W Oleandrach /9/ - Wichury i wiatry

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
zdzichu
Posty: 565
Rejestracja: 06 lip 2013, 0:06
Lokalizacja: parking pod supermarketem

W Oleandrach /9/ - Wichury i wiatry

#1 Post autor: zdzichu » 19 sty 2015, 22:04

od początku

w poprzednim odcinku


Trzymaliśmy wszyscy z całych sił, nic to jednak nie dało. Buda z kurczakami odfrunęła, jak domek Dorotki. Pamiętacie Dorotkę, prawda? Tę od czarnoksiężnika. Na szczęście buda nie miała aż takich ambicji lotniczych, przeleciała tylko kilka metrów i oparła się o parkingową latarnię. Jednak straty ogromne. Dziś, gdy trochę się uspokoiło, przyszło to wszystko ogarnąć. Z największym trudem przyciągnęliśmy budę na zwykłe miejsce. Pan Janek przywiózł ze składu budowlanego takie specjalne kotwy, którymi przytwierdziliśmy ją do betonu. Teraz nie powinna odlecieć.
Po ustawieniu na miejscu, zajęliśmy się naprawą. Pisze się o tym łatwo i krótko, ale wierzcie mi, łatwo nie było. Kończyliśmy już przy świetle latarni i latarek. Jutro mają przyjechać z elektrowni i podłączyć prąd, a póki co, pan Janek pracuje tylko na pół gwizdka. Na szczęście buda z hot dogami ocalała. Pani Janeczka posprzątała po naszych pracach, a ponieważ pogoda nie naganiała klientów, poszła do domu, szef zaś osobiście pofatygował się po wisienkę. Chciał nam płacić za pomoc, ale solidarnie odmówiliśmy.
- A co to my hieny jakieś cmentarne jezdemy, coby na czyjejś bidzie się dorabiać? – zapytał Krzywy. – Nie weźniem ani grosza i basta.
Pan Janek tylko pokręcił głową, chyba z niedowierzaniem, i poszedł prosto do sklepu. Wrócił z całą torbą butelek, po czym zniknął na chwilę w budzie, by po chwili pojawić się znowu z tacą hot dogów. Dobry człowiek z niego.
- Pierwszy dla fundatora – zawyrokowałem i otwarłszy butelkę, napełniłem kubek. Wychylił, jak nigdy. Jednym tchem. Widać mocno go ta cała wichura zdenerwowała, skoro postanowił sobie nie żałować.
- A przysiąść się pozwolicie? – spytał.
- Jasne, że tak, panie Janku! – Zsunęliśmy tyłki nieco bliżej siebie i nagle ławeczka okazała się czteroosobowa.
Bankier wysupłał z kieszeni garść niedopałków, jednak pan Janek zdecydowanie pokręcił głową i wyjął ze swojej nowiutką paczkę malborasów. Poczęstował wszystkich. Z lubością zaciągaliśmy się dymem z pachnących, jeszcze nieużywanych fajek. Przepijając kolejne machy sporymi łykami wisienki, czuliśmy się jak prawdziwi herosi. No, powiedzmy, jak bogacze.
- Powiedz pan, panie Janku – zagaił Krzywy – jak to teraz będzie?
- Niby z czym?
- No z tą budą. Straty pan żeś spore zainkasował. Dasz pan radę?
- Straty spore. Naprawa ponad dwa tysiące kosztowała. Towaru przepadło na drugie tyle. Jeszcze się okaże, czy rożen sprawny, jak podłączą prąd. Jak przyjdzie maszynę wymieniać, to będzie kiepsko. Ale chyba dam radę. Nie wiem, co bym zrobił bez was, chłopaki.
- Panie Janku – żachnąłem się – pomagać sobie trzeba. Ile razy pan nas ratował w biedzie?
- Ach tam, takie ratowanie za pięć złotych.
- Ale my pamiętamy. A jak pan ganiał po urzędach, jak Wojtek w szpitalu leżał? Nikogo pan nie zapytał ile to kosztuje.
- Bo pan Janek, to dla nas jak brat rodzony jest – Krzywemu najwyraźniej zaszkliły się oczy.
- Krzywy, ty się nie wzruszaj tak, bo nam się rozpłyniesz tutaj normalnie – zachichotał Bankier.
- A ten tu czego? – Krzywy zaskoczył nas zupełnie tym nieoczekiwanym pytaniem. Powiodłem wzrokiem za jego spojrzeniem. Do naszych oleandrów zbliżał się Kujawiak.
- Kurwa mać! – zaklął Bankier. - Znowu ta menda tu lezie. Alarm ma jakiś zainstalowany w sklepie? Jak my tylko coś kupimy to mu się dzwonek w dupie włącza?
- Dobry wieczór, muszkieterowie – zagadnął nowoprzybyły.
- Był, kurwa, dobry, dopóki cię nie przywiało.
- O! I pan Janek z wami…
- Przylazłeś się nachlać na krzywy ryj, łazęgo? – Bankier zdał się obrzucać pogardą Kujawiaka, niczym garściami błota. No nie lubi go najwyraźniej. Nikt go nie lubi, ale Bankier potrafi to jak nikt okazać.
- Nie, tak zajrzałem, ale mogę skoczyć po flaszkę.
- Nie trzeba – przerwał mu pan Janek. – Na razie jest dosyć. Jak braknie, to przyniesiesz więcej.
- Ale, panie Janku – zaczął Bankier.
- Ale, to górale… na skale. Powiedziałem, że na razie wystarczy. Ile chcecie pić?
- No, jakby nas pan nie znał – wtrąciłem. – Tyle wypijemy, ile jest.
- Racja – dodał Krzywy. – A jak ta wesz pierdolona nam wychla, to i mniej będzie i nieprzyjemnie pić.
- A co ty się mnie, kurwa, czepiasz, Krzywy? Nikt ci nie zajebał dawno?
- Kujawiak, wypierdalaj po wisienkie, jak się chcesz napić - odpowiedział Krzywy spokojnie – i nie błaznuj, kurwa. Pan Janek postawił bo chciał się z nami napić. Z tobą nie chciał.
- A skąd wiesz, że nie chciał?
- Bo z takim pierdolonym kutasem, to on by się nawet w publicznym kiblu wysrać nie chciał, a co dopiero napić. Idziesz, kurwa, po te flaszkie, czy mam ci kopa na zapęd zapodać?
- Krzywy! Uspokój się – wtrącił pan Janek.
- A bo mie wkurwił. Jak robota była to jakoś nie wywąchał, a jak pijem to on zaraz przylazł, krzyworyj zasrany.
Kujawiak wolnym, zdradzającym ogólne niezadowolenie, krokiem ruszył w kierunku sklepu.
- Ciekawe, kiedy on się mył ostatnio – zagadnął Bankier. – Jebie od niego jak od starej chabety, czujecie?
- To nie od niego – odparłem, czując w nozdrzach nieprzyjemny zapach. – To któryś się zwyczajnie zesrał.
Wszystkie oczy skierowały się na Krzywego.
- No co? Wymskło mi się. To z nerwów, bo mie łach zezłościł.
- Uuu! Ale fetor! Coś ty chlał, Krzywy? – spytałem.
- Jak, kurwa, co chlałem? Wisienkie chlałem. Jakbym łoił perfumę, to by może pachniało, co nie.
- Czemuś ty, kurwa, wczoraj takich wiatrów nie miał? Może byś budę ocalił.
Nie było jednak co się długo rozwodzić nad smrodem, tym bardziej, że wiatr zabrał go szybko w odległe strony. Siedzieliśmy w milczeniu, raz po raz napełniając kubek i opróżniając go kolejno. Po kilku minutach wrócił Kujawiak. Pan Janek wyjął krzesełko z budy i usiadł na nim, robiąc tym samym miejsce dla gościa. Ten rozsiadł się między nami wyciągając zza pazuchy jedną butelkę wisienki.
- Jedna? – żachnął się Krzywy.
- Nie mam na więcej.
- A mówiłem, że krzyworyjec.
- Krzywy! – tym razem głos podniósł Bankier.
- Co?
- Znowu coś jebie.
- To nie ja. Kujawiak, ty śmierdzielu!
- Ależ panowie! Ja nic nie puściłem.
- Pewnie, że nie puściłeś. Nie musiałeś.
Wszyscy po kolei wstaliśmy z ławeczki.
- Już my lepiej sobie na stojaka dokończym – skwitował Krzywy – a ty, mendo, jak chcesz przychodzić w gości, to się, kurwa, myj, bo my tu, w mordę, smrodu nie lubim.
Salwę śmiechu przerwał nagły pisk opon.
Z parkingu z wielkim hałasem wyjechał samochód, potrącając stojący mu na drodze kosz na śmieci i wózek z zakupami, które rozsypały się, dodatkowo potęgując hałas. Gdy warkot motoru i wycie opon ucichły w oddali, obok przewróconego wózka dostrzegliśmy kobietę, niezdarnie starającą się pozbierać rozrzucone wiktuały. Przynajmniej te nadające się do uratowania. Podeszliśmy do niej wszyscy.
- Możemy w czymś pomóc? – pierwszy zagadnął pan Janek.
- Czy nic się pani nie stało? – dodał Bankier.
Podniosła głowę i w świetle latarni dostrzegłem młodą, acz dojrzałą twarz z rozmazanym makijażem, po której obficie ciekły łzy. Kobieta była wyjątkowo ładną brunetką z wyrazistymi rysami twarzy, o piwnych, zda się, oczach. O ile przy świetle latarni można było to bez omyłki ustalić. Wolno podniosła się z przyklęku, ręką otarła policzki i oczy, po czym odpowiedziała:
- Nic mi nie jest, wszystko w porządku. Dziękuję, dam sobie radę.
Z całej jej postawy można jednak było wywnioskować, że z tym dawaniem rady nie będzie tak łatwo, jak by może chciała.
- Czy ten pirat nic pani nie zrobił? – spytałem. Może trzeba wezwać pogotowie, albo policję?
- Naprawdę nic się nie stało. Zwykła sprzeczka.
- Jasny gwint! – wtrącił Krzywy. – Ja chromolę takie sprzeczki. O mało pani nie rozjechał.
- To mój mąż, jak tylko sobie wypije zaraz mi robi sceny.
- To on pijany był? Ot skurwiel jeden! – Kujawiak musiał dorzucić swoje trzy grosze. – Może panią gdzieś odprowadzić, pomóc zanieść te toboły?
- Ty się, kurna, Kujawiak sam odprowadź. Najlepiej do łaźni. – W głosie Krzywego słychać było irytację. Zwracając się do kobiety, ciągnął:
- Nie rozumiem takiego chamstwa. My też sobie czasem łykniem trochie wisienki, ale żeby zara rozrabiać po parkingu? To brak kultury, droga pani.
Kobieta uśmiechnęła się nieznacznie, nie wiem ubawiona sytuacją, czy gadką Krzywego.
- No chamstwo chamstwem, kultura kulturą, ale jak pani z tym bałaganem się teraz dostanie do domu? – spytał pan Janek. – Podwiózłbym panią, ale przecież też jestem po kilku głębszych, więc to raczej nie wchodzi w grę. Może autobus?
- Panie Janku! – zaoponowałem. – Jest już po dziesiątej, teraz to chyba tylko nocne, a najbliższy nie wiem, czy za godzinę będzie.
- A pani szanowna to dokąd sobie winszuje? – dopytywał Krzywy.
- Chyba zadzwonię po taksówkę, panowie.
- Szkoda, bo jakby co, to my możem paniusię odprowadzić. I temu dupkowi byśmy wytłumaczyli, że tak się pięknych dam nie traktuje.
Kobieta znowu się uśmiechnęła. Tym razem już odważniej i przyjaźniej.
- Dziękuję panom, ale jednak zadzwonię po taksówkę – odpowiedziała wyjmując z torebki telefon. – Jaki tu jest adres?
Podaliśmy jej adres i zaproponowaliśmy skrócenie czasu oczekiwania niewielką konsumpcją. Spojrzała po nas, znowu się uśmiechnęła i odpowiedziała:
- Skoro panowie tak nalegacie, to z przyjemnością skosztuję waszego trunku.
Szybko napełniłem kubek i podałem naszej nowej znajomej, mówiąc:
- Proszę wybaczyć, ale mamy tylko jedno szkło. Jeśli pani sobie życzy, mogę go przemyć wisienką, ale przyznam, że osobiście uważam to za marnotrawienie trunku.
- Niech pan nie myje – odparła – szkoda napoju rzeczywiście.
- Jaki tam ze mnie pan. Zdzichu jestem. Dla przyjaciół Literat, a to są panowie Janek, Krzywy i Bankier. A ten tam to Kujawiak – wskazałem na Kujawiaka, który penetrował niepozbierane przez kobietę zakupy – nasz wstyd i utrapienie.
- A ja mam na imię Jola. Wasze zdrowie, chłopaki. Nigdy bym nie pomyślała, że zawrę taką sympatyczną znajomość.
Uprzejmościom pewnie nie byłoby końca, gdyby w tej chwili nie nadjechała taksówka. Na odjezdnym zaprosiliśmy panią Jolę do ponownych odwiedzin. Obiecała się pojawić, a pan Janek, zamykając drzwi taksówki dodał:
- I niech pani nie pozwala swojemu mężowi jeździć po pijaku. Szkoda by było, gdyby zrobił jakąś krzywdę tak miłej i pięknej osobie.
Drzwi trzasnęły i samochód oddalił się bezszelestnie. Zupełnie inaczej, niż poprzedni.
- No i nie ma tego złego… - zakończył Krzywy. – Idę do domu bo się chyba ciut naebaem.


cdn.
kurna po piersze
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie

karolek

Re: W Oleandrach /9/ - Wichury i wiatry

#2 Post autor: karolek » 24 sty 2015, 11:22

Nowa niewiasta pojawiła się w opowiadaniu, jeśli będzie tak dalej, to chociaż jeden z chłopaków z pewnością rzuci wisienkę dla jakiejś damy serca. Będę kibicował.

:) :beer:

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: W Oleandrach /9/ - Wichury i wiatry

#3 Post autor: skaranie boskie » 24 sty 2015, 23:17

O! Widzę, że pan nie próżnujesz, panie Zdzichu.
Wprowadziłeś nową odmianę humoru do tekstu.
Już nie mamy do czynienia z wulgaryzującymi, acz inteligentnymi ludźmi, tylko ze zwykłymi przygłupami, zabawiającymi się puszczaniem bąków. Zastanawia mnie, czy oprócz zapachowych, organizują też może jakieś wrażenia akustyczne.
Cóż, jakie towarzystwo, takie rozrywki.
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Re: W Oleandrach /9/ - Wichury i wiatry

#4 Post autor: eka » 27 sty 2015, 19:46

:)
Dobre.

:vino:

Awatar użytkownika
zdzichu
Posty: 565
Rejestracja: 06 lip 2013, 0:06
Lokalizacja: parking pod supermarketem

Re: W Oleandrach /9/ - Wichury i wiatry

#5 Post autor: zdzichu » 07 lut 2015, 23:07

Fajie, pani Eko, że się pani spodobało.
kurna po piersze
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie

ODPOWIEDZ

Wróć do „W oleandrach”