Ponidzie cz. XV

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Elunia
Posty: 582
Rejestracja: 03 lis 2011, 22:28
Lokalizacja: Poznań

Ponidzie cz. XV

#1 Post autor: Elunia » 24 mar 2017, 23:50

od początku
w poprzednim odcinku

No i stało się, Paweł wyjechał. Zabrał ze sobą Jadzię. Zrobiło się trochę smutno, bo Paweł był przecież taką wesołą duszą naszego towarzystwa. Może to i dobrze, bo nastał bardzo gorący okres w moim szkolnym życiu. Dużo nauki.
Staszka, to widywałam tylko tyle, co na zajęciach albo w bibliotece. Na spotkania nie miałam specjalnie czasu, a może nie bardzo mnie tam ciągnęło.
Pewnego dnia do domu cioci przybiegł Staszek. Krzyczał od progu, że ma list. To był list od Pawła. Czytałam podekscytowana. Paweł pisał bardzo zwięźle, że załatwił pracę i miejsce do spania dla siebie i Jadzi. Dobre i to. Ucieszyła mnie ta wiadomość. Pomyślałam sobie, że tam dziewczyna będzie mogła zacząć nowe życie.
Razem z listem od Pawła, nastały cieplejsze dni. Bo zima, jak to zima, chociaż ciągnie się, to jednak kiedyś jej kres nadchodzi. Promienie słoneczne coraz częściej dotykają dachów, po których spływa woda ze zwisających sopli, zamienia się w potok i zmywa uliczny brud, co zamieszkał pod śniegiem na okres zimy.
Wracając pewnego dnia ze szkoły, pomyślałam sobie, że dawno nie widziałam wiosny na mojej kochanej wsi. Usiłowałam sobie przypomnieć, jak wyglądają pola uwolnione od lodu i łąki, na których trawy nieśmiało wyglądają spod roztapiającego się śniegu. Zatęskniłam za tym widokiem. Poczułam wielką pustkę i smutek. Pocieszyłam się, że jeszcze tylko trzy tygodnie i pojadę tam, gdzie czeka na mnie miłość i ciepło rodzinnego domu.
Egzaminy zaliczone. Pewien okres z życia szkolnego zamknięty. Dość pozytywnie. Byłam zadowolona ze swoich osiągnięć. To dobrze, bo nadchodzą święta. Czas wracać do domu.
Tato jak zwykle nie zawiódł. Przyjechał i zabrał nas. Nas, to znaczy mnie i Staszka. Bardzo szczęśliwa, siedziałam obok niego. Ręce szukały się ukryte pod wspólnym kocem. Podróż była wspaniała. Miło, ciepło, a najważniejsze, że wreszcie razem.
Koła toczyły się wolno, w resztkach nieroztopionego śniegu. Czasem z gałęzi spadały śnieżne czapy, które rozpuszczały się dotykane nieśmiałymi promieniami słońca. Przecież tu, wiosna przychodzi tak samo, a jednak trudnej jej pokonać zimę, która nie chce odejść.
Gdy dotarliśmy na skraj wsi, Staszek pocałował mnie w policzek i powiedział – znikam maleńka. Zeskoczył na drogę i jednym ruchem ręki zabrał swój pakunek. Odprowadzałam go wzrokiem, a wóz toczył się dalej.
Jak ja lubię, jak on mnie tak nazywa. Fakt, jestem niższa od niego. Uśmiechnęłam się do tych myśli.
Miło było znowu stanąć na podwórku przed domem. Tradycyjnie wszyscy domownicy wyszli na ganek, żeby mnie przywitać. Dziadek podpierał się laską, a mama trzymała na rękach Antosia, który machał do mnie rączką. Właściwie to machał drewnianym konikiem, bo prawie nigdy się z nim nie rozstawał. Obdarowywał mnie najpiękniejszym uśmiechem na świecie. Dla tego widoku, warto wracać. Kochany Antoś.

Zbliżały się święta.
Lubiłam tę krzątaninę i wszystkie tradycyjne obrzędy. Wszystko według starych zasad. Nie można się dziwić, przecież zawsze tak było. Od wieków postępowano w ten sam, zwyczajowo utarty sposób, uznawano to postępowanie za słuszne, dlatego dziadek tego bardzo pilnował.

Już w czwartek umilkły dzwony kościelne. To znak, że trzeba piec chleb na święta. Chleb jako symbol pomyślności i dostatku. To zajęcie przysługiwało mamie. Przejęła tę funkcję po babci.
Późnym wieczorem, w domu pachniało świeżo upieczonym chlebem. To ten zapach dominował, mimo iż stały na stole pięknie wyrośnięte baby wielkanocne.
W piątek wczesnym rankiem, dziadek bił mnie witką po nogach. Tak dla tradycji i żebym pamiętała o biczowaniu Chrystusa.
W niedzielę rano odzywały się dzwony, ogłaszając Zmartwychwstanie. Dziadek jako najstarszy z rodu, rozpoczynał życzenia, dzieląc się z nami, jajkiem i chlebem. Składaliśmy sobie życzenia, żeby wszyscy doczekali następnej Wielkanocy.
Jedzenia było dużo, a wszystkie resztki tato zakopał, żeby chroniły pola przed burzami i gradami.
Dziadek opowiadał że kiedyś, to chłopcy chodzili po wsi z drewnianym barankiem, ku pamięci, że Jezus był pierwszym niewinnym barankiem. Przychodzili do domów i śpiewali pieśni wielkanocne. Teraz ten zwyczaj zanika, bo chłopców mało. W poniedziałek, to wszyscy oblewali się wodą. Tego dnia nikt nie powinien być suchy, a przede wszystkie panny. Oblewanie wodą, na pamięć chrztu. Tak bynajmniej twierdził dziadek. Pytany, dlaczego akurat panny, nie potrafił wytłumaczyć. Mówił, że tak trzeba i już.
Zastanawiałam się, czy nasze pokolenie będzie aż tak pielęgnować tradycję? Czy zaniknie wraz z odejściem najstarszych? Czy nam zaszczepiono ją dostatecznie i czy będziemy potrafili w odpowiedni sposób pielęgnować? Tyle pytań, na które brakowało mi odpowiedzi. Bo przecież, czy można na te pytania dzisiaj odpowiedzieć. Dobrze wiedziałam, że odpowiedź przyjdzie sama. Tylko później, nie teraz.

Święta szybko minęły i trzeba było znowu wracać do szkoły. Nie chciałam wyjeżdżać. Było mi tu dobrze. Jednak jak trzeba, to trzeba.
Gdy jechałam przez te wyboiste drogi, zostawiając za sobą ukochany dom, szerokie pola i budzące się do życia łąki, pomyślałam o Jadzi. Jak sobie poradziła w tym obcym dla niej świecie? Daleko od rodzinnych stron i bliskich. Jacy to bliscy, przed którymi trzeba uciekać? No i co porabia Paweł? On, taki pełen werwy, inicjatywy, pewnie sobie radzi. Jestem przekonana, że odnalazł tam odpowiednie miejsce dla siebie.
Niespodziewanie myśli pobiegły tam, gdzie chyba nie powinny. Byłam na siebie zła. Dlaczego o nim myślę? Natychmiast sama sobie opowiedziałam – To dobry, wartościowy człowiek. Dzięki niemu, spojrzałam na świat inaczej. To przecież on, nauczył mnie faktu, że słowo może mieć wiele znaczeń, a nie tylko to, które podają nam ci, którzy dyktują teraźniejszość. Dobrze mieć takiego kolegę. Tak! To tylko kolega.
Tym stwierdzeniem, uspokoiłam swoje nietypowe myśli o chłopaku, który nie jest Staszkiem.

Staszek. Co się z nim dzieje? Jedziemy razem, a jednak on wtulony w koc albo patrzy przed siebie, albo śpi. Nie szuka mojej ręki. Jego wzrok ucieka przed moim spojrzeniem. Czy to nadal mój Staszek, a ja, czy ja jestem tą samą Zosią?
No tak, chyba dorastamy do nowych sytuacji, które gotuje nam czas. Zabawa w dziecinność się skończyła. Wkraczamy w nowe, bardziej dojrzałe życie. Wszystko tak szybko się potoczyło. Nawet nie wiem kiedy przestałam być małą dziewczynką, której wszystko się wybacza. Teraz muszę ponosić konsekwencję, za podjęte decyzje. Przeraziły mnie te myśli – Czy ja sobie poradzę, w tym nowym, dorosłym życiu?

cdn.

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ponidzie”