ślepe zło - 12

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
lacoyte
Posty: 75
Rejestracja: 16 sty 2015, 11:38

ślepe zło - 12

#1 Post autor: lacoyte » 24 wrz 2017, 20:58

w poprzednim odcinku



Klara obudziła się o dziesiątej. Głowa ciążyła, spory kac. Wrońko natomiast, świeży jak nowa koszula, siedział już przy komputerze. Obok pełno notatek.
– Jezu, która godzina?
– Ósma. Wstawaj. Wiesz, że w internecie jest sporo informacji dotyczących Soroty, ale tylko dotyczących okresu od jego przyjazdu do Polski w dziewięćdziesiątym roku. A wcześniej?
- Wcześniej nie było internetu, zakuta pałko.
Spojrzał z ukosa:
- Zawsze był, tylko wtedy go jeszcze nie znaleźli… Wstań, bo to nieobyczajnie gadać z kimś, kto jest przed wysikaniem.
Uśmiechnęła się, wysuwając stopę spod kołdry:
- Mów co tam ci chodzi po łysiejącej głowie…
Zapisał w międzyczasie jakiś plik i rzekł:
- Wyjechał do Anglii jako dzieciak w czasach stalinizmu. Jego rodzice zostali zabici przez UB. W Anglii pracował jako pracownik fizyczny, trochę malował. Potem ni z gruszki - pietruszki jakaś praca w firmie farmaceutycznej. Przyjeżdżał do Polski. Ciekawe, czy założyli mu teczkę w Służbie Bezpieczeństwa? Przebywał trochę w Azji. Tam praca społeczna, nawet dziennikarstwo i powrót do kraju. Załapał się do polityki. I tu cała litania jego osiągnięć, ale ten wątek angielski na moje oko przychudy.
Klara wzruszyła ramionami, owinęła się kołdrą i zniknęła za drzwiami łazienki.
– Gdzie Zbyszek? – zapytała z łazienki.
Wrońko spojrzał z niesmakiem w tamtą stronę. Że też kobiety potrafią i siedzieć na kiblu, i rozmawiać. Paskudztwo, pomyślał. Nigdy nie mógłby się ożenić, jeśli miałby znosić takie rzeczy.
– Poszedł po bułki – odpowiedział.
- Po co? – nie dosłyszała.
- Po srułki!
Zbyszek wracał do mieszkania. Ze zgrzewką wodą w jednej łapie, bułkami i gazetami w torbie pod pachą i papierosem w drugiej ręce. Zastanawiał się, czy Wrońko i Klara dadzą radę współpracować. Lubił obydwoje. Gdy już zbliżał się do klatki bloku usłyszał:
– Cześć, Łęczycki!
Odwrócił się natychmiast. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów usłyszał brzmienie swojego nazwiska, a przecież w młodości często było: „Łęczycki, gnoju”, „was, Łęczyckich, trzeba pozamykać”, „Łęczycki, na komendę.”
Szczery uśmiech zaległ na twarzy:
– Karol!
Kwietniewski stał przy ławce z plecakiem i także tryskał wesołością:
– Umie się zaskakiwać, co?
Zbyszek od razu zostawił rzeczy na chodniku i rzucił resztkę papierosa na ziemię. Przywitali się, nawet objęli.
– Co ty tu robisz?
– Cóż za banalne pytanie po - ilu to - ośmiu latach… Szukam cię.
Zbyszek nie dowierzał, ale był szczęśliwy.
– Tutaj?
– Tak. W waszej siedzibie nie chcieli mi podać numeru do ciebie, a tylko do redaktora Wrońki. To ja mówię, że chcę spotkać się osobiście, bo mam ważne informację. Przekazali mi tylko nazwę ulicy i wskazówkę, szukać furgonetki służbowej. To przyjeżdżam, patrzę, stoi na parkingu Kanał 5. I czekam, aż się ktoś pojawi.
– No, dobra, super. Tu mieszka Wrońko, w zasadzie mój przełożony. Dziennikarz, kojarzyłeś go wcześniej?
– Pewnie. Obiło się o uszy.
– Co u ciebie? Żona?
– Jest.
– Ładna?
– Ładna.
– Daje ci terminowo? – Zaśmiali się.– Wiesz, mamy teraz gorący okres. To porwanie i w ogóle. Może wieczorem się spotkamy?
– Robisz przy tym porwaniu?
– Tak, jestem kamerzystą. Codzienna kronika.
– Czy mogę pogadać z panem Wrońko?
Zbyszek spojrzał zaskoczony:
– O czym?
– Szukam informacji o ministrze Sorocie.
– Wrońko cię oleje.
– A jeśli mu powiem, że jestem synem Soroty?
Zbyszek nie wiedział, co odpowiedzieć. Pamiętał, że Karol wychowywał się w domu dziecka i nie znał rodziców.
– A jesteś synem Soroty?
– Nie wiem. Chcę się tego dowiedzieć. Dlatego muszę wiedzieć, co działo się z ministrem w osiemdziesiątym roku, czyli wtedy gdy się urodziłem.
Zbyszek zaprosił ręką do środka.
– Może go zainteresujesz.
W mieszkaniu ubrana już Klara siedziała obok Wrońki, śledząc w internecie najświeższe doniesienia. Widok Karola niespecjalnie ich zadziwił. Dzień dobry, cześć.
– To mój znajomy, Karol Kwietniewski – wyjaśnił Zbyszek. – Chciał się z tobą spotkać, Wrońko.
Karola zaintrygowała ta poufałość przyjaciela w stosunku do znanego dziennikarza. Wrońko zmierzył Karola krótkim spojrzeniem:
– Słucham, nie mam wiele czasu.
Karol wyjął z kieszeni zdjęcie, swoje jedyne zdjęcie z okresu przebywania w domu dziecka, gdy stał w rozciągniętym swetrze pomiędzy dwoma kolegami.
– Poznaje pan?
Wrońko przyjrzał się uważniej:
– Coś jak Kacperek, którego szukamy, tylko sweter z lat osiemdziesiątych.
– To ja.
Karol wyjaśnił w kilku zdaniach swój los i poszukiwania rodziny. Klara była zaciekawiona, ale Wrońko patrzył tylko w róg pokoju.
– Tylko, że twoja sprawa nie ma nic wspólnego z porwaniem Kacperka. Nie będziemy szukać wszystkich nieślubnych dzieci ministra, jakie stworzył w swoich zapewne ciekawym życiu.
– Ale dla mnie jest to…
– Nie wątpię, że jest ważne, ale czego ode mnie oczekujesz?
– Urodziłem się w osiemdziesiątym roku. Chciałbym wiedzieć, czy ma pan ustalone, co robił pan Sorota w tym czasie. Czy był wtedy w Polsce? Wiem, że mieszkał na stałe w Anglii, ale może…
Wrońko uśmiechnął się:
– Mamy ustalone pobieżnie kilka faktów, ale nie sporządzamy biografii Soroty. Nie mamy na to czasu. Gonią nas terminy, konkurencja, policja, polityka! Nie lepiej, żebyś poszedł do tego Soroty i zapytał?
– Chcę się tylko dowiedzieć, czy to on. Nie muszę chcieć zawracać mu sobą głowy… Mogę wiedzieć, co ustaliliście?
Karol patrzył błagalnie, czuł, że się kompletnie wygłupił, że zawraca głowę swoimi sprawami ludzi, których to nic nie obchodzi.
Wrońko skinął na Zbyszka i odeszli do drugiego pokoju:
– Co to za jeden?
– Mój przyjaciel z czasów młodości.
– Ufasz mu?
Zbyszek zawahał się. Nie widzieli się osiem lat. Co robił w tym czasie?
– Tak.
– To nie jest żaden pionek konkurencji?
– Na pewno nie.
Wyszli z pokoju i Wrońko natychmiast zagadnął:
– Czym się zajmujesz?
– Robie w biurze u teścia.
– A więc umiesz czytać?
– Tak.
– Masz prawo jazdy?
– Tak.
– Dobra. W razie czego będziesz kierowcą, na zmianę ze Zbyszkiem, oczywiście bez wynagrodzenia i ZUS–u. Na razie dam ci laptopa, a tam są cholernie poufne zeznania około trzystu świadków w sprawie Kacperka. To jacyś przypadkowi ludzie, którzy zgłosili się na policję i którym wydaje się, że coś widzieli. Przeczytaj to i za trzy godziny mi opowiedz.
– Co?
– Czy faktycznie coś widzieli.
Karol czuł się zmieszany, a Klara stała pełna podziwu. Wrońko to był konkretny człowiek, wszędzie szukał, wszędzie poznawał i wszędzie angażował ludzi w swoje sprawy. Nie wiadomo przecież, gdzie leżało rozwiązanie zagadki. Nawiasem mówiąc, Wrońko przekazał cholernie poufne pliki z zeznaniami świadków jeszcze kilkorgu niezależnym pomocnikom.
– A Sorota? – zapytał Karol nieco ze wstydem.
– W tym laptopie – rzekł Wrońko, schylając się pod stół i sięgając po torbę – jest folder o nazwie MINISTER. Wszystko, co udało mi się znaleźć. Jest do twojej dyspozycji.
– Nie wiem, jak panu dziękować.
– Spokojnie. Wszyscy mówią mi, Wrońko. Twoja historia też jest ciekawa, ale ciągnij ją sam. Niewykluczone, że jeśli się potwierdzi twoje pokrewieństwo, to zrobimy z tego kiedyś jakiś program. Ale dopiero jak skończymy porwanie. No, tylko zacznij od tych świadków! Wymień się z nami numerami telefonów. Zadzwonię do ciebie później. Zbyszku, święta Klaro, idziemy.

***

Karol przejrzał laptop Wrońki. Trochę filmów, zdjęć, pornografii, piracka wersja „Wyklętego” z misją specjalną: zamach na Moczara. Najpierw zaczął jednak od folderu MINISTER i rozczarował się. Szczątkowe wiadomości, zupełnie podstawowe, właściwie ograniczające się do wykształcenia i kariery zawodowej. No tak, Wrońko nie pisał biografii Soroty.
Potem, zgodnie z umową, zaczął czytać zeznania świadków. Ponad trzysta osób. Podekscytowanie spadło po kilku przeczytanych stronach, potem było już tylko znużenie i chęć zakończenia zadania.
W hotelowym pokoju – raczej średniego standardu – zrobił sobie mocną kawę. W zeznaniach nie znajdowało się wiele godnego uwagi, jakieś fałszywe tropy, podejrzani sąsiedzi, żale zdradzonych kochanków, oszukanych przedsiębiorców. Niemniej Karol zakreślił kilka zeznań, a wydawało się, że dwa z nich zawierają ważniejsze informacje. Czekał na telefon od Wrońki.
Tymczasem Wrońko, Klara i Zbyszek jechali do Mińska Mazowieckiego. Potrzebowali kilku klatek materiału o Kubie Żurowskim. Zbyszek włączył radio. Leciało disco polo, więc zaczął się gibać za kierownicą. Klara zaczytała się gazecie, gdzie znalazła krótką wzmiankę o sobie i całym programie. Ho, ho, robię się sławna. Wrońko dzwonił do informatorów. Jego rozmowy były bardzo krótkie, właściwie hasłowe. Rzucał do telefonu jedno, dwa słowa, a dalej odzywał się już tylko rozmówca. Klara przerywała wówczas czytanie i wytężała słuch.
– Żurowski?
– Bywał w towarzystwie przestępczym, ale dotąd niekarany. Drobniak, cieć. Wpłynęło mu pięć dych na rachunek bankowy. Nikt nie wiedział, żeby kiedykolwiek wcześniej ruszał się w stronę Łodzi.
– To wszystko wiem, nie masz nic innego? Kapryszewo?
– Wieś, pół godziny jazdy od Matki Polki w Łodzi. Pięćdziesiąt domów, ale połowa wybudowana w ostatnich kilku latach. Krówek i świnek tam nie znajdziesz. Prędzej pedałów, wegan i cyklistów.
– Są tam jakieś inne wioski?
– Tak, pełno. Janów, Gawędy, Mule.
Rozłączyli się. Klara spojrzała z ukosa:
– Co to za Kapryszewo?
– Tam znaleziono auto.
– Nie mówiłeś tego!
– Taki miałem deal – rzucił z lekceważeniem i zatopił oczy w laptopie.
– Ale umówiliśmy się, że dzielimy się wszystkimi informacjami!
– Dobra, dobra. W każdym razie Kapryszewo nie może pojawić się w newsach. To część układu jaki mam z prokuraturą.
– Jasne, rozumiem! – burknęła wściekła.
Wrońko jakby nie słyszał.
– Na razie mamy jednego porywacza, zresztą coś jakby trupa. Pięćdziesiąt patyków dostał w prezencie. Hm.. – Zadzwonił: – Cześć, Janusz.
– Co tam?
– Sprawdźcie wszystkie wpłaty pięćdziesiąt patyków i powyżej, mniej więcej w tym samym okresie, gdy Żuromski wpłacił sobie na konto.
– Sprawdzamy, ale te ćwoki z banków marudzą. Kiedy będziesz?
– Pół godziny.
– Mam coś dla ciebie.
Wrońko rzucił telefon na siedzenie. Rzekł do Zbyszka:
– Przygazuj, Janusz coś złapał.
Przemierzali tymczasem kolejne wioski, więc Zbyszek nie mógł jechać zbyt szybko. Wrońko zatrzymywał wzrok na podwórkach. Gdzie podziały się dawne wsie? Starsi ludzie na prostej dwunożnej ławeczce pod drewnianym płotkiem. Rolnik prowadzący bydło poboczem drogi. Dzieci ścigające się na rowerach.
Tego mu brakowało, w takich okolicznościach się wychowywał. Mierziły go wystawne hacjendy z dwoma garażami, równe jak boiska trawniki, bramy wjazdowe doczepione do jakiejś elektryki. A przecież nic tak nie ubarwia podwórka jak garstka dzieciaków biegających wokół piłki, roweru, wokół niczego! Nie tuje, sosny syberyjskie, krasnal, sztuczny pies, sztuczna kupa, chodnik brukowany lub z płytek z księżycowego pyłu, samochód crossover, ale brudne dzieciaki w krótkich spodenkach nadają podwórku magię i wdzięk nie do kupienia.
Pod blokiem z mieszkaniem Jakuba Żurowskiego, requiescat in pace, stało pełno gapiów i dziennikarzy. Policjanci wędrowali po wszystkich lokalach, wypytując sąsiadów, a kilku specjalistów zbierało ślady w pokoju Jakuba. Rodzice denata nie mogli wytrzymać stresu i wyjechali do dalszej rodziny gdzieś w Bieszczadach.
Gruszka widząc jadący samochód Kanału 5, skinął głową na znak, żeby stanęli na uboczu. Przejechali kilkadziesiąt metrów i zaparkowali z drugiej strony bloku, blisko osiedlowego placu zabaw. Gruszka zjawił się po dziesięciu minutach. Wszedł do furgonetki.
– Co znaleźliście? – zapytał bez pardonu Wrońko.
– Masz USB – rzekł szeptem Gruszka, wręczając drobne urządzenie i nie spoglądając nawet na Klarę i Zbyszka. – Tam są maile, rozumiesz? Żurowski mailował z kimś w Londynie! Mamy wątek międzynarodowy. Aferę jak sto pięćdziesiąt.
– Z kim?
– Nie wiadomo, ale to był Szef akcji. Tak się podpisywał. Po prostu „Szef”. Adres mail założony pół roku temu, domena na jakieś fikcyjne nazwisko. Wiadomości pisane z kafejek uniwersytetów Oxford, Kingston. A tam po dwa tysiące stanowisk. Nie dojdziesz kto i kiedy. Żuromski z tym tajemniczym Szefem faktycznie umawiali się na porwanie oraz na pięć paczek przed i sto paczek po robocie. Dziecko miało zostać dowiezione do jakiegoś warsztatu, chyba samochodowego. Szczegóły miały zostać omówione z jakimś Francuzem. Sprawdzamy to. Pisali do siebie po angielsku, rozumiesz? Żurowski takim polisz – ingliszem, ale jego matka mówiła, że dwa razy jeździł na truskawki do Anglii, więc liznął nieco języka. Może tam kogoś poznał, cholera. To chyba jakaś obca robota! Czy to dobrze, źle? Przejrzyj to sobie i ratuj nam dupy.
Gruszka szybko opuścił furgonetkę, bez pożegnania, mniej prawdopodobny od zjawy.
Wrońko natychmiast podłączył USB do uruchomionego laptopa. Nie było chwili do stracenia.

***

Minister Sorota przebywał w Warszawie, gdzie koncentrowało się śledztwo. Pod Łodzią natomiast, w jego domu, zostali ulokowani agenci służb, którzy odbierali wszelkie telefony i pilnowali otoczenia. Odebrano trochę fałszywych i głupich wiadomości, wiele żartów, ale policja szybko przechwytywała żartownisiów i pakowała na czterdzieści osiem godzin do aresztu.
Minister zatrzymał się w wystawnym ośrodku rządowym na obrzeżach stolicy i tam wizytował z prowadzącymi śledztwo. Raz dziennie stawiał się też w swoim gabinecie w ministerstwie i podpisywał pilne dokumenty dla podwładnych. Liczyło się tylko odnalezienie syna.
W hotelowym pokoju zaczynał wariować. Samotność, pustka i beznadzieja władnęły nim, więc pragnął wyjścia, samodzielnego szukania, pragnął zemsty i śmierci. Kim byli porywacze, dlaczego porwali. Bał się odpowiedzi, może się domyślał, co było straszniejsze. Bez przerwy telefonował do Gruszki, czy wszystko sprawdzają, całą dobę, czemu nic się nie dzieje, kto dzwonił, kogo przesłuchano, może sprawdzić, może sprawdzić jeszcze raz.
I spodziewał się wreszcie takiego telefonu od Gruszki:
– Słuchaj, w tej Anglii… Coś tam się stało dziwnego? Masz tam jakieś bieżące kontakty?
Sorota ukrył twarz w dłoniach, był bliski płaczu. Gruszka słyszał tylko lekki poszum. A więc Anglia, stamtąd woła przeszłość. Tak, to było do przewidzenia. Rzeczy niedomknięte w przeszłości muszą się kiedyś odezwać. Nie chodzi o pieniądze, fanatyków, anarchistów… Anglia wysuwała żylaste, pokryte krwią i brudem łapy, aby zabrać z powrotem Sorotę do siebie. Tak to odczytywał.
– Halo, jesteś tam? – rzekł głośniej Gruszka.
– Jestem.
– Powiedz mi, Jasiu, o co chodzi z tą Anglią? Podejrzewasz kogoś?
Minister głośno westchnął.
– Sprawdźcie nazwisko Albert Connelly.
– Kto to?
– To człowiek, który obiecał, że mnie zabije. Dziś może mieć osiemdziesiąt lat, ale to nie powstrzymałoby go przed niczym.
– Co mu zrobiłeś?
– Poszukajcie go. Był właścicielem wielkiego majątku, potężnej posiadłości.
– Gdzie?
– To się nazywało Connelly End House.
Nie mógł dłużej usiedzieć. Na parkingu przed hotelem stała jego kilkuletnia toyota avensis. Rzadko zmieniał samochody, starał się zresztą nie podążać za nowymi urządzeniami, gadżetami, czymś co musiał zastępować ciągle lepszymi modelami. Tłumaczył sobie, że wyszaleć to on się zdążył w życiu. Wolał więc donosić płaszcz, zużyć telefon, czy odczekać, aż auto zacznie zbyt często zawodzić.
Poruszał się pustymi bocznymi ulicami miasta. Z Rembertowa skręcił w kierunku Ząbek. W mijanych zwykłych domach, osiedlach, ludziach, starał się odnaleźć choć cząstkę spokoju, dnia bez wydarzeń, a więc bez bólu i samotności. Czy będzie w stanie kiedykolwiek uspokoić się tak do końca, odetchnąć stanem posiadania.
– Albercie Connelly, jeśli tylko… – rzekł głośno i przestraszył się swojego głosu.
Nie będzie nigdy ukojenia, spokoju. Nie po tym co się samemu zrobiło, gdy istnieje choćby jedna osoba, która pamięta, choć jeden przedmiot, który przypomina.
Z otępienia i bezkształtnych myśli wyrwał go widok samochodu z tyłu. Zwykły golf, może dziesięcioletni, jeden z popularniejszych wozów na polskich drogach. Sorocie wydawało się jednak, że to konkretne auto widział kilkanaście minut wcześniej, jak wyjeżdżał już z Ząbek. Miało na przedniej szybie naklejkę z białym napisem „Automobil” na niebieskim tle. Teraz zwrócił na nią uwagę, a wcześniej tylko krótka myśl przeszła, że już nikt nie nakleja sobie podobnego badziewia na samochód.
Skręcił w drogę wiodącą do centrum jakiegoś mniejszego miasteczka. Golf jechał za nim. Sorota zadrżał. Jeśli to ktoś z porywaczy, na pewno go zatrzyma. A jeśli nie, jeśli tylko pilnują… Zjechał na parking przy małym sklepiku spożywczym. Golf zatrzymał się przy chodniku, dwadzieścia metrów dalej. Sorota zgasił auto. W golfie światła cały czas się paliły. Sorota czekał, a tamten? Jakie ma rozkazy, jakie chęci?
Nagle golf wjechał na jezdnię i pomknął prosto z piskiem opon. Sorota ruszył za nim. Przyśpieszył, docisnął, szybciej, szybciej. Golfa już nie było. Zniknął w jakiejś skromnej uliczce. Sorota gazował jeszcze kilka kilometrów, aż zjechał na pobocze. Roztrzęsiony oparł czoło o kierownicę. Czuł, że zgasło światło w labiryncie. Ciemność.


do następnego odcinka
Ostatnio zmieniony 09 paź 2017, 21:30 przez lacoyte, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

ślepe zło - 12

#2 Post autor: eka » 02 paź 2017, 19:34

lacoyte pisze:
24 wrz 2017, 20:58
Klara zaczytała się [w] gazecie,
Drobiazg:)
--------------------------------------
lacoyte pisze:
24 wrz 2017, 20:58
Rzeczy niedomknięte w przeszłości muszą się kiedyś odezwać
Bardzo ważny rozdział dla czytelnika. No zaczynam być w minimalnym kontakcie z autorskim zamysłem:)
Historia Soroty to wręcz temat na kolejną książkę, co za malowniczy gość.
Bardzo dobrze napisany kawałek, lubię poza akcją sensu stricte takie podsumowania egzystencjalne, ale również wnioski obserwacyjne bohaterów.

-----------------------------------------------------------
Splata się splata... :)
Czekam na kolejny rozdział w napięciu.
Pozdrawiam.
:kofe:

lacoyte
Posty: 75
Rejestracja: 16 sty 2015, 11:38

ślepe zło - 12

#3 Post autor: lacoyte » 04 paź 2017, 21:34

Historia w którymś momencie musi zawijać, nie chcę opowieści w stylu Davida Lyncha a Tobie i tak się udało dojść dość daleko [jak na warunki czytelnictwa w sieci].
Splecie się wszystko w grand final.

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

ślepe zło - 12

#4 Post autor: eka » 04 paź 2017, 21:50

Inna tu, bo lżejsza kategoria niż w opowiadaniach, które czytałam, ale na pewno też wartościowa.
Mam nadzieję, że do końca daleko. Wrońko mnie urzekł:)

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ślepe zło”