Jakim /5.
Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz
- 411
- Posty: 1778
- Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
- Lokalizacja: .de
Jakim /5.
od początku
w poprzednim odcinku
Głosy.
Czerń zmieniła się. Pachnie fioletem. Naprawdę pachnie.
Ktoś na mnie patrzy. Kto patrzy nie pyta. Kto pyta, pyta?
- Dlaczego nic nie widzę? Dlaczego nie widzę nawet tego, co normalnie można sobie wyobrazić?
Ktoś, kto patrzy, milczy.
- Kim jestem?
Fiolet pulsuje.
*
Rozdział piąty. Klaus.
W małym miasteczku życie kroczy bardzo małymi krokami.
W małym miasteczku mało jest tajemnic i nieodkrytych miejsc. Mało jest grzechów, poupychanych po kątach, albo pod łóżkami.
Małe miasteczka mają małe perspektywy. I małe marzenia.
Wszyscy zauważyli obcego, który nadszedł od strony zabudowań starego Richa. Mimo słonecznego i ciepłego dnia przybysz ma na sobie długi płaszcz, kapelusz, okulary przeciwsłoneczne i chustkę na twarzy – wszystko w szarych, jakby spranych, kolorach. Zupełnie jak jakiś przestępca. Nie ma tylko żadnej broni, choćby nędznego colta - co widać, bo jego ręce zwisają prawie że bezwładnie wzdłuż tułowia. Idzie bardzo powoli, stawiając z namaszczeniem stopy, tak ostrożnie, jakby szedł przez bagno, albo ruchome piaski. Ułożenie głowy wskazywałoby, że patrzy pod nogi, ale równie dobrze może być po prostu zatopiony w swoich myślach – całkowicie skryta twarz skrywa też intencje.
Nikt z mieszkańców miasteczka nie przygląda się mu ostentacyjnie, nikt nie wyhamowuje auta, nikt nie kłuje znacząco najbliżej stojącego towarzysza łokciem. Przybysz idzie, a ludzie pogrążeni w swoich sprawach zdają się nie widzieć niczego więcej, niż to, co konieczne. A jakiś tam obcy nie jest konieczny do życia.
Ale wszyscy go zauważyli. Jest przecież Obcym.
Mężczyzna dotarł do największego miasteczkowego placu, Ratuszowego. W miasteczku wprawdzie nigdy nie było żadnego ratusza, ale podczas głosowania, które odbyło się pięćdziesiąt siedem lat temu, nazwa ta zabrzmiała tak dumnie w uszach mieszkańców, że pozostaje w użyciu po dziś dzień. A przecież on sam nie ma nawet tabliczki z nazwą...
Plac ma może ze sto metrów średnicy, pocięty jest gwiaździście sześcioma alejkami, w jego centrum znajduje się czynna fontanna nie będąca żadnym dziełem sztuki, ot, naturalny głaz narzutowy; otoczona jest pojedyńczym rzędem ławeczek, te zaś od strony ulicy oddziela zadbany trawnik. Mężczyzna siada ciężko na pierwszej z brzegu ławce, rozpina płaszcz i zdejmuje kapelusz - ma spocone i zmierzwione ciemnoblond włosy. Po kilku minutach zmienia lekko pozycję, jego głowa dotyka teraz oparcia ławki; zdejmuje okulary, ale oczy są zamknięte. Odpoczywa.
*
- A gdzie podziałeś buty, człowieku, a? - rozlega się nagle skrzeczący głos Głupiej Miriam. Kobieta, jak codziennie o tej porze, wyprowadza swojego wymyślonego psa na spacer. - A sprzedałeś pewnie, a? Chodź Kiki, nie podchodź do obcych, nie wolno... Tak, grzeczny piesek, no, już dobrze...
Mężczyzna prostuje kark, przesuwa ciało do poprzedniej pozycji, otwiera oczy. Przygląda się kobiecie z zainteresowaniem, choć bez lęku.
- A mówić to nie umiesz, a? Jak pytam grzecznie, to się chyba odpowiedź należy!
Przybysz tylko patrzy. Przechyla lekko głowę w bok, otwiera szerzej dziwne szare oczy. Głupia Miriam wykonuje dokładnie ten sam ruch: - a...?
- A... nie wiem. Nie mam?... - jego głos też brzmi dziwnie, jak głos człowieka, który od bardzo dawna nie używał swojego narzędzia mowy.
- A nie masz. Sprzedałeś! - Z satysfakcją mówi kobieta, mierząc przy tym w postać palcem, kościstym i długim. - Chodź Kiki. Czas na nasz film. - Odchodzi w pośpiechu.
Mężczyzna chwilę patrzy za nią, potem kieruje wzrok na swoje stopy – rzeczywiście, nie ma na nich butów. Nie daje się tego zauważyć na pierwszy rzut oka, bo stopy są strasznie brudne, gdzie niegdzie widać ciemniejsze smugi: to najprawdopodobniej zaschnięta krew wymieszana z kurzem, czy też błotem.
- Sprzedałem?... - pyta szeptem sam siebie, a świat przestaje istnieć: ogranicza się nagle do tych dwóch brudnych stóp niby-przestępcy, to one stają się całym światem, a czas zatrzymuje się w miejscu.
*
Joe przyjechał do miasteczka po papier do drukarki i maść rozgrzewającą dla koni. Szybko załatwił sprawy, zakupy wrzucił do auta, ale postanowił napić się jeszcze kawy w piekarni "Ratuszowej". To też należało do dziwactw, ale raczej miasteczka, niż samego Joe. Lubił kawę i słodycze, a to, że dla ludzi stary Indianin-łasuch przekraczał zdolności pojmowania – cóż, można to było skwitować tylko wzruszeniem ramion.
Joe, tak samo jak ciastka, lubił ich sprzedawczynię: wysoką, spokojną, łagodną Cloe, która nigdy nie spuszczała wzroku, gdy wchodził do środka. Wręcz przeciwnie – jej twarz rozświetlała się jeszcze bardziej, oczy śmiały, a porcje ciastka i kawy, które pojawiały się przed Indianinem, były nieco większe, niż u innych smakoszy. Cloe była wdową. Piękną, młodą, wykształconą wdową. Gdyby nie różnica wieku, to kto wie?...
Joe wiele czasu i dobrego smutku poświęcił Cloe – czasem widział ją między końmi, czasem rozpalającą w kominku, albo siedzącą obok niego na schodach. Wiedział, że potrafiłaby nawet żartować z Sigim.
- To, co zwykle? - niski, miły głos wyrwał go z zamyślenia. Skinął głową. Po chwili cieszył zmysły najpierw zapachami, a potem już w pełni – widelczyk tylko śmigał w jego wielkiej dłoni.
Gdy skończył, rozparł się wygodnie na krześle, rozejrzał po sali, a potem jego wzrok padł na placyk.
- Ciekawe, prawda? - Cloe stała przy nim z dzbankiem kawy. - Dolać?
Przytaknął skinieniem. Mieszając w filiżance przyglądał się scenie za oknem – Głupia Miriam właśnie odchodziła. Wyjął notes i długopis - "kto to?" - napisał szybko.
- Nikt nie wie. Siedzi tak od dwóch godzin.
"Daj mi kawę na wynos i bułkę z serem".
- Jasne... - roześmiała się dziewczyna. - Jedna chwilka.
"Dziekuję" – powiedział bezgłośnie, gdy położyła na stoliku papierową torebkę i termiczny kubek ze szczelnym wieczkiem.
- Ależ proszę, do usług. Siedem sześćdziesiąt. Za wszystko.
Małe miasteczka mają wielkie serca.
*
Coś poszło nie tak. Coś wymknęło się spod kontroli.
To dobrze.
Sigi leży spokojnie na tarasie, ale ten spokój jest wyłącznie futrzany. Nie wieje wiatr, więc żaden szary włos z niespotykanego u tej rasy umaszczenia nie drgnie. Ale pod skórą, tuż pod nią, mięśnie właśnie przestały być delikatną, choć tak wytrzymałą tkanką...
Bardzo dziekuje za pomoc w korekcie Ani Ostrowskiej.
CDN
w poprzednim odcinku
Głosy.
Czerń zmieniła się. Pachnie fioletem. Naprawdę pachnie.
Ktoś na mnie patrzy. Kto patrzy nie pyta. Kto pyta, pyta?
- Dlaczego nic nie widzę? Dlaczego nie widzę nawet tego, co normalnie można sobie wyobrazić?
Ktoś, kto patrzy, milczy.
- Kim jestem?
Fiolet pulsuje.
*
Rozdział piąty. Klaus.
W małym miasteczku życie kroczy bardzo małymi krokami.
W małym miasteczku mało jest tajemnic i nieodkrytych miejsc. Mało jest grzechów, poupychanych po kątach, albo pod łóżkami.
Małe miasteczka mają małe perspektywy. I małe marzenia.
Wszyscy zauważyli obcego, który nadszedł od strony zabudowań starego Richa. Mimo słonecznego i ciepłego dnia przybysz ma na sobie długi płaszcz, kapelusz, okulary przeciwsłoneczne i chustkę na twarzy – wszystko w szarych, jakby spranych, kolorach. Zupełnie jak jakiś przestępca. Nie ma tylko żadnej broni, choćby nędznego colta - co widać, bo jego ręce zwisają prawie że bezwładnie wzdłuż tułowia. Idzie bardzo powoli, stawiając z namaszczeniem stopy, tak ostrożnie, jakby szedł przez bagno, albo ruchome piaski. Ułożenie głowy wskazywałoby, że patrzy pod nogi, ale równie dobrze może być po prostu zatopiony w swoich myślach – całkowicie skryta twarz skrywa też intencje.
Nikt z mieszkańców miasteczka nie przygląda się mu ostentacyjnie, nikt nie wyhamowuje auta, nikt nie kłuje znacząco najbliżej stojącego towarzysza łokciem. Przybysz idzie, a ludzie pogrążeni w swoich sprawach zdają się nie widzieć niczego więcej, niż to, co konieczne. A jakiś tam obcy nie jest konieczny do życia.
Ale wszyscy go zauważyli. Jest przecież Obcym.
Mężczyzna dotarł do największego miasteczkowego placu, Ratuszowego. W miasteczku wprawdzie nigdy nie było żadnego ratusza, ale podczas głosowania, które odbyło się pięćdziesiąt siedem lat temu, nazwa ta zabrzmiała tak dumnie w uszach mieszkańców, że pozostaje w użyciu po dziś dzień. A przecież on sam nie ma nawet tabliczki z nazwą...
Plac ma może ze sto metrów średnicy, pocięty jest gwiaździście sześcioma alejkami, w jego centrum znajduje się czynna fontanna nie będąca żadnym dziełem sztuki, ot, naturalny głaz narzutowy; otoczona jest pojedyńczym rzędem ławeczek, te zaś od strony ulicy oddziela zadbany trawnik. Mężczyzna siada ciężko na pierwszej z brzegu ławce, rozpina płaszcz i zdejmuje kapelusz - ma spocone i zmierzwione ciemnoblond włosy. Po kilku minutach zmienia lekko pozycję, jego głowa dotyka teraz oparcia ławki; zdejmuje okulary, ale oczy są zamknięte. Odpoczywa.
*
- A gdzie podziałeś buty, człowieku, a? - rozlega się nagle skrzeczący głos Głupiej Miriam. Kobieta, jak codziennie o tej porze, wyprowadza swojego wymyślonego psa na spacer. - A sprzedałeś pewnie, a? Chodź Kiki, nie podchodź do obcych, nie wolno... Tak, grzeczny piesek, no, już dobrze...
Mężczyzna prostuje kark, przesuwa ciało do poprzedniej pozycji, otwiera oczy. Przygląda się kobiecie z zainteresowaniem, choć bez lęku.
- A mówić to nie umiesz, a? Jak pytam grzecznie, to się chyba odpowiedź należy!
Przybysz tylko patrzy. Przechyla lekko głowę w bok, otwiera szerzej dziwne szare oczy. Głupia Miriam wykonuje dokładnie ten sam ruch: - a...?
- A... nie wiem. Nie mam?... - jego głos też brzmi dziwnie, jak głos człowieka, który od bardzo dawna nie używał swojego narzędzia mowy.
- A nie masz. Sprzedałeś! - Z satysfakcją mówi kobieta, mierząc przy tym w postać palcem, kościstym i długim. - Chodź Kiki. Czas na nasz film. - Odchodzi w pośpiechu.
Mężczyzna chwilę patrzy za nią, potem kieruje wzrok na swoje stopy – rzeczywiście, nie ma na nich butów. Nie daje się tego zauważyć na pierwszy rzut oka, bo stopy są strasznie brudne, gdzie niegdzie widać ciemniejsze smugi: to najprawdopodobniej zaschnięta krew wymieszana z kurzem, czy też błotem.
- Sprzedałem?... - pyta szeptem sam siebie, a świat przestaje istnieć: ogranicza się nagle do tych dwóch brudnych stóp niby-przestępcy, to one stają się całym światem, a czas zatrzymuje się w miejscu.
*
Joe przyjechał do miasteczka po papier do drukarki i maść rozgrzewającą dla koni. Szybko załatwił sprawy, zakupy wrzucił do auta, ale postanowił napić się jeszcze kawy w piekarni "Ratuszowej". To też należało do dziwactw, ale raczej miasteczka, niż samego Joe. Lubił kawę i słodycze, a to, że dla ludzi stary Indianin-łasuch przekraczał zdolności pojmowania – cóż, można to było skwitować tylko wzruszeniem ramion.
Joe, tak samo jak ciastka, lubił ich sprzedawczynię: wysoką, spokojną, łagodną Cloe, która nigdy nie spuszczała wzroku, gdy wchodził do środka. Wręcz przeciwnie – jej twarz rozświetlała się jeszcze bardziej, oczy śmiały, a porcje ciastka i kawy, które pojawiały się przed Indianinem, były nieco większe, niż u innych smakoszy. Cloe była wdową. Piękną, młodą, wykształconą wdową. Gdyby nie różnica wieku, to kto wie?...
Joe wiele czasu i dobrego smutku poświęcił Cloe – czasem widział ją między końmi, czasem rozpalającą w kominku, albo siedzącą obok niego na schodach. Wiedział, że potrafiłaby nawet żartować z Sigim.
- To, co zwykle? - niski, miły głos wyrwał go z zamyślenia. Skinął głową. Po chwili cieszył zmysły najpierw zapachami, a potem już w pełni – widelczyk tylko śmigał w jego wielkiej dłoni.
Gdy skończył, rozparł się wygodnie na krześle, rozejrzał po sali, a potem jego wzrok padł na placyk.
- Ciekawe, prawda? - Cloe stała przy nim z dzbankiem kawy. - Dolać?
Przytaknął skinieniem. Mieszając w filiżance przyglądał się scenie za oknem – Głupia Miriam właśnie odchodziła. Wyjął notes i długopis - "kto to?" - napisał szybko.
- Nikt nie wie. Siedzi tak od dwóch godzin.
"Daj mi kawę na wynos i bułkę z serem".
- Jasne... - roześmiała się dziewczyna. - Jedna chwilka.
"Dziekuję" – powiedział bezgłośnie, gdy położyła na stoliku papierową torebkę i termiczny kubek ze szczelnym wieczkiem.
- Ależ proszę, do usług. Siedem sześćdziesiąt. Za wszystko.
Małe miasteczka mają wielkie serca.
*
Coś poszło nie tak. Coś wymknęło się spod kontroli.
To dobrze.
Sigi leży spokojnie na tarasie, ale ten spokój jest wyłącznie futrzany. Nie wieje wiatr, więc żaden szary włos z niespotykanego u tej rasy umaszczenia nie drgnie. Ale pod skórą, tuż pod nią, mięśnie właśnie przestały być delikatną, choć tak wytrzymałą tkanką...
Bardzo dziekuje za pomoc w korekcie Ani Ostrowskiej.
CDN
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.
-
- Posty: 79
- Rejestracja: 31 lip 2013, 10:15
Re: Jakim /5.
Podobno apetyt rośnie w miarę jedzenia. Zgadzam się. Dalej jestem głodna, bo głosy brzmią zagadkowo, a barwy zmieniają się tajemniczo.
Futrzasty spokój niepokoi.
Pozdrawiam:)
O, tak.Małe miasteczka mają wielkie serca.
Futrzasty spokój niepokoi.
Pozdrawiam:)
- 411
- Posty: 1778
- Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
- Lokalizacja: .de
Re: Jakim /5.
Dziekuje Imbirku za poczytanie i dobre slowo. Ciesze sie, ze jeszcze nie znudzilo, a wrecz przeciwnie (mam nadzieje).
Klaniam sie bardzo nisko,
J.
Klaniam sie bardzo nisko,
J.
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.
- skaranie boskie
- Administrator
- Posty: 13037
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
- Lokalizacja: wieś
Re: Jakim /5.
Zaczynasz rozwijać wątki.
Pojawiają się nowe postaci...
Zapowiada się naprawdę dobra opowieść.
Pojawiają się nowe postaci...
Zapowiada się naprawdę dobra opowieść.
No i kupiłaś małpę...411 pisze:Pachnie fioletem.
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
skaranieboskie@osme-pietro.pl
- zdzichu
- Posty: 565
- Rejestracja: 06 lip 2013, 0:06
- Lokalizacja: parking pod supermarketem
Re: Jakim /5.
Jestem pod wrażeniem, droga pani Józefino.
To dobra proza jest. A przynajmniej ma atrybuty takiej właśnie.
To dobra proza jest. A przynajmniej ma atrybuty takiej właśnie.
kurna po piersze
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie
- 411
- Posty: 1778
- Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
- Lokalizacja: .de
Re: Jakim /5.
Skaranku, Panie Zdzichu - dziekuje slicznie.
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.
-
- Posty: 335
- Rejestracja: 30 paź 2011, 21:14
- Lokalizacja: Katowice/Jędrzejów/Kraków
Re: Jakim /5.
I znów napięte zakończenie, jakie lubię
Super się czyta, czekam na dalsze części. Fragment o Obcym był taki... hmmm... powolny i ciężki. Ale w pozytywnym sensie, przecież taki miał być.
Co mi tylko nie pasowało, to:
"Kto pyta, pyta?"
Ale może ja jestem chory, że mam od razu głupie skojarzenia.
Super się czyta, czekam na dalsze części. Fragment o Obcym był taki... hmmm... powolny i ciężki. Ale w pozytywnym sensie, przecież taki miał być.
Co mi tylko nie pasowało, to:
"Kto pyta, pyta?"
Ale może ja jestem chory, że mam od razu głupie skojarzenia.
- 411
- Posty: 1778
- Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
- Lokalizacja: .de
Re: Jakim /5.
Ogromne dzieki za te mile slowa. Niezmiernie sie ciesze, ze przynajmniej promilowo udala mi sie realizacja zamyslu.Enbers pisze:Fragment o Obcym był taki... hmmm... powolny i ciężki. Ale w pozytywnym sensie, przecież taki miał być.
I ciesze sie, ze ciekawi. Mam tylko nadzieje, ze ciag dalszy nie rozczaruje...
Milego, J.
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.
- anastazja
- Posty: 6176
- Rejestracja: 02 lis 2011, 16:37
- Lokalizacja: Bieszczady
- Płeć:
Re: Jakim /5.
piękne to jest!411 pisze:Sigi leży spokojnie na tarasie, ale ten spokój jest wyłącznie futrzany
Kurcze ciągnie mnie, chociaż niewiele mam czasu, ale co tam...mam nadzieję, że już jest dalsza część?
A ludzie tłoczą się wokół poety i mówią mu: zaśpiewaj znowu, a to znaczy: niech nowe cierpienia umęczą twą duszę."
(S. Kierkegaard, "Albo,albo"
(S. Kierkegaard, "Albo,albo"
- 411
- Posty: 1778
- Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
- Lokalizacja: .de
Re: Jakim /5.
Jest, Nastko, nawet kilka nastepnych czesci, ale jakos mi sie o nich zapomina.
A i za kazdym razem, gdy wstawiam kolejna, zdaje sobie sprawe, ze mój wymyslony swiat czeka na moje stukanie w klawiature - samo sie, cholerka, nie napisze.
A czasu tak malo...
Dziekuje najpiekniej,
J.
A i za kazdym razem, gdy wstawiam kolejna, zdaje sobie sprawe, ze mój wymyslony swiat czeka na moje stukanie w klawiature - samo sie, cholerka, nie napisze.
A czasu tak malo...
Dziekuje najpiekniej,
J.
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.