ślepe zło 17

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
lacoyte
Posty: 75
Rejestracja: 16 sty 2015, 11:38

ślepe zło 17

#1 Post autor: lacoyte » 07 lis 2017, 23:36

w poprzednim odcinku




Zbigniew zmienił się tego lata. Został gońcem w miejscowej gazecie, nie wdawał się w awantury i szukał towarzystwa dziewcząt. Gdy szaleni bracia Krystian i Witold zniknęli gdzieś nad morzem, on trzymał się głównie z Karolem.
Pewnej soboty Zbigniew wynajął domek w turystycznej części lasu. W okresie wakacji jezioro było z tej strony oblegane, otwierano masę sklepików, straganów i klubów. Młodzież spędzała tam niemal każdy dzień.
Ania zaprosiła nad wodę koleżankę Olę, która podobała się Zbigniewowi, ale rodzeństwo ustaliło, że trzeba wziąć trzeciego chłopaka i trzecią dziewczynę, żeby nikt nie bał się zostać sam.
Zbigniew od razu pomyślał o Karolu, więc ruszył w miasto, ale nie mógł nigdzie znaleźć przyjaciela. Stanął już bezradnie na ulicy, gdy nagle z miejscowego baru wyłonił się Karol.
– Bon jour, przyjacielu. Co słychać w świecie? – rzekł Karol, elegancko schyliwszy głowę.
– Mamy wyjazd nad jeziorko. Domek już wynajęty – Zbigniew wyczekał Karola, po czym dodał: – Dziewczyny jak świeże maliny.
– Przepraszam, aktualnie znajduję się w stanie odległym od amorów.
Rzeczywiście, Karol cały czas powtarzał Zbigniewowi, że jest nieszczęśliwie zakochany i nie może zdradzić w kim.
– To nic. Nie musisz się od razu żenić – odparł Zbigniew. – Chodzi o to, żeby zająć jedną dziewczynę. Będzie też Ania i Robert.
Karol westchnął, lekko i z nagła pobudzony:
– Właściwie czemu nie. Ból egzystencjalny nie zając…
Obie dziewczyny przyjechały po szóstej z ojcem jednej z nich. Musiały coś zełgać, by im pozwolono. O chłopakach ani słowa, oczywiście. Zbigniew z Karolem poczekali w lesie, aż ojciec, który jeszcze rozejrzał się czujnie po okolicy, odjedzie.
– Ta druga też nie jest zła… – ocenił Zbigniew zachęcająco, widząc skrzywiony wyraz twarzy kolegi, po czym wyskoczył zza drzewa. – Cześć, dziewczyny!
Podskoczyły radośnie, a jedna z nich rzekła:
– Ładnie nas witacie… Schowani za drzewem. Tacy wstydliwi?
Zbigniew podrapał się po głowie:
– Ja to trochę nieśmiały jestem.
– To na pewno – uśmiechnęła się druga. – A kolega też taki?
– Ja wprost przeciwnie – rzekł skromnie Karol. – Ale my tak na zmianę. Co drugi dzień.
– Chyba co drugą dziewczynę – uśmiechnęła się pierwsza.
Dochodząc do drewnianego domku z werandą zauważyli Anię. Siedziała na składanym krzesełku i popijała sok. Na głowie biały kapelusz z szerokim rondem a na kolanach rozłożona książka. Karol od razu stwierdził w duchu, że wyglądała jeszcze piękniej.
– I oto moja cudowna siostrzyczka – stwierdził Zbigniew.
Ania powitała grupę, a Karol spoglądając przez ręce Ani zagaił:
– Co to za książka?
– Do czytania – włączył się Zbigniew, ucinając temat. – Dajcie spokój z książkami. I tak już was ze wszystkich szkół powyganiali. Są wakacje. Zaraz rozpalimy ognisko.
– Czy ja wiem… Może lepiej chodźmy na alejkę – zaproponowała Ania.
Pozostałe dziewczyny przytaknęły, więc Zbigniew machnął zniechęcony gałązką trzymaną w dłoni:
– Jak chcecie, ale ludzi tam od cholery… Zaczepiają.
– Ale jakby co, to mnie chyba obronisz? – zachęciła go Ola, co natychmiast przekonało Zbigniewa.
Idący nieco z tyłu Karol zapytał przyjaciela:
– Roberta nie ma?
– Nie, codziennie uczy się do egzaminów, ale dałem mu słowo honoru, że przypilnuję Ani. Tak więc jak zobaczysz, że ktoś do niej startuje, to wal w mordę! Robert jaki jest, taki jest, ale Ani będzie z nim dobrze.
Godzinę poszwendali się po alejkach, a około dziewiątej przysiedli przy stolikach na otwartej dyskotece rozmieszczonej pod wielkim namiotem. Zespół prowadzony przez wąsatego wokalistę grał na żywo stare piosenki. Zebrało się mnóstwo ludzi w rozmaitym wieku. Na betonowej podłodze tańczono, podskakiwano, czasem ktoś się przewrócił, inny oberwał. Z trudem znajdowano już miejsce przy stolikach otaczających parkiet, więc jeśli ktoś widział znajomego, natychmiast się dosiadał. Do stolika, przy którym siedział Karol i reszta, także przybyło kilka nowych osób.
Zbigniew nieprzerwanie gawędził z Olą:
– A na przykład grupa YES?
Dziewczyna zmarszczyła brwi:
– Nie mam pojęcia.
Roundabout! – naprowadzał Zbigniew lekko nucąc, ale nie znała tego zespołu. – Ano, taki chyba mniej znany zespół z tamtego okresu…
– Być może.
Nie znała się na rocku, ale i tak była fajna. Tymczasem Zbigniew zauważył, że Karol gdzieś zniknął, a wokół rozsiadła się zgraja tutejszych chłopaków. Zbigniew zwrócił się do Oli:
– Zatańczymy?
Kiwnęła ochoczo głową. Podczas tańca Ola nagle wzdrygnęła się i przystanęła. Szepnęła na ucho Zbigniewowi, żeby odejść od reszty. Przytrzymywała ręką odpięte ramiączko stanika. Zarumieniona wskazała:
– Jeśli możesz…
Zbigniewowi ułatwiło sprawę, że była ubrana w bluzkę z odkrytymi ramionami. Odwróciła się, a Zbigniew odgiął materiał ujawniając biały krój biustonosza. Ręce mu drżały, nie ma wątpliwości. Sumienie nakazywałoby nie zaglądać dziewczynie za wdzięczne kontury bielizny, ale sumienie mężczyzny tak nie działa. Po wszystkim uśmiechnęli się do siebie. Tłum wirował. Grano „Szaloną”.
Wkrótce wrócili do stolika. Karola nadal nie było. Ania też odfrunęła. Zapytał w tłum:
– Gdzie Ania?
– Poszła pogadać z jakąś koleżanką na alejkach.
Zbigniew przytaknął ze zrozumieniem, ale wolałby, żeby szybko wróciła. Kręciło się dużo dziwnego towarzystwa.
Pół godziny później, gdy przelało się trochę piwa i przehulało parę tańców, do stolika dosiadł się znany Zbigniewowi okularnik z klasy Ani.
– Widziałem twoją siostrę – oznajmił mimochodem. – Szła alejką z Karolem od Walochy.
Zbigniewa ta niewiele znacząca wiadomość zmroziła. Czyżby Karol… Co za wielka nielojalność i obraza! Zaproszona dziewczyna się nie spodobała, to zabrał się za siostrę przyjaciela! I wiedział, że Zbigniew dał słowo Robertowi, co do opieki nad nią. Łęczyckim zatrzęsła złość.
Niespodziewanie złapał okularnika z przodu za koszulę i pociągnął do góry:
– Gdzie ich widziałeś?
– Co ty, Zbychu?!
Zbigniew odepchnął go i opuścił zdziwione towarzystwo, w tym zszokowaną Olę. Wyszedł z namiotu i okrążył wpółobłąkanym wzrokiem alejkę. Dobiegały go słowa piosenki, ale kto to mógł śpiewać?

Jesteśmy tylko pyłami w kosmosie
Choć stać nas czasem na miłość
Nic się nigdy nie wydarzyło
Nic się nigdy nie skończyło

Karol już wcześniej porzucił znajomych, bo nie mógł usiedzieć, gdy ona, Anna, nieprzenikniona Undine, niebieskookie światło małego miasteczka, dokazywała, szczebiotała, rozmawiała ze wszystkimi wokół, a jego podchody rozbijały się o hałas, gwar i cudzy śmiech, brzmiący jak szyderstwo. W jej obojętnych gestach wyglądał choćby cienia zainteresowania. Nadaremno. Nie zastanawiał się, czy to lojalnie wobec Roberta, Zbigniewa, niej samej. Kochał miłością niewinną i gorzką, białą jak śnieg, czerwoną jak krew. Każde o niej wspomnienie w cudzych ustach wzbierało w nim burzę, rozpalało ogień.
Gdy tak siedział na murku oddzielającym las od chodnika alejki, pośród mijającej go rozwrzeszczanej młodzieży, piszczącej, plującej, wesołej, nagle zobaczył, że idzie właśnie Anna.
Zaschło w gardle, wyprostował się. Zerknęła, zauważyła, nawet uśmiechnęła się. Lekko zawahawszy się, skręciła do niego:
– Co tu tak sam siedzisz?
– Liczę, ile jest tu ludzi.
Udało mu się. Roześmiała się.
– Poważne zajęcie.
– Innymi się nie param. Siadaj, co będziesz się tak kręcić – rzekł dość stanowczo, ale luźno, niezobowiązująco. Też mu się udało.
Usiadła, jakby faktycznie nie miała się po co kręcić. Patrzył na jej szczupłe dłonie, na nadgarstku tania biżuteria.
– Czemu mi się tak przyglądasz? – zapytała z lekkim uśmiechem.
– Ładną masz … – zapomniał jak to się nazywa, cholera, nie naszyjnik, bo jest na ręce – to coś.
Wskazał palcem, znów wyszło zabawnie. Mimochodem udało się wprowadzić ciepłą atmosferę.
– Fakt… Mogę cię o coś zapytać?
– Pewnie.
– Czemu tak lubisz moich braciszków, co?
– Nie wiem. Wydają się uczciwi.
– Uczciwi? Oni?
– Tak. To nie jest tak, że nie kradną, ale jak kradną, to nie mówią, że pożyczają. Jak ich ktoś złapie, to nie mówią, że to nie oni. Jak nie lubią kogoś, to powiedzą o tym. Większość ludzi uznaje samych siebie za uczciwych, dopóki ktoś ich nie złapie na nieuczciwości. Nie jest łatwo przyznać się przed sobą, że jest się dupą wołową.
Znów parsknęła:
– Znakomicie to wyłożyłeś. Zwłaszcza z tą dupą wołową.
– Przepraszam, w terminologii rzeźniczej jestem obcykany. Szkoda, że nie znam łacińskiej nazwy, zabrzmiałoby to lepiej.
– Niewiele lepiej… Jesteś z domu dziecka, prawda? Jakie to miejsce.
– Czy ja wiem… Smutne.
– Kto jest twoimi rodzicami?
– Nie wiem. Chciałbym się kiedyś dowiedzieć, po kim mam takie liche włosy, krótki nos, oczy niebieskie. Po kim umiem te kości nastawiać, czy po kimś? Czy zdolności się dziedziczy, czy tak skapują jak na loterii? A ty jakie masz zdolności, oprócz pięknego uśmiechu?
Spojrzała z ukosa. Ostrożnie na tej ścieżce, dała do zrozumienia, ale jednocześnie zapatrzyła się w górę.
– Nie wiem, czy mam. Kiedyś ładnie rysowałam, ale nie pielęgnowałam tego talentu. Dobrze gotuję. Czy trzeba coś umieć szczególnie?
– Dobrze jest chyba coś lubić szczególnie. I dobrze jeśli to nie jest pedofilia.
Zamachnęła się ręką i żartem szturchnęła go w ramię:
– Czy da się z tobą porozmawiać normalnie? Zbyszek mówił, że nie wiadomo co powiesz, ale widzę, że tylko żartujesz.
– Przepraszam, to taki mechanizm obronny. Mówiąc na poważnie łatwo wdepnąć w jakieś mędrkowanie, puste słowa, banały i… rano wstyd, że człowiek tak mędrkował przed obcymi.
– Ale kto rano pamięta, o czym się rozmawiało. Mało to się rozmawia.
– Miele się tym ozorem naokoło, jakby ktoś za to płacił – znów nieświadomie użył terminologii rzeźnickiej.– Może i ktoś płaci, ale gdzie? Chyba w kancelariach prawnych.
– Robert będzie zdawał na prawo – dodała z pewną dumą, która ukłuła. – Uczy się.
– To dobrze. Prawników nigdy dość – powiedział jako żart, ale Ania nie podchwyciła. – A gdzie będziesz studiować?
– W Łodzi. Idę na studia pielęgniarskie.
– Świetnie, gratuluję. Jak skończysz, to powiedz, w którym szpitalu pracujesz. Zgłoszę się na operacje.
– Czego?
– Byle czego. W byle kim wewnątrz jest tylko byle co.
– Nie mów tak. Wiem, że żartujesz, ale nie wolno o sobie tak gorzko mówić. Zwłaszcza ty. Słyszałam, że pomogłeś wielu osobom.
– To nic takiego…– Nie lubił tematu swojej osoby, a wychowując się bez rodziny, instynktownie starał się żyć, aby nikogo nie skrzywdzić. – Ładna noc. Może się przejdziemy?
Ania spojrzała na niego badawczo, chwilę wstrzymując odpowiedź:
– Czemu nie.
Skierowali się na plażę. Tam usiedli i wpatrywali się w toń zalewu. Grupa młodzieży obok wbiegała z głośnymi okrzykami do wody. Wrzucono jakąś grubą dziewczynę.
Ania zdjęła buty i grzebała nogą w piasku:
– Często zastanawiam się, co będę robić za dziesięć lat. Gdzie będę i czy będę czuć się szczęśliwa.
– Będziesz pomagać ludziom, to na pewno. Będziesz miała męża, dziecko jedno, drugie, będziesz mieć ładne mieszkanie nie za blisko centrum dużego miasta, ale za to blisko pracy, będziesz chodziła do teatru i do kina, trzy razy do roku wyjedziesz za granicę, po prostu ci się uda.
– A ty?
– Ja będę tym kim dzisiaj jestem. Jak przyjedziesz tu za dziesięć lat, to zobaczysz, że nadal siedzę na piasku, jak teraz i mędrkuję coś do siebie.
– Znowu zaczynasz. Nie mów o sobie gorzko. Zwłaszcza przy dziewczynach. Nam to nie imponuje, chyba, że któraś dobrze czuję się w roli matki takiego neurotyka.
Siedzieli oddaleni od siebie o metr. Nie śmiał się zbliżyć. Wiedział, że nie ma w tym momencie szans. Był dla niej ciekawostką, tyle.
– Hej, proszę pana! – rzekła głośniej po pewnej chwili milczenia. – Powiedz mi coś wesołego.
– Jak chcesz możemy zagrać.
– W co?
Zamyślił się, a ona widziała, że improwizuje.
– Gra się nazywa „kogo mam na myśli”.
– Kogo?
– Hej, nie powiem. To nie jest gra dla trzylatków. Musisz zgadnąć, na tym to polega. Mam kogoś na myśli, a ty zadaj pytania, na które odpowiem „tak” lub „nie”. Zobaczymy, kiedy zgadniesz. Jak nie zgadniesz do pięciu pytań to będę mógł cię pocałować a jak zgadniesz, to będziesz mogła ty mnie.
– Hej, hej, hej, nie ma innych zestawów nagród?
– W tej grze nie ma. To bardzo stara gra, jeszcze z początków dzisiejszej nocy, i nigdy nie było w niej innych zasad.
– To mężczyzna?
– Kto?
– Osoba którą masz nam myśli?
– A skąd! Babeczka.
– Gwiazda muzyki?
– Nie.
– Ale to postać autentyczna czy jakaś z bajki?
– Autentyczna. Historyczna.
– Czyli nieżyjąca?
– Nie.
– Sławna na cały świat?
– Tak.
Ania dumała długo.
– Curie– Skłodowska?
– Nie.
– Polka?
– Nie.
– Kleopatra?
– Tak. Brawo. Szybko zgadłaś, choć z drugiej strony mało było znanych kobiet.
– To jeszcze raz. Spodobało mi się.
Karol zagryzł wargę.
– Mam. Od razu mówię, że kobieta.
– Postać żyjąca współcześnie?
– Zgadza się!
– Czy to gwiazda muzyki, filmu, sztuki?
– Nie.
– Polka?
– Tak.
– Polityk?
– Broń Boże.
Ania zastanawiała się, nawet pytań jej brakło. Piasek przesypywał się po jej nogach. Naciągnęła spódniczkę ponad kolano.
– Czy to ktoś, kto jest tutaj nad zalewem?
– Tak.
– Lubisz tę osobę?
Spojrzał poważnie:
– Nie.
Zdziwiła się.
– Hm.. Myślałam, że chodzi ci o Olę albo Justynę… Zaraz, ale tam nie było innych dziewczyn. Nie wiem. Poddaję się.
– Myślałem o tobie.
– Tak? Ha, ha. Ale to dlaczego powiedziałeś, że mnie nie lubisz?
Wzruszył ramionami.
- Dla zmyłki…
Ania zastygła na moment. Było jej przyjemnie, nie chciała przerywać tej atmosfery, ale wiedziała też, że nie może iść dalej. Dla spokoju oddaliła myśli, zadarła nos i zapatrzona na doskonale widoczne gwiazdy stwierdziła:
– Lubię patrzeć na niebo.
Karol uśmiechnął się:
– Ja mam w domu lunetę. Chłopaki śmieją się, że podglądam kobiety, ale to nieprawda. Mieszkamy w lesie. Gdzie tam jakie kobiety... Słyszałaś o księżycach Kordylewskiego?
– Nie mam pojęcia – parsknęła. – Tak tylko mi się powiedziało z tym niebem, żeby coś powiedzieć, bo zamilkłeś. W sumie lubię patrzeć na niebo, jak zwykły człowiek. A ty tak poważnie?
Karol opuścił wzrok jakby zawstydzony:
– Tak, chyba, że wolisz podglądacza.
– Jeszcze pomyślę – zaśmiała się.

Zbigniew pobłąkał się trochę między ludźmi, omal nie wdając się parokrotnie w bójkę. W końcu postanowił sprawdzić w Saturnie. Coś go tchnęło, że mogli tam być, mimo, że w klubie grano tylko muzykę techno.
Obserwował go okularnik z klasy Ani, który opuścił namiot w celu dokonania toalety w lesie. Zauważył, że Zbigniew próbował wejść do klubu, ale został zatrzymany przez rosłego ochroniarza. Okularnik podszedł bliżej:
– Nie sądzę, żeby tam byli.
– Sprawdzę i tak. Pięć zeta za wejście na tę chałę?! Komuniści i złodzieje.
– Coś się tak uparł? Przecież Karol to twój kolega, a pod namiotem czeka na ciebie Ola.
– Ten fałszywy sukinsyn dowala się do mojej siostry. Wykończę pajaca. Olą sam się zaopiekuj. Jak nie ta, będzie inna.
Okularnik machnął ręką i odszedł. Tymczasem do Zbigniewa doszedł inny ziomek, nazywany Kulawym, który natychmiast posłużył dobrą radą.
– Do Saturna? Jasne, że wiem. Idź i powiedz, że jesteś od Dawidka. Wpuszczą cię od razu.
Zbigniew pokiwał głową i doszedł do ubranego w obcisłe dresy ochroniarza. Ten uśmiechnął się drwiąco:
– No i co, znalazłeś pięć złotych?
– Nie, ale ja jestem od Dawidka...
Ochroniarz zmarszczył brwi:
– Ale to ja jestem Dawidek.
Zbigniew uśmiechnął się:
– Wpuść mnie stary, sprawdzę tylko, czy nie ma tam jednej dziewczyny.
Ochroniarz zagrodził wejście ręką:
– Nie ma na chwilę, gościu. Tłumaczyć takiemu. A twoją dziewczynę widziałem w klubie, jest tu z takimi dwoma, nieźle się bawią. Zapłać piątkę to wejdziesz.
Zbigniew zmierzył go surowym wzrokiem.

Noc była widna, księżyc jasny. Spacerując doszli do głównej drogi. Przy ulicy stało kilka osób. Jeden chłopak zataczał się i starał coś wytłumaczyć innym, którzy traktowali go z wyraźnym lekceważeniem.
– Tam dalej jest pole namiotowe i bar. Idziemy?
– Może być. A ty gdzie mieszkasz?
– Z innej części jeziora. Będzie parę kilometrów stąd.
Doszli do pustego przystanku. Z pola namiotowego dochodziły dźwięki śpiewu i gitary. Kierując się drugą stroną doszli wąską betonową ścieżką do rzeczki, która dopływała do zalewu. W pewnej odległości od nich siedzieli już tylko wędkarze. W ciemności świeciły punkciki papierosów.
– Kim jest dla ciebie Robert?
– Jak to kim? To mój chłopak, przyjaciel, wkrótce pewnie narzeczony.
– Kochasz go?
– Uważam pytanie nie na miejscu, więc nie powiem wprost. Uważam, że to bardzo wartościowy człowiek. Uczciwy, umiejący wyrażać swoje poglądy, choć czasem mam wrażenie, że zawsze przedstawia czyjeś poglądy, gdzieś wyczytane całkiem niedawno. W każdym razie nie wyobrażam sobie życia bez niego.
– Ale nie szalejesz za nim?
– Nie wiem, czy mogłabym kogokolwiek tak kochać. Do szaleństwa. Wyrywać sobie włosy z głowy i blednąć przy spotkaniu. Czy to możliwe? – spojrzała z ukosa. – Strasznie o niego wypytujesz. Chcesz mi go odbić?
– Tak, blednę przy nim jak śmierć.

Zbigniewa odwieziono furgonetką pod komisariat, który był przy samym wjeździe do ośrodka . Razem z nim siedział jakiś pijaczyna, który mruczał pod nosem Daj mi tę noc.
Po przyjeździe drzwi się otworzyły i gruby policjant kazał wysiadać. Na posterunku ruch. Policjanci pisali na maszynach, ktoś przekonywał o swojej niewinności, chłopak w podartej koszulce śmiał się do siebie
– Pobicie ochroniarza i zdemolowanie klubu? – Rosły policjant przy biurku zapytał Zbigniewa.
– Jakie zdemolowanie? Przewróciłem dwa krzesła i stół. Brzydko się do mnie odezwano…
Obok przyprowadzili pijaczka, który krzyczał:
– Nie szarp! Ja się władzy nie kłaniam! Proszę mnie nie szarpać!
Policjant kontynuował rozmowę ze Zbyszkiem:
– Jak się nazywasz?
– Piotr Kowalski.
– Tak? W dowodzie masz inaczej.
– To po co się pytasz?
– Grzeczniej trochę. Przecież nic ci nie chcę zrobić. Co to ja, młody nie byłem? Po knajpach nie chodziłem? Skończy się na grzywnie. Muszę jeszcze papierki wypełnić.
– Dobra, dobra, ale szybko…
– Śpieszy ci się gdzieś? I tak cię odwieziemy do domu.
Zbigniew wzdrygnął się:
– Nie możecie. Ja mam tu sprawę do załatwienia.
– Domyślam się, że masz, ale nie wiesz do kogo podskoczyłeś? Myślisz, że Dawidek nie ma kolegów, którzy się tu codziennie bawią? Ciągle ich spisujemy. To kryminaliści. Sto kilo każdy, piana im z pysków leci. Lepiej, żebyś ich nie spotkał.
– Ale ja muszę iść. Moja siostra została.
– To po co się biłeś? Odwieziemy cię i koniec dyskusji. Chcesz złożyć wyjaśnienia?
Zbigniew ukradkiem rozejrzał się po komisariacie. Do drzwi miał trzy kroki.
– Tak. Chciałem wyjaśnić, że … Mam taką wiadomość w tylnej kieszeni…
Wstał jakby sięgając do kieszeni, po czym przewrócił krzesło i rzucił się na drzwi.
– Nie no, młody… – krzyknął policjant. – Bez głupot!
Zbigniew wybiegł z komisariatu i od razu natknął się na dwójkę policjantów jedzących kebaby. Nie wiele myśląc uderzył jednego z policjantów w pierś, wytrącając jeszcze kebab z ręki. Policjanci ocknęli się z chwilowego zaskoczenia. Jeden z nich sięgnął za ramię Zbigniewa, ale ten odbił w bok i przebiegając wzdłuż ściany komisariatu dobiegł do ogrodzenia. Pokonał je jednym skokiem, lekko zahaczając o jakiś drut. Po chwili Zbigniew zniknął w lesie między alejką a zalewem.

Ciekawe, jak wyglądają skałki w blasku księżyca? Aby się przekonać, Karol i Ania, pokonali kilkaset metrów asfaltową drogą w głąb lasu. Minęli przy tym kilka par i grupkę chłopaków.
Nie dana im była jednak samotna obserwacja skał. Przy największej, zwanej piaskowcem, rozbito obozowisko. Jak się okazało, odpoczywali tu archeolodzy rozkopujący obok doły za dnia.
– Coś udało się coś dzisiaj znaleźć, panowie? – zagadał Karol.
Jeden z archeologów machnął ręką:
– Taaa, nas znalazły. Jakieś wielkie muchy, co wyleciały z dołu – archeolog próbował zabić owada w powietrzu dłońmi. – Na razie tyle.
– Proszę ich nie zabijać… – rzekł Karol. – Muchy żyją tylko kilka dni. Następny dzień może być ostatnim dniem ich życia. Dla was to nic, dla nich kawał istnienia.
Archeolog znów machnął ręką i odszedł zdziwiony do maleńkiego namiotu. Karol mrugnął do rozbawionej Ani:
– Spójrz na te muszki. I w nich tkwi jakaś tajemnica istnienia. Niech sobie żyją.

Zbigniew podejrzliwie przechadzał się po lesie, a kiedy uznał, że policjanci go nie ścigają, zszedł na skraj plaży. Coś go uwierało w stopę, zdjął buta, z którego wypadł kamyk. Łydka była zadrapana.
W tym momencie otoczyli Zbigniewa. Pięć osób, w tym dwóch osiłków, dwóch w kategorii Zbigniewa i jeden słabszy. Za dużo ich – pomyślał i zdążył jeszcze założyć buta.
Uniósł ręce do obrony. Jeden z napastników odezwał się:
– Słuchaj, frajerze, nie rób kłopotów. Moje dwa strzały wystarczą, by cię rozłożyć. Skopiemy cię przy tym trochę i będziemy kwita. To chyba dobra umowa za to, co zrobiłeś Dawidkowi, co?
Zbigniew uśmiechnął się:
– Dwa strzały i się położę? A może uda mi się wytrzymać trzy? A może komuś z was zdążę przywalić?
Spojrzeli po sobie. Największy odezwał się kpiąco:
– Co ty? Chcesz się z nami bić? Przecież nas jest pięciu!
Zbigniew od razu mocnym strzałem uderzył najbliżej stojącego dryblasa. Ten upadł i złapał się za nos, z którego zaczęła sączyć się krew.
– Teraz już tylko czterech – skomentował Zbigniew.
Grupa znów spojrzała po sobie niepewnie. Zbigniew wykorzystał ten moment. Dwoma skokami wyskoczył poza okrąg, w którym go otoczyli i pognał w stronę molo. Po chwili usłyszeli głośny plusk wody. Napastnicy nie ukrywali zdziwienia:
– Skoczył do wody...
– Co za harpagan...
Ich kolega tamował krew zdjętym podkoszulkiem.

Do domku letniskowego Ania i Karol wrócili około trzeciej. Ola i Justyna już spały.
– Zbyszka nie ma – zdziwił się Karol.
Ania poszła do łazienki i wróciła przebrana w podkoszulek. Usiadła na skraju łóżka.
– Dziewczyny zajęły dwa całe łóżka. Prześpisz się na podłodze?
– Pewnie.
Spojrzała na niego i położyła do łóżka zakrywając kołdrą. Usiadł na podłodze.
– Poczekam, aż zaśniesz – zaproponował Karol.
W ciszy pokoju usłyszał jej szept:
– Po co to mówisz? – nie czekając odpowiedzi, szybko dodała: – Dziś było bardzo miło. Dziękuję. Czegoś takiego potrzebowałam. Przyjacielskiej przechadzki.
„Przyjacielskiej”, pomyślał, osławiona friend-zona. A może tak to tłumaczyła, bo gryzło ją sumienie. Odwróciła się plecami. Karol położył się na podłodze. Wtem poprosiła:
– Zrobisz coś dla mnie? Dopóki nie zasnę, opowiadaj mi coś o tych gwiazdach, konstelacjach, albo nie… Opowiadaj mi o sobie. Kim jesteś? Zjawiasz się niespodziewanie i odchodzisz w swoją stronę.
Karol uklęknął przy łóżku. Nieco przysunął usta do jej ucha:
– Nie warto. Jestem tylko na chwilę. Zamknij oczy. Rano ziemia będzie już w zupełnie innej części kosmosu. – Zaczął mówić o gwiazdozbiorze Kasjopei, gromadzie kulistej i świetlistych kometach, co zjawiają się niespodziewanie i odchodzą w swoją stronę. Do zmorzonej Ani dochodziły słowa o błyskotliwej Kallisto, Ganimedes, Haumei, wielkiej niedźwiedzicy, co wiecznie chodzi po niebie…
W pewnym momencie, gdy Ania zaczęła cicho pochrapywać, Karol delikatnie pogładził ją po włosach i rzekł:
– Jesteś niezwykłą dziewczyną… Gdybyś wiedziała, jak cię kocham.
Chrapanie ustało, zadrżał. Wstrzymał oddech. Usłyszała? Udawała, że śpi? Po chwili znów głośniej pomrukiwała.
Było już po czwartej. Zamykając drzwi, spojrzał na Anię z czułością, po czym wesoło zeskoczył z tarasu, omijając dwa schodki.
Dniało już. Z boku dobiegł go suchy głos Zbigniewa:
– Co to, Karolku, już nas opuszczasz?
Karol wzdrygnął się przestraszony, a po chwili uśmiechnął:
– A to ty... Lecę już.
Teraz zauważył, że Zbigniew dłubie w ścianie domku skądś dobytym kozikiem. Zbigniew zakończył dłubaninę i podszedł do Karola.
– No, a jak się bawiłeś z moją siostrą? Warto było przyjeżdżać?
Karol zmierzył Zbigniewa podejrzliwym wzrokiem.
– Pewnie, że warto. Twoja siostra jest bardzo... miła, miła i ciekawa.
Zbigniew zmarszczył brwi:
– Tak? To czemu wyjeżdżasz? Dostałeś już czego chciałeś?
Karol odszedł dwa kroki i usiadł spokojnie na pieńku.
– Nie. Było zbyt dobrze. Całą noc chodziliśmy i rozmawialiśmy.
– Całą noc wy… I dlatego jedziesz? – Zbigniew opuścił trzymany kozik. Nagle przypomniał sobie, że Karol mówił o jakiejś dziewczynie, w której się podkochuje, ale nie mówił, że to Ania. I Zbigniew wściekł się, bo sądził, że Karol chce poderwać Anię jak pierwszą lepszą dziewczynę z dyskoteki. A on ją kochał! Kochał przez długi czas. Zbigniew odczuł raptowną tkliwość do przyjaciela i jego niedoścignionych marzeń.
– Tak, Zbychu. Bo to jest tak: czułem, że ją oszukuję. Tej nocy udawało się wszystko. W sumie to drobnostki upiększone, wiesz, przez to tutaj, noc, zabawę, atmosferę. Miałem dobry humor, kilka ciekawych historyjek w zanadrzu. Czasem tak jest. Coś jak szczęście w pokera.
– I co?
– I to było właśnie oszustwo. Bo ja nie zawsze mam szczęście w pokera, o czym dobrze wiesz. Nie zawsze księżyc jest w pełni, a kieszeń pełna po wypłacie. Spała sobie tam, a ja pomyślałem, że nie mam szans, że życie nie może być takie piękne.
Zbigniew stał zdziwiony. Pierwszy raz ktoś przed nim tak się otworzył. Nie wiedział, czy go pocieszyć, czy dobić. Karol zauważył jego zawahanie:
– Nie musisz mnie rozumieć. A wy? Chyba też się nie nudziliście?
Zbigniew szepnął zamyślony:
– Nie. Nie nudziliśmy się.
Karol spojrzał na niego naiwnym wzrokiem:
– Wiesz co? Jak cię zobaczyłem przed chwilą, to wydawało mi się, że masz do mnie jakieś... lekkie pretensje.
Zbigniew wybałuszył oczy.
– Lekkie pretensje? – parsknął, a po chwili zaczął się śmiać.
– Z czego się śmiejesz?
– Lekkie pretensje!? A pewnie!
– Ciszej... One śpią...
Zbigniew przestał się śmiać.
– Wiesz co, Karol? Myślę, że...
– No?
– Dziwny z ciebie człowiek.
Karol westchnął i spojrzał na zegarek:
– Mam świetny plan. Dwa kilometry stąd jest przemiły sklep z urokliwymi trunkami, a właściciel zdążył się już pewnie porannie wysrać.
Zbigniew spojrzał na Karola. Na twarzy zawitał mu uśmiech.
– Dobra, ale musimy iść lasem. Trochę narozrabiałem w nocy.
– Naprawdę? Musiało być grubo.
– Dość grubawo – rzekł Zbigniew, chowając nożyk do kieszeni. – Czekaj, a co z dziewczynami? Zaprosiliśmy je a teraz nikogo nie będzie. Pomyślą, nie bez racji, że zostały opuszczone.
Karol zastanowił się:
– A może pomyślą, że wcale nas nie było. I może też będą mieć rację.
Wesoło i głośno dyskutując, weszli do lasu nasyconego poranną rosą, a poruszona srebrzysta pajęczyna zadrgała za ich plecami jak planeta zaskoczona siłą meteoru.

cdn

do następnego odcinka
Ostatnio zmieniony 17 lis 2017, 20:46 przez lacoyte, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

ślepe zło 17

#2 Post autor: eka » 08 lis 2017, 18:18

Gładko szło czytanie. Jedyny zgrzyt, a w zasadzie wątpliwość, to zmiana agresywnego podejścia Zbigniewa.
Domyślam się, że zaakceptował obecność Karola w życiu siostry, bo wcześniej już wiedział o jego uczuciu, nie domyślając się, kim jest obiekt miłości przyjaciela.
Ale zmiana jest drastyczna.

Akcja się zwija?:)
Może dobrze, zbyt wiele postaci i wątków gmatwa fabułę.
Ale mam świadomość, że powyższy wniosek wynika z faktu czytania fragmentów Twojej powieści w odstępstwie czasowym.
Czekam na rozwój wypadków.
Pozdrawiam.

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ślepe zło”