Ponidzie cz. XVIII

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Elunia
Posty: 582
Rejestracja: 03 lis 2011, 22:28
Lokalizacja: Poznań

Ponidzie cz. XVIII

#1 Post autor: Elunia » 05 kwie 2017, 0:19

od początku
w poprzednim odcinku




Dni mijały monotonnie. Każdy miał swoje zajęcia, niekoniecznie ulubione, a raczej tak z obowiązku. Tato zajęty pracami w polu. Wychodził z domu wczesnym rankiem, a wracał tuż przed zmrokiem. Cały dom i jego obejście, na głowie mamy. Pomagałam, ile potrafiłam. Najwięcej czasu poświęcałam pracom w ogrodzie. Dbałam o warzywa i kwiaty. Natomiast dziadek uwielbiał przesiadywanie na ławce przed domem. Mógł tak siedzieć godzinami.

Zaraz po obiedzie chodziłam z Antosiem na spacery. Lubiłam zabierać go ze sobą na wędrówki. Mały był bardzo ciekawy wszystkiego, co go otacza. Często się potykał, na nierównej drodze, więc więcej go niosłam, niż szedł sam. Każdego dnia coraz dalej. Pokazywałam rośliny, drzewa, daleki horyzont. Opowiadałam o tym, jak bardzo kocham każdą łąkę, dolinkę i ścieżkę. Antoś słuchał uważnie, a czasem uciekał mi i wtedy radośnie się śmiał. Najbardziej lubił biegać po deszczu. Tupał w każdą kałużę, jaką znalazł na drodze. Nie broniłam mu. Niech się cieszy. Uwielbiałam jego śmiech. Był przecież moim oczekiwanym braciszkiem, moim skarbem.
Tego dnia chyba zaszłam za daleko, bo Antoś zaczął płakać. Wzięłam go na ręce i niosłam do domu. Nie był ciężki, a jednak z każdym krokiem odczuwałam zmęczenie. Nagle zjawił się Staszek. Czyżbym przywołała go na pomoc – pomyślałam. Zabrał Antosia i posadził sobie na ramionach. Chwycił go za rączki, biegał z nim w kółko i wołał „ ichacha ichacha”. Antoś śmiał się tak serdecznie, że aż zaraził mnie tym śmiechem i też się śmiałam.
Gdy byliśmy przy furtce, przed moim domem, Staszek postawił malca na ziemi.
- Zosiu, nie znalazłem się tu przypadkiem. Przyszedłem, bo muszę z tobą porozmawiać. Najlepiej jak najszybciej. Może znajdziesz teraz czas, to ja bym poczekał.
- Zgoda. Odprowadzę Antosia i spytam mamy, czy czasem nie jestem potrzebna. Poczekaj tu, zaraz wrócę, to ci odpowiem.
Odprowadziłam braciszka, oddałam go pod opiekę dziadka, który bardzo się ucieszył na jego widok. Mama była zajęta, ale pozwoliła mi iść. Szczęśliwa wybiegłam z domu, więc Staszek też się uśmiechnął.
- No to gdzie pójdziemy?
- Może na nasze stałe miejsce, gdzie spotkaliśmy się pierwszy raz?
- Zgoda.
Szliśmy w milczeniu. Gdy dotarliśmy na miejsce, usiedliśmy na naszym ulubionym miejscu i nadal milczeliśmy. Trwało to około kilku minut. Staszek urwał trawę i gwizdał na niej. Nagle przerwał granie i powiedział:
– Muszę ci coś powiedzieć. Wolę, żebyś dowiedziała się ode mnie, a nie od innych.
- Co Staszku?
- Wiesz Zosiu, jesteś dla mnie osobą bardzo ważną. Uważam, że to, że znalazłaś się w moim życiu, za coś wyjątkowego, najlepszego co mnie spotkało. Zosiu, uwierz mi, pokochałem ciebie całym sobą i nadal kocham, ale nie możemy się więcej spotykać.
- Ale dlaczego? Co się stało?
- Miesiąc temu, byłem z kolegami na zabawie. Piliśmy wino. Była tam Marysia. Znasz ją. Mieszka ze swoją babcią za wsią. Taki samotny dom pod lasem.
- Tak wiem. Taka stara chałupa. Małe gospodarstwo. Zawsze zastanawiałam się, jak ta Marysia sama tam sobie radzi.
- Nie radzi sobie. Trudno jej samej. Gospodarstwo podupada.
- No i co ?
- No tańczyłem z nią. Rozmawialiśmy. Skarżyła się, jak jej ciężko. Rodziców nie ma, a babcia stara i nie dość, że nie wiele zrobi w domu, to jeszcze koło niej trzeba chodzić. Pomóc w ubraniu i umyciu... Trochę wypiłem. Chyba trochę za dużo. Zosiu, ja ciebie zdradziłem. Splamiłem naszą miłość. Wszystko popsułem.

Schylił głowę. Nastała wielka cisza. Słychać było tylko szumiące liście na drzewie, którymi wiatr kołysał. Po dłuższej chwili objął mnie bardzo czule, a potem patrząc w oczy, powiedział:
- Kocham cię, jak nigdy nikogo nie kochałem – znowu mnie objął i bardzo długo płakał.

Niestety ja nie umiałam nawet płakać. Tak mnie swoją wypowiedzią zszokował, że nie potrafiłam wydobyć z siebie ani jednego słowa.
Znowu podniósł głowę:
– Przepraszam za całe zło, jakie ci zrobiłem. Wybacz mi Zosiu, jeśli potrafisz, albo mnie znienawidź. Masz prawo.
- Pewnie, że ci wybaczam. Przecież cię kocham. Rozumiem, co czujesz. Zrobiłeś, co zrobiłeś i tego już się nie cofnie. Ludzie przecież popełniają błędy. Nie martw się. Będzie dobrze.
- Nie będzie dobrze... Marysia twierdzi, że jest w ciąży.
- Zrobisz teraz to, co uznasz za słuszne. Skoro uważasz, że nie możemy się więcej spotykać, to trudno. To Twoja decyzja.
- Wiem, co o niej mówią, że niby kłamie, że już spała z innymi, ale ja ożenię się z Marysią. Tak trzeba.

Nastąpiła cisza. Taka cisza, której do tej pory jeszcze nigdy nie doświadczyłam. Siedzieliśmy jeszcze długo w milczeniu. Otaczała nas pustka. Nie było nic. Nie było drzew, wybujałych traw, pachnących kwiatów ani wszędobylskiego wiatru. Nic nie było. Wszystko gdzieś się rozmyło. Przepadło. Zrozumiałam, że to co mamy, nigdy nie jest na zawsze.
Staszek poszedł, a ja siedziałam i czułam się bardzo źle. Cały świat zawalił się w jednej chwili. Chciałam być trawą, która otaczała mnie delikatnie. Ziemia pachniała, pachniały kwiaty i zioła, a ja byłam rozbita na kawałki. Zazdrościłam wysokim wybujałym trawom, że wiatr nimi targa. Należą do niego, a on do nich i nic tego nie zmieni.
Chciałam być takim jednym źdźbłem i wtulać się w pozostałe rosnące koło mnie, które kołyszą się, jakby tańczyły.
Może stanie tu ktoś bosą stopą i rozdepcze moją rozpacz. Nie będzie mnie ani mojej miłości. Czy będę walczyć? Nie wiem? Co robić? Nie wiem?


cdn.

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ponidzie”