W cieniu arkad (16) - Mirta i jej droga na stos

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

W cieniu arkad (16) - Mirta i jej droga na stos

#1 Post autor: Lucile » 20 lip 2016, 1:34

od początku
w poprzednim odcinku

Rozdział XVI

Spiskie Podgrodzie – druga połowa piętnastego wieku

Mirta i jej droga na stos


1.

Więzienie, do którego ją wrzucono, bosą, z poranionymi stopami, było ciemne i wilgotne. Oszołomiona tym co się wydarzyło, rozejrzała się dookoła.
- Jakie to ponure miejsce. - Dlaczego tu jestem? Przecież byłam nad rzeką. Pamiętam. Dobry, słoneczny dzień wybrałam na pranie pościeli i bielizny. Cieszyło mnie słońce, bezchmurne niebo, pomyślałam, że nie tylko zdążę uporać się z robotą, ale i pranie ładnie wyschnie, rozłożone na bielutkich kamieniach. Będzie czyste, pachnące, a słonko, intensywnie święcące, wybieli len.

Z wolna, rozbłysk po rozbłysku, docierało do niej to, co się stało. Tylko jeszcze nie była pewna, czy to jawa, czy tylko senny koszmar. Kiedy oczy nieco przywykły do panującej ciemności, w kącie, na wiązce zetlałej słomy, zauważyła leżącą, zwiniętą w kłębek, postać kobiety. Jej prawa noga okręcona łańcuchem, którego drugi koniec przymocowany był do ściany, była nienaturalnie wykręcona i spuchnięta. Mirta, owładnięta współczuciem, zbliżyła się do niej, chcąc ulżyć w cierpieniu. Nie zdążyła. Z trzaskiem, boleśnie przeszywającym ponurą ciszę, otworzyły się okute żelazną kratą drzwi. Do lochu wpadło nieco światła, wystarczająco, by odruchowo zmrużyła oczy. Zadrżała, bowiem pojawiła się w nich postać. Złowroga postać. Już wiedziała, że potrafiła zadawać ból oraz żądać odpowiedzi na zupełnie bezsensowne, niezrozumiałe pytania. Już wiedziała, że to nie sen. Już wiedziała, kim była ta postać. Z opuchniętych warg wydobył się cichy jęk, wyprzedzający ból, jaki z pewnością ponownie zada ten przybysz, wysłannik jemu podobnych okrutnych postaci. Wróciło wszystko, niestety, wróciło.
- Lubo, gdzie jesteś mój mężu, czemu nie mogę się z tobą zobaczyć. Może jeszcze nie wiesz co się wydarzyło. Tak, z pewnością tak jest, ale jak się dowiesz, zrobisz wszystko by mnie uwolniono. Prawda musi wyjść na jaw i zwyciężyć. Proszę, nie opuszczaj mnie, przecież jestem niewinna!

Już wiedziała, że syn wójta żyje. Widziała go, kiedy związaną przywlekli przed oblicze sędziego, a on opowiadał niestworzone historie. Próbowała wyjaśnić i opowiedzieć, jak naprawdę było, nikt jednak nie chciał słuchać. Kazali jej milczeć, a kiedy oburzona otwierała usta, osobnik - ten sam, który teraz stał w drzwiach - końcem, związanego w węzeł sznura krepującego jej dłonie, uderzał w plecy. Mocno i boleśnie. Uderzał nisko, tam, gdzie jak mówił Lubo, znajdowały się nerki. Ciosy, tak precyzyjnie wymierzone, bardzo bolały.

Strażnik szarpnął ją za ramię – no rusz się ty pomiotle diabła, szybko na przesłuchanie. Już tam na ciebie czekają, a nawet nasz biskup, niech mu Bóg da długie lata dobrego życia, przysłał inkwizytora. Posłano po niego aż do klasztoru Ojców Dominikanów. Ho, ho, ale z ciebie ważna figura, już oni się tobą zajmą, tak jak trzeba i zrobią porządek. Przyszedł na ciebie kres wiedźmo, a boska sprawiedliwość zwycięży!

2.

Śledził ją już od domu.

Było gorąco, więc Mirta wysoko podwinęła rękawy szarej, prostej sukienki. Niosła spory kosz brudnej bielizny. Szła nad rzekę, gdzie od dawna miała swoje miejsce. Tam zazwyczaj robiła pranie. Na płaskim, kamienistym brzegu postawiła koszyk i rozejrzała się dookoła. Cisza wydawała się niemalże namacalna i konkurująca z parnym, ciężkim powietrzem, które do tej pory falujące z gorąca, zmęczone tym ruchem, także zamarło. Rozejrzała się. W tej dusznej ciszy, oblepiającej ciało, była sama. Odetchnęła z ulgą i weszła do wody, wysoko podnosząc suknię.

Krytycznie spojrzała na swój strój i pomyślała, że wieczorem, do kolacji, założy tę suknię, jaką niegdyś przywiózł Lubo z Italii. Była prześliczna. Składała się z kilku warstw; gonelli – wierzchniej sukni uszytej z atłasu o barwie wiosennych fiołków i aplikowanej wzorami jaskrawo pomarańczowych płomieni oraz błękitnych kwiatów. Dopasowana górą, rozszerzona klinami od bioder, wdzięcznie kształtowała sylwetkę. Natomiast suknia spodnia – cotta – wykonana została ze lnu w kolorze turkusowym, a długa koszula – camicia - z delikatnego, cienko tkanego, białego lnu. Babka Lubomira kręciła nosem, że zbyt kosztowna, zbyt wytworna, zbyt strojna, jak na ubiór żony lekarza. - Nie przystoi, nie przystoi, a nawet nie wolno, jeszcze będą z tego kłopoty. - Z tego też powodu to istne cudo krawieckiej sztuki, od lat leżało w skrzyni pod oknem. Figlarny uśmiech uniósł kąciki ust Mirty - zrobię mu niespodziankę, a nawet rozpuszczę włosy. Zrozumie - i noc będzie nasza.

Najpierw na łydkach poczuła przyjemny chłód czystej wody. Zapragnęła zanurzyć się jeszcze głębiej, więc, rzuciwszy uważne spojrzenie na jeden oraz drugi brzeg rzeki i uznawszy, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa, podciągnęła sukienkę jeszcze wyżej, westchnęła i nagle, jednym szybkim ruchem, zdjęła ją przez głowę oraz odrzuciła, daleko za siebie, na kamienie. Została tylko w króciutkiej, własnoręcznie utkanej oraz uszytej z delikatnego lnu koszulce, nie zakrywającej właściwie niczego i przykucnąwszy, zanurzyła się prawie po pępek. Przepływająca leniwym nurtem woda, delikatnie muskała jej biodra. Usiadła na płaskim, wpół zanurzonym kamieniu, który odkryła już wcześniej. Zazwyczaj siadała właśnie tam, zmęczona, po uporaniu się z tą całą robotą przy praniu. Lubiła te chwile, tylko jej chwile.

Dzisiaj będzie inaczej, postanowiła. Teraz pranie czekało na brzegu, niech poczeka, ona musi mieć ten czas - kiedy swobodnie, bez wstydu jest sama ze sobą. Dotknęła najpierw lewej, potem prawej piersi. Ujęła je w obydwie dłonie i rytmicznie uciskała. Spojrzała, są przecież takie ładne, niezbyt duże, wysoko osadzone i pomimo wykarmienia nimi Bernarda, jędrne. Dotykanie oraz uciskanie ich jest bardzo przyjemne. Dlaczego Lubo tak mało poświęca im uwagi? Ba, tak naprawdę, w ogóle nie poświęca. Może przez chwilę, przed zajściem w ciążę. Potem stracił zainteresowanie, jak gdyby jej piersi miały służyć tylko jednemu celowi – zapewniać pokarm potomstwu. Buntowała się przeciw temu, skąd się brał ten bunt, nie wiedziała, ale oczywiście nigdy, przenigdy, na ten zakazany temat nic by nikomu nie powiedziała. Głośno, bo sama ze sobą rozmawiała. Robiła to prawie od dzieciństwa. Brakowało jej matki, kogoś bliskiego, komu mogłaby się zwierzyć lub poradzić. Kogoś, kto umiałby wytłumaczyć ten świat. Dziwny, pełen tajemnic i niespodzianek. Wprawdzie babka, Lubomira, otaczała ją opieką, dbała o to by była najedzona i ubrana, ale przecież miała wiele zajęć, troszczyła się o tyle osób, więc Mirta nie miała odwagi prosić o wyjaśnienia i odpowiedzi na kłębiące się w głowie pytania. Wykonując codzienne, w kółko powtarzające się czynności, myślała o tym niespodziewanym, zaskakującym wręcz odkryciu, że ciało może być źródłem rozkoszy. To jednak nie wystarczało, brakowało jej mężowskich pieszczot i w ogóle czułości. Lubo, tak jak przedtem babka, zajęty innymi „wyższymi” sprawami, nie zwracał uwagi na dokonującą się w niej zmianę, najprawdopodobniej w ogóle tego nie zauważył, więc rozbudzona, lub ściślej mówiąc odkryta - po urodzeniu dziecka – kobiecość nie znajdowała w nim żadnego odzewu. Ich stosunki były dobre, spokojne, poprawne, bez wzlotów oraz wielkiej namiętności. Sporadycznie dochodziło do zbliżeń (Lubo pragnął mieć więcej dzieci), ale rzadko i trwało to, niestety, zbyt krótko. A ona nie miała odwagi uzewnętrznić narastającego w niej ognia. Wiedziała, że tyle z siebie mogłaby dać, gdyby jej mąż dostrzegł „to” i zechciał z wzajemnością przyjąć. Zazwyczaj leżała pod nim cichutko, marząc, że to on, jej ukochany, zauważy i zrozumie, iż można inaczej, pełniej, głębiej, z pasją. Wtedy, bez wątpienia, wszystko się odmieni. Będą cieszyli się sobą nawzajem bez wstydu i zahamowań – w pełni wyzwoleni, namiętni oraz szczęśliwi.

Tuż po ślubie była zbyt skrępowana, zawstydzona i wcale nie przygotowana do spełniania tzw. „małżeńskich obowiązków”. Kto miał ją z resztą przygotować? Przecież nie babka Lubomira, dla której ta strefa życia w ogóle nie istniała. Kobieta robiła to z mężem, a potem rodziła dzieci. Ot, cała filozofia. I to one - dzieci - były celem, spełnieniem, szczęściem oraz przedłużeniem ludzkiego życia, tu na ziemi. Reszta to fanaberie, a nawet podszepty diabła, prowadzące prosto do piekielnych bram.

A ona, dotykając się, odkrywała nieznane światy. Czuła w sobie ogień, żar i niezaspokojone pragnienie cielesnej miłości. Marzyła o jasnych chwilach beztroskiej rozkoszy i gdyby jeszcze dzieliła je z mężem - miałaby w życiu wszystko.
- Może, kiedyś i to się spełni - westchnęła, równocześnie rozchylając nogi. Od razu wzrok i ręka powędrowały wysoko, na wewnętrzną stronę lewego uda, gdzie miała spore znamię, wypukłe, ciemnobrunatne, porośnięte lekko rudawymi włoskami. Jedno z jej zmartwień, gdy spoglądała na swoje ciało, oraz powód do wstydu. Babka Lubomira, od lat powtarzała, aby nikt, absolutnie nikt, nawet przez przypadek, nie powinien tego znamienia zobaczyć. - Bo mogą być kłopoty. Duże kłopoty! - Ktoś nieżyczliwy, a nawet tylko przesądny, mógłby się w tym znamieniu dopatrzyć śladów ingerencji sił nieczystych. Tym bardziej, że nikt nie znał jej, Mirty, pochodzenia. Z jakiej rodziny się wywodziła, kim była jej matka, ojciec, dlaczego ją porzucono. Czy ze względu na tajemnicze karty manuskryptu, które włożone były w owijające ją płótno, czy na kaleką, nieco krótszą nóżkę, czy też może z powodu tego piętna. Jeżeli to jest piętno, bo ona nigdy myślała w ten sposób o tej dziwnej ozdobie, z którą przyszła na świat. A ta ozdoba razem z nią rosła i przybierała kształt diabelskiej łapy. Tak przynajmniej twierdziła babka Lubomira.
Mirta, dotykając wypukłości ręką, palcem obrysowała kształt. Nieregularny owal z pięcioma dość szerokimi wypustkami (babka mówiła - pazurkami), pokrytymi jakby puchem. Ona nie widziała w tym znamieniu diabelskiego znaku, raczej nieregularną gwiazdkę, albo koronę nie do końca rozwiniętego kwiatka nagietka. Szczególnie przez włoski, podobne do tych, jakimi pokryta jest ta roślina. Przypomniała sobie jej łacińską nazwę – calendula officinalis - tak o niej mówili i babka i jej mąż. A przecież nagietek jest leczniczą rośliną. Przydatną w wielu chorobach - tak wielu - iż nawet nie potrafiła ich wszystkich zliczyć. Pamiętała tylko, że wywar z niej jest dobry zarówno do użycia zewnętrznego, jak i wewnętrznego. Nawet kiedyś, przed ślubem, przykładała lnianą szmatkę nasączoną naparem z nasion nagietka (w rzeczywistości to one miały kształt pazurków) mając nadzieję, że znamię zniknie, albo co najmniej zblednie. Nic z tego. Ale przecież nie ma powodu do niepokoju, o tym znaku wiedziała tylko babka - Panie świeć na jej duszą - szybko odmówiła modlitwę za wieczny odpoczynek i spokój w zaświatach - z pewnością jest w niebie, przecież była dobra i pobożna - oraz jej mąż.
Więc... nie ma czego się obawiać.

Uśmiechnęła się swoich myśli, tu jest tylko ona i słońce delikatnie pieszczące plecy, piersi, brzuch i ramiona. Powoli przesunęła dłoń jeszcze wyżej, aż do miejsca tak mocno pulsującego, że przelała się przez nią gwałtowna fala dreszczy. Rozkosznych tak, że aż bolesnych. Wsunęła tam dwa palce, z bezgłośnym jękiem i miarowo poruszała – w tył i przód. Rytmicznie, przyśpieszając, lub zwalniając tempo, przedłużając chwile rozkoszy. Wiedziała, że palce w końcu natrafią na wyjątkowe miejsce, kiedy rozkosz osiągnie szczyt, a zaraz potem przyjdzie zniewalająca, ale także uwalniająca, od wszelkich trosk, radość i błogość. Na moment jej dłoń znieruchomiała, bowiem pod zamkniętymi powiekami zobaczyła księdza proboszcza, który na ambonie, podniesionym głosem, napominał zgromadzonych w kościele wiernych.
- Mąż i żona mogą łączyć się ze sobą jedynie w szczytnym celu spłodzenia potomka. I tylko wtedy! I tylko z taką intencją! Wszelkie inne poczynania, a już w szczególności odrażające dotykanie się w tych miejscach, bezwzględnie oraz z całą surowością ukarane zostanie wiecznym potępieniem w piekielnym ogniu. Dotyczy to zarówno niewiast, jak i mężów, ale szczególnie niewiast, bowiem do tych czynów popycha je nie kto inny, tylko szatan, czyhający na ludzkie dusze o słabej woli i wierze. A przecież wiadomo, takie są niewiasty, słabe i łatwo ulegające złym podszeptom.

Szybko odsunęła od siebie ten obraz, poczuła bowiem, że palce właśnie dotknęły szczególnie wrażliwego punktu o nieco innej strukturze, lekko chropowatej, odmiennej niż otaczające je gładkie ściany. Nauczona wcześniejszymi doświadczeniami w zaspokajaniu samej siebie, wiedziała, że zbliża się moment, kiedy nic się nie liczy, poza rozkoszą, jakiej nawet nie umiała nazwać. Jeszcze chwila, moment, znajdzie się... no właściwie gdzie, nie wiedziała, ale tym bardziej pragnęła całą sobą. Jaka szkoda, że takich chwil błogostanu nie przeżywają razem z mężem. Ta myśl zatrzymała na moment „jej podróż” – tak to sobie nazwała i powodowana nagłym impulsem podniosła głowę, raczej wyczuwszy, niż zobaczywszy jakiś cień. Odniosła wrażenie, że słońce przysłonił niewielki, zabłąkany zapewne obłok.

3.

Stał przed nią, prawie po kolana z wodzie, z szeroko rozstawionymi nogami. Jego małe, przymrużone oczy intensywnie wpatrywały się w rozsunięte uda. Ciężko dyszał, na skroni nabrzmiewała mu żyłka, do której napłynęła krew. Był bez spodni, i z dumą (tak jej przemknęło przez głowę - i to w takiej chwili!) prezentował swą wielką, prawie pąsową męskość, w pełnym wzwodzie. Jakże mogła być tak nieostrożna. Przestraszona, zsunęła kolana i zerwała się z kamienia, gotowa do ucieczki. Nie zdążyła. Ciężka ręka złapała ją za włosy i szarpnęła w górę, przyciągając do siebie. Był wysoki, niemal uniósł ją w powietrze. Napięta skóra na głowie bolała, ale to nie miało żadnego znaczenia. Za wszelką cenę musi się wyrwać, nawet jeżeli pozostanie mu w dłoni część warkocza. Wierzgnęła, wyrzucając zdrową, prawą nogę do przodu i usiłując trafić go kolanem w najczulsze miejsce, w tę wyzywająco sterczącą męskość. Udało się, aż jęknął i zachwiał się, na moment poluzowawszy uchwyt. W mgnieniu oka, wykorzystała tę chwilę i w półobrocie rzuciła się do ucieczki. On jednak był szybszy, już odzyskał panowanie nad sobą i kopniakiem podciął jej chorą nogę. Gwałtownie upadając pociągnęła go za sobą i razem wpadli do wody. Była gotowa walczyć do końca. Nie, nie pozwoli się zhańbić. Myśl o mężu i synu dodała jej sił, więc kopała, drapała, pluła oraz gryzła swojego napastnika wszędzie tam, gdzie tylko mogła dosięgnąć. Ten opór właściwie go rozbawił, wydawało się, że nawet sprawia mu przyjemność. Szczerząc w szerokim uśmiechu, rzadko osadzone zęby, bawił się nią jak kot myszką. Te razy nie robiły mu prawie żadnej krzywdy, ale kiedy uważał, że przesadza z tym bronieniem swojej czci, wpychał jej głowę pod wodę. Potem krztuszącą się, łapczywie łapiącą oddech, wyciągał za włosy i drwił prosto w twarz – jak się zmęczysz dziwko, sama chętnie dasz mi to na co czekam tyle lat, więc te kilka minut zabawy, tylko zaostrzy nam apetyt i wychędożę cię tak, że później sama będziesz o to błagać. Wychędożę tak rzetelnie, jak sobie nawet tego nie wyobrażasz; wychędożę cię, od przodu, od tyłu i w każdą inną dziurkę. Oj warto było zakradać się za tobą! Dzisiaj, nie ma tu żywego ducha, nikt mam nie przeszkodzi, więc wierzgaj oraz wrzeszcz do woli, szybciej się zmęczysz, czyż nie mam racji? - Z tym słowami ponownie zanurzył jej głowę, twarzą do dołu. Mirta, walcząc z całych sił, zdawała sobie sprawę, że tylko cud może ją uratować. Ta konstatacja podziałała uspokajająco, dodała siły i determinacji. Przez głowę przebiegały migawkowe obrazy; tak, rzeczywiście, jak groźny cień, od lat czaił się w pobliżu. A ona nigdy nie poskarżyła się nikomu, że od dziecka ją prześladuje. Bagatelizowała sytuację, uważając, że to nie jej problem – przecież ona nic do tego nie ma. Kilka lat temu wyjechał i wtedy pomyślała z ulgą, że ta krepująca sytuacja, już się skończyła. Nie, niestety, jak to boleśnie teraz doświadczała, nie skończyła się. Wprost przeciwnie, powróciła i to w najbrutalniejszej formie. Kto wie ile razy obserwował ją tu nad rzeką, kiedy wyprana bielizna i pościel suszyły się rozłożone na brzegu, a ona miała „tę swoją chwilę”. Musi znaleźć jakiś sposób. - Strach i panika tylko go podniecają oraz prowokują do dalszego dręczenia, bawienia się mną, jak szmacianą lalką. - Uzmysłowiła sobie, co na moment ją zmroziło, że musi stoczyć walkę na śmierć i życie. Nie ma innego wyjścia. Wstrzymując oddech, znieruchomiała, otworzyła oczy i w tej samej chwili, zobaczyła pod sobą kamień. Okrągły, dosyć duży, ale chyba zmieści się w dłoni. To mógł być jedyny ratunek. Sięgnęła po niego, mocno zacisnęła w ręce, a kiedy gwałtownym szarpnięciem wydobył jej głowę na powierzchnię, przekręciła się i biorąc zamach z całej siły uderzyła tym kamieniem prosto w środek jego twarzy, miażdżąc nos, miała nadzieję, bowiem słyszała chrzęst łamanej kości. Tego się po niej nie spodziewał. Upadł do tyłu, a jego głowa aż podskoczyła, zderzywszy się z wystającym w tym miejscu dużym, kanciastym głazem.

Uwolniona z jego łap, pognała do przodu, nie zważając na ból chorej nogi i nie oglądając się za siebie – niech piekło pochłonie tego niegodziwca, tam jest jego miejsce – skierowała się do domu. Na brzegu pozostał kosz wypełniony brudną bielizną. To nieistotne, musi jak najszybciej znaleźć się we własnych, bezpiecznych czterech ścianach. Tam Lubo już się nią zaopiekuje, nie da skrzywdzić, a jak będzie trzeba to nawet ukryje. Roztrzęsiona otworzyła drzwi domu i wtedy przypomniała sobie, że przecież już wcześnie rano mąż zabrał ze sobą synka i poszedł odwiedzić chorą siostrę Katkę, matkę chrzestną Bernarda. - O mój Boże, mój Boże co mam teraz zrobić? - Kto jej pomoże. Jeżeli napastnik umarł tam w rzece, a na brzegu jest jej kosz, przyjdą po nią i nie będzie ratunku przed stryczkiem, jaki na szyję założy kat, na rynku w Lewoczy. Kiedyś słyszała od męża, że w ten sposób właśnie w tym nieodległym mieście, stracono pewną wiarołomną żonę, przedtem jeszcze, na dwa dni, wrzuconą do klatki hańby, aby mógł ją lżyć każdy, nawet największy nędzarz, czy opryszek. – Czy powinnam wrócić po kosz? - Nie, tego nie była w stanie zrobić. Dopiero teraz zauważyła, że jest tylko w krótkiej, mokrej koszuli, ściśle przylegającej do ciała. - Czy ktoś mnie widział biegnącą pół nagą. I co sobie pomyślał? Naprawdę wszystko przemawia przeciwko mnie. Kto uwierzy, że ja się tylko broniłam oraz uratowałam przed czymś znacznie gorszym niż śmierć, przed zhańbieniem siebie i rodziny. Lubo, Lubo, dlaczego cię nie ma, właśnie wtedy, kiedy jesteś mi najbardziej potrzebny!

Weszła do alkowy, przebrała się w czystą suknię oraz bezradnie rozejrzała dookoła. Nie miała pojęcia co robić, więc położyła się na ich małżeńskim łożu i - przykrywszy głowę poduszką – bezradnie rozpłakała. - Może mnie nie znajdą, może wcześniej wróci Lubo, może jeszcze wszystko będzie dobrze.

To traumatyczne przeżycie tak ją wyczerpało, że - jeszcze od czasu do czasu pochlipując - zasnęła.

cdn.
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Re: W cieniu arkad (16) - Mirta i jej droga na stos

#2 Post autor: eka » 23 lip 2016, 21:34

Przeczytałam.
:)
Pozdrawiam, Lu.

Awatar użytkownika
zdzichu
Posty: 565
Rejestracja: 06 lip 2013, 0:06
Lokalizacja: parking pod supermarketem

Re: W cieniu arkad (16) - Mirta i jej droga na stos

#3 Post autor: zdzichu » 24 lip 2016, 22:00

Trzymasz pani poziom, droga Lucile.
Zaczynałem już tęsknić za Iwem i jego życiowymi perypetiami. Ale to nie pani wina, to mój Tygrys Europy znów mnie odciął od sieci. Dziś za to miałem prawdziwą ucztę przy pani tekście. Nie tylko Iwa spotkałem, ale i poznałem rąbki tajemnicy. Czekam na więcej.
kurna po piersze
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: W cieniu arkad (16) - Mirta i jej droga na stos

#4 Post autor: Lucile » 25 lip 2016, 21:18

eka pisze:Przeczytałam.
Dziękuję Ewo,
zdaję sobie sprawę, ze czytanie dłuższych tekstów z ekranu jest kłopotliwe, niewygodne i męczące.
Tym bardziej doceniam i jest mi miło, że zechciałaś zadać sobie ten trud :) :rosa:

Panie Zdzichu,
zdzichu pisze:Trzymasz pani poziom, droga Lucile.
Zaczynałem już tęsknić za Iwem i jego życiowymi perypetiami. Ale to nie pani wina, to mój Tygrys Europy znów mnie odciął od sieci. Dziś za to miałem prawdziwą ucztę przy pani tekście. Nie tylko Iwa spotkałem, ale i poznałem rąbki tajemnicy. Czekam na więcej.
cóż mogę rzec - cieszę się i bardzo dziękuję, że pan pamięta i pochyla się nad skomplikowanymi losami moich bohaterów,
mam tylko nadzieję, że nie tylko tych sprzed kilkuset lat, ale i współczesnych, bowiem ich losy
- w pewnym sensie - wzajemnie się przenikają i uzupełniają.

Przesyłam Państwu serdeczne pozdrowienia :vino: :kofe:
:rosa: Lucile
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

Re: W cieniu arkad (16) - Mirta i jej droga na stos

#5 Post autor: Alicja Jonasz » 27 lip 2016, 13:31

Lucile, powiem Ci, że byłam chyba pierwszą osobą, która przeczytała Twój tekst zaraz po jego opublikowaniu. Od razu powinnam zostawić ślad w postaci komentarza. Robię to teraz:) Śledzę Twoje pisanie i jestem ciekawa, dokąd mnie - czytelnika ta lektura zaprowadzi. Ja w swoim pisaniu mam kłopoty z zakończeniem, do tego stopnia, że mnóstwo tekstów na nie czeka... Może Ty mi coś podpowiesz, hm :myśli:
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: W cieniu arkad (16) - Mirta i jej droga na stos

#6 Post autor: Lucile » 28 lip 2016, 11:51

Droga Alicjo,
to, że do tej pory nie udzieliłam Ci odpowiedzi, nie znaczy, że o niej nie myślę, czy, nie daj Boże, nie jest to jakikolwiek wyraz lekceważenia z mojej strony.

Wprost przeciwnie.
Twoje pytanie potraktowałam bardzo poważnie, więc równie poważnie i wnikliwie chciałabym odpowiedzieć.
A ponieważ, nie znajduję zadowalającej nas obie odpowiedzi - póki co, dumam.
Dumam, ponieważ mam podobny problem. Teksty, takie kalekie bidule, bez odpowiedniego, satysfakcjonującego zakończenia (i autora i jego bohaterów), zalegają i moje szuflady - a raczej pamieć laptopa, czy zarzuconego gdzieś pen drive`a.

Tę niemożność doprowadzenia do szczęśliwego końca zaczętego "dzieła" tłumaczę sobie następująco.
Przystępując do pisania dłuższego tekstu, mam w głowie jego zarys, szlic. To jakbym rozrysowała urbanistycznie i po części architektonicznie plan wielkiej budowli. Ponieważ, przy w jej wznoszeniu, nie zatrudniam kierownika budowy, specjalistów od poszczególnych elementów konstrukcji - a wprost - przeciwnie - sama sobie jestem generalnym wykonawcą, bywa, że ponosi mnie pycha. Ale nie tylko to. W miarę, jak mury rosną, pęcznieją, przychodzi coraz więcej odwiedzających - sama zresztą ich zapraszam, wabię, a czasami zatrzymuję na stałe. Więc muszę i dla nich znaleźć odpowiednie lokum, okazałą komnatę, czy też tylko posłanie, gdzieś w zakamarkach muru. W czasem, to ci przybysze przejmują część mojej władzy, i nawet gdybym goniła ich, gdzie pieprz rośnie, to i tak oni zapuściwszy korzenie, kiełkują, pączkują to tu, to tam. Bywa, że z wielką korzyścią dla całej struktury. Wznoszony gmach obrasta więc krużgankami, wykuszami i różniastymi przybudówkami, a koniec, czy chociażby zatkniecie na żebrowaniu dachu przysłowiowej wiechy, oddala się coraz bardziej.

Z tego powodu, na razie, nie wpadam w popłoch, czasami tylko w przygnębienie i niewiarę w swoje siły. Korzyść jest taka, że staram się poprawiać i doskonalić te fragmenty murów, które już są.
I tak moje "Arkady" nie rozwijają się piękną, czystą, jasną linearną kreską, tylko ciągle meandrują. Ich objętość puchnie nieregularnie, bowiem częściej w głąb, niż do przodu. Chociaż na portalu zamieściłam kilkanaście rozdziałów, mam ich sumie drugie tyle, a końca nie widzę. Prawdziwy pisarz, twórca z pewnością potrafi narzucić sobie rygor i skrócić zbyt długie, rozwlekłe wędzidła. Dopóki nie wymyślę ( a na razie i tak jestem w lesie) satysfakcjonującego mnie zakończenia (w moim przypadku ciągłe dumam - co będzie tajemnicą zawartą w zagubionych kartach manuskryptu Wojnicza), chociaż oczywiście zręby, ba nawet całkiem spory kawał pomysłu, oczywiście mam.

Z drugiej strony, Alicjo, przecież wiesz ile czasu zajmowało pisanie arcydzieł wspaniałym twórcom. Weźmy takiego Prousta i jego genialne "W poszukiwaniu straconego czasu". Broń Boże, nie przywołuję tu tych największych z megalomanii, ale ku pokrzepieniu serca.
Tyle napisałam, a odpowiedzi na Twoje pytanie nie znalazłam - przepraszam.

Bardzo dziękuję za czytanie "W cieniu arkad" i to nic, ze nie pozostawiasz pod nimi śladu, ja przecież robię podobnie, a czytam wszystko co zamieszczasz.
Jakoś łatwiej przychodzi mi komentować wiersze, może dlatego, że od razu wyobraźnia szaleje i przychodzą mi do głowy różne interpretacje.

Zapraszam na południową kawę :kofe: i serdecznie pozdrawiam :rosa:
I jeszcze jedno - rób swoje :ok:
Lucile
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

Re: W cieniu arkad (16) - Mirta i jej droga na stos

#7 Post autor: Alicja Jonasz » 28 lip 2016, 12:11

Kawę? Chętnie:) :kofe: Masz rację, że tylko praca nad tekstem może naprowadzić mnie na odpowiedni ślad zakończenia:) Jeszcze niedawno nie radziłam sobie z ułożeniem prostego zdania:) Chyba zrobiłam postępy:) Czekam na kolejną część Twojej powieści, losy bohaterów wikłają się, nie brak dramatyzmu, przeszłość miesza się z teraźniejszością. Jestem ciekawa treści kolejnych części, tych nieopublikowanych, a już istniejących. Mam trochę inny styl pracy, nie potrafię zaplanować, co się wydarzy, siadam do pisania i dopiero wtedy posuwam się o krok:) Dziękuję i pozdrawiam, Lucile :kwiat:
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: W cieniu arkad (16) - Mirta i jej droga na stos

#8 Post autor: Lucile » 29 lip 2016, 18:53

Alicjo,
wczoraj w samo południe, padł mi twardy dysk. Okazało się, że zawartość nie do odzyskania :(
Zainstalowano nowy, dziewiczy, a większość moich tekstów, niestety, w tym kilka gotowych rozdziałów "W cieniu arkad", szkice, artykuły, eseje, wiersze i wszystkie zdjęcia "poszły się paść" - nie od odzyskania.
Od kilku miesięcy nie kopiowałam zawartości laptopa, ot - beztroska, wręcz głupota :crach:
Już mi samej siebie żal :((
Pozdrawiam przez łzy
Lucile
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Gorgiasz
Moderator
Posty: 1608
Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51

Re: W cieniu arkad (16) - Mirta i jej droga na stos

#9 Post autor: Gorgiasz » 29 lip 2016, 20:09

Tekst jest znakomity i świetnie napisany, tylko bardzo ciężko czyta się takie rzeczy w dzisiejszych realiach, a w szczególności w tych dniach.

P.S. Współczuję z powodu laptopa.

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: W cieniu arkad (16) - Mirta i jej droga na stos

#10 Post autor: skaranie boskie » 29 lip 2016, 22:41

Ja, jak zawsze czytam, choć - podobnie, jak Ty - miewam problem z zostawieniem śladu.
Tym razem znowu postawiłaś mnie w stan osłupienia. Zastanawiam się, skąd bierzesz pomysły na takie mieszanie historii ze współczesnością.To nie jest łatwa zabawa.
Co do twardego dysku, musisz spróbować odzyskać zapisany materiał. Są fachowcy, którzy to zrobią, a cena, choć może niemała, może się okazać niewspółmiernie niska w porównaniu ze stratą. A w przyszłości dziel dysk na partycje i nigdy nie zapisuj ważnych danych na systemowej (najczęściej jest nią dysk lokalny C:). Taki podział to stosunkowo łatwa operacja i każdy może ją przeprowadzić sam.
:rosa: :rosa: :rosa:
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

ODPOWIEDZ

Wróć do „W cieniu arkad”