ślepe zło - 8

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
lacoyte
Posty: 75
Rejestracja: 16 sty 2015, 11:38

ślepe zło - 8

#1 Post autor: lacoyte » 29 sie 2017, 21:43

w poprzednim odcinku



Przeszli do dużego laboratorium w piwnicy budynku. Pomieszczenie było bardzo jasne, rozległe z dwoma stołami po kilka metrów na środku. Pod ścianami półki z książkami, fiolkami, misami. Na podłodze klatki ze śpiącymi szczurami.
– To moje prywatne laboratorium, ale na co dzień pracuję w uniwersytecie i dla prywatnych firm. Zajmuję się głównie farmacją. Tworzę receptury leków, bawię się w szukanie źródeł nieśmiertelności, he, he. Blisko temu do chemii, dlatego pomagają mi też chemicy, lekarze, a najwięcej… – uśmiechnął się porozumiewawczo – sponsorzy.
Wright długo o wszystkim dywagował, a Jan kiwał głową coraz bardziej znudzony, kątem oka, zaczynając zwracać uwagę na Jenny. Bo tak śmiesznie człapała za nimi jak radziecki agent i z ciekawością, czemu ojciec to mówi, czemu wyjaśnia. Pytała w duszy, kim był Jan, a Jan sobie odpowiadał, że teraz kimś ważnym.
– Popatrz, tutaj całe biurko dotyczące leków na płuca. Tutaj badają skutki uboczne. Tutaj dawkowanie. Przy tym drugim stoliku moi seminarzyści, których zapraszam w to miejsce, zajmują się głównie surowcami roślinnymi i ziołami. W tym zakresie patenty sprzedają nam ojczulkowie z zakonu w Cadeham. Z grupą innych naukowców spotykam się na posiedzeniach związku lekarzy i farmaceutów. Mówimy o zagrożeniach, szansach i kierunkach. Tworzymy formalną jednostkę i mamy głos doradczy w rozdysponowaniu środków państwowych na badania naukowe. No, podoba ci się? Proszę przejrzyj to sobie spokojnie. Im bardziej cię to zaciekawi, tym więcej nam pomożesz.
Jan przytaknął i mimochodem wskazał na niewielkie drzwiczki w rogu laboratorium:
- A tam co jest?
Wright zmieszał się nagle:
- Tam proszę nigdy nie wchodzić! Zresztą jest to pomieszczenie doskonale zabezpieczone, zawierające bardzo poufne prace.
Jan wzruszył ramionami. Nie to nie, stary pierdzielu. Jenny podeszła wówczas do ojca i zapytała:
– Przepraszam, kim jest ten pan? Czy to jakiś absolwent Harwardu?
– Nie. On ukończył tylko szkołę średnią.
Jan przytaknął:
– Bo średnio umiem pisać i czytać.
Zignorowali jego żart.
– To w jaki sposób może ci pomóc?
– Bo to, czego ty i ja uczymy się całe życie, on już wie. Musimy z niego wydobyć tę wiedzę.
Powiedział to półżartem, ale wiązka bólu przeszła po twarzy Jenny.
- Tato, ostatnim razem mówiłeś tak o tym hipnotyzerze z Walii, który okazał się oszustem. A ta kobieta- medium z Danii? Miała problemy psychiczne i to tylko wyróżniało ją z tłumu – zwróciła się do Jana: - Nie wiem w jakim sposób zwrócił pan uwagę mojego taty, ale to nie pierwszy raz, gdy przyprowadza do domu wielce niezwykłe jednostki, który chce poddawać badaniom…
- Oj, Jenny, droga Jenny, hipnotyzer i medium to głupstwa! Dar tego młodzieńca jest dużo bardziej niezwykły!
Jenny oburzyła się tym potraktowaniem i w tym oburzeniu nie wiedziała, czy tylko to było przywidzenie, czy rzeczywiście przyprowadzony mężczyzna prowokacyjnie wysunął język w jej stronę i nim poruszał.
Kolejnego dnia Jan wyszpiegował od gamoniowatego Wrighta nazwiska naukowców z którymi współpracował. Te wszystkie Sheridany, Wilcoxy, Rushmory. Szacowni fachowcy i grube kutwy, z których kilku z pewnością leczyło się u doktor Brown. Jan spisał nazwiska bardzo dokładnie, a około dziewiątej wieczorem, gdy jego ciocia Hanna sprzątała prywatną klinikę słynnej doktórki, Jan wpadł z niespodziewaną wizytą pod pozorem prośby o pożyczkę.
Pożyczki nie dostał, ale gdy nikt z ekipy sprzątającej nie widział, Jan zakradł się do sali z ewidencją pacjentów. W ciągu dwóch godzin znalazł poufne dane kilkunastu naukowców spośród wskazanych przez Wrighta. Najważniejsze informacje przepisał.

***

Rozpoczęły się seanse, na które Wright i wątpiący Connelly zapraszali grupki znajomych. Mitingi te najpierw traktowane były jako ciekawostka, ale gdy Jan odgadywał dolegliwości niektórych obecnych, choroby, fascynacje, nawet psychiczne problemy, zaczęto zastanawiać się nad sposobem naukowego wykorzystania jego zdolności. Niewielu wątpiło w prawdziwość umiejętności Jana, choć faktem jest, że nie wszystkich potrafił „przeniknąć” [bo nie wszyscy leczyli się u doktor Brown]. Łatwo wytłumaczono niepełną skuteczność Jana:
– Ludzki mózg jest bardzo sprężysty i musi wyczuwać, że ktoś lub coś, jakaś obca siła narusza jego terytorium. Dlatego tworzy się blokada, która powinna utrudniać mentalne wtargnięcie Jana we wnętrze tej osoby. Blokada jest silniejsza, gdy ktoś spodziewa się naruszenia. W swoim życiu miałem do czynienia z wieloma hipnotyzerami, mentalistami, ludzi ze zdolnościami telepatii czy jasnowidztwa – mówił pewnego razu węgierski uczony Nemeth na specjalnym odczycie w auli wydziału farmacji – ludzi, którzy mogli wpływać na drugiego człowiek tylko własnym byciem lub słowem, ale nigdy nie spotkałem się z takimi umiejętnościami jakie posiada nasz młodszy kolega Jan.
W auli siedziało ze trzydziestu naukowców z dziedziny medycyny, farmacji, psychologii i psychiatrii. Na podeście stanowisko dla przemawiającego, a z boku przy stole siedział Wright, obok spoczął Connelly i na końcu Jan. Czuł się nieswojo. Wgapiali się w niego jak w orangutana. Dotychczasowe mityngi odbywały się w domu Wrighta w kameralnym gronie. Bał się, że zaczną znowu go wypróbowywać, ale wszyscy tylko ględzili, mamrotali, kiwali łysiejącymi glacami.
Wśród gości w rogu z notatnikiem siedziała Jenny. Zapisywała z przyzwyczajenia wszystko jakby stenogram z takiego ględzenia miał się do czego przydać. Jan spoglądał na nią z większą ciekawością, ale wymuszoną chyba przeraźliwą nudą spotkania. Szczególnie zastanawiał się, ile dziewczyna traci życia przez takie słuchanie bzdur, przepisywanie marności i wpatrywanie się w pozorne autorytety.
Tym razem mówił profesor Grudge, któremu Jan zasugerował zbadanie płuc. Grudge wyglądał blado:
– Jakież to możliwości naprawy świata, poznania sekretów ludzkiego ciała, znalezienie leków na choroby, dolegliwości…
– Tak – zgodził się profesor Thompkins – jesteśmy u progu odkrycia naukowej Ameryki. Z wdzięcznością pochylamy się ku temu młodemu człowiekowi. Liczymy wspólnie odnajdywać ścieżkę po tajemnicach naszej natury…
I tak dalej.
Po kilku przemowach zakończyła się część oficjalna i zebrano się obok krzesełek, gdzie przy bufecie z kanapek i sałatek, wina i szampana, rozmawiano długo, zaciekle, czasem kłócono się, ale jednoznacznie oceniono, że ze względu na skalę możliwych odkryć zespół należy rozszerzyć o kolejne dziedziny, ale póki co konieczna jest tajemnica.
– Tak, tak, na razie pełna poufność – szeptano.
– Podzielimy się na trzy grupy...
– Myślę, że uda się zablokować środki w komisji.
– Pula z uniwersytetu powinna być wykorzystana do końca kwartału, da się to jakoś podciągnąć?
Ponieważ rozmowy zeszły na problemy organizacyjne i ekonomiczne, Jan poklepywany przez wszystkich, doszedł do Jenny:
– Co tam notujesz, maleńka?
– Nie jestem żadną maleńką i w ogóle jestem zdziwiona?
– Czym?
– Twoim dobrym humorem. Jesteś dziwacznym królikiem doświadczalnym, naukowym kuriozum, a zachowujesz się jakby… Jakbyś był tu najważniejszy.
Patrzył na nią twardo, gdy ona uciekała z oczami po kątach. Pewnie nigdy się nawet nie całowała, pomyślał.
– Bo jestem tu najważniejszy.
– Akurat. Twoje uczucia są nieważne, gdy wszystko odkryjemy odrzucimy cię do kosza jak zdechłego szczura. Nas naukowców interesuje twoje ciało, które jakimś cudem nabyło kilka umiejętności.
– Interesuje cię moje ciało? – zapytał jak zwykle żartując z niej.
– Nie w tym sensie.
– Aha… Ale przyznaj się, że nie jesteś naukowcem. Skończyłaś jakąś szkółkę i przeczytałaś parę książek i tyle.
– Jestem, mam dwa dyplomy, dostawałem stypendia!
– Ale nie jesteś taka jak oni.
– Bo cię przejrzałam?
– Nie, bo masz cycki. Małe, bo małe, jak zrobisz trzeci dyplom, to może ci urosną.
– Ale…
Długimi susami podskoczył do nich niejaki doktor Druggers:
– Witam kochani, jakie problemy naukowe roztrząsają młodzi?
– Czy wraz ze zdobywaną wiedzą rosną piersi?
– Słucham?
– Kretyn! – wyszeptała Jenny i odwróciła się czerwona ze wstydu. Zawahała się jeszcze i wyszła z auli.
Jan oglądając się za nią, rzekł:
– Nie jest jeszcze gotowa do naukowej dyskusji, ale ma niezłe ciało. Wbiłby się w nie pan jak w gorący stek, co nie, profesorze?
Druggers trochę zbity z tropu potraktował to śmiechem i pustosłowiem:
– Żarty, żarty. Żartujcie, kochani. Świat jest taki piękny. Ludzie są piękni. – Nagle spoważniał: – Hm, a kiedy ty młodzieńcze odwiedzisz pracownię mojej firmy? Wright myśli, że może mieć cię tylko dla siebie?
Z imprezy szybko wyszedł Connelly. Zadziwiała go skuteczność Soroty w analizie badanych osób, w tym wskazywaniu ich dokładnych chorób, skuteczność oscylująca w okolicach pięćdziesięciu procent. To podejrzanie dużo, więc Connelly postanowił przeprowadzić prywatne śledztwo, aby ustalić, kim jest Jan Sorota. Jeśli wytrawnym oszustem, może okazać się bardziej pomocny niż faktyczny mentalista.
Tak Jan zaczął odwiedzać pracownie rozmaitych naukowców, którzy przeważnie pracowali na zlecenie firm farmaceutycznych. Leki, lekarstwa, medykamenty. Wkoło o tym słyszał. Prostata, nietrzymanie moczu, ból kości, ból głowy, ból wątroby, opryszczka miejsc intymnych, niezidentyfikowany ból, ból przytłumiony, obawa przed bólem i ból, który przychodzi przed bólem właściwym. Jan poczuł się jako istota ludzka wręcz niewiarygodnie słaby, osaczony przez kłucia, darcia i uciski, tylko czekające, aby wskoczyć we wrażliwą partię ciała. A na wszystko pastylki, pigułki, tabletki i proszki. Jan nie wiedział, jak może pomóc naukowcom, tak spartańsko walczącym z potęgą boleści, ale od każdego laboratorium dostawał wynagrodzenie. Czasem uczestniczył w testowaniu leków na jakichś bezdomnych, bezrobotnych lub hippisach i oceniał niczym organ doradczy, czy lek może pomóc. Kiwali wtedy wszyscy głowami i coś notowali, na co Jan zawsze dodawał, że widzi masę skutków ubocznych.
– To nic – odpowiadał Druggers, Wright czy inny Sheridan – na te skutki uboczne są inne leki.
Pachniało to kłamstwem i szarlatanerią, gorszą niż w wydaniu średniowiecznych znachorek, ale dostawał pieniądze, miał dach nad głową w postaci rezydencji Wrighta i nie musiał się niczym przejmować.
Jego życie zmieniło się diametralnie. Dzień rozpoczynał od wylegiwania się do dziesiątej, powolnego śniadania, czytania gazety, oglądania telewizji i ograniczonego do kilku ulic włóczęgostwa. Dopiero około trzeciej zabierano go na badania krwi, śliny, moczu, rwanie włosów, nacinanie skóry, sprawdzanie odbytu. Po fizycznym naruszeniu, dokonywano inwazji na psychikę: badania psychologiczne, testy z rysowaniem kółek i odpowiadaniem na paranoiczne pytania. Co tydzień seans z hipnotyzerem i narkotyzowanie pod okiem przesadnie podnieconych odkryciem lekarzy.
Próbowano wielu rzeczy i rzeczy wielu próbowano, ale już trudno było ocenić w tych setkach eksperymentów, gdzie tkwiła odpowiedź, a właściwie jakie postawić pytanie. Może po prostu, kim był ten młody człowiek, czy bliżej mu do Hanussena, rabiego Loewa, Rasputina.
Czasem też zapraszano Jana do uczestniczenia w doświadczeniach z udziałem zaproszonych osób, nieświadomych doświadczenia. Jan zadawał zaproszonym określone pytania, raczej o charakterze nieprzyjemnym, wprowadzał sytuacje stresowe, sugerował choroby, zwolnienie z pracy, generalnie podkreślał marność tego świata, i jednocześnie obserwował, jak zmienia się widziana tylko przez Jana aura wokół uczestnika eksperymentu. Tak to zresztą nazywali – „aurą”. Przeprowadzano z jej powodu mnóstwo rozmów:
– Czy gdy obserwujesz twarz, gdzie dokładnie widzisz aurę?
– Widzę ją dookoła twarzy, a jednocześnie nie zaciemnia mi to obszaru rzeczywistości.
– Czy potrafiłbyś wpływać na zachowanie drugiej osoby za pomocą myśli?
– W jakimś stopniu, chyba tak, ale co pan chce przez to powiedzieć dokładnie?
– Na przykład zmuszać go do robienia określonych rzeczy?
– Wydaje mi się, że powinny to być rzeczy zgodne z natura tej osoby. Nie zmuszę nikogo, żeby mi oddał portfel. Tak mi się wydaje.
- A jakie odkryłeś jeszcze w sobie talenty?
– Cóż, ukończyłem kurs fizjoterapii. Mam do tego talent.
– Raczej chodzi nam o te wcześniej wskazane przez ciebie zdolności. Te mentalne, psychiczne.
– Dobra, ale jak boli was kręgosłup, to jestem do dyspozycji. Zaglądaliście mi dziś w odbyt, myślę, że to uprawnia was do zniżki.
Kilka razy przetoczono krew Jana, pito wymazy z jego ust, a nawet dr Locksley wypił jego mocz i spermę, choć potem temu zaprzeczał. Starano się sprawdzić, czy uda się przekazać część mocy. Badania nie potwierdziły tego, ale i nie zaprzeczyły. Nie pokuszono się już jednak o zwiększenie dawek przetaczanych surowców, więc wyniki doświadczeń przez zbytnią bojaźń naukowców i dr Locksleya mogły się wypaczyć.
W domu bawiła go złość Jenny. Przebywał z nią często, gdyż miała nieregularne godziny pracy i zero umiejętności korzystania z czasu wolnego. Lubił doprowadzać ją do krzyku i rozpaczy. Wielokrotnie, na swoją zgubę, tłumaczyła mu naukowe zagadnienia, w tym sposób funkcjonowania mózgu.
– Mózg stanowi rodzaj sortowni odbieranych bodźców, tych ze świata zewnętrznego i twojego wnętrza. Rozumiesz?
– Tak.
– Potrafi regulować wrażliwość receptorów, pomijać informacje nieistotne, nastawić się na określony rodzaj impulsów. Jasne?
– Jak słoneczko.
– Nadmierne impulsy, co zapewne zachodzi w twoim przypadku, mogą być dla mózgu śmiertelnie niebezpieczne. Zaburzające podstawowe funkcje. Bez dokładnego zbadania cię, grozi ci niebezpieczeństwo. Rozumiesz?
– Pewnie.
– Masz jakieś pytania?
– Tak. Czy można polizać własnego wacka?
Rzucała książki z obrzydzeniem:
– Jesteś wulgarny i chamski!
– To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
– Owszem jest.
– Czyli można? Nie rozumiem odpowiedzi.
– Straszne, że jesteś taki niedojrzały i pusty! Nie wiem, jak tak szacowne grono naukowców poradzi sobie z tobą. Żal mi ich.
– Mi też ich żal, bo to ludzie za starzy i zbyt wygodni na odkrycia. A jeden z nich, ten z tą krzywą nogą, myśli tylko o tobie. Wyobraża sobie ciebie nago. Jak gładzisz go po starych zwiotczałych jajcach.
– Zamilcz!
– Przypomniałem sobie jego nazwisko. To profesor Scoone. Tak, ten to ma na twoim punkcie bzika. Zboczony perwers.
– Och, żeby cię…
Nagle do salonu, gdzie siedzieli, wbił się bez pukania Wright. Za jego plecami ktoś nerwowo człapał w miejscu:
– Witajcie, kochani. Chodźcie do drugiego saloniku, przyszedł profesor Scoone. – Jan spojrzał wymownie na Jenny, a ta udała, że tego nie dostrzega. Wright mówił dalej: – Profesor ma dobrą nowinę.
Scoone schylił głowę uniżenie:
– Witam, szacownego kolegę, witam pannę Jenny. – Jenny ledwo tylko dygnęła, zerkając gdzieś w okolice stóp gościa, i stanęła w rogu. Scoone zwrócił się do Jana: – Wracam ze spotkania z sir Albertem Connelly’m. Oczywiście, poprosiłem go o dyskrecję, ale zaoferował kilka milionów na badania.
– Znakomicie, ale kim właściwie jest ten sir Albert? Wiele razy z nim rozmawiałem, wszyscy nad nim cmokacie, ale co on ma z nami wspólnego? Przecież nie jest naukowcem…
- O, to bogaty sponsor i zarazem udziałowiec jednej z naszych firm. Właściciel kilku fabryk w hrabstwie Essex.
Wymienili jeszcze parę zdań, po czym Wright i Sconne odeszli do swoich spraw. Jan znów został sam z Jenny, która roześmiała się:
- Wiesz kim jest ten Connelly?
- Oprócz tego, co mi powiedział ten stary zbereźnik?
- Connelly to szachraj chory na władzę. Siedział długo w polityce, ale znalazł się na aucie. Wykluczyli go, udowodnili łapówkarstwo i jakieś targi z grupami przestępczymi, a dla takiego człowieka władza jest życiowym celem. Od tego czasu mówi się, że Connelly szuka następcy, którego rękoma wróciłby do władzy. Wiedzą, że następca musi być jednostką względnie młodą, charyzmatyczną i lojalną, a Connelly ma pieniądze, żeby sfinansować dojście do władzy. Uważaj, bo może ty będziesz tym naznaczonym.
- A po co jestem w takim razie potrzebny twojemu ojcu?
- Nie tylko jemu. Wszystkim jego kolegom. Całej grupie. Oczywiście dla dotacji państwowych. W ostatnim czasie badania dotyczące leków na schorzenia psychiczne i szeroko pojętej psychologii są mocno dotowane przez państwo i Wspólnotę Europejską. Dlatego im dziwaczniejszy przypadek trafia im w ręce, tym lepiej. Będą cię badać i badać już do końca świata i pisać sprzeczne opinie na twój temat. Dzięki temu mają zagwarantowaną pracę i niezłe wynagrodzenie.
Jan zachmurzył się. Dotarło do niego, że świat nocnych burdeli jest oparty na uczciwszych zasadach. Machnął ręką i spojrzał poważniej na Jenny:
- W takim razie co ty, taka wspaniała, inteligentna, najlepsza na studiach, robisz przyklejona przy takim towarzystwie.
Uśmiechnęła się na swój smutny sposób:
- Na ostatnim roku studiów i podczas kolejnych praktyk stwierdziłam, że innego towarzystwa nie ma. Nie mogę ich krytykować, bo tylko przy nich mam jakąkolwiek szansę spełnienia.
- A co jest twoim zawodowym marzeniem?
- Lek na starość. Chcę przedłużyć ludziom młodość.
Zaśmiał się.
- Serio? Ach, ty na poważnie… - Z uwagi na popełnioną niezręczność, postanowił przejść do kolejnej: - Miałaś kiedyś chłopaka?
– Nie twój interes.
– A więc nie miałaś.
– Nie twoja sprawa.
– Boże, jak ty nie umiesz rozmawiać. Masz łeb jak sklep, ale nie umiesz najprostszej rzeczy, rozmawiać. Pieprzone australopiteki lepiej się komunikowały. Jesteś upośledzona.
– Daruj sobie. Wiesz ile pracuję, ile czytam, ile się uczę, żeby coś osiągnąć?
– Do czego? Sama mówiłaś, że to wszystko iluzja. Walka o jakieś dotacje.
– Nie w tym rzecz.
– A w czym? Los pokarał cię tym swoim urodzeniem, mądrością z książek. Jesteśmy rówieśnikami, ale ty urodziłaś się w Londynie w rodzinie, gdzie każdy jest albo prawnikiem, albo naukowcem, ja urodziłem się w polskiej wsi, w rodzinie, gdzie każdy albo umierał na wojnie albo się podczas niej rodził.
Roześmiała się gorzko.
– Biedny Polaczku. Kogo to obchodzi? Tak samo nikogo, jak to, że ja od dziecka nic tylko nos w książkach. Podstawówkę i szkołę średnią zrobiłam szybciej o trzy lata niż rówieśnicy. Na studiach byłam najlepsza, harowałam jak wół. Ojciec mnie nie doceniał, myślał, że to sprawa jego doskonałych genów, że wszystko otrzymałam od niego. Nigdy mnie nie pochwalił!
Skończyła temat i ze łzami w oczach wybiegła z salonu. Dotychczas jej nadwrażliwość na swoim punkcie bawiła Jana, ale tym razem zrobiło mu się jej żal. Zaczął dostrzegać w tej dziewczynie coś więcej niż wyuczoną na starych książkach panienkę, która nigdy nie powąchała prawdziwego życia. On znał je zbyt dobrze.

cdn


do następnego odcinka
Ostatnio zmieniony 05 wrz 2017, 21:31 przez lacoyte, łącznie zmieniany 2 razy.

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

ślepe zło - 8

#2 Post autor: eka » 30 sie 2017, 13:23

Ale smakowity odcinek. Stopniowo odsłaniasz charaktery, wprowadzając, co wcale niełatwym, kolejne postaci. Fabuły nie zamierzam streszczać, nie chcę psuć przyjemności lektury innym, którzy się zjawią. To chyba (z przeze mnie na 8 czytanych) powieść z największym rozmachem epickim. Gorąco polecam. Kawał solidnej literatury.

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ślepe zło”