ślepe zło 15

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
lacoyte
Posty: 75
Rejestracja: 16 sty 2015, 11:38

ślepe zło 15

#1 Post autor: lacoyte » 23 paź 2017, 21:47

w poprzednim odcinku


6
KAROL



Komu bił ten dzwon?
Paweł Gruszecki zmarł we wtorek. Zostawił po sobie cztery stacje benzynowe, dwuhektarową posiadłość z pięknym domem, kilka innych nieruchomości, w tym sporo lasu, klub piłki nożnej w lidze okręgowej, trzy samochody osobowe i jedną terenówkę. Tak z grubsza, bo dokładniej miał spisać przyjaciel rodziny - adwokat Jacek Pimko oraz miejscowy komornik Szczepan Taumut.
Nikt nie spodziewał się takiego końca. Gruszecki biegał, latał, negocjował. Pod sobą pięćdziesięciu pracowników, nie licząc piłkarzy amatorów. Nagle podczas rozmowy z kontrahentem poprosił o szklankę wody, zrobiło mu się słabo. Upadł i nie wstał. Badający go lekarze stwierdzili, że w mózgu miał guza jak śliwkę.
I wszyscy powtarzali, że szczęście w tym nieszczęściu takie, że akurat ożenił się z Eweliną Łęczycką, miejscową Ewelinką, kochaną przez wszystkich, z którą tworzył wspaniały związek od dwunastu lat.
To ona pomagała Gruszeckiemu w rozkręceniu interesu, nadzorowała finanse domu, a po trochu była wszystkim w firmie: sprzątaczką, menedżerem, księgową. Gruszecki pokochał jej dzieci z pierwszego małżeństwa, całą czwórkę, choć to było prawie dorosłe już stado. Pierwszy mąż Eweliny utonął na morzu.
Gruszecki zmarł dokładnie dziesięć dni po ślubie. Klęska, smutek, rozpacz. Goście, którzy ciągle rozpamiętywali wielkie wesele ubrali żałobne ciuchy i udali się na pogrzeb.
Co to była za ceremonia! Odprawiało ją pięciu kapelanów. Do tego stawiło się pół miasta, w tym wszyscy urzędnicy z burmistrzem na czele. Coraz to nowi ludzie wymieniali się przy noszeniu trumny.
Ewelina z dziećmi na przedzie. Serce krajało się na widok ich zdruzgotanych twarzy, a przy tym pełni jej dostojeństwa, powagi i siły. Ludzie płakali idąc za Eweliną i wydawało się, że to wdowa podtrzymuje wszystkich na duchu.
Za matką kroczyła cudowna Aneczka, Anula kochana, słońce podobne do matki.
Za Anulą trzech braci Łęczyckich… Cóż, trzech łobuzów jakich ziemia nie widziała. Tych akurat mało było szkoda, bo choć mieli powagę na gębach, to nie wiadomo, co grało w ich duszach. Łajdaki o mocno poszkalowanej opinii. Dwudziestojednoletni Zbyszek, trzy lata młodszy Krystian i najmłodszy Witold. Niejeden chciał podejść i upomnieć się o nieoddany dług, pobitego syna, sprowadzoną na wrzosowiska córkę. Tak, bracia Łęczyccy byli diabłami, tak jak ich siostra aniołem.
Wdowa odwiedziła adwokata Pimkę dwa tygodnie po pogrzebie i poleciła załatwienie spraw spadkowych oraz bieżącą pomoc w prowadzeniu firmy. Pimko podkochiwał się w niej, a że stwierdzenie nabycia spadku należy do najprostszych postępowań sądowych, więc zabrał się do rzeczy od ręki.
Zgodnie z prawem w pierwszej kolejności dziedziczyli małżonek i dzieci. Gruszecki miał wprawdzie ojca i brata, ale mieszkali w innej części kraju i zupełnie nie utrzymywali ze sobą kontaktu. Zresztą, wiadomo było, że ta jego rodzinka to dość podejrzany element.
I tu historia zaczęła się wikłać. Adwokat, młody, ale już w większości łysy, szczupły, aby nie powiedzieć niemile cherlawy, zapamiętał do końca sprawy każdy szczegół rozmowy, jaką odbył kolejnego dnia z Eweliną. Ewelina początkowo nie rozumiała jego słów, więc często pytała o to samo, a Pimko cierpliwie powtarzał.
– Przepraszam, Jacku, ale dalej nie wiem, w czym jest problem...
– W normalnym toku rzeczy powinnaś dziedziczyć jako żona Pawła. Dziedziczy żona i dzieci. Ale niestety twoje dzieci nie dziedziczą po Pawle, bo nie zdążył ich przysposobić.
– To oznacza, że dziedziczy jego ojciec i brat?
– Tak.
– Ile?
– Połowę... – rzekł, a ona westchnęła głęboko, ale jakby już pogodzona z tym. Adwokat natychmiast jednak dodał:– Ewelina, to nie jest największy problem.
– A co jest?
– Jaka część majątku jest na ciebie?
– Samochód... Hm... – Podrapała się po głowie. – To stare audi… Tracę połowę majątku Pawła, trudno. Nie jest tego mało, ale mówisz, że to nie jest najgorsze?
Pimko rozpostarł przed sobą jakieś dokumenty, wydruki stron internetowych:
– Ewelina, ta sprawa powinna się wyjaśnić, nie chcę cię przedwcześnie martwić, ale…
– Już mnie martwisz, a jeszcze straszysz. No, powiedz wreszcie.
– Zawarłaś małżeństwo kościelne w sobotę, w kolejny wtorek Paweł zmarł. W czwartek był pogrzeb. Od poniedziałku po ślubie ksiądz miał pięć dni na przesłanie zaświadczeń o zawarciu małżeństwa do urzędu stanu cywilnego. Tam, urzędnik państwowy sporządza akt małżeństwa. Jasne?
– Bardzo jasne – powiedziała spokojnie. – I gdzie tu jest ta najgorsza informacja?
– Rozmawiałem wczoraj z urzędnikiem Kozłowskim, który jest naczelnikiem urzędu stanu cywilnego, potem byłem też na plebanii u księdza Wojtka Prymuły... Ewelina, nigdzie nie ma tego zaświadczenia. Ksiądz Wojtek zarzeka się, że zanosił do urzędu, ale nie mógł znaleźć u siebie potwierdzenia złożenia.
Ewelina w dalszym ciągu patrzyła spokojnie. Pimko nie odrywał od niej wzroku. Miała ciemne włosy związane z tyłu dość niedbale, pociągłą twarz na której zachowały się piegi wokół nosa i zamyślone oczy. Jej sylwetka była szczupła i apetyczna.
– I co to wszystko oznacza?
– Ewelinko... Z prawnego punktu widzenia nie zawarłaś małżeństwa cywilnego z Pawłem, bo wasze oświadczenia kościelne stają się ważne dla prawa polskiego dopiero po przesłaniu w ciągu pięciu dni zaświadczenia księdza do urzędu. Taka formalna kaczka. Cóż, jeśli się sprawa nie wyjaśni, to w tym wypadku nie masz żadnych praw do spadku po Pawle.
Dopiero w tym momencie jej oczy nabrały wyrazu bezgranicznego niedowierzania.
–To chyba jest jakaś kpina?
– Nie. Nie ma co jeszcze panikować. Ksiądz obiecuje przeszukać plebanię. W urzędzie na razie nie robiłem afery, choć mają wszystko dokładnie poukładane. Nigdy też coś podobnego się nie wydarzyło, nawet w skali kraju nie znam takiego przypadku.
– Można coś zrobić?
Pimko przytaknął i ściszył głos:
– Można. To jest jednak rada przyjaciela, nie prawnika. Bierz papier i pisz testament. Podpisz się jako Paweł i wpisz datę sprzed miesiąca.
Patrzyła czujnie:
– A jak ktoś zażąda grafologa?
– Kto? Jego ojciec i brat to pijaki z drugiego końca Polski. Paweł mi o nich opowiadał. W urzędzie też nie robiłem szumu, by nie wzbudzić podejrzenia, że czegoś nie mamy. Jak tylko kochana rodzinka Gruszeckich nie zorientuje się…
Gruszeccy, czyli ojciec Zenon w pomiętym garniturze i brat - tępawy Stasiek w swetrze, nieobecni na pogrzebie, pojawili się w mieście dwa dni po rozmowie Pimki z Eweliną. Od razu skierowali się do sądu, gdzie z głośnym śmiechem złożyli wniosek o stwierdzenie nabycia praw do spadku. Wieczorem bawili się w nocnym klubie, skąd pijanego ojca z rozbitą głową zabrała karetka a syna policja za udział w bójce.
Wieczorem też Pimko w podłym nastroju wrócił do domu. Mieszkał pod miastem z rodzicami, którzy mieli rzeźnię. Od podwórka leciał wieczny smród.
Pimko zauważył, że właśnie zatrudniono nowego pracownika. Przy oborniku stał dwudziestoletni młodzieniec w czarnym podkoszulku, dżinsach i dziurawych gumowcach. W ręku widły. Pomimo zmęczenia Pimko podszedł do niego. Lubił wiedzieć, kogo rodzice zatrudniają.
– Cześć, Jacek jestem.
Młodzieniec uśmiechnął się zaskoczony tym nagle okazanym uszanowaniem miejscowego mecenasa. Skinął głową, wyciągnął dłoń:
– Karol Kwietniewski, dobry wieczór.
Adwokat zorientował się, że mgliście zna tego chłopaka. Tak, on mieszka u Walochy w lesie. Ludzie mówili, że Walocha powiesił mu ojca nad jeziorem.

***

Pani Pimko wyjęła ciastka i położyła na stole przed Eweliną, po czym odeszła do wieczornych modlitw. Adwokat wstydził się czasem, że nadal mieszka z rodzicami, ale był samotny, a dom był wystarczająco duży. Ewelina zapaliła papierosa. Świat ostatnio zawalił się jej na głowę.
– Co możemy zrobić?
Adwokat poczęstował się ciastkiem, trochę krusząc sobie na ubranie.
– Odwlekać sprawę o stwierdzenie nabycia, dopóki firma jest w twoim posiadaniu. Ułożyć się z Gruszeckimi.
– A wydziedziczenie?
– Tylko Paweł mógł ich wydziedziczyć. Nam pozostawałoby powództwo o stwierdzenie ich niegodności dziedziczenia, ale to jest instytucja na wypadek na przykład popełnienia przestępstwa przeciwko spadkodawcy. A czegoś takiego Gruszeccy się nie dopuścili, z tego co wiem przynajmniej.
W pokoju siedziała także Ania, drobna blondynka, szczupła, ze spiczastym nosem i niewinnym wyrazem twarzy. Bała się o mamę i choć sama niewiele rozumiała ze słów adwokata, pojmowała ogólną grozę sytuacji:
– Czyli mama nie będzie miała niczego? A dom?
– Mogą nas wyrzucić? – dopytała szybko Ewelina.
Adwokat nie odpowiedział od razu, co jeszcze bardziej dobiło matkę i córkę.
– Zobaczymy jak się sprawa zakończy i jak będzie rodzinka postępować. Możemy ewentualnie dowodzić, że małżeństwo zostało ważnie zawarte, czyli, że papier doszedł do urzędu, ale to będzie trudne. W urzędzie naczelnik Kozłowski mówi, że nic nie doszło, a ksiądz nie ma potwierdzenia, chociaż przysięga, że składał osobiście taki dokument. – Spojrzał troskliwie na Anię: – Jak to znosisz?
– Martwię się tylko o mamę.
– A braciszkowie gdzie?
– Bóg jeden może wiedzieć – odparła z zabawną w jej wieku pompą.
– To są żywioły. Tylko ojciec mógł nad nimi zapanować – westchnęła Ewelina – jeden i drugi ojciec, bo Paweł też był ich tatą, chociaż prawo mówi coś innego.
Wypili po lampce wina. Omijali już tematy majątkowe. Dochodziła dziewiąta, na dworze robiło się ciemno.
– Mamo, ja już bym pojechała.
Ewelina przytaknęła. Pimko widząc, że jest trochę nietrzeźwa, rzekł:
– Pracownik was odwiezie.
Wyszli przed dom. Na dużej bujanej ławce siedział Karol. Wyglądało, że patrzy w niebo.
– Karol, odwieź dziewczyny do domu.
Karol zeskoczył z ławki i momentalnie stanął przy nich.
– Oczywiście, z przyjemnością – rzekł hardo.
Ewelina usiadła z tyłu, a Ania obok Karola. Kątem oka patrzył na jej smukłe gołe nogi, sukienkę która zatrzymała się w połowie ud, pas który zległ między jej piersiami, co dostarczyło pokarmu jego szerokiej wyobraźni. Zauważył przy tym czarująco przyjazny uśmiech dziewczyny.
Gdy przedstawili się sobie nawzajem, Ania zapytała:
– Wiesz dokąd jechać?
– Jasne, przecież wszyscy was znają.
– A ty gdzie mieszkasz?
– Koło stawu, właściwie w lesie – rzekł bez skrępowania. – Znasz Walochów? Tam mieszkam.
– A ci Walochowie?
– Zaopiekowali się mną. Wychowałem się w domu dziecka, a Walocha mnie wziął do siebie.
– To dlaczego mówiłeś „Walochowie”?
– Bo ma jeszcze synów.
– To wesoło macie – rzekła już bez większego zainteresowania.
Karol przeklął się w duszy. Nie udało się nawiązać jakiegoś kontaktu. Dojechali do ich domu.
Karol zaparkował elegancko w garażu, a na zewnątrz Ewelina wręczyła mu dziesięć złotych.
– Proszę, za fatygę.
– Nie trzeba – odpowiedział niemal obrażony.
W tym momencie na podwórko wszedł wysoki mężczyzna o delikatnym zaroście i zmierzwioną krótką fryzurą. Robert Mitek, nie trzymajmy w tajemnicy jego danych. Odważnie zdradźmy więcej: to chłopak Ani, jej partner i sympatia. Robert miał opinię porządnego kawalera, inteligentnego i ułożonego, dodatkowo o centroprawicowych przekonaniach. Powszechnie wiadomym było, że czekają go egzaminy na prawo, co już rościło mu prawo do pewnego nadąsania, niezbędnego dla wymarzonego zawodu jurysty.
Robert nadąsał się tym bardziej, że zobaczył swoją dziewczynę w towarzystwie innego chłopaka:
– Co tu tak rzeźnią wali?
Karol nie zraził się:
– Ja pracuję w rzeźni.
Robert uśmiechnął się z lekceważeniem, ale już nie złowrogo:
– A, to sorry. Trzeba było nie wprowadzać auta, tylko przewietrzyć trochę w środku.
Ania, nie zwracając na te słowa uwagi, albo może właśnie przez te brzydkie komentarze, spojrzała na Karola cieplej:
– Dzięki za podwózkę.
– Nie ma sprawy.
– Może Robert cię odwiezie? Masz trochę kilometrów do domu.
Karol natychmiast zaprzeczył:
– Nie trzeba. Ładna noc. Kto by tam w domu siedział.
Uśmiechnął się, nie mogąc oderwać od niej oczu. W tej chwili Robert Mitek poczuł do Karola niechęć, z której ledwo zdawał sobie sprawę.
- Lepiej idź się wyspać. W rzeźni chyba zaczynacie wcześnie robotę.
- Ale za to późno kończymy – odrzekł spokojnie.
Roześmiała się, a Robert Mitek zapałał do Karola bezwzględną nienawiścią, której był już w pełni świadomy.
- A co czujesz, jak zabijasz biedną krowę?
Anna, mocno zażenowana, spojrzała z wyrzutem na Roberta, ale Karol odważnie stawił czoła wzgardzie, bo nie miał się czego wstydzić:
- Zastanawiam się, czy będzie ci ta krowa smakować… - A widząc, że Robert traci równowagę, a Anna docenia riposty, dodał: - A tak naprawdę to nie jest ważne, co ja czuję, bo staram się, żeby to poczciwe bydlę czuło jak najmniej. Jeśli się pomylę, zwierzę będzie niewyobrażalnie cierpieć i dogorywać przez kilkanaście albo kilkadziesiąt sekund. Jeśli wszystko zrobię dobrze, nawet nie zauważy swojej śmierci. Cześć.
Odszedł w stronę lasu, nie oglądając się. Robert nie mógł tego tak zostawić, więc podsumował:
- To jakiś idiota.
Anna zdziwiła się:
- Dlaczego? Odpowiadał całkiem zręcznie, a ty byłeś niegrzeczny.
- Niegrzeczny? E tam, chodź do domu – zirytował się, a przy tym odczuł przytłaczającą chęć dłuższego kazania wyjaśniającego, dlaczego to on miał rację, a ponieważ nie lubił prawić kazań na podwórku, weszli do środka.



do następnego odcinka

p.s. to już wszyscy bohaterowie. Ta część dzieje się ok. 10 lat przed porwaniem. Przypominam, że Zbyszek to późniejszy kamerzysta Wrońki.
Ostatnio zmieniony 28 lis 2017, 20:42 przez lacoyte, łącznie zmieniany 2 razy.

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

ślepe zło 15

#2 Post autor: eka » 24 paź 2017, 15:44

lacoyte pisze:
23 paź 2017, 21:47
Dwudziestojednoletni Zbyszek, trzy lata młodszy Krystian i najmłodszy Witold. Niejeden chciał podejść i upomnieć się o nieoddany dług, pobitego syna, sprowadzoną na wrzosowiska córkę. Tak, bracia Łęczyccy byli diabłami, tak jak ich siostra aniołem.
To sobie skopiuję, aby pamiętać.
I masz rację, tu nawiązuję do Twojej poprzedniej odpowiedzi, że sprawdzenie się jako rasowy prozaik ma miejsce tylko w wypadku popełnienia powieści. Oczywiście dobrej, bo x gniotów i x arcydzieł przeczytało się już, zatem no wiesz, bierzesz z półki w księgarni zupełnie nieznany tytuł, czytasz 1. stronę, parę akapitów z kolejnych dwóch, trzech i wiesz, czy warto poświęcić czas na jej lekturę.
Tobie idzie dobrze, tym bardziej się dziwię, że w zasadzie nie cierpię obyczajówek kryminalnych.
Ta historia z brakiem poświadczenia aktu ślubu - cymes.
---------------------------
Chyba trzeba wiele przeżyć, wiele czytać, aby mieć coś ważnego do powiedzenia.
Ciekawa retrospekcja, która jak sam sugerujesz, będzie/jest potrzebna dla rozplatania i splatania fabuły.
----------
Aha, matko kochana, skreślasz całe sceny? Żal by mi było:)

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ślepe zło”