Ponidzie cz.VI

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Elunia
Posty: 582
Rejestracja: 03 lis 2011, 22:28
Lokalizacja: Poznań

Ponidzie cz.VI

#1 Post autor: Elunia » 11 lut 2017, 23:07

od początku
w poprzednim odcinku



Zaprzyjaźniłam się z Hanką. Pochodziła ze wsi Hucisko. Przyjechała tu, z małym braciszkiem, mamą i babcią. Pamiętam jej smutne oczy, gdy mówiła - "Była wiosna. Wszystko budziło się do życia, a my musieliśmy uciekać. Dookoła toczyły się walki. Bałam się. Byłam małą dziewczynką, a pamiętam to jak dziś. Tutaj było spokojniej. Teraz już wiem co się stało. Niemcy zemścili się za Hubala. Wieś spalili, a wszystkich mężczyzn wywieźli."
Hanka twierdziła, że nie mają do czego wracać. Mało mówiła, nie lubiła tego tematu, a ja specjalnie nie wypytywałam, bo i po co. Każdy ma swoje tajemnice i smutki. Moje nie są nic lepsze, jednak mam gdzie wracać.
Z Hanką rozmawiałam na różne tematy. Dzięki niej mogłam normalnie funkcjonować. Odganiać nawracające myśli, te z przeszłości i te bieżące. A myśli biegły do ukochanej wsi, pól i łąk. Do wszystkich ścieżek, które znałam na pamięć.
Martwiłam się o zdrowie mamy. Oby szczęśliwie doczekała końca ciąży. Tak bardzo chciałam mieć siostrę albo brata. Byle dziecko było zdrowe. Myślałam o tym, jak sobie tatko sam radzi w gospodarstwie. Dziadek mało może pomóc. Chwilowo zima, ale co będzie dalej, jak przyjdzie przedwiośnie i wiosna. Tyle pracy w obejściu i w polu. Dobrze, że ciotka jest blisko i pomaga w gospodarstwie. Tęsknota zżerała mnie od środka.
Martwiłam się o Staszka. Wpadł w dziwne towarzystwo. Znikał gdzieś wieczorami. Zaniedbywał naukę. Miał coraz mniej czasu dla mnie. Tłumaczył się, że musi być z kolegami po piórze. Twierdził, że znajduje z nimi wspólny język. Dobrze mu się z nimi rozmawia, a przy tym rozwija się jego pogląd na pewne sprawy, które niby znał. Poznaje wszystko to, co do tej pory, było dla niego prawie nieznane lub w ogóle nie wiedział o ich istnieniu. Taki z niego mądrala hihi. Czasem wpadał do biblioteki i pokazywał mi nowe wiersze i felietony. Zawsze był bardzo podniecony, pełen nowych pomysłów. Zajęty jak prawdziwy poeta hoho.

Zima pomału odchodziła. Słońce świeciło coraz mocniej. Koniec lutego, a jednak w powietrzu czuć było nadchodzącą wiosnę. Niby śniegu jeszcze dużo, ale mróz jakby odpuszczał. Nie marzły już tak uszy i ręce. Nawet wiatr był bardziej łaskawy.
Właśnie siedziałam w szkolnej bibliotece, gdy przybiegła Hanka z krzykiem. - Zosiu! Masz się zgłosić u Dyrektora.
Zwinęłam książki i zeszyty pod pachę i pobiegłam do gabinetu Dyrektora Szkoły. Zapukałam i weszłam do środka. Serce skoczyło mi do gardła. W gabinecie siedział tatko. Na mój widok wstał, podał rękę Dyrektorowi i powiedział – Dziękuję za wszystko. Zosia wróci za kilka dni.
Potem dopiero przytulił mnie tak czule, jak nigdy przedtem i powiedział bardzo spokojnym głosem. - Jedziemy do domu. Ubierz się ciepło, a wszystko opowiem ci po drodze. Szkoda czasu.
Ukłoniłam się w stronę Dyrektora i pobiegłam do sali po kożuszek. Po drodze krzyknęłam tylko do Hanki – Powiedz Staszkowi, że pojechałam do domu.
Droga była zawiana, ale sanie sunęły spokojnie. Kołysały mnie, a ja myślałam o tym co mówił tatko. Dowiedziałam się, że mama urodziła chłopca. Jest śliczny i podobny do dziadka. Pomyślałam, że jak podobny do dziadka, to będzie silny i zdrowy.
Gdy tylko wjechaliśmy na podwórko, zeskoczyłam z sań i pobiegłam do domu. Wpierw zdjęłam kożuch i powiesiłam w sieni na wieszaku. W kuchni nad piecem ogrzałam ręce, potem je umyłam. Delikatnie uchyliłam drzwi do pokoju rodziców. Mama leżała na łóżku i trzymała mojego braciszka. Podeszłam bliżej i stanęłam jak wryta. To był niesamowity widok. Nie mogłam się na niego napatrzeć. Mama właśnie karmiła mojego braciszka, a on uśmiechał się. Taki malutki i delikatny.
Dziadek powiedział, że ze chrztem czekali na mnie, choć powinno być drugiego dnia po porodzie, a i mama trochę słaba. Teraz gdy jestem w domu, wszystkim mogę się zająć. Trzeba przygotować cały dom na przyjęcie gości.
Tato poszedł zaprosić krewnych i sąsiadów na chrzciny dziecka, natomiast ja i dziadek krzątaliśmy się, żeby wszystko było jak trzeba.
Następnego dnia do naszego domu przyszli rodzice chrzestni, którymi zostali kuzyn Kazimierz i kuzynka Halinka. Akuszerka podała matce chrzestnej dziecko, ta pokropiła je wodą święconą i przeżegnała znakiem krzyża, mówiąc przy tym : „ Bierzemy stąd niewiarka, a przyniesiemy katolika”. Akuszerka zawinęła mojego braciszka w poduszkę zdobioną wstążkami.
Przyglądałam się tym obrzędom z wielkim zaciekawieniem. Pomyślałam, że powinnam je zapamiętać, bo tradycja jest ważna.

Nad wszystkimi poczynaniami, aby były według zwyczaju, czuwał dziadek. Uważał, że najdrobniejsza pomyłka, przejęzyczenie czy niewyraźne wymówienie słowa mogło, unieważnić chrzest.
Ceremonia chrztu miała miejsce w kościele. Do chrztu trzymał mojego brata ojciec chrzestny, tak jak nakazywał obyczaj. Ułożono go na stopniach ołtarza, co miało zapewnić opiekę Boga. Po tej ceremonii, wszyscy poszli do karczmy, żeby dziecko było zawsze wesołe. Mały Antoś, bo takie imię mu nadano, w kościele trochę płakał, co dziadek wziął za dobrą wróżbę.
Po powrocie do domu rodzice chrzestni witali moją mamę przyśpiewką.
Witaj matko, żegnaj bida
wzięni my ci matko zyda
a niesiemy chrześcijanina
Zaśpiewaj ze mu dana
Patrzyłam jak akuszerka wykąpała, a mama nakarmiła naszego aniołka. Musiał być okrutnie zmęczony tymi obrzędami, bo zaraz zasnął i spał bardzo długo.
Każdy z zaproszonych gości przyniósł coś do jedzenia i picia, a małemu pieniążki, które zawijali w róg pieluszki. Ucztowano, śpiewano, a maleńki Antoś spał i uśmiechał się przez sen. Patrzyłam na niego i nie mogłam się nacieszyć myślą, że mam braciszka.
Dziadek cały czas kiwał głową i mruczał przy tym pod nosem – skoda, że babka nie doczekała.

Czas w domu szybko mijał, a trzeba było wracać do szkoły. Pomyślałam sobie, że w moim życiu powstaje coraz więcej powodów, aby skończyć szkołę i jak najszybciej wrócić do domu.Teraz to mam dwóch ukochanych: Staszka i Antosia, dla których warto żyć, a życie nabiera kolorów i sensu.

Mama była coraz silniejsza, mały też. Mogłam wrócić do szkoły. Jeszcze do przerwy świątecznej trochę czasu. W szkole dość gorący okres, kilka zaliczeń przed semestrem. Tato mnie odwiózł, a po drodze załatwił w Urzędzie rejestrację nowego członka rodziny i wizytę lekarza dla mamy.
Gdy dotarłam na miejsce, przywitałam się tylko ze stryjenką Stasią, kuzynką Anią i zaraz pobiegłam szukać Staszka. W bibliotece spotkałam tylko Hanię. Pochwaliłam się, że mam braciszka, a ona przytuliła mnie i powiedziała - Pilnuj swój skarb, a Staszek poszedł z dwoma chłopakami do pijalni.
Znalazłam go. Siedział za długim stołem razem z kilkoma mężczyznami. Wszyscy raczej starsi od niego. Na stole porozkładane kartki, pomiędzy szklankami i butelkami z wódką. Całe pomieszczenie wypełniał szczelnie wszędobylski dym papierosowy. Poczułam szczypanie w oczy. Prawie nic nie widziałam, prócz dymu i zadumanego Staszka.
Dyskutowali dość głośno, trochę nawet przekrzykując. Stałam przez chwilę i przyglądałam się. Doszłam do wniosku, że moje pierwsze odczucie, chyba było błędne. Staszek głowę miał podpartą o rękę i słuchał uważnie, bo co chwilę przytakiwał głową.
Podeszłam do niego i dotknęłam delikatnie ramienia.
- Staszku, możesz wyjść na chwilę?
Odwrócił głowę i aż krzyknął – Zosia! Co tu robisz?
- Właśnie wróciłam z domu i chciałam się z Tobą zobaczyć, ale widzę, ze jesteś zajęty. Nie będę przeszkadzała. Pójdę sobie.
- Zosiu, nie odchodź. Zostań. Proszę. To moi znajomi. Dyskutujemy właśnie o trendach jakie teraz są w polskiej literaturze. To takie ciekawe.
- Widzę. A ten alkohol to wam w tym bardzo pomaga.
- Ależ Zosiu, ja nie piję.
- No tego by jeszcze brakowało! Pójdę, bo i tak ledwo mnie widzisz. Dym straszny, gryzie mnie w oczy. Spotkamy się później, wiesz gdzie mnie szukać. Wracam teraz do stryjenki. Ania siedzi w domu, więc dowiem się od niej co w szkole. Może odpiszę lekcje i przygotuję się na poniedziałek na zajęcia. Pewnie mam zaległości. Zostało mi mało czasu.
- No jak tam chcesz. Możesz przecież zostać. Tu bardzo ciekawe tematy są poruszane, a jacy ludzie! Jak oni dobrze piszą! - Szukał potwierdzenia u współtowarzyszy biesiady, ale nikt nie zareagował. Przekrzykiwali się nadal.
- To zostań. To twój świat, nie mój. Muszę już iść. Chciałam ci tylko powiedzieć, że mam braciszka. Antosia.
Odwróciłam się na pięcie i poszłam. Nie mogłam patrzeć jak stoi, z papierosem w ręce, z mętnym wzrokiem i ledwo mnie widzi.
Poszłam do domu stryjenki. Zabrałam się ostro do nadrabiania opuszczonych zajęć. Była sobota, więc miałam jeszcze niedzielę na naukę.
W niedzielę późnym wieczorem przyszedł Staszek i mnie przepraszał. Wytłumaczyłam mu, że nie powinien mnie przepraszać, tylko potraktować szkołę priorytetowo, bo to teraz dla niego najważniejsze, a pisać może zawsze. Przecież nikt mu tego nie broni.
Dwa tygodnie szybko minęły. Semestr zakończony, a święta już tuż tuż. Tym razem wróciliśmy do domu razem, po Staszka przyjechał jego Stryjek i pojechałam z nimi.
Koniec marca. Zostało kilka dni do świąt Wielkanocnych, pomyślałam, że czas tak szybko biegnie. Niedawno były przecież Święta Bożego narodzenia, a już następne. No i dobrze, przynajmniej mogłam przyjechać do domu.

Powitał mnie dziadek, który stał w progu z małym Antosiem przytulonym do piersi. Kołysał nim i śpiewał kołysankę.
Zasnij zasnij mój malućki
idzie nocka


- Witaj dziadku! Cześć malutki! Co ten dziadek ci śpiewa? Jaka nocka? Zosia przyjechała! Twoja siostra. A kto to się tak słodko śmieje? Jakiś ty słodki! Zaraz cię zjem – cmoknęłam Antosia w nosek. Mały jeszcze bardziej się uśmiechnął.

Cały tydzień poprzedzający święta Wielkanocne mijał na sprzątaniu izb, pieczeniu bab i wielogodzinnych modlitwach w kościele. To przecież Wielki tydzień.
W Wielki Czwartek umilkły dzwony kościelne. Na msze zwoływano za pomocą drewnianych kołatek. W domu pachniało świeżym chlebem. Trzeba go było upiec w czwartek, bo w wielki Piątek już nie wolno. Taki zwyczaj. Natomiast rankiem, następnego dnia, dziadek chodził z rózgą i lekko bił wszystkich śpiących jeszcze w łóżkach. To tak na pamiątkę biczowania Jezusa. Rankiem trzeba było umyć się w bieżącej wodzie. Do rzeki daleko, więc musiała wystarczyć woda ze studni. W sobotę zrobiłam masło, musiało być świeże włożone do kosza na święconkę.
Kosz przystrojony pięknie zielonym bukszpanem. Do środka serwetka, a na nią obrane ze skorupki jajka, duży bochen chleba, utarty chrzan, kawałek wędzonego mięsa, kiełbasę i biały ser.
Wszyscy poszliśmy wieczorem z tym koszem do kościoła. Ach te tradycje!
Dowiedziałam się od koleżanek z klasy, że u nich jest zupełnie inaczej, ale z dziadkiem nie można dyskutować. Tradycja dla niego to rzecz święta. Takie chodzenie już na noc do kościoła miało sens, gdy było daleko, a dotarcie przez pola i mokradła, bardzo uciążliwe i chodzenie dwa razy bardzo trudne, ale teraz, gdy kościół tak blisko, to trochę bez sensu.
Kosz zostawiliśmy przed kościołem, było ich tylko kilka, a sami udaliśmy się, na nocne czuwanie przy grobie Jezusa.
Mama z małym Antosiem i dziadkiem wrócili do domu. Dziadek źle się poczuł, a mały Antoś był głodny i śpiący.
W Wielką Niedzielę odezwały się dzwony kościelne oznajmiające Zmartwychwstanie. Po porannym nabożeństwie, ksiądz poświęcił nasz kosz z pożywieniem. Tato zabrał poświęcony kosz i wróciliśmy z nim do domu. Mama przygotowała stół do świątecznego śniadania. Wyjęła z kosza poświęcone jajka. Jedno zjadła sama, a resztę podzieliła między nami, życząc aby wszyscy doczekali następnej Wielkanocy. Zrobiło się bardzo uroczyście i świątecznie.
W poniedziałek, jak obyczaj nakazywał, chłopcy biegali po wsi z wiadrami i polewali panny. Śmieszny obyczaj. Niby wszystkie dziewczyny chowały się, ale jednak były zadowolone, gdy zostały oblane.
Zostałam w domu, trzymałam Antosia na rękach i pokazywałam mu przez okno, co się dzieje na wsi. Śmieszyło mnie to wszystko. Jakieś dziwaczne obyczaje.
- Zobacz Antoś, zimno, a te dziewuchy cieszą się, że je polewają zimną wodą. Mnie to nie bawi. Wolę być sucha i oczywiście z tobą mój aniołku.
Antoś śmiał się, jakby rozumiał co mówię. Mój mały mądrala. Uśmiechałam się do niego i tuliłam jak największy skarb, bo to był mój skarb. Mój mały aniołek.
Nagle wszedł dziadek i powiedział:
– Cza wyniś z chałupy. Niech cie polejo.
- Dziadku, nie bawią mnie takie fanaberie. Wolę być sucha i z Antosiem.
Dziadek odpuścił, więc mogłam spokojnie podumać, kołysząc braciszka do snu.


cdn.
Ostatnio zmieniony 19 lut 2017, 20:20 przez Elunia, łącznie zmieniany 8 razy.

Gajka
Posty: 1917
Rejestracja: 21 gru 2011, 16:10

Re: Ponidzie cz.VI

#2 Post autor: Gajka » 11 lut 2017, 23:29

Przyznam nie czytałam poprzednich odcinków, ale na pewno je przeczytam :)
:rosa:

Awatar użytkownika
Elunia
Posty: 582
Rejestracja: 03 lis 2011, 22:28
Lokalizacja: Poznań

Re: Ponidzie cz.VI

#3 Post autor: Elunia » 13 lut 2017, 21:20

Gajka pisze:Przyznam nie czytałam poprzednich odcinków, ale na pewno je przeczytam
To mnie cieszy :)

Awatar użytkownika
pallas
Posty: 1554
Rejestracja: 22 lip 2015, 19:33

Re: Ponidzie cz.VI

#4 Post autor: pallas » 16 lut 2017, 19:53

Elunia pisze:Nagle wszedł dziadek i powiedział – Cza wyniś z chałupy. Niech cie polejo.
Dziadku, nie bawią mnie takie fanaberie. Wolę być sucha i z Antosiem.
Po powiedział - dwukropek i w nowej lnice, ale to już wiesz. :) przed dziadku pauza, bo mówi to Zosia, jak mnie pamięć nie myli.

Jeszcze są drobne błędy, ale myślę, że je wyłapiesz, a jak co to służę pomocą.

A powieść taka żywa, a narracja zaciekawia, ach co się stanie ze Staszkiem, jego koledzy przypominają mi dekadentów. Cała historia jest spójna.

Piotr :)
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
/Dante Alighieri - Boska Komedia/

Awatar użytkownika
Elunia
Posty: 582
Rejestracja: 03 lis 2011, 22:28
Lokalizacja: Poznań

Re: Ponidzie cz.VI

#5 Post autor: Elunia » 17 lut 2017, 16:11

pallas - dziękuję za uważne czytanie. Poprawiłam małe co nieco.
Pozdrawiam :)

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: Ponidzie cz.VI

#6 Post autor: skaranie boskie » 19 lut 2017, 10:29

Jakby się mocno upierać, to można wyszukać jeszcze parę uchybień.
Mam nadzieję, że się uprzesz...
Opowieść rzeczywiście wciąga, jest barwna, nienużąca.
Oby jak najwięcej takich.
Najbardziej się przrstraszyłem tym przyjazdem taty do szkoły. Pomyślałem sobie, że chyba matka zmarła przy porodzie i przyznam, że odetchnąłem z ulgą, gdy okazało się żem w błędzie. Będę dalej kibicował twojej bohaterce.
:rosa: :rosa: :rosa:
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Elunia
Posty: 582
Rejestracja: 03 lis 2011, 22:28
Lokalizacja: Poznań

Re: Ponidzie cz.VI

#7 Post autor: Elunia » 19 lut 2017, 16:15

skaranie boskie pisze:Jakby się mocno upierać, to można wyszukać jeszcze parę uchybień.
Mam nadzieję, że się uprzesz...
Czekałam na Ciebie z duszą na ramieniu. Po komentarzu, poszukam jeszcze uchybień, bo widzę, że warto.
skaranie boskie pisze:Opowieść rzeczywiście wciąga, jest barwna, nienużąca.
Oby jak najwięcej takich.
Takie słowa motywują do dalszego pisania.
Bardzo, bardzo dziękuję za czytanie :)

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ponidzie”