem od tej sumy w wysokości 400 florenów. Równocześnie król zezwala, aby te sumę, gdy on lub jego następcy zwrócą, zarządca bursy wraz z jego magistrami i doktorami Gimnazjum Krakowskiego podjęli i przenieśli w formie wyderkafu na jakiekolwiek dobra ziemskie, czy też miejskie za wiedzą biskupa Noskowskiego, a po jego śmierci - kapituły płockiej, zgodnie z treścią ordynacji tegoż biskupa.

* [...] W Krakowie miała młodzież węgierska, uczęszczająca na Wszechnicę, własną bursę, której rejestr jeszcze obecnie się w Bibliotece Uniwersytetu przechowywa. A tak wielka była frekwencyja młodzieży węgierskiej na tej Wszechnicy, iż od roku 1493 aż do r. 1558 wpisało się ich 1392 w poczet obywateli akademickich [...] - fragment adresu Rektora i Senatu Uniwersytetu Budapesztańskiego do Rektora i Senatu Uniwersytetu Krakowskiego, z okazji jubileuszu 500. odnowienia Uniwersytetu Jagiellońskiego w 1900 r.

* W tej samej Księdze Immatrykulacyjnej, pod rokiem 1491, wpisany jest Mikołaj Kopernik - Nicolaus Nicolai de Turonia (Mikołaj, syn Mikołaja z Torunia).

* Stanisław ze Skarbimierza (ok. 1360 - 1431), pierwszy rektor odnowionego Uniwersytetu Krakowskiego, powołany z rekomendacji królowej Jadwigi. Z rodziną królewską łączyły go bliskie związki. To on był autorem "Sililogium" - wzruszającej mowy ułożonej podczas śmiertelnej choroby królowej, jak również kazania żałobnego, wygłoszonego 19 lipca 1399 r., przy trumnie królowej. Już dwa lata po jej śmierci apelował o rozpoczęcie procesu kanonizacyjnego. Pozytywny finał sprawa ta znalazła dopiero w 1997 r., kiedy to papież Jan Paweł II (również ogłoszony świętym), podczas mszy na krakowskich Błoniach, ogłosił - jedynego w naszej historii, króla- kobietę - świętą. Stanisław ze Skarbimierza odegrał ważną rolę w sporze z Krzyżakami. Wprawdzie na sobór w Konstancji (1414 - 1418) pojechał inny znakomity prawnik, Paweł Włodkowic, to właśnie Skarbimierczyk, jako ekspert prawny króla Jagiełły i znawca prawa kościelnego oraz świeckiego, przygotował uzasadnienie polskiej racji stanu. Miejscowość, w której się urodził, obecnie nosi nazwę - Skalbimierz.

* [...] Cudowna jest bowiem nauka i nie masz do niej innych wrót i przystępu, jak tylko przez wspomożenie Pańskie. Cudowna, powiadam, dla swojej głębokości; cudowna dla swojej powszechności; cudowna dla swych skutków {...}
- cytat z "Pochwały Uniwersytetu na nowo ufundowanego" - mowy Stanisława ze Skarbimierza,

* O historii i odnalezieniu tego pierścionka w Ogrodzie Profesorskim, na początku XXI wieku, patrz przypis 3, w rozdziale II, pt. Ivo z Lewoczy.

* Budowę Barbakanu, zwanego wówczas "rondlem", rozpoczęto jeszcze za panowania króla Olbrachta, który położył pod jego fundamenty kamień węgielny. Ukończenie budowli (wg Miechowity i WQapowskiego), datuje się na sam schyłek XVI w. Nazwa Barbakan przyjęła się pod koniec wieku XIX.

* Kamienicę, zwaną "Domem Pęcherza", zakupiono dla uniwersytetu w 1400 r., realizując zapisy testamentu królowej Jadwigi. Mieszcząca się w niej Aula, od początku była sercem uczelni, miejscem, gdzie przyjmowano wizyty polskich królów - ostatni gościł tu Stanisław August Poniatowski w 1787 r. Ten pierwszy uniwersytecki budynek był długi na 20 metrów, szeroki na 10. Prowadziła do niego brama, wiodąca przez sień, aż na podwórze - dzisiejszy dziedziniec arkadowy. Na I piętrze znajdowała się obszerna sala, do której,tak jak i dzisiaj, prowadziły zewnętrzne, kamienne schody, zwane schodami rektorskimi. Prawdopodobnie z tej kamienicy pochodzą cztery rzygulce (zakończenia rynien w kształcie głowy lwa), dzisiaj umieszczone w czterech narożnikach dziedzińca.

* W 1507 r., mistrz Marek zbudował szczyt nad Aulą, zwieńczony kwiatonami, a dach pokrył dachówką. Mikołaj z Koprzywnicy zapisał: [...] Wymienionemu muratorowi Markowi, za jego prace około szczytu dachu nad wielkim lektorium Kolegium większego, dopłaciłem do rachunku 24 grzywien [..]. Po roku 1510 imię budowniczego Marka znika z zapisków prowadzonych przez Koprzywnicę.

* Stanisław Biel z Nowego Miasta był rektorem w latach 1531 - 1532.

* Obecnie w tej sali, położonej tużąza muzealną kasa (dawnym lektorium Ptolemeusza), znajduje się sala projekcyjna, gdzie wyświetlane są filmy o historii Uniwersytetu Jagiellońskiego.

* Poczatki Ogrodu Profesorskiego sięgają XV wieku. Uprawiano tu warzywa i owoce. W ogrodzie znajdowała się również spora zagroda dla zwierząt gospodarskich. Nie tylko w pierwszej połowie XVI wieku ucierpiał z powodu budowy Librarii. To samo zdarzyło się pod koniec XIX w., kiedy budowano Collegium Witkowskiego. Wtedy znacznie go okrojono i zdewastowano. Do stanu poprzedniej świetności (jednak bez zagrody dla zwierząt) przywrócono go dopiero w 2008 r. Obecnie ogród, jako jedna z nielicznych i większych oaz zieleni w centrum miasta, udostępniony jest dla wszystkich.

* Krakowskie szubienice stały u wylotu ulicy Pędzichów, w północnej części miasta. Obecnie w tym miejscu swoją siedzibę ma Zakład Ubezpieczeń Społecznych (ot, taki chichot historii).

* Od Rynku Głównego, w stronę Collegium Maius, płynął strumień, zasypany przed wiekami. Na dziedzińcu Collegium juz w XV w. znajdowała się studnia, usytuowana bliżej arkad, po zachodniej stronie. Ta obecna, stojąca pośrodku dziedzińca, powstała w 1517 r. Wyłożona była grubymi, dębowymi deskami. Jej kamienne ściany pochodzą z początku XVIII w. W 1900 r. studnie zasypano, a na jej miejscu ustawiono pomnik Mikołaja Kopernika. Po jego przeniesieniu na placyk przez Collegium Witkowskiego, w 1956 roku, studnia otrzymała ocembrowanie z dwóch kręgów czarnego marmuru.

* W sobotę przed Kalikstem, dałem murarzom napiwki z okazji znalezienia przez tych murarzy, pod murem, w izbie mieszkania pana doktora Bernarda niewielkiego skarbu. Przede wszystkim Jakubowi, pomocnikowi, czyli uczniowi murarza, który znalazł wspomniany skarb, dałem 1 grzywnę. Jakubowi Flakowi dałem 30 groszy, innemu Jakubowi Opałce dałem 10 groszy. Stanisławowi Wąsowi i jego żonie, która sekretnie udzieliła mi rady, co do sposobu odebrania pozostałej części wspomnianego skarbu dałem 30 groszy. Samemu majstrowi Stefanowi, dałem jeszcze za fatygę 20 groszy. Marcin Radyminski - "Roczniki Uniwersyteckie".
Ostatnio zmieniony 07 sty 2016, 1:14 przez Lucile, łącznie zmieniany 1 raz.
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Gorgiasz
Moderator
Posty: 1608
Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51

Re: "W cieniu arkad"(13) Ivo i jego immatrykulacja

#2 Post autor: Gorgiasz » 05 sty 2016, 15:15

Jak zawsze dobrze napisane, ale przyznać muszę, że tym razem lektura (szczególnie początkowych partii) jest nieco nużąca; dużo szczegółów, nie zawsze ciekawych dla czytelnika, a dzieje się niewiele. Akcja ożyła dopiero w momencie natrafienia na skarb.
Wprawdzie później, na polecenie majstra Stefana, wraz z wynajętymi wozakami załadowali go na podstawione wozy i wywieźli daleko, poza miejskie mury, w pobliże stojącej tam szubienicy*, ale zdewastowaną przestrzeń - razie - nie zagospodarowano.
- na razie -
- A bodajbyś sczezł! Musiałeś tak mocno ciągnąć! Lada chwila przyjdą inni i szlag trafi nasze bogactwo - rozzłoszczony Tomasz nerwowo rozgrzebywał gruzowisko.
- A bodajbyś sczezł! Musiałeś tak mocno ciągnąć! Lada chwila przyjdą inni i szlag trafi nasze bogactwo. - Rozzłoszczony Tomasz nerwowo rozgrzebywał gruzowisko.
Skulił się w sobie. Lepiej, by nikt nie wiedział o jego obecności. Bez wątpienia wplatają go w tę awanturę, jaka zaraz się zacznie. Na szczęście murek, za którym się ukrył, ciągnął się aż do ogrodu profesorskiego. Ostrożnie, cofając się na czworakach, dotarł w miejsce, które bujnie porastały wysokie chwasty. Dopiero tutaj wyprostował się.
„się”

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

Re: "W cieniu arkad"(13) Ivo i jego immatrykulacja

#3 Post autor: Alicja Jonasz » 06 sty 2016, 19:08

Przeczytałam całość, włącznie z przypisami. Historia Iva wciąga mnie coraz bardziej, a zagadkowe zaginięcie amuletu każe domagać się kolejnej części:)
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: "W cieniu arkad"(13) Ivo i jego immatrykulacja

#4 Post autor: Lucile » 07 sty 2016, 1:03

Alicjo, Gorgiaszu - dziękuję :)

Również zastanawiałam się nad "statycznością" tego rozdziału. Przeważyła chęć przybliżenia powstawania w XV i XVI wieku najważniejszych uniwersyteckich budowli. Marzy mi się taki "historyczny fresk", w sposób przystępny, opowiadający o dziejach naszego najstarszego uniwersytetu. I po części, o ludziach z nim związanych. Wiem, kompetentnych, naukowych opracowań jest wiele, ale nie o to mi chodzi. Przecież mieszam historię z fantazją. Zależało mi na przekazaniu wielu drobnych, ale prawdziwych szczegółów. Stąd ten gąszcz przypisów. Jednak, nie wywiązałam się z tego zadania należycie i - jak widzę, a raczej czytam pomiędzy wierszami - przynudziłam :crach:
Był jeszcze jeden powód takiego, "w zwolnionym tempie", odcinka.
Następny rozdział będzie, aż nadto, nasycony emocjami - tak mi się przynajmniej wydaje.

Pozdrawiam :rosa:
Lucile

Ps. dziękuję za wychwycenie błędów. Gorgiaszu, jak zwykle, jesteś niezawodny. Poprawię, a nad natrętnym "się" popracuję. Na razie nic madrego nie przychodzi mi do głowy
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

ODPOWIEDZ

Wróć do „W cieniu arkad”