ślepe zło 19

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
lacoyte
Posty: 75
Rejestracja: 16 sty 2015, 11:38

ślepe zło 19

#1 Post autor: lacoyte » 28 lis 2017, 20:51

w poprzednim odcinku



Czwartek zaczął się równie gorąco jak poprzednie dni. Klara od kilku dni nie spała w domu. Gdyby wróciła, byłaby godzina dziewiąta, a więc sytuacja podbramkowa: dziecko przed spaniem a mąż wkurzony. Bała się swojego domu, nie chciała go. Z poczuciem bezsilności i lęku wynajęła pokój w hotelu Savoye, dwie ulice od rodziny. Po świeżą garderobę przyjeżdżała około jedenastej, gdy miała pewność, że nikogo nie zastanie.
Po ósmej wymeldowała się z hotelu. Tuż za drzwiami obrotowymi zaszedł jej drogę wysoki, młody mężczyzna.
– Zapraszam ze mną.
Klara w pierwszej chwili myślała, że pomyłka:
– Dokąd?
Mężczyzna wskazał czarnego opla, gdzie w środku siedziało jeszcze dwóch ludzi.
– Podwieziemy panią na komendę. – Widząc jej podejrzliwy wzrok, wyjął odznakę: – Młodszy aspirant Stanisław Dubiel. Jest pani zatrzymana.
– Fiu, fiu, panie młodszy aspirancie, do twarzy panu w tym mundurze… – pisnęła z lekkim uśmiechem. Nie spodziewała się niczego groźnego.
W aucie wesoło rozmawiali, także o porwaniu i pensji policjantów. Dopiero po dłuższej chwili Klara zorientowała się, że wyjeżdżają z Warszawy.
- Dokąd jedziemy?
- Do Łodzi. Tam wszczęto dochodzenie.
- Dochodzenie? – uśmiechnęła się. – Nie róbcie ze mnie Józefa K.
- Sprawa dotyczy ujawnienia tajemnicy śledztwa porwania Kacpra Soroty.
- A kto ujawnił tę tajemnicę?
- To zostanie ustalone w toku dochodzenia. Wczoraj na antenie wymieniła pani nazwę miejscowości: Kapryszewo.
- Jestem dziennikarką! Jestem od opowiadania ludziom takich rzeczy.
- Powiedzmy, że jest to prawnie problematyczne.
- Pieprzcie się. Już was nie lubię – oparła się naburmuszona na siedzeniu.
Po półtorej godzinie dojechali do jednej z komend w Łodzi. Po mozolnych procedurach rejestracji potwierdzających, że znalazła się tam, gdzie się znalazła, i po zabraniu telefonu, Klarę umieszczono w małej salce ze stolikiem i dwoma krzesłami.
Wkrótce zjawił się dość pulchny funkcjonariusz z kręconymi włosami. Usiadł naprzeciwko bez słowa. Zaczął przeglądać przyniesione papiery. Klara cicho kaszlnęła i zapytała:
– O co chodzi, panie władzo miłościwy. Muszę iść do pracy.
Funkcjonariusz poczytał, poczytał, rozciągnął się na krześle i rzekł:
– Nie jest dobrze.
– Hm, to może będę mogła jakoś pomóc.
Funkcjonariusz wstał i uciął krótko:
– Ujawnienie tajemnicy śledztwa. Wie pani o czym mówię?
- Pana kolega wspominał, ale przyzna pan, że to jakiś absurd.
- W jaki sposób weszła pani w posiadanie przedmiotowych informacji?
Klara była wprawdzie w stanie osłupienia, ale zdawała sobie sprawę, że przesłuchania wyglądają inaczej. Kim jest przesłuchujący, w jakim charakterze jest Klara, czy to w ogóle przesłuchanie? Klarze zapaliła się w mózgu odpowiednia lampka:
- Dam panu rysopis osoby, która przekazała mi te informacje.
Funkcjonariusz zdziwił się:
- Rysopis? To znaczy?
- To był wielki, nabrzmiały, blisko stuosiemdziesięciocentymetrowy kutas. Nazywa się Wrońko.
Policjant zmieszał się i wzdychając, skinął na do widzenia głową, po czym wyszedł. Klara siedziała jak wryta. O co im chodzi?
Po pół godzinie, gdy Klara zaczęła już z nudów podskakiwać w rogu pokoju, przyszły dwie młode policjantki.
– O, dziewczyny, jak dobrze. Możecie mi wytłumaczyć co tu się dzieje?
– Proszę z nami – rzekła jedna z nich przyjemniejszym tonem.
– Jasne. – Klara natychmiast wyszła z salki i idąc za plecami policjantek trajkotała: – Zupełnie nie wiem, o co chodziło temu pulchnego. Znacie go? Dziwny gość. A jak wam się pracuje? Twarde z was babki, co? Chciałam kiedyś nagrać reportaż o takich jak wy, ale temat utknął w dyrekcji. Na jakieś akcje chodzicie, co? Dużo jest dziewczyn w policji?
Odpowiadały zdawkowo, aż przeszli przez dwa poziomy i dwie zamykany kraty oddzielające.
– Do jakiegoś więzienia idziemy? – zapytała w końcu Klara. Nie dopuszczała najgorszego.
Przeszły jeszcze sto metrów i stanęły przed jedną z pustych cel aresztu, wewnątrz dość szerokiej i z trzema pryczami.
– Żartujecie, dziewczyny, co?
– Proszę wejść. To nasza najlepsza cela.
– Aresztowano mnie?
– Tak, na czterdzieści osiem godzin. Proszę sobie usiąść i odpoczywać – rzekła mimo wszystko z lekką życzliwością policjantka.
Klara już nic nie odpowiedziała. Totalnie zamurowana, zdławiona, zagubiona.
Czterdzieści osiem godzin, za co? Wyjdzie, to będzie już sobota rano. Dlaczego zabrali jej telefon, czy takie są procedury? A telefon do adwokata. Wrońko!

***

– Ech, świat wariuję, a tak mało czasu, żeby to opisać – rzekł Wrońko w furgonetce Kanału 5. Jechali do Łodzi. Mieli w planach pokręcić się po miejscu porwania, a także odwiedzić ulicę warsztatową.
– A co takiego zwariowanego? – zapytał Zbigniew. Siedział obok kierowcy, bezmyślnie wpatrując się mijany krajobraz.
Samochód prowadził Karol. Wrońko szybko go polubił i wbrew prywatnym zasadom przyjął do ekipy.
– Czytałem łódzką gazetę lokalną. A to zgwałcono staruszkę, a to jakiś facet znęcał się nas psem, a w samej Łodzi znaleziono troje zwłok i to nie ludzi z marginesu. Nie obrabiamy całego zła świata, nawet ścieku jednego miasta. Nie udaje nam się wycisnąć z tego zła całej brunatnej farby, którą dolewamy do tonerów. A ty, Karol, mieszkasz w spokojnej okolicy?
– Tak. W mojej wsi większość ludzi zna się wzajemnie. Ostatnią aferę kryminalną mieliśmy, gdy u jednego gospodarza obrodziła na polu marihuana.
Wrońko przytaknął niezdziwiony podobną odpowiedzią. Tymczasem Zbigniew bezskutecznie próbował dodzwonić się do Klary:
– Dlaczego nie odbiera telefonu?
– Czekaliśmy długo pod jej domem. Nie ma, to nie ma. Może już robi dla konkurencji.
Zbigniew popatrzył z niedowierzaniem:
– Ona taka nie była.
Wrońko nie pociągnął tematu, tylko ziewnął przeciągle. Zbigniewowi przyszło na myśl, to co racjonalne: Wrońko przyczynił się do zniknięcia Klary. Tylko w jakim celu, w jaki sposób? Zbigniew odwrócił się do szyby i już nic nie mówił. Doznał przykrości, bo Wrońko nie zachowywał się szczerze.
Po nakręceniu kilku ujęć z miejsca porwania pojechali na ulicę warsztatową. Zbigniew ustawił nawigację. Ulica miała kilometr długości i znajdowała się w pobliżu Dworca Fabrycznego, co nieco ich zdziwiło. Oznaczało, że według planu porywacze mieli udać się blisko najbardziej zaludnionego obszaru w mieście.
Osobą, która zeznawała na policji, był właściciel warsztatu samochodowego Alojzy Ruciak. Siwy, starszy mężczyzna, w wieku przedemerytalnym. Nie ograniczał się do zarządzania zakładem, ale też w uniformie roboczym pomagał swoim pracownikom. Zakład obejmował jeden budynek z częścią biurową i dwoma stanowiskami dla samochodów.
Ruciak nie miał problemów w kontaktach z dziennikarzami, ale Wrońko poprosił Zbigniewa, żeby nagrywał całość ukrytą minikamerą.
– Właściwie policji powiedziałem wszystko. Taki młody człowiek, zdenerwowany, jakby po dopalaczach, czy innym świństwie, co się teraz bierze… Jezus Maryja, kiedyś za moich czasów to obaliło się wino, wódę, ale kogo było stać na wódę? Pensja, panowie, dacie wiarę, jak ja zaczynałem, a kiedy zaczynałem, do pracy to nas wszystkich zaganiali, mogłem wybierać, ale płacili słabo, a więc… o czym to ja…
Karola rozbawiło gadulstwo Ruciaka, ale Wrońko uciął natychmiast:
– Co dokładnie powiedział panu ten młody człowiek?
– No, przyszedł i zapytał o Francuza. Jakiego Francuza, pytam, a on, że chce widzieć Francuza, bo robota zrobiona. Ja mu mówię, że nie znam nikogo takiego i o jaką robotę się rozchodzi. Zdenerwował się, wyzwał mnie nawet i wyszedł. Było to podejrzane, bo potem słucham, że porwanie było i że szukają czarnej mazdy.
Wrońko postawił szeroko oczy:
– A ten młody człowiek, co pana wyzwał, miał coś wspólnego z czarną mazdą.
– Przyjechał czarną mazdą i taką odjechał.
– Co? Powiedział pan to policji?
– Oczywiście.
– Nie było tego w pana zeznaniach!
Ruciak podrapał się po głowie:
– A może nie mówiłem… Może potem usłyszałem o czarnej maździe i tak mi się skojarzyło, że ten chłopak przyjechał jakimś czarnym autem… Ale czy to była mazda? Chyba jednak nie. Panie, ja już nie te lata, a tych aut się tyle widzi.
Wrońko westchnął zniechęcony. Wyglądało, że Ruciak nie był zbyt wiarygodny.
– Czy ktoś jeszcze widział tego człowieka?
– Nie, on wszedł do biura, a chłopaki siedzieli w garażu.
Podziękowali za rozmowę i wyszli z biura. Obok przy starym wartburgu grzebał młody pracownik. Ubranie całe ubrudzone, prane chyba tylko raz w roku.
Wrońko zapalił papierosa. Zastanawiał się nad czymś. Zbigniew poprawiał kamerę, a Karol doszedł do pracownika.
– Co tam się popsuło?
– Wszystko.
– Stary dobrze płaci?
Pracownik spojrzał czujnie:
– A wy co, inspekcja pracy?
– Nie, Caritas diecezji – roześmiał się.
– Płaci jak płaci. Takie stawki, mało klientów.
Karol rozejrzał się wokół:
– Fakt. A u Francuza nie chciałeś się zatrudnić?
– U Francuza może jest trochę lepiej, ale niewiele. Do tego dużo tam lewizny. Jakaś meta czy coś – zająknął się, jakby zorientował się, że powiedział coś niestosownego. – A wy nie jesteśmy z policji?
– Nie. Szukamy tego dziecka ministra. Jesteśmy dziennikarzami. Kim jest Francuz?
Pracownik włożył głowę jeszcze głębiej pod maskę wartburga:
– Nie znam go. A ma coś wspólnego z tym porwaniem?
– Sprawdzamy to. Co wiesz o tym Francuzie? Tu chodzi o życie człowieka.
– Rozumiem, ale co ja wiem? Wiem, że ma warsztat dwieście metrów dalej. Tam jest chyba jakaś dziupla. Tak mówią, ale nigdy tam nie byłem. Podjedźcie kawałek, na pewno traficie. Na szyldzie jest nazwisko Walkiewicz.
Karol nie spodziewał się aż tak ważnej informacji.
– Dzięki.
Pracownik wychylił się:
– Powodzenia, ale jakby coś, to nic nie mówiłem. Aha, hej koleś!
Karol odwrócił się z powrotem:
- No?
- Uważajcie na Francuza. To kawał chłopa.
Karol przytaknął i wrócił do Wrońki i Zbigniewa.
– Francuz ma warsztat dwieście metrów dalej – szepnął.
Wrońko rozpromienił się:
– Pięknie! Porywacz pomylił warsztaty!
– Jeśli to faktycznie był porywacz. Stary mógł coś pomieszać albo chce pozbyć się konkurencji – zauważył rozsądnie Zbigniew.
Zaparkowali pięćdziesiąt metrów dalej, postanawiając iść pieszo. Mijali kolejne zakłady: odlewnia żeliwa, szklarz, okna i drzwi. Wszystkie przeraźliwie opuszczone, samotne, gdzieniegdzie wybite szyby, podrapane drzwi. Przemysł uciekł z tego zakątka Łodzi. Między pojedynczymi budynkami, szopami i garażami rozpościerał się w odległości dwustu metrów dworzec Fabryczny. Na warsztatowej było w zasadzie pusto, czasem przejechał samochód, czasem ktoś przeszedł na drugą stronę, na dworcu zaś tętniło życie przyjazdów i odjazdów.
Dostrzegli wreszcie warsztat. Napis był prosty: WARSZTAT SAMOCHODOWY WALKIEWICZ, a poniżej mniejszymi literami kilka przykładowych usług. I numer telefonu. Plac był ogrodzony, a na nim duży budynek z wielkimi dwoma bramami. Wszelkie drzwi zamknięte, okna przyciemnione, na placu stara nyska. Nikt się nie kręcił.
– Idę sprawdzić, zostańcie tutaj – polecił Wrońko.
Wrócił po kilku minutach:
– Jedźcie do Kapryszewa, zróbcie parę fotek w miejscu, gdzie spalono auto i przyjedźcie z powrotem. Musimy jeszcze zdążyć do Warszawy na nagranie.
– Zostajesz tutaj? – zdziwił się Zbigniew.
– To może być ważne.
– W razie czegoś dzwoń.
Machnął ręką, żeby już ruszali. Wrońko nie chciał, żeby widzieli to, co miał zamiar zrobić. Rozejrzał się jeszcze wokół i poszedł na tył budynku. Tam było spokojnie. Siatka i hala na sąsiedniej działce całkowicie go zasłaniały. Dobył z ziemi jakiś metalowy bolec i wybił szybkę, po czym otworzył okno, lekko kalecząc palec. Podstawił pusty zbiornik po paliwie i wspiął się na okno. Po chwili był już w środku.
Ciemno, ciemności niezmierne. Okienko, przez które dokonał włamania, stanowiło jedyne źródło światła. Musiał przyzwyczaić się do mroku, co zajęło mu pół minuty.
Stwierdził, że wewnątrz jest jeden samochód. Daewoo tico, stare i bez kół, jakby właściciel zrezygnował z naprawy i odbioru auta. Wyglądało na normalny warsztat, może trochę opuszczony, mało aktywny. Rzucał się w oczy niewielki zakres sprzętu, smarów, płynów, części zamiennych. Wszystko napoczęte i zeschnięte. Wszedł do biura. Trochę papierów na biurku, ale ze starymi datami. Faktury sprzed kilku miesięcy, rachunki wystawione ponad rok wcześniej. Na drugiej półce gazeta, ale już świeża, z wtorku. Porwanie Kacperka, artykuł na pierwszej stronie. Ktoś czytał. Nic więcej nie znalazł. Podstawił wiadro pod okno, żeby wydostać się na zewnątrz.
Wysunął głowę i zamarł. Akurat z tyłu placu znajdował się kawał wielkiego skurczybyka. Mężczyzna w wieku trzydziestu pięciu lat, masywny, szeroki, wysoki, który podrzucał dla porządku dwie łyse opony. Zobaczył Wrońkę może sekundę później. Zdziwił się równie mocno.
– O żesz ty… – wycedził wielkolud.
Doskoczył do okna, starając się złapać Wrońkę, ale ten uskoczył. Znajdował się w pułapce, w środku zamkniętego warsztatu. Umrze jak idiota, przyszło na myśl.
– Dorwę cię, kundlu!
Myśl, Wrońko, myśl, obmyślaj strategię!
– Niech pan poczeka, wszystko wyjaśnię! – krzyczał.
– Nie zdążysz!
Wielkolud obszedł warsztat i Wrońko usłyszał dźwięk otwieranego zamka. Nie mógł ryzykować wyjścia oknem, za mało czasu. Rozejrzał się i sięgnął po mocny łom. Kucnął przy aucie. Czekał.
– Nie schowasz się, dupku! Już cię mam, już cię czuję! – wrzeszczał wielkolud, lubując się tym, co mówił.
Wrońko wstrzymał oddech, tamten zbliżał się, był z drugiej strony auta. Cios musiał być precyzyjny, pewny, zasada złotego gola, bo nie będzie możliwości poprawki.
Wrońko wyskoczył, zamachnął i strzelił, ale źle… Ledwo trafił w ramię, zeszło, o jak zeszło, niedobrze, walnęło w ziemię. Wielkolud jęknął i odskoczył. Wrońko padł niemal u jego stóp. W tym momencie Wrońko pomyślał, że memento mori i Zdrowaś Maryjo. Wielkolud przycisnął ręką obolałe miejsce i złapał Wrońkę za bary. Przerzucił w dalszy kąt. Tym razem Wrońko zawył z bólu nadziewając się na ostry róg stołu.
Tymczasem wielkolud podszedł do drzwi i szarpnął je, odcinając lichy dopływ światła z tej strony. Następnie zameldował się przy Wrońce, kucając przy nim. Popatrzył z politowaniem:
– Kim jesteś?
Wrońko wahał się, czy mówić. Wielkolud ścisnął mu nogę w kolanie silnymi dłońmi, wielkimi jak dwie cegły.
– Wiedzą, że tu jestem – rzekł z trudem.
– Kto?
– Moi ludzie.
– Akurat. Kim jesteś? Mów, tylko bez ściem.
– Szukam Francuza.
– Nie znam gościa – odparł miażdżąc kolano Wrońki.
– Aaa, poczekaj, kurwa, poczekaj. Jestem od Szefa.
Wielkolud wstrzymał się. Popatrzył niepewnie:
– Od kogo?
– No, Szefa. Przyleciałem rano z Anglii.
Hasło „Anglia” podziałało. Wielkolud wstał, ciągle jednak obserwując czujnie Wrońkę:
– O co ci chodzi? Nie znam nikogo w Anglii.
– Nie musisz udawać. Jestem od Szefa. Musimy całą sprawę wyjaśnić. Robi się gorąco.
Wielkolud wyraźnie się zmieszał:
– Ja nie mam z tym nic wspólnego.
Aha, z czym, u diabła.
– Szef chce wiedzieć, gdzie jest dziecko? – zapytał Wrońko.
Wielkolud postawił szeroko oczy:
– To ja mam wiedzieć?
Bingo.
– A kto?
– Ten pętak, Juka jebany! A co on zrobił z Kubą… Pieprzę to!
– Dlatego musimy to wyprostować! Gdzie jest Juka?
Francuz już miał wybuchnąć ponownie, ale zatrzymał się. Doszło do niego, że wilk ma wielkie oczy, wielki uszy i wielkie zęby.
– Czemu włamałeś mi się do warsztatu? Czemu chciałeś jebnąć mi łomem?
– Szukałem dziecka, to oczywiste!
– Od kogo jesteś?
– Od Szefa – nie tracił rezonu – mówiłem już! Kazał mi szukać Francuza, bo bez ciebie nic nie ustalimy.
Francuz podszedł do stolika obok i z połamanej skrzynki na narzędzia wyjął klucz francuski:
– Wiesz, dlaczego nazywają mnie Francuz?
– Co ty?
– Jesteś gliną, prawda? Pomyślałeś, że sobie zostaniesz bohaterem, tak? Poszedłeś w pojedynkę, co? To zostaniesz bohaterem.
Francuz podniósł klucz, lecz Wrońko był szybszy. Wyciągnął z kieszeni paralizator i dostawił do nogi przeciwnika. Prąd przeszedł, Francuz zaskowyczał jak ranione zwierzę, miotnął kluczem na ślepo o milimetry od głowy Wrońki. To jeszcze raz prądem, tym razem w korpus. Znów krzyk. I przekleństwo.
– Skurwielu!
Francuz osunął się na kolana. Wrońko odskoczył i dobiegł do drzwi, które nagle się odsunęły. Stał w nich Karol. Wyciągnął dłoń ukrytą w reklamówce, tak jakby trzymał broń. Tyle, że mierzył we Wrońkę. Wrońko nie dowierzał. Francuz też. Wszystko działo się tak szybko.
– Nie ruszaj się – rzekł twardo Karol do Wrońki. – Oddaj mi paralizator.
Wrońko patrzył zupełnie skołowany. Francuz powoli się podnosił z kolan.
– Nic ci nie jest? – zapytał Karol.
– Jaja trochę swędzą.
– To gliniarz – rzekł Karol. – Musisz spierdalać.
Francuz przytaknął, ale zrobił dwa kroki do Wrońki:
– Najpierw mu się odwdzięczę.
– Nie ma czasu. Za dwadzieścia minut masz pociąg z Fabrycznej do Warszawy. Tutaj jesteś spalony.
Francuz podrapał się po głowie:
– A co ja zrobię w Warszawie?
– Mój człowiek odbierze cię z dworca.
– A ty przyjechałeś z Anglii?
– Tak. Wszystko się popieprzyło! Gdzie dziecko?
Francuz spojrzał niepewnie:
– Nie wiem. Nawet do mnie nie trafiło. Juka…
– Gdzie on jest?
– Też nie wiem. Ja go słabo znałem. To jakiś psychol.
– On się tak nazywa? Juka?
– Nie, tak mówią na niego. Kamil jakiś–tam.
– Dobra, spieprzaj.
Francuz czuł się jednak niezręcznie. Znów zmierzył niepokojącym wzrokiem Karola i Wrońkę. Jakby coś podejrzewał.
– A reszta forsy dla mnie?
Karol wściekł się:
– Do pierdla nas wsadzą, a ty o forsie! Jedź do Warszawy. Mój człowiek zamelinuje cię na jakiś czas. Jak znajdziemy dziecko to będzie forsa.
– A z nim? – wskazał na Wrońkę.
– On już za dużo wie.
– Dzięki.
Francuz szybko ulotnił się z warsztatu. Wrońko nie mógł wyjść z podziwu:
– Ty chyba nerwów nie masz!
– E, myślałem, że uda się więcej z niego wyciągnąć.
– Ocyganiłeś go rasowo.
– Wcale nie ocyganiłem. Przecież w Warszawie będzie ktoś na niego czekał i zamelinują go na jakiś czas, prawda?
Wrońko uśmiechnął się. Jeszcze przeleciał po biurku w poszukiwaniu jakiejś faktury.
– Nazwa działalności: Warsztat Adam Walkiewicz.
Na telefonie zaczął od razu sprawdzać.
– Tak, to on. Ten miś ma konto na facebooku. Setki zdjęć. I setki znajomych.
– A Kamil jakiś– tam?
Po chwili sprawdzania pokiwał przecząco głową:
– Takiego nie ma. Jest za to świętej pamięci Kuba Żurowski. Znali się. Dobra, dzwonię do Gruszki… Czemu w ogóle tu jesteś?
– Podziękuj Zbyszkowi. Powiedział, że sam sobie poradzi w Kapryszewie, a ciebie lepiej pilnować.
Wrońko wyszczerzył zęby. Czuł, że trafiła mu się doborowa ekipa.
– Czyli przyjechałeś samochodem?
– Tak, wypożyczyłem.
– To jedziemy do Warszawy. Piorunem na Dworzec Centralny – powiedział Wrońko i wybrał numer do Gruszki: – Janusz, macie coś?
– Sprawdzamy kontakty w Anglii. Na razie niewiele dobrego, a ty?
– Po porwaniu dziecko miało trafić do warsztatu Adama Walkiewicza, ale nie pojawiło się. Adam Walkiewicz to kawał niebezpiecznego chłopa i prawdopodobnie wsiądzie zaraz do pociągu do Warszawy. Sprawdźcie dyskretnie, czy tak się stało, a jeśli wsiadł, to pilnujcie typa a zdejmiemy go na Centralnym. Aha, i imię drugiego porywacza: Kamil, pseudonim Juka. Do tego lekcje teakwondo, pięć dych na koncie i być może okolice Kapryszewa. Ludzie, przecież mamy tyle danych, że jakiś informatyk powinien znaleźć nazwisko drugiego porywacza w byle autocadzie!
– W paincie, kurwa! Dobra, dzięki, jesteś niesamowity. Działamy!


do następnego odcinka
Ostatnio zmieniony 10 gru 2017, 15:09 przez lacoyte, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

ślepe zło 19

#2 Post autor: eka » 30 lis 2017, 17:41

Dużo się dzieje, rozdział akcji.
Podążamy do finału?

Zauważyłam takie tam drobiażdżki:)
lacoyte pisze:
28 lis 2017, 20:51
– Zapraszam ze mną.
Niezręcznie brzmi. Zapraszam, pójdzie pani ze mną?
lacoyte pisze:
28 lis 2017, 20:51
Nie obrabiamy całego zła świata, nawet ścieku jednego miasta. Nie udaje nam się wycisnąć z tego zła całej brunatnej farby, którą dolewamy do tonerów.
Synonim?
lacoyte pisze:
28 lis 2017, 20:51
Zbigniewowi przyszło na myśl, to co racjonalne
Przecinek po zaimku (to).
lacoyte pisze:
28 lis 2017, 20:51
Siwy, starszy mężczyzna, w wieku przedemerytalnym.
Bez drugiego przecinka.

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ślepe zło”