"W cieniu arkad"(14) Łucja i powrót "tego całego zła"

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

"W cieniu arkad"(14) Łucja i powrót "tego całego zła"

#1 Post autor: Lucile » 07 sty 2016, 2:02

od poczatku
w poprzednim odcinku

Rozdział XIV

Nowy Targ – szóste dziesięciolecie dwudziestego wieku

Łucja i powrót „tego całego zła”

Wydawało się, że po niespokojnych, burzliwych trzech latach, które powinna poświęcić na naukę, zdanie matury oraz podjęcie decyzji, jakie wybrać studia, właśnie tu, w Opolu, znajdzie spokój, a „wykoślawione” życie wróci na bezpieczne, prawidłowe tory. W Nowym Targu staczała się po równi pochyłej. Naturalny bunt, nieuznawanie autorytetów, które - w okresie dojrzewania - cechuje wszystkich, no prawie wszystkich, młodych ludzi, u niej przybrał krańcową formę. Czuła się naznaczona, gorsza, niepewna oraz zewsząd wypatrująca zagrożenia. Odnosiła wrażenie, że wszyscy dookoła mają za złe – co, nie umiała zdefiniować - jej odmienność? Nocami, w sennych koszmarach, widziała dziwne, wykrzywione twarze, które czarnymi dziurami, szydziły z niej. Śniła tylko trzy, takie same, powtarzające się w męczących cyklach, sny. Wstawała zmęczona, przygnębiona. Coraz gorzej układały się stosunki z rodzicami i rodzeństwem. Już nie rozumiała swoich rówieśników, byli naiwni, dziecinni, zajęci sprawami, do których ona - po przekroczeniu „progu” - nie miała już serca. Oddalała się od wszystkich, nieprzystosowana, pełna zahamowań, zbuntowana. Przed sobą widziała szaro-burą nicość, a los, fatum, czy to, co tam jest, na każdym kroku szczerzyło zębiska. W ludziach dostrzegała zło. I ona też była zła. Nieufna, nieszczęśliwa, wycofana, pragnąca zemsty. Zemsty, a może raczej zadośćuczynienia, za to, że – wbrew woli - odebrano jej honor, beztroskę i nadzieję. Na to, nie dawała zgody. O tych zatruwających duszę uczuciach, nie mogła powiedzieć nikomu. Przecież to sobie już dawno nakazała. Wprawdzie, tamten straszny wieczór był nadal bolesną, nie zabliźnioną raną, ale już codziennie nie rozdrapywała wspomnień. To nie znaczy, że nie nosiła w sobie goryczy oraz chęci zemsty.

Nie była już tą, czasami nieposłuszną, dziewczynką, nieco dziwną oraz, niestety, łatwo przyciągającą kłopoty. Na dodatek, z tymi niezrozumiałymi stanami odklejania się od rzeczywistości, zawieszania w swoistym „międzyczasie – niedoczasie”, tak, że trzeba było nią mocno potrząsać, by przegonić pustkę z nieobecnego spojrzenia, nikt nie umiał sobie poradzić.

Dziwadło, istny opaczniok, skąd się wziął taki odmieniec – słowa, z których już nic sobie nie robiła, coraz częściej padały pod jej adresem.

Wagarowanie stało się normą, zaczęła również palić papierosy. Oczywiście, nie miała na nie pieniędzy, ale przecież są inne sposoby. Można je niezauważenie podbierać u taty, a nawet wybierać drobne z portmonetki mamy. Czemu nie? Byleby tylko nie zostać przyłapaną Mijanie się z prawdą, różne mniejsze i większe kłamstewka stanowiły normę – przecież nie mogła szczerze odpowiedzieć na, coraz częściej, zadawane pytanie – Łucjo, co się z tobą dzieje, dlaczego jesteś taka, o co ci chodzi, itp.

Nikt do niej nie miał „klucza”, a ona nie potrzebowała nikogo. Zapadała się w sobie, jednocześnie budując mur bezpieczeństwa, własnej przestrzeni powietrznej - co najmniej sześćdziesięciu centymetrów wokół siebie. - Nigdy, nikomu nie pozwolę przekroczyć tej granicy.

Za sobą miała doświadczenie z próbą odnalezienia się w religii. Przez pewien czas, codziennie przed szkołą (lub wagarami), biegła do kościoła i tam, w białym wnętrzu, z równie białymi rzeźbami głównego, jak również dwóch bocznych ołtarzy, próbowała znaleźć uspokojenie, zrozumienie, a może, przede wszystkim, odpowiedź dlaczego właśnie ją to spotkało, ba, nawet ślubowała, że zostanie zakonnicą, byleby tylko znalazł się sposób na ukojenie i uwolnienie od dręczących koszmarów. Jednak, kiedy wychodziła ze świątyni, natychmiast rozpoczynała rozmyślania nad sposobem zmycia z siebie tego całego zła. Za każdym razem, dochodziła do wniosku, że sposób jest tylko jeden. I ta myśl - która opanowała umysł, zaraz po tym, jak tam, w parku, w mroźny styczniowy wieczór, odebrano jej godność - że musi go zabić, nadal wydawała się słuszna. Zagnieździła się na dobre, zatruła, nie pozwalając na normalne życie nastolatki. Wymyślanie rodzaju tortur i śmierci, jaką kiedyś zada swojemu oprawcy, stawało się obsesją. Ze smutkiem i rezygnacją przyznawała, że nie znajduje innego sposobu uwolnienia się od męki, nie pozwalającej normalnie żyć. Ale, czy będzie do tego zdolna, czy potrafi zadać cios, kiedy nadejdzie czas próby?

A gdzie przebaczenie i „nadstawianie drugiego policzka”, jak nakazywały kanony wiary? Była rozdarta, na rozdrożu. W którą stronę pójść? Jej zamiary były nie do pogodzenia z nauką Kościoła. - Czy grzech grzechem można pokonać? Przestała chodzić do spowiedzi, bo co ma odpowiedzieć na pytanie o szóste przykazanie? Przecież, sama ze sobą ustaliła, że także ona ponosi odpowiedzialność za to całe zło, jakie jej przypadło w udziale. Nie, spowiedź była wykluczona. Więc precz z tą całą dziecinadą, musi być twarda i zdecydowana!

Trenowała wolę, jak umiała. Ustaliła grafik – treningi odbywać się będą w trzydniowych cyklach. Na początek, nakazała sobie trzydniową głodówkę, i ku zaniepokojeniu rodziny - zrobiła to. Piła tyko wodę. Zdecydowała, że przez kolejne trzy dni, nie odezwie się do nikogo nawet jednym słowem – i zrobiła to. Kolejnym sprawdzianem było spanie przez trzy noce na dywanie, a to i tak było odstępstwem od pierwotnego zamiaru spędzenia tych nocy, na siedząco, na twardym krześle - i zrobiła to.

Dla rodziny stawało się jasne, że coś z nią jest nie tak. Co za kłopot, przecież jest jeszcze czwórka rodzeństwa, z którym nigdy nie było takich kłopotów, jakie od najmłodszych lat przysparzała ta córka. Istny opaczniok. A kiedy, gdzieś w połowie kwietnia, oświadczyła, że już dłużej nie będzie chodziła do „tej głupiej szkoły”, nikt nie był w stanie zmusić ją do posłuszeństwa. Biedna mama. Próbowała przebić mur wzniesiony przez córkę, ale wielokrotnie ponawiane wysiłki, nie przyniosły żadnego rezultatu. Ani prośby, ani groźby. Zasmucona i zmartwiona odbijała się od gładkiej ściany niechęci, nieufności, zaciętości, a nawet wrogości. - Dlaczego Łucja, nagle, w wieku czternastu lat, tak się zmieniła? Wprawdzie nigdy nie było z nią łatwo, ale teraz w jej oczach widzę niebezpieczną, złą, ba, nawet wrogą pustkę.

A ona zdecydowała, że przyszedł czas na następny krok. W kuchennej szufladzie znalazła odpowiedni nóż - nie za duży, nie za mały - naostrzyła go i już zawsze miała przy sobie. Pozostało tylko czekać, lub sprowokować okazję do wymierzenia sprawiedliwości.

Do Opola przywiozła ją cała delegacja: mama, tata, babcia Karolina oraz dziadek Antoni. Wcześniej odbył się sąd rodzinny, na którym postanowiono, że aby uratować tę, odmienną od pozostałego rodzeństwa - a może również oddzielić robaczywe jabłko od tych zdrowych, przecież nie wiadomo, czy to nie zaraźliwe - „źle” dorastającą córkę, trzeba ją wywieźć z Nowego Targu. Tak poradził lekarz – jak najszybciej należy zmienić otoczenie. Niech więcej nie krzyczą, a przede wszystkim, nie stawiają za wzór pozostałych sióstr, bo to tylko utwierdza ją w zawziętym uporze i milczeniu.
Sąd rodzinny nie znalazł przyczyny, dlaczego taka była - przecież wszystkie dzieci traktowano podobnie, a nawet jej, poświęcano więcej troski i czasu. A ona co? Potrafiła tylko odpłacać się niechęcią, kłamstwami, porzuceniem szkoły, ucieczkami z domu. Trzeba ją jakoś ratować.

Pojedzie do Opola, zamieszka w domu brata ojca. Może im uda się wyprostować tę, póki co, powykręcaną ścieżkę, po której nie wiadomo dokąd zajdzie, ale z dotychczasowych postępków, widać, że nie będzie to szczęśliwy kres. Skończyła siedemnaście lat, więc trzeba jej znaleźć pracę, zapisać do wieczorowej szkoły i tak zorganizować życie, by nie miała czasu na żadne „głupoty”.

Mijały dwa lata od jej wyjazdu z Nowego Targu. To było dobre posunięcie. Dla wszystkich. Odseparowana od toksycznej atmosfery, którą zresztą sama wytwarzała, oderwała się nareszcie od obsesyjnej myśli o zemście. Już wiedziała, że nie jest zdolna do ostatecznego, fizycznego zlikwidowania swojego gwałciciela.

Ten moment, kiedy skradając się, niezauważona, szła za nim i miała doskonałą okazję do wymierzenia sprawiedliwości, minął bezpowrotnie. W ręce, schowanej w kieszeni, trzymała nóż, przed sobą miała plecy znienawidzonego mężczyzny. Po jego niepewnym kroku poznała, że jest pijany. Wystarczy tylko zadać cios. Takiej okazji nie powinna zmarnować!

Tego się obawiała, nie była w stanie podnieść ręki. - Nie potrafię zabić człowieka. - Świadomość tego faktu, przyniosła ulgę. Była dobra, uzdrawiająca. Trzeba iść naprzód, tamtą sprawę zamknąć i nigdy do niej nie powracać. - Więc, zesłanie do Opola, potraktuję jako nowe otwarcie. Gdyby wtedy znała słowo „zresetować”, tak by nazwała swoje postanowienie. - Zresetuję wszystko i z czystą kartą, no, prawie czystą, wejdę w dorosłość. - I to też było dobre.

Przyjazd taty był miłą odmianą w uporządkowanym, jednakowym rytmie "opolskiego" życia. Powiedział, że w takiej chwili, rodzina powinna być w komplecie. Zabiera ją do domu, na ślub siostry. - A to ci niespodzianka. - Od czasu do czasu, najbliższa rodzina kontaktowała się z nią, ale Łucja nie znała matrymonialnych planów najstarszej siostry, która właśnie rozpoczęła studia. - Skąd nagle ślub? Nie wiedziała, kim jest ten szczęśliwy wybranek. Tata powiedział, że go nie zna, więc nabrała przekonania, że siostra jest w ciąży z kimś poznanym na studiach. I stąd ten pośpiech.

Do Nowego Targu przyjechali w piątek, późnym wieczorem. Rodzina była w komplecie. Łucja, która całą drogę zastanawiała się, jak zostanie przywitana, oraz jak ona sama zareaguje na dawno nie widzianych bliskich, była - ku swojemu zdziwieniu – mocno wzruszona. Miło stwierdzić, że dom, że rodzina, że najbliżsi, to takie ważne. Jakby odzyskała coś, co uważała za bezpowrotnie utracone, istotne oraz bardzo, bardzo cenne. A, rozpromieniona swoim szczęściem, siostra wzięła ją za rękę i powiedziała - chodż poznasz mojego narzeczonego.

W stołowym, na kanapie siedział... on. Nonszalancko rozparty. Spod na wpół przymkniętych powiek patrzył na nią z ironicznym uśmieszkiem.
Powiedział – ach więc to jest ta Łucja, miło cię w końcu poznać, witaj.

Pod Łucją ugięły się kolana, w uszach szumiało, a w głowie wyświetlały się, z takim mozołem odsunięte, obrazy. Trauma obuchem uderzyła w, dopiero co, odzyskiwaną równowagę emocjonalną oraz psychiczną. Szalał natłok różnorodnych myśli. – Boże, co ja mam teraz zrobić! Powiedzieć tę straszną prawdę? Oskarżyć go w przeddzień ślubu siostry? A jeżeli tak, to kto mi uwierzy! I tak jestem czarną owcą. Nikt nie ma do mnie zaufania. Czyż nie uciekałam z domu, przestałam chodzić do szkoły, kłamałam, ciągle kłamałam...

Była w pułapce. Cokolwiek zrobi, obróci się przeciwko niej. Powie teraz, co wydarzyło się kilka lat temu, a nikt jej nie uwierzy, to co dalej? No, bo dlaczego to ukrywała, a wyjawia teraz, w tym niezwykłym momencie? Najprawdopodobniej jest zazdrosna o szczęście siostry. I, jak zwykle, chce wszystko zepsuć. Jest złą, mściwą osobą, potrafiącą tylko psuć i burzyć. Tylko to potrafi.

Stała sparaliżowana, skamieniała, wpatrzona w niego, zahipnotyzowana, bezbronna, jak ofiara przez wężem, a z zaschniętego gardła wydobywał się narastający, upiorny, ni to śmiech, ni łkanie. Nie była w stanie powstrzymać krzyku rozdartej duszy. - Jestem w pułapce. Cokolwiek zrobię, skrzywdzę wszystkich, najbardziej siostrę. - Zobaczyła przed sobą zdumioną twarz taty, który położył ręce na ramionach mocno potrząsając. - Na miłość boską Łucjo, uspokój się, co ci się stało, znowu histeryzujesz!

Nie zrobiła nic. Udało jej się zatrzymać narastającą histerię, i nie tłumacząc dziwnego zachowania, wyszła z pokoju. Usiadła w kuchni przy oknie i, paląc jednego papierosa za drugim, zastanawiała się, co dalej? Przyszła mama. Usiadła po drugiej stronie stołu i z troską w głosie spytała.
- Jak ci jest w Opolu, czy ciężko jest pogodzić pracę z nauką? W tym roku zdajesz maturę, prawda? Czy już myślałaś co chcesz dalej robić? - Łucja spojrzała na jej dobrą, zaniepokojoną twarz i nagle poczuła, że powinna, że musi wykrzyczeć całą, przygniatającą prawdę. Jednak, w tym samym momencie, kiedy otworzyła usta, weszła do kuchni młodsza siostra i skomentowała jej zachowanie.
– I co! Ona znowu próbuje skupić na sobie uwagę wszystkich. A może nawet chce zepsuć siostrze najważniejszy dzień, a nie mówiłam, że tak będzie? Nie, nie należało jej tu sprowadzać, ale oczywiście, jak zwykle, mnie nikt nie słucha! - Łucja ponownie zamknęła się w sobie. Nic nie może powiedzieć. Nikt w jej słowa nie uwierzy. Nikt! Najchętniej uciekłaby jak najdalej i na zawsze zniknęła.

Wtedy, po raz pierwszy, przyszła do głowy myśl o samobójstwie. Uwolni wszystkich od siebie, takiej, niewydarzonej, ściągającej kłopoty, nieprzydatnej i nie wiadomo po co błąkającej się po tym świecie, który, bez wątpienia, nie ma dla niej nic dobrego. A może nawet nie jest ich rodzoną córką i siostrą, no bo czemu tak rożni się od pozostałych członków rodziny. Tę różnicę widać od razu. - Siostry są ładnymi, zgrabnie zaokrąglonymi, pogodnymi blondynkami, a ja, co? Chude, tyczkowate, małomówne i ponure - istne straszydło.

W sobotnie popołudnie, w dzień ślubu, rodzice zdecydowali, że pozostanie w domu. Jest taka niezrównoważona, więc niech nie pokazuje się między ludźmi. Dostała zadanie namalowania planszy z napisem „Szczęść Boże Młodej Parze”. Nikt nie zdawał sobie sprawy, jaka to była ironia. Drwina - w najczystszej postaci. Nie, nie tylko drwina. To był jej Los, Fatum, Przeznaczenie; zimne, bezduszne, okrutne. Widocznie zasłużyła. Jej niska samoocena sięgnęła dna. Postanowiła, że w końcu znajdzie sposób na uwolnienie wszystkich od siebie.

O tym, co wydarzyło się w kościele, podczas ślubu, dowiedziała się później, po powrocie do Opola.

Podczas uroczystości przed ołtarzem, siostra - przejęta odbywającą się ceremonią - nie zwróciła uwagi na to, że dłoń, w której trzymała zapaloną świecę, zanadto zbliżyła się do „mgiełki” otulającego ją, delikatnym, zwiewnym obłokiem, tiulowego welonu i, w jednej chwili, stanęła w płomieniach. Dreszcz przerażenia sparaliżował wszystkich, oprócz ojca. Błyskawicznie zerwał z jej głowy welon, a zaczynające się palić jasne włosy ugasił, zdjętą z siebie, marynarką. Ceremonia została jednak dokończona, chociaż zgromadzeni ludzie szeptali pomiędzy sobą, że to zły znak, a nawet, że to wyraźna wskazówka, jaki będzie ten związek. I wcale nie o - jarzący się gorącym, żywym ogniem - płomień namiętności im chodziło.

To zdarzenie, a raczej znak, na długo pogłębiło poczucie winy. Tym bardziej, że w tym dniu, mającym być początkiem szczęśliwego życia siostry - pomiędzy ślubem cywilnym a kościelnym - do Łucji brutalnie powróciło to całe zło.

Siedziała przy stole, mając przed sobą karton, ołówek, linijkę, farby i nożyczki. Była sama. Spojrzała na zegar. - Trzecia. już po ślubie cywilnym, za dwie godziny kościelny, a jeszcze nic nie zrobiłam. - Ozdobny napis, który jej zlecono do wykonania, miał być głównym akcentem ściany, dokładnie nad krzesłami młodej pary. Westchnęła głęboko i pochyliła się nad kartonem. Chwilę później usłyszała zajeżdżający przed dom samochód, potem zgrzyt klucza w zamku oraz kroki. Z pewnością to tata przyjechał po ten nieszczęsny napis. Teraz jeszcze będzie musiała wytłumaczyć, dlaczego nie wykonała tak prostego zadania. Nawet nie chciało się jej podnieść głowy. Udawała, że nie słyszy zbliżających się kroków.

- No i co, znowu jesteśmy sami, co ty na to? – z niedowierzaniem podniosła głowę i natychmiast zerwała się na równe nogi, odruchowo zgarniając ze stołu, leżące tam, nożyczki. - Nie, to niemożliwe! Dlaczego po ten nieszczęsny plakat przysłano właśnie jego! - W głowie szalały myśli - mój Boże co teraz, co teraz? - A może własnie wszystko zmierzało do tego momentu i ma okazję wyrównać rachunki. Tyle razy myślała o tej chwili. Wypatrywała i starannie przygotowywała się do niej. Wprawdzie, wyjeżdżając do Opola, zrezygnowała z zemsty, ale teraz, czy to nie sam los tak zrządził? Jest uzbrojona, nożyczki są wystarczająco duże i ostre. - Boże, co ja mam robić! - Przecież, on właśnie dzisiaj, został mężem siostry, a ona nie zapobiegła temu. Teraz jest w jeszcze większej pułapce. - Jakiekolwiek podejmę działania, będzie źle. Za późno, za późno! - I to znowu jej wina! Burza myśli i uczuć niemalże rozsadzała mózg oraz serce, które biło coraz szybciej, jak szalone, powodując pojawienie się czerwono-czarnych ruchomych plamek przed oczami, oraz - nie do opanowania – drżenie; najpierw rąk, nóg i w końcu całego ciała. Zaraz potem miała uczucie, że już teraz, za chwilę, zemdleje. - Tylko nie to, nie to! – Próbowała zmusić swoje ciało, aby na powrót było posłuszne. Czuła się tak, jakby ktoś nagle zerwał połączenie pomiędzy mózgiem, a resztą ciała. Wzniesiona ręka z nożyczkami opadła, ogarnęła ją taka słabość, że bezładnie osunęła się na krzesło. Czuła ogromny ciężar w klatce piersiowej, w uszach szumiało, na plecach, pomiędzy łopatkami, oraz na górnej wardze poczuła spływające kropelki zimnego potu. Była kompletnie pozbawiona sił, niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu, całkowicie zdana na łaskę i niełaskę przybysza. Ściśnięte gardło bolało, nie pozwalało przełknąć śliny i czuła, że zaraz się udusi.

- Nie nadajesz się na żonę, ale będzie z ciebie świetna i bardzo dyskretna kochanka. To sobie cenię. - Gdzieś z oddali dobiegał jego głos. Nie rozróżniała poszczególnych słów, zlewały się, falowały, narastały i boleśnie smagały. - To z pewnością tylko sen, zły sen, zaraz się obudzę! - Wszystko; pokój, ona, a nawet powietrze kołowało, wpadając w coraz szybszy wir. Niemoc była tak wielka, że kiedy podciągnął ją do góry, przechylił, na brzuchu położył na stole, kiedy zadarł do góry spódnicę, ściągnął majtki i kiedy, jednym gwałtownym ruchem, wszedł w nią, nie zareagowała. To dziwne, nic już nie czuła. Nic! Jakby ciało, od pasa w dół, nagle zostało sparaliżowane, albo głęboko znieczulone. Spazmatycznie, głośno, nie panując nad tym, otwartymi ustami łapała powietrze, bowiem łzy nie chciały płynąć z oczu, płakała do środka i była pewna, że zaraz się w nich utopi. - A więc, to tak ma się skończyć. Nie przeżyję powtórnego upokorzenia.

Nie zemdlała, nie zwariowała, nie umarła. Była tylko bardzo zmęczona. I bez uczuć. Jakichkolwiek uczuć. Było jej zimno. Zimno na zewnątrz i wewnątrz. Marzła, pomimo ciepłego, słonecznego dnia. Już nigdy się nie rozgrzeje. Zapanowała - tylko jej przynależna - epoka lodowcowa. Zamarzło wszystko, psyche i soma. A każda, nawet najdrobniejsza czynność przyprawiała o zawrót głowy, dreszcze i zadyszkę. Nawet myślenie przychodziło z trudem. Była skorupą, pustą w środku. Pustką i nicością – jak gdyby dokonał się proces swoistej anihilacji jej osoby. W tej sytuacji - całkowitej apatii, niemocy, bezwolności – nie była zdolna nawet do samobójstwa. Nie miała to tego, ani głowy, ani siły. Ponadto, ostateczny krok, nie mógł zostać dokonany w tym szczególnym dniu, byłby - jakby to nazwać - w złym guście. To określenie miało w sobie tyle autoironii.

Po dwóch dniach wróciła do Opola, jak gdyby nigdy nic. Tylko ciocia, zaniepokojona jej apatycznością, smutkiem, małomównością, bladością oraz ustawiczną sennością, sprowadziła lekarza. Dostała serię wzmacniających zastrzyków, zalecono więcej ruchu na świeżym powietrzu i... jedzenie wątróbki, bo na pewno brakuje jej żelaza.

I tyle. Była zadowolona, że pozostawiono ją w spokoju. Lizała rany.

Nieśmiało kiełkowała myśl, chociaż docierała do świadomości mocno meandrując, że to nie ona jest brudna, przegrana, zła, bezduszna i nic nie warta. Przeżyła to koszmarne déjà vu, a to znaczy, że jest dla niej światełko w tunelu. Więc siebie uratuje. Potrafi. Kiedy wróciła nadzieja, powrócił też uśmiech. Pracowała i chodziła do szkoły. Dni były tak wypełnione obowiązkami, że od razu zasypiała. Postanowiła, że najszybciej, jak to możliwe, zda maturę i pójdzie na studia.

I koniecznie będą to studia w Krakowie, w Uniwersytecie Jagiellońskim. Stać ją na to!

cdn.
Ostatnio zmieniony 07 sty 2016, 19:41 przez Lucile, łącznie zmieniany 2 razy.
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Gorgiasz
Moderator
Posty: 1608
Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51

Re: "W cieniu arkad"(14) Łucja i powrót "tego całego zła"

#2 Post autor: Gorgiasz » 07 sty 2016, 15:43

Dobry fragment, szczególnie scena gwałtu i przedstawienie uczuć i stanu psychicznego Łucji (od słów „No i co, jesteśmy sami”).
Pośredni wniosek: jednak trzeba było zabić, jak była okazja. Ale to oczywiście męski punkt widzenia. I łatwo teoretyzować, siedząc przy kompie.
Wydawało się, że po niespokojnych, burzliwych trzech latach, które powinna poświęcić na naukę, zdanie matury oraz podjecie decyzji,
„podjęcie”
W Nowym Targu. staczała się po równi pochyłej.
Zbędna kropka.
Nocami, w sennych koszmarach, widziała dziwne wykrzywione twarze, które czarnymi dziurami ust, szydziły z niej.
Przecinek po „dziwne”. Natomiast po „ust” bym zlikwidował.
O tych, zatruwających duszę, uczuciach nie mogła powiedzieć nikomu.
Coś nie tak z tymi przecinkami. Może: O tych, zatruwających duszę uczuciach, nie mogła powiedzieć nikomu. Aczkolwiek chyba lepiej: O tych zatruwających duszę uczuciach, nie mogła powiedzieć nikomu.
Wprawdzie, tamten straszy wieczór był nadal bolesną, nie zabliźnioną raną, ale już codziennie nie rozdrapywała wspomnień.

Zapewne miało być „straszny”.
To nie znaczy, ze nie nosiła w sobie goryczy oraz chęci zemsty.
„że”
Można je niezauważenie podbierać z paczki papierosów taty,
„papierosów” - zbędne; zresztą było przed chwilą. Ja bym napisał: Można je niezauważenie podbierać u taty,
Byleby tylko nie dać się przyłapać. Mijanie się z prawdą, różne mniejsze i większe kłamstewka stały się normą – przecież nie mogła szczerze odpowiedzieć na, coraz częściej, zadawane pytanie – Łucjo, co się z tobą dzieje, dlaczego jesteś taka, o co ci chodzi, itp.

„się”. Razy cztery.
Może: Byleby tylko nie być przyłapaną. Mijanie się z prawdą, różne mniejsze i większe kłamstewka stanowiły normę...
Ale, czy będzie do tego zdolna, czy potrafi i zada cios, kiedy nadejdzie czas próby?
Napisałbym: Ale, czy będzie do tego zdolna, czy potrafi zadać cios, kiedy nadejdzie czas próby?
W którą stronę ma pójść?
Usunąłbym „ma”.
Jej zamiary były nie do pogodzenia z nauką kościoła.
W tym kontekście, (teoretycznie) Kościół dużą literą.
Próbowała przebić się przez ten mur, jakim się otoczyła, ale wysiłki, wielokrotnie ponawiane, na nic się zdały.
Trzy razy „się”..
Może: Próbowała przebić mur wzniesiony przez córkę, ale wielokrotnie ponawiane wysiłki, nie przynosiły żadnego rezultatu (nie dawały żadnego efektu).
A ona zdecydowała, ze przyszedł czas na następny krok.
„że”
To było dobre posunięcie, Dla wszystkich.
To było dobre posunięcie. Dla wszystkich.
Stało się to, czego się obawiała, nie była w stanie podnieść ręki.

„się”
Przyjazd taty był niespodzianką. Powiedział, że w takiej chwili, rodzina powinna być w komplecie. Zabiera ją do domu, na ślub siostry. - A to ci niespodzianka.
Powtórzona „niespodzianka”.
Nie wiedziała, kim jest ten szczęśliwy wybranek.
I w tym momencie czytelnik (przynajmniej dysponujący inteligencją średnio rozwiniętego szympansa :bee: ) – już wie.
A, rozpromieniona swoim szczęściem, siostra wzięła ją za rękę i powiedziała - choć poznasz mojego narzeczonego.
„chodź”
– Boże, co ja mam teraz zrobić!.
Zbędna kropka.
Wtedy, po raz pierwszy, przyszła jej do głowy myśl o samobójstwie.
„jej” zbędne, zwłaszcza, że było niedawno.
Uwolni wszystkich od siebie, takiej; niewydarzonej, ściągającej kłopoty, nieprzydatnej i nie wiadomo po co błąkającej się po tym świecie, który, bez wątpienia, nie ma dla niej nic dobrego.
Uwolni wszystkich od siebie, takiej niewydarzonej, ściągającej kłopoty, nieprzydatnej i nie wiadomo po co błąkającej się po tym świecie, który, bez wątpienia, nie ma dla niej nic dobrego.

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: "W cieniu arkad"(14) Łucja i powrót "tego całego zła"

#3 Post autor: Lucile » 07 sty 2016, 19:46

Dobry wieczór Gorgiaszu,
przyznam, że czuję się niezręcznie, przysparzając Ci tyle pracy przy moich tekstach :sorry:
Tym niemniej, za każdą uwagę i wyłapanie błędów jestem Ci wdzięczna i serdecznie dziękuję.

pozdrawiam i życzę miłego wieczoru
Lu :rosa: cile
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Gorgiasz
Moderator
Posty: 1608
Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51

Re: "W cieniu arkad"(14) Łucja i powrót "tego całego zła"

#4 Post autor: Gorgiasz » 07 sty 2016, 20:09

przyznam, że czuję się niezręcznie, przysparzając Ci tyle pracy przy moich tekstach
Cała przyjemność po mojej stronie. :)
Co prawda nie zdziwiłbym się, gdybyś miała mnie dosyć. :smoker:

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

Re: "W cieniu arkad"(14) Łucja i powrót "tego całego zła"

#5 Post autor: Alicja Jonasz » 07 sty 2016, 20:25

Łucja staje mi się bliska ze swoimi rozterkami, wewnętrznym cierpieniem. Bardzo dobrze skonstruowana postać. Przeżyła traumę, nic dziwnego, że idzie to za nią jak cień. Do Krakowa, na Jagiellonkę? Będzie mi jeszcze bliższa:)
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

karolek

Re: "W cieniu arkad"(14) Łucja i powrót "tego całego zła"

#6 Post autor: karolek » 29 sty 2016, 6:35

.
Ostatnio zmieniony 23 lis 2016, 23:55 przez karolek, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: "W cieniu arkad"(14) Łucja i powrót "tego całego zła"

#7 Post autor: Lucile » 29 sty 2016, 18:07

Alicjo, Karolku,

miło mi, że zechcieliście przeczytać kolejny fragment arkad, dziękuję :)
karolek pisze:Ewentualnie, niech Łucja da namiary na tego patałacha.
a dla tej empatycznej deklaracji warto było (i jest nadal) szperać w archiwach oraz własnej wyobraźni by dalej snuć opowieści o przygodach i losach Iva i Łucji,

serdecznie pozdrawiam
Lu :rosa: cile
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

ODPOWIEDZ

Wróć do „W cieniu arkad”