ślepe zło - 10

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
lacoyte
Posty: 75
Rejestracja: 16 sty 2015, 11:38

ślepe zło - 10

#1 Post autor: lacoyte » 11 wrz 2017, 21:28

w poprzednim odcinku
od początku



Karol leżał otumaniony, bezsilny, głęboko dyszący w ten las i nieznane twarze. Z trudem wracała świadomość.
Jeden z ratujących wziął Karola na plecy, a drugi przytrzymywał, gdy poczuł, że chłopiec opuszcza się nieprzytomnie. Szli pięć minut i znaleźli się przy drewnianym domku z werandą i poddaszem. Drewno na domku wyglądało na spróchniałe, gdzieś u szczytu odleciała deska, a dach pokryty był pordzewiałą blachą. Na podwórku w nieładzie stały urządzenia i przedmioty rolnicze, traktor z doczepionymi drzwiami z innego modelu, pług, brony, widły, grabie, wiaderka, miski i worki. W oborze tymczasem było pusto, bo dwie krowy pasły się na pobliskiej polanie. Na progu stodoły przeciągał się wielki kocur i obserwował krzątające się kury. W rogu posesji studnia i pordzewiała sprężynówka, popsute garczki, jakieś blachy i gruz. Gospodarstwo wyglądało na zagracone, obstawione bałaganem jak przed odłożonymi w czasie porządkami, które jednak nigdy nie następowały.
Wprowadzili go do domu, gdzie w kuchni było łóżko Walochy, tego brodacza, samotnej głowy rodziny. W osobnym pokoju zwykle spało dwóch synów, a na poddaszu kolejnych dwóch, których Karol za chwilę poznał. Matka zmarła rok wcześniej i panowie ciągle starali się urządzić dom, dzielić obowiązkami, ale z brakiem kobiety nie jest łatwo radzić sobie mężczyźnie, a co dopiero pięciu.
Posadzili Karola na zaścielonym łóżku w pierwszej dużej izbie i dali zagrzanej na piecu herbaty. Brodacz usiadł nieco z boku, przyglądał się spokojnie jak chłopiec nabiera sił i zaufania.
– Jak ci na imię? – zapytał spokojnie.
– Karol.
– Gdzie twoi rodzice?
– Nie mam.
Spojrzeli po sobie z zainteresowaniem.
– Skąd się tu wziąłeś?
– Nie wiem – rzekł, bo wstyd było wyjawić prawdę.
Rozłożyli ręce. Zastanawiali się, czy po lekarza wołać, policję? Delikatna sprawa. A Karol leżał, odpoczywał, czekał. Nic nie mówił. Gdy zostawili go samego, to zapłakał z nieszczęścia i opuszczenia.
Brodacz zajął się obrządkiem, ale ten mu nie szedł wyjątkowo, aż krowy, które przyprowadził z łąki nie poznawały go i nie dały się łatwo wiązać. Chłopcy, jak co popołudnie, zniknęli gdzieś, a to pograć w piłkę, a to posiedzieć nad stawem, ale przykazane mieli nie zdradzać niczego, ale za to dużo słuchać.
Wieczorem, gdy siedzieli przy kolacji, kawałkach bułki w ugotowanym mleko, przyleciał dotychczas nieobecny najstarszy syn brodacza:
– Tatko, w mieście mówią, że jakiś wędkarz powiesił się po drugiej stronie jeziora!
Znów patrzyli na siebie. Co za przeklęty dzień! Od razu wiedzieli, że to wszystko się łączy. Brodacz podszedł do chłopca, który oblizywał mleczną ścieżkę znad ust. Mężczyzna uklęknął, nie chcąc straszyć swoim wzrostem i wyglądał przy Karolu pokornie i poczciwie. Zapytał najspokojniej jak umiał:
– Wypadłeś z łódki?
Karol opuścił wzrok. Za ciężko na duszy, smutno, ponuro i znikąd ratunku.
– Nie.
– A co?
– Nic.
– Idziemy na policję.
– Nie!
– To co z tobą zrobimy?
– Mogę zostać u was – powiedział to w jakimś pierwszym odruchu, niemalże pierwotnym.
Brodacz zaśmiał się szczerze:
– Takie dzieciaki nie mogą decydować, gdzie mieszkać. Państwo za nich decyduje, urząd, rozumiesz? No, mów, kim jesteś?
Karol spojrzał na odłożony talerz z bułką w mleku. Wyglądało smakowicie. Już miał zacząć opowiadać, ale przy pierwszym zdaniu taki żal go chwycił, taka rozpacz, że rozpłakał się i płakał tak i chlipał pół godziny. Wiedzieli już, że gania chłopakiem jakieś nieszczęście, ale z której czeluści piekieł, niewiadomo. Czekali więc cierpliwie, Karol płakał. Przytulili go, on płakał. W końcu gdy wypłakał pół tego jeziora, z którego go odratowali, usiadł spokojniej, przetarł oczy i opowiedział wszystko, wszystko. Tak jak mu się wydawało i tak jak było.
Brodacz w trakcie opowiadania co chwila łapał się za głowę, skubał brodę i podnosił rękę, jakby chcąc wymierzyć sprawiedliwość.
– Boże jedyny, a ten wisielec to…
Karol zasnął szybko, nie było jeszcze dziesiątej. Brodacz z synami siedzieli przy kaflowym piecu i cicho obradowali.
– Dlaczego się powiesił, skoro chyba chciał go zabić? – zapytał najstarszy.
– A to prosto być zbrodniarzem? Żaden z was się do tego nie nadaje. On też się widać nie nadawał. Ale w takim razie, co z chłopcem?
Brodacz myślał, że chłopiec rano zatęskni za jakimiś bliskimi, czy za domem dziecka, kimkolwiek. Przecież niemożliwe, że chciałby zostać u niego, całkiem obcej osoby, tak przypadkowo napotkanej. Do tego gospodarz miał wątpliwości, czy chłopiec był we wszystkim szczery, bo opowiedział historię nieprawdopodobną, a przynajmniej, która nie mogła zrodzić się nigdy w wyobraźni poczciwego Walochy.
Ranek nie przyniósł odpowiedzi. Karol został kolejny dzień. Dochodził do siebie i wydawał się coraz pogodniejszy.
Walocha mówił synom:
– Pytajcie chłopcy w mieście, czy ktoś go szuka. Jakby co, powiemy, że kilka dni dochodził do zdrowia.
Istotnie po kilku dniach rozpoczęły się poszukiwania. Górska, świątobliwa matka zastępcza, a jednocześnie nieutulona w żalu wdowa po samobójcy, poinformowała, że w pontonie był ich Karolek. Z tego zrodziła się jednoznaczna wersja: po tragicznym wypadku na jeziorze, widząc śmierć ukochanego chłopca, niemal syna, Górski popełnił samobójstwo.
Górska płakała przy jeziorze i jedynie dopuszczała nasłanego jej psychologa. Strażacy, nurkowie, policjanci wkoło. Do tego pełno dziennikarzy i jeszcze więcej gapiów. Wszyscy szukali ciała. Takiego wydarzenia nie było przez lato, choć w istocie wiele się podczas niego działo, zwłaszcza w sobotnie gorące noce.
W tym samym czasie w nieodległym gospodarstwie Walocha rzekł do Karola:
– Nic, chłopcze, musimy im powiedzieć. Nie wiem, co z tobą będzie. Nie możesz tutaj zostać a nie wrócisz też do niej.
Karol posmutniał:
– Wiem, nie będzie chciała. Wrócę do domu dziecka.
– A tam…
– Odwiedzicie mnie czasami? Będę mógł do was przyjechać?
Walosze aż serce podeszło do gardła. Nigdy nie był jakiś uczuciowy, czuły, synków na kolanach nie trzymał, na barana nie nosił. Nie było czasu, a tu? Aż chciało się tego Karola złapać i przytulić, pocieszyć.
– Pewnie, że tak. Przecież…
Zaprzyjaźnili się wszyscy, nie ma co. Gospodarz popatrzył z boku. Czterech synów a pięciu to właściwie żadna różnica. Jeden a dwóch, to co innego. Dzielisz wszystko na dwa, jednemu mniej, to się drugi natychmiast zorientuje. A tutaj, na pięć, czterem kapkę zabrać, to nawet nie zauważą!
Ale nic nie powiedział. Myślał tylko. W końcu rzekł:
– Chcesz iść na to jezioro?
– Pójdzie wujek ze mną?
Bo mówił wujek do niego.
– Pójdę. Co będzie, to będzie. Wy, synki, zostańcie tutaj. Biorę wszystko na siebie.
Nad jeziorem dziennikarze montowali materiały, przepytywali gapiów i służby. Oczekiwano najgorszego, choć najgorsze były wątpliwości.
Górska obawiała się, czy jakby ciała nie znaleźli, to ubezpieczyciel wypłaci. Ale chyba stwierdzenie zgonu jakieś zaistnieje. Myślała i myślała, siedząc tak na krzesełku turystycznym zatopiona w rozważaniach, nagle ktoś krzyknął:
– Cud! To cud! Chwalmy Pana w Niebiosach! Chłopak idzie! To on.
Obejrzała się. Zamarła, struchlała, omal nie zemdlała. Inni podobnie, a wiedzieli jak chłopak wygląda, bo pełno ogłoszeń w prasie lokalnej. Dziennikarz wpadł do jeziora, dwaj nurkowie zderzyli się głowami przy brzegu.
– Cud! Cud! Święci pańscy!
Starsi padli na kolana.
Górska patrzyła okrągłymi oczami.
– Co to ma znaczyć? Czy to duch!
Ludzie bali się podchodzić, Karol szedł pogodnie, w luźnych spodniach, niebieskiej podkoszulce. Czy to już anioł?
Momentalnie atmosfera zrobiła się bardzo podniosła, grzesznik nawrócił się, a sąsiad przebaczył sąsiadowi, ale zaraz…
Wtedy dostrzeżono, że za chłopcem dwa metry z tyłu człapie stary Walocha! Brodacz Walocha, co to w lesie mieszka z czterema synami. Gdzie to cud, jak Walocha idzie za chłopakiem! Nawet nie za nim, bo jak ścieżka się rozszerzyła to razem szli. Wiadomo, że Bóg wiąże czasem cuda z prostaczkami, ale bez przesady!
Natychmiast doszli do nich. Zasypano pytaniami:
– Co to znaczy? Znaleźliście go?
– Gdzie? Kiedy?
– Był w dresach, gdzie dresy?
Inni pytali wprost o najważniejsze:
– Czy skłaniał pan chłopca do czynów nierządnych?
Karol nie wyglądał na speszonego. Zwykle cichy, tym razem patrzył odważnie na Górską.
Policjant przedarł się przez tłum:
– Zaraz, chwila, ja tu zadaję pytania! Zróbcie miejsce!
Spojrzał na Walochę, potem na Karola.
– Ty jesteś Karol Kwietniewski, tak?
– Tak.
– Szukamy cię wszyscy od kilku dni. Wiesz o tym?
– Tak.
Policjant zwrócił się do Walochy:
– Mów, Walocha, co to ma znaczyć?
Walocha zwątpił na chwilę. Tylu ludzi, a on chyba zrobił coś złego. Tak naskoczyli. Wybąkał niewyraźnie:
– Tak, mieszka u mnie kilka dni.
– Ale jak to?
Ktoś krzyknął:
– Widzicie, gubi się. Coś ukrywa!
– Niech go pan komisarz dokładnie przesłucha!
Policjant krzyknął:
– Spokój, do cholery!
Walocha rozejrzał się zdezorientowany:
– Wyłowiłem go z wody, znaczy moje chłopaki.
– Kiedy?
– No, kilka dni temu. Źle z nim było, ale odratował się. Mówił, że chce zostać u mnie. Dziś mu się polepszyło, więc gdy dowiedzieliśmy się o poszukiwaniach to przyszliśmy.
Policjant przytaknął. Coś mu zaczęło świtać. Spojrzał w dół:
– Tak było chłopcze?
– Tak, uratowali mi życie, gdy… wpadłem do wody.
– Ale tam matka odchodzi od zmysłów!
Karol odnalazł ją wzrokiem. Bała się podejść. Stała kilka metrów od tłumu. Tusz do rzęs spływał po policzkach.
– To nie jest moja matka. To rodzina zastępcza. Nie kochali mnie. Ja też nie chcę z nią być.
W tym momencie podbiegła. Musiała. Wydusiła z jękiem:
– Synku, co mówisz?
– A jej mąż, Górski, wyrzucił mnie z pontonu!
Tłum zatrząsł się z oburzenia.
– Co ty chłopcze mówisz?
– Wyrzucił z pontonu?
– Co ty mówisz?
– Wiedziałaś o tym?
– Co? Nie! Co ty mówisz?
– Ale Górski się powiesił!
– Nie wytrzymał.
– Jezus Maryja!
Policjant znów wszystkich uspokajał:
– Do licha, spokój, trochę szacunku do ludzkiej śmierci!
Już wiadomo było, że to żaden cud z tym chłopakiem, a szatańskie zdarzenie. Ot, to już bliżej szatanowi niż Bogu do takiego Walochy. To bardziej klarowna konstrukcja.
– Oj, na komendę wszystkich. Wyjaśnimy to! – wrzasnął policjant zezłoszczony zamieszaniem.
– Co z chłopcem? – zapytał ktoś z tłumu.
– Jest jego prawna opiekunka!
Karol podskoczył:
– Ale nie chcę z nią być. Boję się jej!
– To z kim chcesz być?
– Z wujkiem – wskazał na brodacza.
Ktoś z tłumu parsknął:
– Ale to Walocha!
– Nie możesz z nim być – orzekł policjant.
– Dlaczego? – włączył się nagle rozdrażniony Walocha.
– A co ? Weźmiesz go do siebie?
Patrzyli na siebie. Walocha i Karol. Walocha wiedział, nie miał wątpliwości. Jak las stoi, stał będzie.
– A pewnie!
– Czterech chłopaków masz u siebie.
– Od przybytku głowa nie boli.
– Z czego go wykarmisz? – ryknął na niego miejscowy sołtys. – Sobie z ust odejmiesz?
– Tobie ukradnę!
Ha, ha… Nagle zrobił się wesoło, tylko Górska z przejęcia drżała i nie wiedziała, gdzie ukryć oczy. Już jej nie współczuli, już podejrzewali.
– Dobra, na komendę wszyscy! – zakończył policjant.
Na komendzie Górska przyznała, że nie chce zajmować się Karolem. Powiadomiono dom dziecka, nie dano jednak wiary Karolowi, że Górski wypchnął go z pontonu. Sprawa brzydko pachniała, a świadków poza Karolem brakowało. Ostatecznie zdecydowano, że Karol wraca do domu dziecka.
Gdy się żegnali zbierało się na burzę, lato minęło. Walocha rzekł:
– Nie martw się, przyjadę, wezmę cię.
Karol płakał, Walocha płakał i synowie Walochy, jakkolwiek twarde chłopaki byli, płakali. Jakoś tak czuli wszyscy, że powinno być inaczej.
Walocha dotrzymał słowa i napisał do domu dziecka prośbę o adopcję. Prosta to była prośba i sprzeczna z procedurą, ale dyrekcja domu dziecka pomogła mu napisać do sądu.
Na rozprawie przesłuchano Karola, który potwierdził, że chce być z Walochą. Przesłuchano też kuratora, który jednak stwierdził, że warunki w domu Walochy nie są wystarczające. Brudno i biednie. Dom powinien być dawno wyremontowany, bo ma już prawie siedemdziesiąt lat.
Sąd, w osobie młodej pani sędzi, i dwóch starszych ławniczek, oddalił wniosek. Walocha nie wytrzymał:
– Toście dali ludziom, co chcieli go zabić, a mi nie chcecie go dać?
Pani sędzia wzięła głęboki oddech:
– Proszę nie rzucać takich oskarżeń. Może pan odwiedzać chłopca, a po poprawie sytuacji napisać jeszcze jeden wniosek.
Walocha wychodził już z sali, nawet nie spojrzawszy na Karola, ale coś nim nagle rzuciło, coś w nim zadrgało, obrócił się w stronę składu sędziowskiego akurat, gdy stał jej naprzeciwko:
– Ale wysoki sądzie… – zawahał się w pierwszym momencie, aż westchnął głębiej jakby znów przełamując w sobie samego siebie: – Pani sędzio kochana, ja wiem, że u mnie biednie, brudno, a myszy napasione jak koty przed zimą kręcą się między nogami, ale ode mnie żaden syn przykrości nigdy nie doznał, ręki na żadnego nie podniosłem, a sam jadłem, gdy byłem pewny, że każdy z moich synów odszedł z pełnym bandziochem od miski. Żona, gdy żyła, mówiła mi, że za dobry jestem dla swoich chłopców. Ale jak ja mogłem być zły, gdy patrząc na każdego to całe życie miałem zawsze przed oczami. Gdy coś broili, to tymi samymi dłońmi, które po urodzeniu z takim trudem obejmowały mojego kciuka. Gdy gdzieś kręcą się leniwie po podwórku to na tych nogach, do których żona wieczorami przy lampce doszywała skarpety. A te skarpety, wysoki sądzie, to małe wtedy były jak naparstek, kawałek szmatki. I tu o moich chłopcach mówię, a Karol, kochany sądzie, jest mi tym droższy, że widzę, że to dziecko nigdy szczęścia nie zaznało, domu jakiegoś, a jest to dobre dziecko, grzeczne, jakoś tak ufające. Czemu mu to robicie? Jeśli boicie się, że mu krzywdę zrobię, to weźcie siekierę i odrąbcie mi ręce w łokciach, ale niech zostanie z nami. Jeśli boicie się, że go będę wyzywał to utnijcie język, kopał, to utnijcie nogę, ale nie zabierajcie go, tylko dlatego, że nie mam samochodu, czy toalety w domu. Jestem biednym człowiekiem, ale czy biedny znaczy zły?
Zatrzymał się, bo głos nagle się załamał. Sędzia przygryzła wargi.
– Proszę pana, rozprawa się zakończyła – mówiła wolno – proszę poprawić warunki domowe. Takie są przepisy.
– Być może, ale ja krzywdy drugiego nie robię i nie potrzebuję na to przepisów.
Karol słuchał Walochy ze wzruszeniem, ale radosnym, przepełnionym szczęśliwością. Karolowi żadna łza nie zaszkliła się w oku, przeciwnie, o mało nie zaczął skakać z radości, naruszając powagę sądu. Pierwszy raz w życiu ktoś opowiadał, jak mu zależy na Karolu. Chłopiec przestał z nagła obawiać się domu dziecka, bo to co usłyszał, dawało mu siły.
A z Walochy był dumny, Walocha wydawał mu się kolosem. Człowiek z natury wyciszony, wycofany, bezwolny, który nigdy nie przemawiał publicznie i nie wygłaszał żadnych swoich poglądów, postawił się wielowiekowemu majestatowi władzy sądowniczej, ukształtowanego poprzez doświadczenia antycznego areopagu, proces rzymski i koncepcje Monteskiusza.
Jaką walkę musiał w sobie stoczyć. Skapcaniała kamizelka ze skaczącymi frędzlami była jak rycerska zbroja a zakurzona czapka, którą gniótł w dłoniach stała się przyłbicą.
Walocha choć niczego nie osiągnął, był zwycięzcą, i tak go w tym momencie widział Karol. Jako zwycięzcę, wspaniałego, dumnego, godnego.
Szkoda, że mu tego nie powiedział, bo choć trochę mogło to uspokoić poczciwe serce Walochy, który od tej pory markotniał bez powodu, męczył się przy nawet drobnych swoich pracach i z niepokojem odwracał, gdy wiatr gwizdał między szparami starych zabudowań.
Karol wrócił do domu dziecka, ale Walocha i jego synowie nie zapomnieli. Odwiedzali go co drugi tydzień, a raz na miesiąc Karol przyjeżdżał do leśnej zagrody. Pomagał w gospodarstwie, grał w piłkę, robił wycieczki rowerowe, szukał skarbów, zbierał złom i butelki, tylko do jeziora się nie zbliżał, ani popływać, ani tym bardziej na ryby.
Gdy Karol skończył osiemnaście lat musiał opuścić dom dziecka. Przyjechał do swojego kochanego wujka. Brodacza Walochy. Ten mu rzekł:
– Widzisz, musisz gdzieś mieszkać. U mnie jest średnio, biednie, trochę może nawet brudno, ale jak chcesz, to kąt zawsze dla ciebie jest. Jak chcesz, to mieszkaj u nas. Tu ci będzie dobrze.
I zamieszkał w domu Walochy i młodych Walochów. Jego syn, ich brat.


cdn


do następnego odcinka
Ostatnio zmieniony 18 wrz 2017, 21:07 przez lacoyte, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

ślepe zło - 10

#2 Post autor: skaranie boskie » 12 wrz 2017, 21:51

Widzę, że opowieść się rozkręciła i liczba odcinków zrobiła się dwucyfrowa.
Należy Ci się osobny folder. Postaram się go założyć jak najszybciej.
:rosa: :rosa: :rosa:
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

ślepe zło - 10

#3 Post autor: eka » 13 wrz 2017, 18:29

Mam wrażenie, że mniej więcej połowa (pierwsza) rozdziału jest napisana w innym (infantylnym?) stylu. Jakby inny narrator relacjonował pobyt dziecka w domu Walocha.
Przeczytałam, czekam na kolejny odcinek:)

lacoyte
Posty: 75
Rejestracja: 16 sty 2015, 11:38

ślepe zło - 10

#4 Post autor: lacoyte » 14 wrz 2017, 15:53

Zgadzam się z tą różnicą stylu. Jakoś dla tego wątku historii pasował mi taki sposób opowiedzenia. Myślę o tym.
Dziękuję w każdym razie za obecność i cenne wskazówki. W kolejnym odcinku historia wraca do Wrońki i śledztwa w sprawie porwania.

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

ślepe zło - 10

#5 Post autor: eka » 14 wrz 2017, 19:56

Może pasować ze względu na charakter przysposabiającej, pełnej współczucia i prostoty rodziny.
Dzięki za info:)

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ślepe zło”