An-24, czyli... - rozdział 4, część 1

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Liliana
Posty: 1424
Rejestracja: 11 lis 2011, 20:07

An-24, czyli... - rozdział 4, część 1

#1 Post autor: Liliana » 05 lut 2016, 16:12

Глава 4

– Странное дело, – думал Ан, – я шагаю плечом к плечу с человеком, которого практически не знаю. Ну, пьём вместе, коллекционируем книги и пластинки, «тёлки» у нас не переводятся, хотя и люблю одну – единственную! Многие знакомые ребята завидуют и хотят попасть в наш клуб по «интересам». И плевать им на то, что мы помешаны на литературе. Рабинович пишет рассказы, я – стихи. Мы зачитываемся Ахматовой и Булгаковым, спорим до хрипоты, много курим. Рабинович, он же Рабик, собирает окурки в большую трёхлитровую банку, накрывает крышкой и хранит её под столом на кухне, где мы и убиваем драгоценное молодое время за бесконечными разговорами, длящимися до глубокой ночи. Когда у нас заканчиваются сигареты, Рабик извлекает свой прикосновенный запас, и мы продолжаем «смалить» до рези в глазах. Нам есть о чём поговорить, кроме баб. Правда, иногда (по пять-шесть дней в неделю), трепемся и о них, родных. Считаем себя писателями, хотя написали немного. Но нас это не смущает, так как уверены – всё впереди, ведь в глубине души искренне верим в свой талант, звезду в подкове Пегаса и в призвание нести людям свет истины. Рабику недавно исполнилось двадцать шесть. Он старше меня на два года. Носит длинные волосы и очки. Его глаза постоянно слезятся. Пружинистые усы закручиваются на концах и лезут в рот. Рабик обожает откусывать кончики и при разговоре демонстративно выплёвывать их на пол. В отличие от своего закадычного дружка, я ношу бороду. Но если у него волосы опускаются ниже плеч, то у меня едва касаются ключиц. В институте нас дразнят «пережитками», а преподы не дают житья. Длинные волосы особенно расстраивают декана – милую женщину «после сорока пяти» Екатерину Леонидовну, старающуюся всей полнотой власти, вручённой ей свыше, пресечь на корню наше низменное буржуазное безобразие и придать нам усреднённый облик настоящего педагога, утверждённого где-то на третьем или пятом этаже профильного Министерства. Сначала «детоводительница» уговаривала по-хорошему, потом грозилась отчислить из института, но сначала собственноручно удавить или прибить шваброй. «И пусть меня посадят, но я сделаю из вас людей», – кричала частенько, приходя в ярость. Но, ни страх перед позорной гибелью от женской руки, ни дружеские уговоры на нас с Рабиком не действовали. В один голос мы заявляли, что длина волос не влияет на нашу успеваемость, к тому же многие великие люди в прошлом их носили и это никому не мешало.
– Например, Шекспир! – ёрничал Рабик. – В его времена никаких министерств не было и никто его не «пучил» понапрасну, поэтому столько и написал.
Но чем больше мы приводили доводов в нашу пользу, тем агрессивнее становилась деканша. Вскоре мне её крики надоели, и я стал прогуливать институт. Рабик держался как двадцать восемь панфиловцев под Москвой, отражая атаки неприятеля и не сдавался – регулярно посещал лекции, усердно конспектируя их.
О себе Ан мог рассказать ещё меньше, чем о своём друге. Учиться ему не хотелось. А зубрёж падежей и склонений доводил до состояния такой непобедимой тупизны, что он вообще переставал понимать – кому что?, а главное, зачем? Не понимал он и собственное «я» – существо, живущее у него внутри, командующее им и страдающее бессонницей совести. А ещё Ан не понимал, почему в минуты раздумий, он любил обращаться к самому себе на «ты».
– Ну, что ты молчишь? Мне нужен ответ? И что ты будешь с этим делать, не говоря уже о том, как ты будешь дальше с этим жить? – всё настойчивее и настойчивее наступал в такие минуты на молчаливое собственное «я».
Однажды услышал, как кто-то на улице тоже обратился к себе на «ты» и тогда заскучал по-настоящему. Правда, это длилось не долго – будущий словесник вспомнил о третьем лице. Когда его спрашивали о чём-то нежелательном – цедил сквозь зубы: «Он вас не понимает». Как правило, это срабатывало и ответа от него больше уже не ждали…
– Что ты там бубнишь под нос, – услышал Ан голос Рабика и очнулся от раздумий.
Друг забежал немного вперёд, стараясь заглянуть своему спутнику в глаза. В ответ тот дружески улыбнулся, представив, как прозвучал бы его ответ: «Он немного задумался, прости!»
Неожиданно справа, со стороны пешеходного перехода, раздался даже не крик, а вопль тормозов и почти одновременно с ними словно споткнулся и со всего размаха грохнулся на дорогу разъярённый голос:
– Куда ты прёшь, дебил? Жить надоело? Не видишь красный свет?
Кандидат на звание умалишённого резко оглянулся и увидел недалеко от себя остановившийся легковой автомобиль.
– Он просит прощения, – выдохнул недоносок в лицо водителю, вытаращившему покрасневшие от гнева глаза.
Тот сделал вид, что на мгновение задумался, громко выругался и, покрутив пальцем у виска, нажал на газ.
– Иди-о-о-о-т! – радостно донеслось из кабины отъезжающей легковушки.
Провожая взглядом серебристый «Опель», Ан заметил подружку Рабика, старавшуюся незаметно ехать следом.
– Ты бы её позвал, а то как-то неудобно – как спать на потолке – получается, – сказал он другу.
– Да ну её, пусть отдохнёт от мужской компании, ей полезно поголодать будет. Пускай аппетит накатывает, – то ли в шутку, то ли всерьёз ответил Рабик.



Rozdział 4

- Dziwna sprawa - pomyślał An - idę ramię w ramię z człowiekiem, którego praktycznie nie znam. Fakt, pijemy razem, kolekcjonujemy książki i płyty, laski do nas walą jak w dym, jedną z nich nawet lubię, jedną – jedyną! Wielu znajomych nam zazdrości i chce się dostać do naszego „biznesowego” klubu. I kichają na to, że jesteśmy tak różni, jeśli chodzi o literaturę. Rabinowicz pisze opowiadania, ja – wiersze. Zaczytujemy się Achmatową i Bułhakowem, dyskutujemy i spieramy się do zachrypnięcia, dużo palimy. Rabinowicz, ksywka Rabik, zbiera pety do dużej trzylitrowej bańki, szczelnie przykrywa i trzyma pod stołem w kuchni, gdzie zabijamy drogocenny czas niekończącymi się rozmowami trwającymi do późnej nocy. Kiedy kończą się papierosy, Rabik wyciąga swój żelazny zapas i kopcimy dalej aż oczy szczypią. Oprócz bab mamy wiele tematów do obgadania. Prawda, że czasami (pięć-sześć dni w tygodniu) paplemy i o nich, kochanych przecież. Uważamy się za pisarzy, chociaż napisaliśmy niezbyt dużo. Ale to nas wcale nie wprawia w zakłopotanie, uważamy, że wszystko jeszcze przed nami, w głębi duszy szczerze wierzymy w swój talent, w gwiazdę w podkowie Pegaza i powołanie, aby nieść ludziom światło prawdy. Rabik niedawno skończył dwadzieścia sześć lat. Jest starszy ode mnie o dwa lata. Nosi długie włosy i okulary. Ciągle łzawią mu oczy. Sprężyste wąsy podkręcone na końcach prawie mu włażą do ust. Rabik uwielbia odgryzać ich koniuszki i w czasie rozmowy demonstracyjnie wypluwać na podłogę. W odróżnieniu od swojego najlepszego przyjaciela, ja noszę brodę. Ale o ile jego włosy sięgają poniżej ramion, to moje ledwie dotykają obojczyka. W instytucie przezywają nas „przeżytkami”, a wykładowcy nie dają żyć. Długie włosy drażnią szczególnie dziekana – miłą kobietę „po czterdziestce” – Jekatierinę Leonidownę, usiłującą całą pełnią danej jej odgórnie władzy, zabić w zarodku nasze nikczemne burżuazyjne bezeceństwa i nadać naszym twarzom wyraz prawdziwego pedagoga, zatwierdzony gdzieś tam na czwartym lub szóstym piętrze ministerstwa. Początkowo „wychowawczyni" próbowała po dobroci, później groziła, że wydali nas z instytutu lub udusi własnoręcznie albo obije ryżową szczotą. „ A niech mnie nawet wsadzą, zrobię z was ludzi” – krzyczała, a jej krzyk szybko przeradzał się we wściekłość. Jednak ani strach przed haniebną śmiercią z babskiej ręki, ani przyjacielska namowa nie działały na nas. Zgodnie oświadczaliśmy, że długość włosów nie ma wpływu na nasze wyniki, a w dodatku wielcy ludzie w przeszłości nosili takie włosy i nikomu to nie przeszkadzało.
- Na przykład Szekspir! – rzucał przykładem Rabik.- W tamtych czasach żadnych ministerstw nie było i nikt go nie wytykał palcami. Dlatego tyle napisał. Ale im więcej dowodów na naszą korzyść przytaczał, tym agresywniejsza stawała się dziekanica. Wkrótce miałem dość jej krzyków i zacząłem wagarować. Rabik trzymał się niczym dwudziestu ośmiu panfiłowców pod Moskwą, odpierających ataki nieprzyjaciela i nie poddawał się – regularnie uczęszczał na wykłady i gorliwie sporządzał notatki. O sobie An mógł powiedzieć jeszcze mniej niż o swoim przyjacielu. Nie chciało mu się uczyć. A wkuwanie przypadków i deklinacji doprowadzał do stanu takiej bezgranicznej tępoty, że przestawał w ogóle rozumieć – komu co?, a szczególnie - po co? Nie rozumiał i własnego „ja” – tej istoty, która żyła wewnątrz niego, zarządzała nim i cierpiącym na bezsenność sumieniem. Nie pojmował też, dlaczego w czasie rozmyślań lubił zwracać się do siebie na „ty.
- Cóż tak milczysz? Potrzebna mi odpowiedź. Co mam zrobić? Jak z tym problemem żyć? - coraz bardziej nachalnie nastawał na swoje milczące „ja”.
Pewnego razu usłyszał, jak ktoś na ulicy w ten sam sposób zwrócił się do siebie i zaczął myśleć. Nie trwało to długo – przyszły filolog przypomniał sobie o trzeciej osobie. Kiedy go pytano o coś, co było mu nie na rękę – cedził przez zęby: „On pana/pani nie rozumie”.
To załatwiało sprawę i nikt już nie domagał się odpowiedzi…
- Cóż tam mruczysz pod nosem – An usłyszał głos Rabika i ocknął się z rozmyślań. Przyjaciel wybiegł naprzód, starając się zajrzeć towarzyszowi w oczy. Ten w odpowiedzi uśmiechnął się przyjacielsko, wyobraziwszy sobie jak zabrzmiałaby jego odpowiedź: „On się troszkę zamyślił, wybacz!”
Nieoczekiwanie z prawej strony, od przejścia dla pieszych, rozległ się zgrzyt hamulców i prawie równocześnie z nim huknął rozwścieczony głos:
- Dokąd leziesz, debilu? Życie ci niemiłe? Nie widzisz czerwonego światła?
Kandydat do miana umysłowo chorego gwałtownie się odwrócił i zobaczył samochód osobowy, zatrzymujący się obok
- On prosi o wybaczenie – wydyszał w czepku urodzony prosto w twarz kierowcy, który wybałuszył czerwone z gniewu oczy.
Kierowca pomyślał chwilę, głośno zaklął i, pokazawszy palcem kółko na czole, wcisnął gaz.
- Idi-o-o-o-ta! – niosło się radośnie z kabiny odjeżdżającej osobówki.
Odprowadzając wzrokiem srebrzystego „Opla”, An zauważył przyjaciółkę Rabika, która starała się jechać w ślad za nim.
- Zawołałbyś ją, bo jakoś niezręcznie – to tak jakby spać na suficie – powiedział do przyjaciela.
- E tam, niech odpocznie od męskiego towarzystwa, niech się przegłodzi i nabierze apetytu – ni to żartem, ni serio odpowiedział Rabik.


Rozdział 4. jest dość długi, więc zdecydowałam się podzielić go na dwie części.
Ostatnio zmieniony 14 lut 2016, 22:21 przez Liliana, łącznie zmieniany 2 razy.

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Re: An-24, czyli... - rozdział 4, część 1

#2 Post autor: eka » 05 lut 2016, 20:00

Dążenie do oryginalności, ucieczka od mieszczańskich norm... no fajne, czekam na cdn.
Akcja dzieje się współcześnie?
:)

Awatar użytkownika
Liliana
Posty: 1424
Rejestracja: 11 lis 2011, 20:07

Re: An-24, czyli... - rozdział 4, część 1

#3 Post autor: Liliana » 06 lut 2016, 17:29

Będzie cd., eka, i już cię zapraszam.
A akcja toczy się na początku lat 80-ych.

Pozdrawiam Cię serdecznie :rosa:

ODPOWIEDZ

Wróć do „Proza”