ślepe zło- 9

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
lacoyte
Posty: 75
Rejestracja: 16 sty 2015, 11:38

ślepe zło- 9

#1 Post autor: lacoyte » 05 wrz 2017, 21:30

w poprzednim odcinku
od początku


3
KAROL

Karol Kwietniewski był synem Jana Soroty i Jenny Wright, tak jak oni byli jego rodzicami.
Chłopca porzucono tuż po urodzeniu w krakowskim szpitalu na początku wiosny osiemdziesiątego roku. Matki nie odszukano, ojca tym bardziej. Sąd obradował w kwietniu, więc do popularnego wówczas imienia Karol dodał nazwisko Kwietniewski.
Tryby administracji przenosiły chłopca przez pogotowia rodzinne, aż umieściły wówczas trzyletniego już, pulchnego i rumianego, w domu dziecka w Łagowicach, niedaleko świętej nam Częstochowy.
W bidulu Karol nie wyróżniał się, raczej cichy, skromny, spędzał czas z kilkoma bliższymi przyjaciółmi. Po rozpoczęciu szkoły uczył się przeciętnie, bez pasji brocząc po najniższej linii oporu, jakby w obawie przed uzyskaniem kiepskiej w środowisku opinii dobrego ucznia. W międzyczasie trafił do dwóch rodzin zastępczych, choć na krótko.
W jego dziecięcym umyśle pojawiały się oczywiste i naiwne rozważania: dlaczego tak jest, że jedni mają rodziny, domy, własne pokoje, wszystko, a on niewiele ponad te buty z odstającą podeszwą i dwie pary ubrania. Dzieciństwo wytworzyło w nim szeroką wdzięczność dla wszelkich darów od losu.
Pewnego czerwcowego poranka, pośród zapachu zakwitłych jabłoni z pobliskiego sadu, został zaproszony do gabinetu dyrektorki ośrodka. Siedziało tam eleganckie małżeństwo. Mąż, około czterdziestoletni, w nienagannym garniturze, wysmukły, zadbany, z gładką fryzurą. Żona, nieco młodsza, szczupła, z czarnymi lokami zakrywającymi pół ściany i białej sukience rozpływającej się po pokoju jak połacie śniegu na polach. Wyglądali na bogatych. Ubrania jak z zagranicznego katalogu o modzie. Chłopcy z ośrodka pożyczali sobie te gazety jako marne substytuty poważnych czasopism pornograficznych. Karol spojrzał niepewnie.
– Witaj, Karolku – rzekła dyrektor.
– Cześć! – zawołali oni, wspólnie. Ich otwartość na moment ośmieliła Karola.
– Dzień dobry – przywitał się cicho.
Dyrektorka uśmiechała się cały czas, w sumie dobra była z niej kobieta, a uśmiech najczęściej szczery.
– To są państwo Górscy. Będą twoją nową rodziną.
Tego się nie spodziewał. Wiadomość – petarda! Karol myślał, że oszaleje ze szczęścia. Przecież o tym się tylko mówiło w ośrodku! Gdzieś trafić, kogoś złapać, do kogoś się przykleić. Mnie to nie wezmą, z takim nosem. A tamten z padaczką, to co? Zero szans. Nerki chore, daj spokój. Liche włosy, za biała, za ciemny, za chudy, za gruby. Brali co dziesiątego, co dziesiątemu zaświecało słońce, księżyc i wszystkie ciała niebieskie, tak jak wtedy Karolowi.
Natychmiast przytulił do nowych rodziców. Oni nieco speszeni pogłaskali go po głowie.
– Państwo Górscy obserwowali cię przez dłuższy czas. Sami chcieli, żebyś ukończył dziesięć lat. To dla ciebie Karolu duża szansa.
Wyjechali następnego dnia. Gdy wóz minął bramę ośrodka, stary woźny szepnął dyrektorce:
- Ten chłopak to był chodzące dobro. Ciekawe co go spotka?
Karolowi podobała się droga, podróż, samochód (dacia), a potem jeszcze piękniej! Duży dom pod Sieradzem z piwnicą, strychem, dwa poziomy pełne pokoi, luster, płytek, dywanów. Wielkie żyrandole, ogromne szafy, kuchnia dziesięć metrów z pełną lodówką. Na podwórku altanka, dwa garaże, dwa samochody osobowe (dacia i fiat). W głowie kręciło się od tego przybytku. Żeby czegoś nie popsuć!
Górscy byli przedsiębiorcami budowlanymi, więc na podwórko zjeżdżały koparki, ładowarki, ciężarówki. Przewijali się robotnicy w kaskach. Karol słyszał o jakichś kontraktach dla miasta, drogach wojewódzkich, zamówieniach publicznych.
Ten cały przepych i rejwach nie wpływał kojąco na Karola. Bał się, że zrobi coś głupiego. Mało się odzywał i czuł, że wszyscy widzą, że się mało odzywa, więc odzywał się jeszcze mniej.
Wina jednak była też po stronie Górskich. Nie byli zbyt czuli, mało z nim rozmawiali, a jeśli już, to czy jest głodny, czy mył się, ile spał. Nie przytulali go, nie obejmowali, nie całowali na dobranoc. Uśmiechali się, ale tak nieobecnie, jakby przez maskę, albo ten uśmiech stanowił maskę. Karol uznał, że widocznie tak jest w rodzinach. Przecież nie będzie narzekał, choć kilka razy miał wielką ochotę rzucić się na szyję to panu Górskiemu, to pani Górskiej, za te lody w niedzielę, kalkulator do szkoły i nawet ten uśmiech lichy, krzywo przymocowany.
Z czasem okazało się, że Górscy mieli jakieś problemy finansowe. Karol ze swojego łóżka na poddaszu słyszał rozmowy dorosłych. Dyskusje pełne zagadkowych haseł, złorzeczeń, wyrzutów. Podpisane weksle, pozwy, podwykonawcy pod bramą.
- Po paliwo trzeba jeździć do Łodzi, bo wszędzie już wiedzą...
Nieuiszczony podatek VAT, zaległe PCC, spóźniony podatek od nieruchomości, zapomniany podatek od posiadania psa, nierozliczony PIT, w połowie zapłacony podatek rolny, w pełni należny podatek od środków transportowych. Litości! Święta Panno, której przypadły dwa zaszczyty: urodzić Syna Bożego i firmować własnym Imieniem stację radiową skromnych redemptorystów z Torunia, zważ proszę, czyj kark znosił więcej trudów na tej ziemi: średniowiecznego kmiotka czy współczesnego biznesmena, czyja głowa prędzej osiwiała z trosk: chłopa pańszczyźnianego czy teraźniejszego przedsiębiorcy, czyje nogi dłuższy kawał przeszły dla zarobku: sanacyjnego wieśniaka czy dzisiejszego prywaciarza. Miej w opiece, o Święta Panno, tych wszystkich płatników składek ZUS, samozatrudnionych, łączących się w spółki i konsorcja, nawet drobnych wspólników spółek cywilnych, tych wszystkich, którzy utrzymują nasze szkoły, dworce i urzędy i wrzucają do państwowej dziurawej kasy pieniądze zarobione własnym kosztem i staraniem.
Z modlitwy mojej wyłączam pewnego handlarza płytek spod Szczecina, który zamiast gresu kalibrowanego przekazał mi ceramiczny badziew w trzecim gatunku, kruszejący jakby wstydliwie w zetknięciu ze ścianą. Piszę o tym handlarzu, bo korespondencja w której nazywałem go parszywym kundlem nie została odebrana przez adresata. Niech chociaż z kart tej powieści dowie się, że uważam go za pospolitego przestępcę i to wbrew prawnej ocenie prokuratora – nieuka, umarzającego dochodzenie w sprawie. Zażalenie odbiło się od pustej i ślepej czaszki tego nieuka (zażalenie staranne, fachowe, wyjustowane, jeśli chodzi o czcionkę to podpowiadam potrzebującym, że użyłem następujących: zarzuty – Times New Roman 12, wnioski – Garamond 13, uzasadnienie – Arial 14, załączniki jako mniej istotne wydrukowałem na zielono, a oznaczenie prokuratora na czerwono, co korelowało z barwą żabotu prokuratorskiej togi, na którą bałwan z pewnością nie zasłużył).
Tak, te wszystkie problemy materialne mogły stać się przyczyną braku czułości. Po prostu mieli większe zmartwienia. Karol domyślał się już, że praca to jakby druga skóra człowieka, więc sam szukał jakiegoś zajęcia. Parokrotnie sprzedał w skupie uzbierane jagody, lecz nie odważył się powiedzieć o tym Górskim, widząc ich omijające spojrzenia i lekceważenie.
Gdy siedział przy stole, odrabiał lekcję czy oglądał telewizję zastanawiał się, kim był w tej rodzinie i ze zgrozą dostrzegał, że znaczy niewiele więcej od nowoczesnych mebli w domu, które są pewnie ładne, lecz gdzieś czai się myśl wymiany na inne.
I nie polubił Górskich. Brak uczucia wobec opiekunów pogłębił kryzys Karola i pobudził wyrzuty sumienia, ale jak mógł odczuwać jakąś więź z ludźmi z którymi prawie nie rozmawiał. Rzucali jedynie od czasu do czasu jakiś gadżet i tyle. Siedział więc na podwórku albo we wsi z chłopakami, a najwięcej to zaczął czytać. Górscy nie mieli bogatej biblioteki, ale znalazło się kilkanaście pozycji, głównie sensacyjnych Jacka Higginsa, które Karol z marszu polubił. Gdy zabrakło książek do czytania, czytał drugi raz te same albo sięgał po gazety i przeglądał domowe dokumenty i rachunki.
Czy to samotność Karola, czy zatrute sumienie, ale zaczęło mu się wydawać, że Górscy są mało ostrożnymi opiekunami.
Pewne szczegóły napawały Karola szczególnym niepokojem. Nowy rower, prezent od Górskiego, miał wadliwe przednie koło, które wypadało w czasie jazdy. Karol nieśmiało wspominał o tym Górskiemu, ale ten wierzył chyba bardziej w ślepy los lub w fatalistyczny wielki zwój, na którym wszystko zostało już zapisane, niż w siłę reklamacji do producenta. Słowem, nie zrobił nic.
Innym razem jechali fiatem w stronę Bełchatowa. Górski rzadko wyprowadzał fiata z garażu, bo miał duże lepsze auta, więc było to pewne zaskoczenie. Prowadził Górski, Karol obok. Górski jak zwykle beznamiętny, choć dolna warga dziwnie mu drgała. Rzekł wówczas:
– Nie zapinaj pasów, za mały jesteś.
Karol posłusznie odpiął, ale czuł się niepewnie. Pierwsze słyszał, aby był za mały na zapinanie pasów. W trakcie jazdy spoglądał kątem oka na opiekuna. Górski, cały spocony, rzucał nerwowe spojrzenia w lusterka. Już nie tylko dolna warga drgała, ale górna też dołączyła jak do tańca. Policzki stały się czerwone. Noga długo zostawała na sprzęgle, bieg raz po raz nie wskakiwał, może z powodu wadliwej skrzyni, ale jednak wydawało się, że to Górski jeździ nieporadnie. Przyśpieszył, potem znów zwolnił niemal do pięćdziesiątki na pustej drodze.
Nagle zjechał na wąskie pobocze i zatrzymał się. Ciężko oddychał, zapalił papierosa. Karol bał się odezwać. Siedział wgapiony w asfalt. Górski nagle krzyknął wściekły:
– Zapnij te cholerne pasy!
Następnej soboty Karol mył się w wannie. Zwykle kąpał się co kilka dni, w wannie natomiast wyjątkowo rzadko, ale skoro powiedzieli, żeby się porządnie wymoczył, nie miał wyjścia.
Do łazienki wszedł nagle Górski, znów jakiś podenerwowany i trzęsący się. Obejrzał się w lustrze, milcząco spozierając na Karola. Chłopiec lekko się uśmiechnął, ale Górski zignorował to, jakby był w innym świecie. Wyszedł na chwilę, po czym wrócił z suszarką do włosów. Podłączył ją do gniazdka, trochę sobie zmoczył włosy, potem wysuszył bez przekonania. Urządzenie głośno pracowało. Górski wyłączył je i postawił na półce obok wanny. Szybko też wyszedł.
Karol w tej wannie, suszarka na półce. Dziwne. Widział w jakimś filmie, że trzeba uważać. Po dziesięciu minutach wygramolił się ostrożnie z wanny, żeby czasem się nie pośliznąć, wytarł o przyjemny w dotyku miękki ręcznik i poszedł do pokoju. Nic nie słyszał, ale gdy przekroczył próg, coś szeptali. Tak mu się wydawało. Pomyślał zaraz, że wariuje, ale czy dziecko może wariować? Chyba tylko dorośli. Tego już nie wiedział. Górscy nie będą chcieli mieć zwariowanego dzieciaka.
W kolejny dzień, gdy byli w pracy, a Karol wcześnie wrócił ze szkoły, przeglądał ich papiery. Faktury, dokumenty WZ, spisy telefonów, dokumenty ubezpieczeniowe. Jak już wspomniałem, lubił czytać i czytał to, co wpadło w łapy. Nagle natknął się na swoje nazwisko. Zaczął dukać, literować. Nic nie rozumiał.
Polisa ubezpieczeniowa na życie. No tak, coś kiedyś szeptali, że dobrze byłoby, aby wszyscy byli ubezpieczeni. Czym jest ubezpieczenie, zastanawiał się. Jest to jakaś ochrona. Domy się ubezpiecza, żeby nic się nie stało. Odczuł pewną sympatię do Górskich. Troszczyli się o niego, ubezpieczyli go jak dom, samochód. Doczytał do końca. Be–ne–fi–cje–nci: Górski, Górska. Co to wszystko znaczy. Sprawy dorosłych. Ważne, że chcą go chronić.
Tak to sobie zinterpretował, ale z drugiej strony nie dawała mu spokoju ta lekkomyślność Górskich w stosunku do jego osoby. Coś tu wymykało się prostym rozważaniom. W każdym razie zasypiał spokojnie dopiero, gdy słyszał ich głośne chrapanie piętro niżej.
Minęły kolejne tygodnie. Lato ugościło się na podwórkach i ludzkich sercach. W domu było tego wieczoru dość przyjemnie. Górski otworzył taras, a z pobliskiego kawałka łąki rozchodziło się śpiewanie całego owadziego rodu.
Oglądali w telewizji wiadomości. Górski rozłożony półleżąco na skórzanej kanapie, a Karol obok na prostym krześle, trzymając karty z piłkarzami. Ile był dał, żeby choć raz Górski zainteresował się tymi kartami, przecież czasem jeździł na jakieś mecze. Górski jednak wpatrzony był w telewizor jak w cud, dziejący się na jego oczach. O czymś myślał, bo chrząkał miarowo, jak to zwykle miał zwyczaj czynić podczas wytężonego rozważania.
Te same wiadomości powtarzają się na każdym kanale i w zasadzie są to powtórki porannych newsów. Od rana mówiono o fali utonięć. Radzono, że trzeba kąpać się w wyznaczonych terenach. Ostrzegali, nakłaniali, prosili. Nad wodą trzeba uważać! Nie trudno o wypadki! A z dziećmi, to już w ogóle! Nie można spuszczać z oczu! Dzieci topią się dużo szybciej niż dorośli! I tak dalej… Karol obserwował jak marszczą się brwi Górskiemu. Dalej myślał, myślał tęgo. Gdy skończył się reportaż, Górski wstał i zaczął czegoś szukać w pomieszczeniu – graciarni. Po chwili rzucił Karolowi czapkę wędkarską.
– Masz i idź już, wyśpij się. Jutro rano jedziemy na ryby.
Czy to przypadek? Tu program o wypadkach nad wodą a ten tutaj na ryby? Karol drżał, przytaknął lojalnie. W nocy na łóżku trenował pływanie na sucho. Pływał słabo, kiedyś przepłynął kilkanaście metrów, tak mu się wydawało.
Rano wyjechali. Dzień zapowiadał się na gorący, a świt był rześki, przyjemny. Szkoda nie doczekać wieczoru upalnego lata. Jechali w posępnym milczeniu. Górski i Karol. Droga zdradziecko pusta. Dopiero pod koniec podróży zaczęły ich mijać auta tych, którzy do pracy jechali na szóstą i klęli, bo kto jedzie na szóstą do roboty to musi kląć. Tyle jego.
Górski zaparkował na leśnej dróżce. Dookoła wielki bór, nieco dalej świeże kilkuletnie iglaki.
– Do jeziora są dwa kilometry – rzekł Górski. Posępny jak to Górski. Chyba były to pierwsze słowa przez całą podróż autem i piechotką do jeziora. Karol niósł wędkę i torebkę z przynętą w postaci dawno zdechłych robaków i chleba. Ostatni posiłek musi smakować, o ile wiadomo, że jest to ostatni. Górski niósł drugą wędkę i plecak. Rozglądał się za grzybami, trochę padało dwa dni, więc może w coś wdepnie.
Po dwudziestu kilku minutach dotarli na miejsce. Jezioro było przepiękne, czyste, spokojne, o postrzępionych brzegach, zarośniętych, zaznaczonych krzywymi drzewami. Trwała idealna cisza, tylko czasem z lasu odzywały się ptaki. Do drugiego brzegu było niecały kilometr, ale jezioro ciągnęło się przede wszystkim na boki przez nieznane już długości i szerokości. Gdzieś dalej, poza ich wzrokiem i słuchem, znajdowali się handlarze ryb, wypożyczalnie kajaków i rowerków wodnych, miejsca na namioty, jeszcze dalej całe turystyczne centrum z dyskotekami i restauracjami.
Tu, gdzie dotarli, stała szopa. W dobrym stanie, niedawno malowana w naturalnym kolorze drewna. Obok Górski postawił też ławę i kilka siedzisk z pieńków a nieco dalej od wody było też miejsce na ognisko, ale Górski nie znalazł czasu na jakąkolwiek biesiadę. Tak to człowiek haruje, dłubie, stawia, męczy się i nie spocznie. Ciągle coś natrętnie łapie za rękaw i każe iść.
Z szopy Górski wytaszczył dwuosobowy ponton z parami wioseł. Trochę podpompował sprzęt i popchnął na tafle jeziora.
– Wchodź.
Karol skinął głową. Bał się, nie rozumiał, przeczuwał, nie wierząc przeczuciu. Miał na sobie zwykły dres i trampki. Górski ubrał się cieplej, w szary polar i zielone nieprzemakalne spodnie.
Płynęli pół godziny, Karol zziajał się nieco. Górski oglądał się na boki, aż w końcu puścił wiosła. Znaleźli się w jakimś zakolu jeziora, bardzo dzikim i z pewnością głębokim. Do brzegów było około dwustu metrów.
– Włożyć kapok? – zapytał Karol. Kapoki leżały pod nogami Górskiego.
– Po co? Jest spokojnie.
– Ile tu jest głębokości?
– Kilka metrów. Trzymaj wędkę. Usiądź na przedzie.
Karol usiadł zgodnie z poleceniem. Plecami do Górskiego. Karol uspokoił się. Wędka sterczała do góry, naprężona żyłka przedzielała świat. Z tyłu tamten pogwizdywał. Lustro jezioro lekko drgało. Niżej, w mętnych wodach czaiły się nieświadome zagrożenia szczupaki, sandacze i płocie. A może o wszystkim wiedziały. Karol pomyślał, że wędkowanie jest całkiem przyjemne.
I ledwo to pomyślał, jak to los jest przewrotny, Górski złapał za szyję i poderwał jednym ruchem z siedzenia. Od razu zakrył Karolowi usta. Karol wierzgnął, ale Górski miał parę w łapach. Wrzucił chłopca do wody w pół sekundy. Może trochę dłużej, ale wokół nie było nikogo, kto mierzyłby dokładnym stoperem. Karol nie mógł złapać tchu, nawet krzyknąć. Miotał się wściekle, wydając przy tym jakieś piski. Sam już tego nie czuł. Nic nie widział. Czuł tylko, że zabójca odpływa.
Karol dalej, mocniej, rozpaczliwiej, machał rękoma i nogami, wydawało mu się, że może płynie, ale nie, to było za mało. Dwa, trzy metry, ledwo cztery. Boże, a do brzegu z dwieście! Górski odpłynął, zniknął zza jedną z wysepek, kolejnym poszarpanym brzegiem.
Karol czuł, że zapada się w wodę jak w potężną pierzynę. To koniec. Woda zalewała płuca, mięśnie bolały, może przepłynął jeszcze dwa metry, może trzy, ale do brzegu jak do Ameryki. Warczał jeszcze jak zwierzę. W wodzie był już minutę. Coraz słabszy.
Zalewanymi przez wodę oczami dojrzał, ale to była chyba już mara, że na brzegu ktoś stał. Kilka osób. I wydało mu się, że umarł.
Obudził się po kilku minutach, wypluwając wodę. Nad nim klęczał mężczyzna około pięćdziesięciu lat, brodacz jak z koszmarów, z tłustymi gęstymi włosami i zielonej dziurawej czapce, która wyglądała jak pogryziona przez psa. Obok stało dwóch chłopaków, pod dwudziestkę, podobni, o szczupłych twarzach i lekkim zaroście. Chłopaki byli mokrzy, a jeden z nich zdjął i wyżymał koszulkę.
Brodacz spojrzał nieprzytomnie. Uśmiechnął się do swoich synów, bo tylko synowie mogli być rankiem w lesie z takim kosmatym dziadem:
– Żyje, żyje.
Brodacz zakrył twarz w dłoniach. Cały się trząsł, otarł twardą ręką łzę. Młodzieńcy poklepali go po plecach:
– Tatko, uratowałeś go.
– Nie, chłopcy, to wy. Płynęliście jak strzały.



do następnego odcinka
Ostatnio zmieniony 11 wrz 2017, 21:30 przez lacoyte, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

ślepe zło- 9

#2 Post autor: eka » 06 wrz 2017, 20:52

O! Wiązanie wątku. Londyn i Polska. Byłam bardzo ciekawa, jak to zrobisz.
Syn Soroty i Wright.
Dramatyczne dzieciństwo. Dawno przy czytaniu tak się nie zdenerwowałam. Miałam nadzieję, że Karol ocaleje.
Bardzo dobre pisanie, chyba najlepszy odcinek - Ślepego zła - z dotychczas opublikowanych.
Podglądam Twój warsztat prozatorski, imponuje mi rozmachem narracji, w tym charakterystykami bohaterów.
:kofe:

lacoyte
Posty: 75
Rejestracja: 16 sty 2015, 11:38

ślepe zło- 9

#3 Post autor: lacoyte » 07 wrz 2017, 21:46

Dziękuję za niegasnące ciepło.
Wiem, że można przeoczyć, bo kolejne części są publikowane ze sporym odstępem czasowym [żeby Cię nie przemęczać jako jedynego czytelnika], ale Karol musiał ocaleć, bo był już w części 5 cyklu w wieku małżeńskim.
Wyjaśniam, że konstrukcyjnie cała opowieść rozgrywa się właśnie na 3 płaszczyznach: 1. czas teraźniejszy, a więc porwanie syna Jana, śledztwo dziennikarstwo prowadzi Wrońko, wkrótce dołączy do niego Karol 2. przeszłość Jana do momentu porwania 3. przeszłość Karola, do momentu gdy dowiaduje się o porwaniu.

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

ślepe zło- 9

#4 Post autor: eka » 08 wrz 2017, 17:12

:crach:
Wybacz, zazwyczaj czytam książkę na raz, brak treningu odcinkowego.
Dzięki za podanie konstrukcji fabuły.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Aha, nie mam zwyczaju klikać w przeczytane, zatem masz milczących czytelników:)

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ślepe zło”