Ponidzie cz. XII

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Elunia
Posty: 582
Rejestracja: 03 lis 2011, 22:28
Lokalizacja: Poznań

Ponidzie cz. XII

#1 Post autor: Elunia » 07 mar 2017, 18:46

od początku
w poprzednim odcinku



Znowu wracałam do domu. Tak niedawno jechałam tą drogą. Wtedy drzewa były pełne liści. Wszędobylski wiatr układał trawy do ukłonu, raz w jedną, raz w drugą stronę, potem biegał po gałęziach krzewów, drzew i strącał kolorowe liście. Teraz drzewa zdobione w wielkie białe czapy, a pola równe jak ze świeżym obrusem stół.
Dookoła cisza, która wiedzie mnie przez obrazy niczym z bajkowej krainy. Jak okiem sięgnąć trawy, które przykrył śnieg. Wystają tylko ich grzbiety i tworzą tajemnicze garby. Daleko, samotne drzewo znaczy horyzont.
Tak ładnie czysto. Wszystko otulił biały puch. Gdyby tak można przykryć te czarne wspomnienia, niby odległe, zapamiętane jak przez mgłę, a jednak ciągle budzą ból, który gdzieś tam głęboko pozostał.
Zastanawiałam się, dlaczego ciągle powracają te dni wypełnione strachem, od świtu do zmroku. Noc wcale nie przynosiła ulgi, wręcz przeciwnie, strach był jeszcze większy. Nie bardzo pamiętam dlaczego właściwie się bałam. Strach unosił się w powietrzu, a może mieszkał w oczach mamy, które niecierpliwie były wpatrzone w okno. Potem ten uśmiech ulgi, gdy wracali do domu, tato i dziadek. Pamiętam, to zastanowienie dlaczego babcia często się modli, a wieczorami, zamiast świeczki pali gromnicę, gdy gdzieś w oddali słychać strzały. Bałam się tej ciszy w domu. Brakowało mi rozmów i uśmiechów na twarzach, które zostały wymienione na zmarszczone czoła.

Sanie suną, wiozą mnie, a w oddali pojawia się oblepiony śniegiem las. Wygląda jak zamek. To może tam mieszka Królowa śniegu.
Z zadumy wyrwał mnie trzask łamanej gałęzi. Poddała się wielkiej czapie białego puchu i spadła na drogę, tuż obok naszych sań. Konie przestraszone pobiegły szybciej. Tato musiał wyhamować, pociągając ku sobie lejce.
Teraz już myśli moje pobiegły do domu, tym bardziej, że zbliżaliśmy się do wsi. Wszystkie dachy białe, a domy wyglądają, jakby spały. Gdzieniegdzie migotało w oknach światło palącej się lampki karbidowej lub naftowej. Odróżniałem je po kolorze, jaki dawały. Taka bajkowa ta nasza wieś – pomyślałam. Mała, cicha, zgubiona gdzieś daleko od zgiełku miasta. Dobrze wracać do domu.

Gdy wjechaliśmy na podwórko, już od furtki witał nas hałaśliwy Burek. Biegał tuż przy nogach koni, jakby chciał powiedzieć – gdzie tak długo byliście?
- Zosiu, dobrze, że już jesteś. Jak droga? Bardzo zmarzłaś? – zalewała mnie pytaniami mama.
- Moja Zosia – krzyknął dziadek, który siedział pod piecem, na skrzynce do przechowywania drewna. - Antoś niedocekoł. Zasnoł malućki.
- Witaj dziadku – przykucnęłam przed nim i wtuliłam się. – Jutro ukocham małego, teraz poproszę gorącej wody, bo strasznie zmarzłam.
Mama upiekła kilka podpłomyków, więc chętnie zjadłam. Dołączył do mnie tato, który wrócił z obory, gdzie zaprowadził konie. Już po chwili, wszyscy siedzieliśmy przy kuchennym stole i rozmawialiśmy. Każdy miał swoje pytania. Mnie interesowało jak sobie radzą w gospodarstwie, czy wszyscy zdrowi, jak rozwija się Antoś i co słychać na wsi. Rodzice i dziadek pytali o szkolę. Nic dziwnego, przecież to ważne dla nich.
Gdyby nie rozsądek mamy, to rozmawialibyśmy do rana.
Byłam bardzo zmęczona, więc szybko zasnęłam.

Następnego dnia zjadłam na śniadanie, świeżo upieczony, pachnący chleb, posmarowany popą. Tęskniłam za tym smakiem. Po śniadaniu zabrałam Antosia na podwórko i ulepiłam mu wielkiego bałwana, który dostał dwa kamyki jako oczy i wielką marchew zamiast nosa. Na głowę włożyłam starą, dziurawą miskę. Antoś śmiał się i klaskał w rączki. Poczułam się bardzo szczęśliwa. Pomyślałam, że dobrze znowu tu być.

Pracy w domu dużo, przecież trzeba wszystko przygotować do świąt. Pieczenie, gotowanie, a przede wszystkim sprzątanie i strojenie domu.
Bardzo lubiłam ten czas oczekiwania świąt. Szczęścia dokładał mi braciszek. Mogłam tak patrzeć, jak siedzi na podłodze i bawi się z kotem. Psotnik z niego. Robiłam nowy łańcuch na choinkę, a Antoś zrywał, poklejone kawałki. Gdy lepiłam pierogi, mały wdrapywał się na stołek i pukał rączką w mąkę. Cały czas się śmiał. Taki mały psotnik. Nic to, jemu wolno. Niech psoci, kocham go tak bardzo, że nie umiem się na niego gniewać.
W dzień wigilii, wczesnym rankiem, tato zaprzągł konie do sań i gdzieś pojechał. Wrócił jeszcze przed zmrokiem. To była prawdziwa niespodzianka. Przywiózł z Pińczowa stryjenkę Stasię i kuzynkę Anię. Przyjechały same, bo stryjek wyjechał do Kielc. Stryjka siostra choruje już od dłuższego czasu, więc postanowił tam spędzić święta.
- Tak się dobrze opiekuje Tobą, że teraz my ją ugościmy na święta, a i Ani przyda się trochę wiejskiego powietrza. Jak nas więcej w kupie, to lepsze święta – z wielką dumą zakomunikował tato.
Wszyscy się wyściskaliśmy, a mama i stryjenka, to prawie płakały.

Przygotowania do wigilii przebiegły w bardzo miłej atmosferze. Każdy robił co innego. Nikt nikogo nie poganiał, a jednak wszyscy wiedzieli co robić.
Dziadek pilnował tradycji. Na podłodze rozłożona słoma, między obrazami gałązki jałowca, a w kieszeni pieniążek na szczęśliwy cały rok. Tato dbał, żeby drewna do pieca nie brakowało. Mama gotowała zupę grzybową i pamułę. Stryjenka piekła tortuch. Mięso mielone, ser, kasza jaglana, jajka, grzyby i przyprawy – pycha. Będzie na święta, nie na wigilię, bo to danie mięsne. Patrzyłam jak robi i pomyślałam, że na następne święta, zrobię sama.
Razem z Anią zajęłyśmy się przygotowaniem stołu. Na blacie stołu siano przykryte białym obrusem. Na środku chleb, a na nim opłatek. Poustawiałyśmy świąteczne talerze, no i potrawy. Grycoki, pierogi z kapustą i grzybami i oczywiście zupy. Przełamaliśmy się opłatkiem, składaliśmy sobie życzenia. Dziadek oczywiście kichnął, bo to wróży zdrowie na cały rok. Zajadaliśmy się wszystkimi pysznościami. Było bardzo odświętnie.
Po wigilii, resztki z talerzy, mama dokładnie zebrała, a tato zaniósł do obory, bo nic nie może się zmarnować, a przy okazji da lepsze zdrowie zwierzętom.
Obie z Anią sprzątałyśmy ze stołu. Wszystkie miski z jedzeniem zanosiłyśmy do komórki. Ania chciała zabrać talerz z chlebem, ale dziadek zabronił. Furknął na nią i poczęstował takim wzrokiem, że aż stanęła jak sparaliżowana. Dziadek położył koło chleba nóż i powiedział, że to dla Jezusa, który w nocy przyjdzie i sobie ukroi.
Skinęłam głową, żeby nic nie robiła i nie mówiła, bo z dziadkiem i tak nie wygra. Tradycja dla niego, to rzecz święta.
Wieczorem wszyscy poszliśmy na pasterkę. Nie zupełnie wszyscy, bo dziadek został z Antosiem, który zmęczony całym dniem, zasnął bardzo wcześnie.
Pod kościołem spotkałam Staszka, obiecał, że zaraz po świętach nas odwiedzi. Ucieszyłam się tą wiadomością, choć wiedziałam, że na spacer pójdziemy z Antosiem i Anią. To nic, dobre i to.
W drugie święto, tato odwiózł stryjenkę do Pińczowa. Poczta musi być otwarta. Przesyłki, listy, a i obsługa telefonu, który dla bardzo wielu, to jedyny kontakt ze światem.
Ania została, więc mogłyśmy sobie poplotkować. Trochę nam w tym przeszkadzał Antoś, bo wchodził wszędzie po czworakach i trzeba było go pilnować, żeby nic nie spsocił. Bardzo lubił ciągnąć wszystko to, co wisiało zbyt nisko na choince. Wyglądał tak rozkosznie, jak siadał na środku podłogi, klaskał w rączki i bardzo głośno się śmiał. Kochany brzdąc.

Bardzo miłym i wesołym zdarzeniem był dzień, kiedy to przyszedł Staszek. Opatuliłam Antosia w kocyk i posadziłam na saneczki. Staszek ciągnąc saneczki, biegł przez wieś jak szalony, a my z Anią ledwie mogłyśmy nadążyć. Antoś był zadowolony. My niestety nie. Trochę byłyśmy złe, że tak gna, ale skoro Antoś się cieszył, to łagodziło wszystko.

Pomyślałam sobie, że właśnie po to jest zima. Biało, czarownie, choć mroźno.



cdn.

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ponidzie”