Ponidzie cz. XIX

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Elunia
Posty: 582
Rejestracja: 03 lis 2011, 22:28
Lokalizacja: Poznań

Ponidzie cz. XIX

#1 Post autor: Elunia » 05 kwie 2017, 0:53

od początku
w poprzednim odcinku




W życiu człowieka przychodzi taki czas, gdy zdaje sobie sprawę z tego, że musi coś w nim zmienić, a spokój, to coś co można łatwo zgubić, ale niełatwo odnaleźć.
Ja też muszę zapomnieć, ale jak to zrobić? Jak wyrzucić wszystko to co było?
Chodziłam przez następne dni bardzo zamyślona. Siadałam na ławce pod domem i nie odzywałam się do nikogo.
Dni były ciepłe. Tato wystawił kołyskę na podwórko, tuż obok ławki. Chyba wyczuwał, że jest mi to potrzebne. Siedziałam i bujałam kołyską, w której spał mój ukochany braciszek. Uśmiechał się przez sen. Dobrze, że ta kołyska jest taka duża. Mój aniołek może spać na powietrzu.

Obserwowałam stado kaczek, które maszerowało przez podwórko. Mama kaczka doszła do budy naszego Burka, on leżał przed nią, bo budę zajęła kotka z młodymi, a za nią małe kaczuszki. Wszystkie jak na komendę zaczęły wyjadać jedzenie psa i zażywać kąpieli w jego misce z wodą. Biedny Burek ani budy, ani nawet nie ma swoich misek. Wszystko mu zabrano. Pomyślałam sobie, że ja też czuję się jak ten pies. Miałam wielką miłość, plany, a teraz to wszystko zabiera mi ktoś inny.
Z zamyślenia wyrwał mnie płacz Antosia. Obudził się, pomyślałam, że pewnie głody. Wzięłam go na ręce i przytuliłam mocno do piersi.
- Ciebie nie oddam nikomu. Będę cię kochać do końca swoich dni. Zawsze będziesz moim braciszkiem. Mój malutki. Zrobimy siusiu, a potem Zosia da ci mleczko. Lubisz mleczko, prawda. - Uśmiechnęłam się do niego czule, a on nie był mi dłużny. Kochany Antoś, stale się śmieje, a niby czym ma się martwić. Jego jedynym zmartwieniem, to pusty brzuszek.

W niedzielę poszłam do kościoła. Myślałam, że może choć z daleka popatrzę na Staszka, jednak nie było mi to dane. Zapowiedzi w kościele też nie było, więc poczułam się trochę lepiej. Może jeszcze nie wszystko stracone. Tym bardziej, że ludzie plotkowali o Marysi. Mówili, że z niej to wielka latawica. Stale nowego sobie do chałupy przygrucha. O Staszku nic nie mówili.
Wracałam z kościoła polną drogą, zbierając kwiaty i zioła. Uświadomiłam sobie, że skoro za tydzień Matki Boskiej Zielnej, to bukiet przyda się. Zrobię palmę świąteczną. Z tym postanowieniem, ruszyłam do domu.
Nagle jak spod ziemi wyrósł mi przed oczami Staszek. Stał oparty o przydrożne drzewo.
- Witaj Zosiu. Mam coś dla Ciebie. Jeśli możesz mi wybaczyć, to przeczytaj. - Podał mi kartkę i odszedł kierując się przez łąki, w stronę lasu.
Wzięłam kartkę. Usiadłam na brzegu drogi, na trawie i zaczęłam czytać.

Stoję pośrodku otwartej książki
na niej trawy wybujałe
i latawiec
wiatr nim targa
wznosi ponad pagórki
doliny pełne zmartwień
szukam wciąż nowych przestrzeni
do wyjścia
a przecież życie nie jest zamknięte
jak obraz w ramy
zostawiłem otwartą furtkę
zbieram te pierwsze stokrotki
wszystkie z myślą o tobie


Czytałam i czytałam, i nie mogłam się powstrzymać od płaczu. Wiersz był piękny i dawał mi bardzo dużo do myślenia.
Zostawiłem otwartą furtkę - powtórzyłam słowa z wiersza. Nie zamknął, to chyba dobrze?

Wróciłam do domu z naręczem kwiatów i kartką, którą dostałam od Staszka. Przed domem, na ławce, siedział dziadek. Przysiadłam się do niego.
- Dziadku, powiedź mi, co ja zrobiłam źle, że ja nie mam żadnej koleżanki, takiej od serca. Mam w szkole i we wsi koleżanki, kilku kolegów. To tylko znajomi. Gdybym chociaż miała siostrę.
- Oj dziecino! Cosik cie gryzie jak te gzy.
- Gorzej dziadku. Odgonić ani zabić nie można. Mątwa ma trzy serca, ja tylko jedno. Jak mam to przeżyć.
- A co to mątwa?
- Dziadku, to takie morskie zwierzę. Głowonóg.
- Głowoco?
- Głowonóg.
- Ale z ciebie mundrala. Na nauki posła. No tak.
- Pa dziadku, pobiegnę zobaczyć, co na polu słychać.
- Biegnij, dziecko. Biegnij.
Zostawiłam kwiaty koło ławki i pobiegłam przed siebie. Daleko, tam gdzie oczy poniosą. Przez pola, łąki, aż na kamień pod Zborem, gdzie siadywaliśmy ze Staszkiem.
Kiedyś Staszek grał mi na trawach, teraz smutno gra na nich wiatr.
Wszystko miesza się, prawda z niczym. Istnienie tu i teraz. Zdobywanie każdej chwili w życiu i zastanowienie. Sama nie wiem, czy lepiej byłoby mi być trawą lub nurtem rzeki, która wije się jak wstążka albo wiatrem, który biega gdzie chce i nikt go nie zatrzyma. Nikt nie zdradzi. Nie zamknie w skorupie zła.

Może zbyt wiele widziałam będąc dzieckiem, które dopiero zaczyna swoją drogę po ziemi? Może zbyt wiele widziałam zła, które pozornie wymazałam z pamięci, że teraz nie potrafię milczeć, gdy to dotyka mnie? Może potrafię wybaczać? Może trzeba wybaczać? Zbyt wiele pytań. Nie potrafię się odnaleźć w tym wszystkim.
Nauczyłam się wymazywać z pamięci zło. To było wczoraj, a dzisiaj należy do mnie. I jest czyste od zła. Zbyt wiele pytań! Tak. Zbyt wiele. Muszę coś z tym zrobić – postanowiłam i spokojnie skierowałam się w stronę wsi. Już byłam na jej skraju, gdy nagle usłyszałam, jak ktoś gra na trawie. Wiedziałam, że to Staszek, bo tylko on tak potrafi. Po chwili usłyszałam jego głos. Specjalnie stałam za drzewem, żeby mnie nie zauważył, bo chciałam wysłuchać co śpiewa.
Kładą się trawy
Śmieją się
Jaki ja głupi chłopina
To co nas łączy
Co w duszy gra
Raz cieszy
Raz smutek rozpoczyna




Postanowiłam, że nie wrócę do wsi. Minęłam ją polną drogą, która doprowadziła mnie do domu, gdzie mieszka Marysia.

W obejściu panowała cisza. Nie było słychać bydlątek w oborze. Nikt się nie krzątał ani na ganku, ani za ledwo stojącym płotem oddzielającym podwórze od ogrodu. Zajrzałam przez okno. Było tak brudne, że nic nie zobaczyłam. Nieśmiało zapukałam do drzwi. Nikt nie odpowiedział.
- Dziwne – pomyślałam – tutaj nie ma nawet psa.
Po chwili na podwórku pojawiła się Marysia.
- Witaj Zosiu! Ty tutaj?
- Tak. Chciałam pogadać. Co tutaj tak pusto?
- Wejdź, zobaczę co z babcią i zaraz pogadamy.
Weszłyśmy do środka. Byłam trochę zszokowana tym co zobaczyłam. Dwie przykurczone kury w sieni, a w kuchni na skrzynce od drewna, siedziała babina w szarych albo brudnych rzeczach. Głowę przykrywała chustka w szaro-burą kratę, w której twarz wydawała się bardzo chuda.
- Witaj babciu – Marysia podeszła do staruszki i ucałowała ją w czoło. - Zaraz zrobię ogień i podgrzeję zalewajkę. Pewnie jesteś głodna. Chodź usiąść do stołu, będziemy jeść. - Pomogła staruszce wstać i bardzo wolno podprowadziła do stołu, posadziła na krześle. Zrobiła to z wielkim uczuciem.
Nie czekałam na zaproszenie, tylko sama szybko rozpaliłam ogień w kuchennym piecu. Wsunęłam garnek na środek, żeby zupa prędzej się podgrzała.
Patrzyłam z zadumą i podziwem, jak Marysia czule opiekuję się swoją babcią. Nie tylko nalała zupę, ale nawet nakarmiła staruszkę. Potem znowu z wielką troską zaprowadziła na skrzynię, koło pieca. Pomyślałam, że tam kobieta czuła się najbezpieczniej.
- No, babcia najedzona, to teraz możemy sobie pogawędzić.
- Same tu mieszkacie? Gdzie twój tato?
- Poszedł gdzieś. Zosiu, to długa historia. Pola nie orane. Wszystko zarośnięte. Jak jeszcze żyła mama, to ten kawałek pola za domem same orałyśmy i sadziłyśmy trochę warzyw, a przede wszystkim fasolę i groch. Trochę ziemniaków.
- A co się stało z tatą? Dlaczego tak?
- Kiedyś – urwała – dawno, jeszcze była wojna – znowu urwała – tato znalazł na zaoranym polu między skibami, rozstrzelaną żydówkę z maleńkim dzieckiem w ramionach. Zakopał ich tam gdzie leżeli i od tego czasu nie wchodził na pole. Zaczął pić i więcej go nie ma, niż jest. Jak przychodzi, to tylko coś zje i znowu znika. Chciał wygonić babkę, bo mówił, że jest ciężarem.
- Co ty mówisz? Jak wygonić?
- No, twierdzi, że to nic nowego, bo zawsze tak było.
- Okrutnik! Jednak widzę, że babcia jest i opiekujesz się nią.
- Kocham babcię. Tylko ona mi została.
- A jak sobie radzisz?
- Siostra mieszka w Kielcach. Raz na miesiąc przysyła pieniądze. Coś tam zawsze posadzę w ogródku. Mam dwie kurki, to jajka są. Chodzę po gospodarstwach i za odrobek, zawsze coś do jedzenia dostanę. Czasem muszę... - urwała.
Widziałam jak policzki pokrył rumieniec i popłynęła łza.
- Słyszałam, że ty i Staszek.
- Nie! To nieprawda – przerwała mi Marysia – skłamałam. Staszek taki zaradny. Myślałam, że to dobry pomysł. Sama nie wiem co mnie podkusiło? Posłuchałam Zbyszka.
- Jakiego Zbyszka?
- Taki tam. Oszukał mnie. Sypiałam z nim, zresztą nie tylko z nim, a on obiecywał, że będziemy razem. Pewnego dnia na zabawie Staszek był pijany i to wtedy Zbyszek mnie namówił, do tego kłamstwa – zaczęła płakać.
- Nie płacz – przytuliłam ją – wszystko będzie dobrze. Każdy ma jakiś problem. Mnie też się nie układa.
- Co ty wiesz o problemach. Ty! Zawsze taka idealna. Nigdy nikomu nie powiesz złego słowa. Nie robisz głupot. Zawsze robisz wszystko jak trzeba. Ty jesteś taki chodzący ideał. Wszyscy w ciebie zapatrzeni, podają za wzór. Zosia to, Zosia tamto. Mnie nikt nie pochwali, nie poda za wzór, no chyba, że jak nie wolno postępować.
- Przestań. Dlaczego tak mówisz?
- Wszyscy tak mówią.
Nagle usłyszałam kroki koło domu, a potem odgłosy rąbanego drewna. Przetarłam ręką szybę i wyjrzałam przez okno. Na podwórku był Staszek. Wybiegłam z domu.
- Co tu robisz? - spytałam, a Staszek stanął jak wryty. Wyglądał tak dorośle z siekierą w ręce.
- Jak widzisz, rąbię drewno. Przywiozłem trochę wózkiem. Marysia ma starą babcię i ona nie może siedzieć w zimnie.
- Nie musisz tego robić – powiedziała Marysia, która nagle stanęła w drzwiach domu – nie jestem w ciąży. Kłamałam. Przepraszam.
Staszek nie zwracał uwagi na jej słowa, tylko dalej rąbał drewno. Układał je w sztaple pod ścianą obory.
- Pójdę już. Nie będę wam przeszkadzać. Musicie sami rozwiązać ten problem – powiedziałam i skierowałam się w stronę drogi.
- Zostań Zosiu – krzyknęła za mną Marysia.
- Nic tu po mnie. Życzę wam szczęścia.

Poszłam, a droga prowadziła mnie do domu.



cdn.

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ponidzie”