Jakim /10.
Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz
- 411
- Posty: 1778
- Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
- Lokalizacja: .de
Jakim /10.
od początku
w poprzednim odcinku
Głosy.
- Porozmawiamy?
- Jasne. Wczoraj nie była niedziela. I dzisiaj pewnie też nie.
- Nie.
- Rozumiem. Dziś nie jest.
- Dziś jest piątek. Ale jutro nie będzie soboty. Dla ciebie.
- Teraz nie rozumiem.
- Kim jesteś?
- Mam... Mam czterdzieści dwa lata!
- Tak.
- Tak?
- Tak.
- Po co pytasz, jeśli wiesz?
- Bo ty musisz to wiedzieć. Powinieneś.
- Ale mnie to jest obojętne. Jestem szary.
- Co?
- Szary. Nie ma mnie. Znikam w tej waszej szarości. Mam jeszcze nos, czuję.
- Nie.
- Nie mam?
- Nie. Od wczoraj.
- To dlaczego tak boli?
- Przestanie.
- A kiedy przestaniesz pytać?
- Jutro.
- Co stanie się jutro?
- Nie będzie kogo pytać.
- Nie rozumiem.
- Kim jesteś?
- Nie wiem...
- Więc umrzesz w niewiedzy.
- Hej, zaczekaj!
Stuknęły drzwi. Nie chcę!
- Nie chcę umierać! Słyszysz! Dlaczego to robisz! O co wam chodzi?! Nie!...
Mam czterdzieści dwa lata. Na pewno. Mam czterdzieści dwa lata!
- Hej, ty! Nazywam się Grobben! Grobben! Grob-ben...
*
Rozdział dziesiąty. Sigi.
Istny dom wariatów: krzyczą na siebie, wyrywają słuchawkę, Anne płacze, a Henry nie umie zawiązać butów. Anne, cały czas pociągając nosem, ściąga kurtkę z wieszaka i szuka jednocześnie w torbie kluczyków do auta; słuchawkę przytrzymuje ramieniem i całą wiarą na jaką ją stać, że ktoś z drugiej strony, do cholery, odbierze!
Nie odbiera.
Sigi siedzi w progu kuchni i spokojnie obserwuje cały ten cyrk. Przecież nic się nie stało. Jeszcze.
Henry przerwał walkę z opornymi sznurówkami, najpierw rozparł się ciężko na kuchennym, solidnym krześle, by chwilę później skulić i ukryć twarz w dłoniach.
- To moja wina, to wszystko moja wina... - spomiędzy palców wydostał się hamowany szloch.
- Henry, przestań, to niczyja wina! - Głos Anne zdecydowanie zdradza chęć wejścia w wyższe tony. - To niczyja wina - dodała ciszej. - Nikt tam nie odbierze, nie oszukujmy się. Weź się w garść, trzeba ruszać.
- Dzwoniłaś do Laury?
- Tak, już tam jedzie.
- To dobrze. - To dobrze. Jak to dobrze, że jest Laura... Boże, wybacz, wybacz mi. - Jakieś wieści od Joe´go?
- Nie. Dowiemy się później, od Laury. Henry, ruszże się wreszcie!
Sigi patrzy zafrasowany: Anne krzycząca to prawdziwie rzadki widok, ale krzycząca w taki sposób – to zupełna nowość. Ta drobna, krucha "pani po pięćdziesiątce" pokazuje pazury nie gorsze, niż jego własne.
W tym momencie, jakby na przekór jego myślom, Anne wybucha płaczem, torba ze stołu spada niezgrabnie na podłogę, kluczyki za nią - wybrzdękały dziwną melodię i znieruchomiały razem z właścicielką, która osunęła się na chodniczek przy lodówce, jak jej własna kurtka - ot, szmacianka bez życia. Płacz, rozpacz, pośpiech, troska i niepokój to bardzo niezdrowy cocktail. Wzrok kobiety zatrzymał się na breloku przyczepionym do kluczy – sięgnęła i cisnęła ze wszystkich sił całym pękiem o przeciwległą ścianę:
- Do jasnej, ciężkiej, wrednej cholery!...
Zapadła cisza. Przymknięte oczy i zmęczona głowa wysysały kojący chłód ze ściany.
Sigi zdecydował, że trzeba działać. Podszedł i swoim zwyczajem dotknął łapą jej policzka.
Nie pomogło.
Usiadł na przeciw niej i zastanowił się. Zatem, dobrze, trzeba naprawdę działać. Zmienił nieco pozycję ciała, podniósł obie łapy i najdelikatniej jak potrafił oparł je o twarz Anne. Nie reagowała, mimo to nie rezygnował – cierpliwie czekał.
Zadzwonił telefon. Po siódmym, może ósmym dzwonku Henry ocknął się na tyle, że sięgnął po słuchawkę. Bezmyślnie spojrzał na wyświetlacz, nie odbierając rozmowy i nie okazując nawet cienia zainteresowania. Jego wzrok powędrował natychmiast z powrotem w stronę Anne i kota. Nie obchodził go w tym momencie żaden telefon, nawet Mała wydała się jakoś mniej ważna. To, czego właśnie był świadkiem było zbyt fascynujące.
Poczuł nagle, że się boi, a liźnięcie strachu było tak silne, że włosy podniosły mu się na karku.
Sigi wiedział, że mężczyzna zacznie za chwilę wrzeszczeć, bądź – co gorsza – zapadnie się w sobie. Nie mógł na to pozwolić; Henry już wbił się ciałem w krzesło tak silnie, że mocne listwy oparcia zaczęły trzeszczeć.
- Henry?...
- Odejdź! Odejdź! Ja nic nie zrobiłem!...
- Henry? Co tu się dzieje?... - Anne, jak zaczarowana patrzyła na "swoich mężczyzn", nagle tak obcych, tak przerażających. - Henry!
Nie jest dobrze.
Sigi błyskawicznie ocenił sytuację i potrzebne działania: zdecydował i wybrał. Oderwał delikatnie łapy od twarzy kobiety, opadł leciutko i miękko na deski podłogi, i skierował bezgłośne kroki w stronę Henry'ego. Zatrzymał się przed nim, stanął "słupka" i zapatrzył się mężczyźnie w oczy. Ten dyszał, kwilił i wciąż mocniej i mocniej napierał na drewno za plecami - nie odwracając jednak wzroku.
Po kilku minutach, gdy dla Henry´ego minęła cała wieczność, powolutku, bardzo powolutku oddech jego zaczął się uspokajać, kwilenie cichnąć i tylko drewno nadal ostro protestowało przeciw takiemu traktowaniu. Całkiem jak żywa istota – przeleciało przez myśl Anne. Podnosząc się z podłogi, wcale nie była pewna, kto jest w tym momencie najbardziej żywy w tej wielkiej kuchni...
- Henry, ocknij się. Musimy jechać. - Powiedziała doskonale już opanowanym głosem. Nie wiedziała, czego była świadkiem, wiedziała za to, że pytania które napłyną, będą tylko mizernym wierzchołkiem informacji, które przed nią zatajono. Tak, zatajono.
Jej mąż, nagle starszy o dobre dziesięć lat, z twarzą błyszczącą od potu, wciąż nie ruszał się z miejsca. Tak samo kot: patrzyli sobie głęboko w oczy i gdyby nie jej wrodzony pragmatyzm i brak wiary w zabobony, powiedziałaby, że oto jest widzem szczególnej sceny. Hipnozy? Cudu?
Zamyślona, przyglądała się jeszcze przez chwilę, potem podniosła upuszczony nie wiadomo kiedy aparat i spojrzała na nieodebrane połączenie: Laura. Wybrała numer.
Sigi wrócił nagle do pozycji typowo-kociej i zaczął, jak gdyby nigdy nic, lizać grzbiet. Znowu był najzwyklejszym kotem pod słońcem. A Henry... Henry wie za mało, mamy czas.
Musiał pomyśleć. Porozmawiać z Joe´m. Obwąchać jeszcze raz obcego.
A potem wszystkiemu pozwolić spłynąć w siebie i wybrać właściwą drogę.
Czekanie się kończyło. Jak dzień i deszcz. Jak śpiew ptaka o poranku i pora roku.
Czekanie, będące tak długim czekaniem otwierało właśnie bramę, której udawało mu się nie dostrzegać.
Od tak dawna.
Bardzo dziekuje za pomoc w korekcie Ani Ostrowskiej.
CDN
w poprzednim odcinku
Głosy.
- Porozmawiamy?
- Jasne. Wczoraj nie była niedziela. I dzisiaj pewnie też nie.
- Nie.
- Rozumiem. Dziś nie jest.
- Dziś jest piątek. Ale jutro nie będzie soboty. Dla ciebie.
- Teraz nie rozumiem.
- Kim jesteś?
- Mam... Mam czterdzieści dwa lata!
- Tak.
- Tak?
- Tak.
- Po co pytasz, jeśli wiesz?
- Bo ty musisz to wiedzieć. Powinieneś.
- Ale mnie to jest obojętne. Jestem szary.
- Co?
- Szary. Nie ma mnie. Znikam w tej waszej szarości. Mam jeszcze nos, czuję.
- Nie.
- Nie mam?
- Nie. Od wczoraj.
- To dlaczego tak boli?
- Przestanie.
- A kiedy przestaniesz pytać?
- Jutro.
- Co stanie się jutro?
- Nie będzie kogo pytać.
- Nie rozumiem.
- Kim jesteś?
- Nie wiem...
- Więc umrzesz w niewiedzy.
- Hej, zaczekaj!
Stuknęły drzwi. Nie chcę!
- Nie chcę umierać! Słyszysz! Dlaczego to robisz! O co wam chodzi?! Nie!...
Mam czterdzieści dwa lata. Na pewno. Mam czterdzieści dwa lata!
- Hej, ty! Nazywam się Grobben! Grobben! Grob-ben...
*
Rozdział dziesiąty. Sigi.
Istny dom wariatów: krzyczą na siebie, wyrywają słuchawkę, Anne płacze, a Henry nie umie zawiązać butów. Anne, cały czas pociągając nosem, ściąga kurtkę z wieszaka i szuka jednocześnie w torbie kluczyków do auta; słuchawkę przytrzymuje ramieniem i całą wiarą na jaką ją stać, że ktoś z drugiej strony, do cholery, odbierze!
Nie odbiera.
Sigi siedzi w progu kuchni i spokojnie obserwuje cały ten cyrk. Przecież nic się nie stało. Jeszcze.
Henry przerwał walkę z opornymi sznurówkami, najpierw rozparł się ciężko na kuchennym, solidnym krześle, by chwilę później skulić i ukryć twarz w dłoniach.
- To moja wina, to wszystko moja wina... - spomiędzy palców wydostał się hamowany szloch.
- Henry, przestań, to niczyja wina! - Głos Anne zdecydowanie zdradza chęć wejścia w wyższe tony. - To niczyja wina - dodała ciszej. - Nikt tam nie odbierze, nie oszukujmy się. Weź się w garść, trzeba ruszać.
- Dzwoniłaś do Laury?
- Tak, już tam jedzie.
- To dobrze. - To dobrze. Jak to dobrze, że jest Laura... Boże, wybacz, wybacz mi. - Jakieś wieści od Joe´go?
- Nie. Dowiemy się później, od Laury. Henry, ruszże się wreszcie!
Sigi patrzy zafrasowany: Anne krzycząca to prawdziwie rzadki widok, ale krzycząca w taki sposób – to zupełna nowość. Ta drobna, krucha "pani po pięćdziesiątce" pokazuje pazury nie gorsze, niż jego własne.
W tym momencie, jakby na przekór jego myślom, Anne wybucha płaczem, torba ze stołu spada niezgrabnie na podłogę, kluczyki za nią - wybrzdękały dziwną melodię i znieruchomiały razem z właścicielką, która osunęła się na chodniczek przy lodówce, jak jej własna kurtka - ot, szmacianka bez życia. Płacz, rozpacz, pośpiech, troska i niepokój to bardzo niezdrowy cocktail. Wzrok kobiety zatrzymał się na breloku przyczepionym do kluczy – sięgnęła i cisnęła ze wszystkich sił całym pękiem o przeciwległą ścianę:
- Do jasnej, ciężkiej, wrednej cholery!...
Zapadła cisza. Przymknięte oczy i zmęczona głowa wysysały kojący chłód ze ściany.
Sigi zdecydował, że trzeba działać. Podszedł i swoim zwyczajem dotknął łapą jej policzka.
Nie pomogło.
Usiadł na przeciw niej i zastanowił się. Zatem, dobrze, trzeba naprawdę działać. Zmienił nieco pozycję ciała, podniósł obie łapy i najdelikatniej jak potrafił oparł je o twarz Anne. Nie reagowała, mimo to nie rezygnował – cierpliwie czekał.
Zadzwonił telefon. Po siódmym, może ósmym dzwonku Henry ocknął się na tyle, że sięgnął po słuchawkę. Bezmyślnie spojrzał na wyświetlacz, nie odbierając rozmowy i nie okazując nawet cienia zainteresowania. Jego wzrok powędrował natychmiast z powrotem w stronę Anne i kota. Nie obchodził go w tym momencie żaden telefon, nawet Mała wydała się jakoś mniej ważna. To, czego właśnie był świadkiem było zbyt fascynujące.
Poczuł nagle, że się boi, a liźnięcie strachu było tak silne, że włosy podniosły mu się na karku.
Sigi wiedział, że mężczyzna zacznie za chwilę wrzeszczeć, bądź – co gorsza – zapadnie się w sobie. Nie mógł na to pozwolić; Henry już wbił się ciałem w krzesło tak silnie, że mocne listwy oparcia zaczęły trzeszczeć.
- Henry?...
- Odejdź! Odejdź! Ja nic nie zrobiłem!...
- Henry? Co tu się dzieje?... - Anne, jak zaczarowana patrzyła na "swoich mężczyzn", nagle tak obcych, tak przerażających. - Henry!
Nie jest dobrze.
Sigi błyskawicznie ocenił sytuację i potrzebne działania: zdecydował i wybrał. Oderwał delikatnie łapy od twarzy kobiety, opadł leciutko i miękko na deski podłogi, i skierował bezgłośne kroki w stronę Henry'ego. Zatrzymał się przed nim, stanął "słupka" i zapatrzył się mężczyźnie w oczy. Ten dyszał, kwilił i wciąż mocniej i mocniej napierał na drewno za plecami - nie odwracając jednak wzroku.
Po kilku minutach, gdy dla Henry´ego minęła cała wieczność, powolutku, bardzo powolutku oddech jego zaczął się uspokajać, kwilenie cichnąć i tylko drewno nadal ostro protestowało przeciw takiemu traktowaniu. Całkiem jak żywa istota – przeleciało przez myśl Anne. Podnosząc się z podłogi, wcale nie była pewna, kto jest w tym momencie najbardziej żywy w tej wielkiej kuchni...
- Henry, ocknij się. Musimy jechać. - Powiedziała doskonale już opanowanym głosem. Nie wiedziała, czego była świadkiem, wiedziała za to, że pytania które napłyną, będą tylko mizernym wierzchołkiem informacji, które przed nią zatajono. Tak, zatajono.
Jej mąż, nagle starszy o dobre dziesięć lat, z twarzą błyszczącą od potu, wciąż nie ruszał się z miejsca. Tak samo kot: patrzyli sobie głęboko w oczy i gdyby nie jej wrodzony pragmatyzm i brak wiary w zabobony, powiedziałaby, że oto jest widzem szczególnej sceny. Hipnozy? Cudu?
Zamyślona, przyglądała się jeszcze przez chwilę, potem podniosła upuszczony nie wiadomo kiedy aparat i spojrzała na nieodebrane połączenie: Laura. Wybrała numer.
Sigi wrócił nagle do pozycji typowo-kociej i zaczął, jak gdyby nigdy nic, lizać grzbiet. Znowu był najzwyklejszym kotem pod słońcem. A Henry... Henry wie za mało, mamy czas.
Musiał pomyśleć. Porozmawiać z Joe´m. Obwąchać jeszcze raz obcego.
A potem wszystkiemu pozwolić spłynąć w siebie i wybrać właściwą drogę.
Czekanie się kończyło. Jak dzień i deszcz. Jak śpiew ptaka o poranku i pora roku.
Czekanie, będące tak długim czekaniem otwierało właśnie bramę, której udawało mu się nie dostrzegać.
Od tak dawna.
Bardzo dziekuje za pomoc w korekcie Ani Ostrowskiej.
CDN
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.
- zdzichu
- Posty: 565
- Rejestracja: 06 lip 2013, 0:06
- Lokalizacja: parking pod supermarketem
Re: Jakim /10.
Trudne sprawy pani poruszasz, Józefino.
Nie wiem, czy nie nazbyt trudne. W takich chwilach to nawet wisienka może okazać się mało pomocna.
Kot o nadludzkiej ( a może nadkociej?) mocy, paniczny strach ludzi i te głosy. To kwintesencja niesamowitości. Zaczynam się coraz bardziej pogrążać w pani opowieści.
A nawiasem mówiąc, przydałoby się powrócić do źródeł i przeczytać od początku, bo chyba się trochę gubię.
Nie wiem, czy nie nazbyt trudne. W takich chwilach to nawet wisienka może okazać się mało pomocna.
Kot o nadludzkiej ( a może nadkociej?) mocy, paniczny strach ludzi i te głosy. To kwintesencja niesamowitości. Zaczynam się coraz bardziej pogrążać w pani opowieści.
A nawiasem mówiąc, przydałoby się powrócić do źródeł i przeczytać od początku, bo chyba się trochę gubię.
kurna po piersze
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie
- skaranie boskie
- Administrator
- Posty: 13037
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
- Lokalizacja: wieś
Re: Jakim /10.
Ma rację Zdzichu, pisząc, że trudne sprawy.
Sigi jest wyjątkowo tajemniczym kotem. Intryguje mnie.
Trochę mnie te głosy zastanowiły. Nie przyznam się, że czasem takie słyszę, bo naraziłbym się na literackość, a ja przecież tylko zwykłym czytelnikiem jestem.
I chyba - za Zdzichem - cofnę się do źródeł, bo pewien pan z niemieckobrzmiącym nazwiskiem uparcie zasłania mi poprzednie odcinki.
Sigi jest wyjątkowo tajemniczym kotem. Intryguje mnie.
Trochę mnie te głosy zastanowiły. Nie przyznam się, że czasem takie słyszę, bo naraziłbym się na literackość, a ja przecież tylko zwykłym czytelnikiem jestem.
I chyba - za Zdzichem - cofnę się do źródeł, bo pewien pan z niemieckobrzmiącym nazwiskiem uparcie zasłania mi poprzednie odcinki.
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
skaranieboskie@osme-pietro.pl
- 411
- Posty: 1778
- Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
- Lokalizacja: .de
Re: Jakim /10.
skaranku, panie Zdzichu - dziekuje za poczytanie i dobre slowo.
A co do poczytania od poczatku, to chyba niezly pomysl jest.
Klaniam sie bardzo nisko,
J.
Umówmy sie, ze Sigi jest. Po prostu i juz.skaranie boskie pisze:Sigi jest wyjątkowo tajemniczym kotem.
A co do poczytania od poczatku, to chyba niezly pomysl jest.
Klaniam sie bardzo nisko,
J.
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.
- anastazja
- Posty: 6176
- Rejestracja: 02 lis 2011, 16:37
- Lokalizacja: Bieszczady
- Płeć:
Re: Jakim /10.
Coś mi się zdaje Józefinko, że fundujesz nam jakąś tajemnicę z Sigi Jest najciekawszym obiektem w opowiadaniu. Ciekawe Pozdrówka jeszcze świąteczne
A ludzie tłoczą się wokół poety i mówią mu: zaśpiewaj znowu, a to znaczy: niech nowe cierpienia umęczą twą duszę."
(S. Kierkegaard, "Albo,albo"
(S. Kierkegaard, "Albo,albo"
- 411
- Posty: 1778
- Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
- Lokalizacja: .de
Re: Jakim /10.
Dziekuję, Nastko za zajrzenie do mnie.
I Sigiego.
Wiesz, jak to mówią: cierpliwi będą mieli co czytać.
I Sigiego.
Wiesz, jak to mówią: cierpliwi będą mieli co czytać.
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.
- iTuiTam
- Posty: 2280
- Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35
Re: Jakim /10.
Może będę marudna, być może zupełnie się ze mną nie zgodzisz, ale... myślę, że bezodcinkowo w przypadku tak polifonicznego utworu byłoby chyba lepiej.
Chodzi mi o to, że potencjalni czytelnicy będą robić krótsze lub dłuższe przerwy w czytaniu i mogą się 'zaplątać'.
Wielowątkowość i wykorzystanie różnych form w Jakimie jest ciekawa. Taki jest mój odbiór. Lubię czytać utwory, w których znajduję rozmaite perełki, zaskakujące wtrącenia, itp.
Tu np Głosy prowadzą w stronę rozmów, jakie można usłyszeć we śnie, albo między rezydentami domów dla psychicznie chorych. Może to też być rozmowa z samym sobą, konwersacja myśli z myślami, kiedy człowiek jest na granicy snu i jawy, albo budzi się z narkozy. Tak mi się przeczytało.
I znowu ładne zakończenie, znowu o czasie.
Tajemnice, które rozsiewasz po drodze, mam nadzieję odkryją swoje postacie w odpowiednim czasie.
Chodzi mi o to, że potencjalni czytelnicy będą robić krótsze lub dłuższe przerwy w czytaniu i mogą się 'zaplątać'.
Wielowątkowość i wykorzystanie różnych form w Jakimie jest ciekawa. Taki jest mój odbiór. Lubię czytać utwory, w których znajduję rozmaite perełki, zaskakujące wtrącenia, itp.
Tu np Głosy prowadzą w stronę rozmów, jakie można usłyszeć we śnie, albo między rezydentami domów dla psychicznie chorych. Może to też być rozmowa z samym sobą, konwersacja myśli z myślami, kiedy człowiek jest na granicy snu i jawy, albo budzi się z narkozy. Tak mi się przeczytało.
I znowu ładne zakończenie, znowu o czasie.
Tajemnice, które rozsiewasz po drodze, mam nadzieję odkryją swoje postacie w odpowiednim czasie.
- 411
- Posty: 1778
- Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
- Lokalizacja: .de
Re: Jakim /10.
Nie, zielona iTuiTam. Nastepny, 11. odcinek jest ostatnim, który tu publikuje.iTuiTam pisze:Tajemnice, które rozsiewasz po drodze, mam nadzieję odkryją swoje postacie w odpowiednim czasie.
Co nie znaczy jednak, ze moze kiedys...
Lubie i zawsze wyczekuje Twoich uwag, dziekuje pieknie, ze znajdujesz czas dla mnie. I dobre slowo.
Klaniam sie nisko,
J.
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.