ślepe zło - 20

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
lacoyte
Posty: 75
Rejestracja: 16 sty 2015, 11:38

ślepe zło - 20

#1 Post autor: lacoyte » 10 gru 2017, 15:09

w poprzednim odcinku




Na Dworcu Centralnym Francuz pojawił się o trzeciej. Ubrany był tak jak podczas potyczki z Wrońką. Wyciągnięte spodnie dresowe i koszulka adidasa. Przez całą podróż myślał o tym, jak niewiele brakowało a wpadłby w ręce policji. Cały czas istniało niebezpieczeństwo, ale ostatecznie był pół kroku przed organami ścigania.
Na dworcu jak zwykle tłumy, sporo zagranicznych turystów, młodzieży i biznesmenów w garniturach. Francuz rozglądał się niepewnie. Nie lubił ścisku.
Nagle w tłumie mignęła znajoma twarz. Zaraz, zaraz… Przyjrzał się. Gdzieś już widział tego gościa. Francuz zadrżał. Ludzie przechodzili przed oczami. Czy to nie ten gliniarz z warsztatu?
W tym momencie dopadli go z tyłu. Czterech rosłych policjantów, jeden zaatakował nogi, jeden korpus a dwóch ręce. Walkiewicz padł. Nawet nie szarpał się. Był zbyt zdumiony obrotem spraw, czuł się zabawką, pionkiem w czyichś zręcznych dłoniach. Reszta nagrała się doskonale na kamerze Kanału 5.

***

Na komendzie Francuz został wzięty w obroty. Nie miał szczęścia, sprawa była pilna, rząd mógł upaść, tłum czekał na efekty. Na dzień dobry Francuz stracił więc dwa przednie zęby i oberwał po plecach i nogach. Czuwał nad tym sprawny w tej roli Morawiec.
Wkrótce pojawił się Sorota. Gruszka przywitał go na parkingu. Zauważył, że minister ogląda się wokół:
– Jeździ ktoś za tobą?
– Chyba dziennikarze.
– Hieny.
– Powiedział coś?
– Chłopcy pracują nad tym, ale z pewnością nie wie, gdzie jest Kacperek. Słuchaj, ta Anglia…
– No?
– Albert Connelly zmarł pięć lat temu. Fałszywy trop. Może jakieś inne nazwiska?
Zmierzali na drugie piętro. Gruszka prowadził.
– Pomyślę.
Ale sam wiedział, że tropów może być wiele, choć wszyscy wrogowie z Anglii już wyzionęli ducha. Trzeba pomyśleć więc, kto z przyjaciół...
Przed pokojem przesłuchań czekał Morawiec. Przywitali się.
– Mamy coś, komendancie? – zapytał Gruszka.
– Proszę wejść, podejrzany chce mówić.
Wprowadził ich do środka. Walkiewicz siedział przy stole, chybocząc się na krzesełku. Twarz miał doszczętnie obitą, zakrwawioną, oczy nabrzmiały, krew spływała nawet z uszu, a włosy kleiły się do siebie. Z ciała zwisały mu strzępy ubrania. Na krzesłach obok siedziało dwóch funkcjonariuszy.
Minister dosiadł się naprzeciwko bez śladów współczucia:
– Wiesz kim jestem?
Francuz z trudem wytrzeszczył oczy i przytaknął:
– Tak.
– To mów od początku. Dlaczego porwaliście Kacperka i gdzie on jest?
Francuz z trudem zbierał się do wyjaśnień, co wynikało bardziej ze zmęczenia niż złej woli.
– W Anglii pierwszy raz byłem w poprzednie lato. Robiłem przy truskawkach, ale szło kiepsko. Szef powiedział, żebym przyjechał na wiosnę, bo trafiła się lepsza robota przy stawianiu baraków dla pracowników. I przyjechałem i nieźle zarobiłem. Poznałem tam Kubę Żurowskiego, wiecie którego. Zaprzyjaźniliśmy się. Też robił przy barakach. W sumie to on o niczym nie wiedział. Ja mu powiedziałem, że dostałem propozycję mokrej roboty w Polsce i że może być gorąco. Mieliśmy dostać pięć dych zaliczki, a po robocie jeszcze stówę. Trzeba było znaleźć trzeciego, bo porwanie dało się zrobić w dwójkę, a ja ze swoimi gabarytami rzucam się, niestety, w oczy. Zacząłem trochę pytać po znajomych. Delikatnie, oczywiście, żeby za dużo osób nie wiedziało. I tak napatoczył się ten Kamil, Juka, czy jak go tam zwali. Polecił mi go jeden przyjaciel. Mówił, że Juka nie spęka. Pamiętam te słowa… Juka nie spęka… Zadzwoniłem, spotkaliśmy się w zajeździe pod Łodzią, zgodził się. Zastanawiałem się, czy faktycznie nie spęka, bo wyglądał na panienkę, taki pacynkarz, modniś. No nic, nie było czasu, zgodziłem się na niego. Wcześniej zrobiliśmy już rozpoznanie, to znaczy ja i ten Kuba obserwowaliśmy pana małżonkę. Sprawdzaliśmy zwyczaje, rozkłady dnia, wie pan… W sumie może pan nie wiedzieć. Kuba i Juka mieli porwać małego i podrzucić mi do warsztatu. Kuba wiedział gdzie, bo był już u mnie. Do moich obowiązków należało przechować pana syna, aż do następnego dnia, czyli do przylotu TEJ z Anglii. I wtedy dostałbym OD NIEJ swoją dolę, tak jak Kuba i ten skurczysyn Juka. No i przyszedł ten poniedziałek, czekam i czekam, nikt nie przyjechał, a zaraz słyszę w radio, że było porwanie. No to myślę sobie, lepiej żeby nie przyjeżdżali, bo wyszło nie tak. Cholernie nie tak. Zamelinowałem się u kumpla i rzadko wychodziłem z nory. Telefon na kartę, który miałem do kontaktu w sprawach porwania wyrzuciłem do rzeki.
Minister patrzył oczyma pełnymi bólu i nienawiści. Chwilę musiał się zastanowić, gdyż Francuz mówił chaotycznie. Z boku Gruszka dopytywał:
– Miał być okup?
– Nie wiem. Nie zajmowałem się tym. Miałem tylko odebrać i przekazać dzieciaka. Nie chciałem mu robić krzywdy. Przecież nic nie zrobiłem, nawet to dziecko nie trafiło do mnie.
– Zamknij się! – wrzasnął Morawiec.
Francuz natychmiast skulił się w sobie. Sorota wziął głęboki oddech:
– Dobra, nie powiedziałeś najważniejszego. Kim był ten Szef co kazał wam stawiać te baraki?
Francuz spojrzał zaskoczony jakby nie spodziewał się takiego pytania.
– A co on ma z tym wspólnego?
– Jak to co? Mówiłeś o nim per Szef. To kto zlecił porwanie?
Francuz rozejrzał się po pokoju, nie widział przyjaznej duszy, a wydawało mu się, że znowu narozrabiał:
– Ale to nie on! To był tylko szef od baraków! Przepraszam! To nie on zlecił.
– To kto?! – Morawiec złapał go za bary, mimo że był o głowę niższy i trzydzieści kilo lżejszy.
– Letniczka… Taka stara kobieta przyjeżdżała tam odpoczywać i to ona… Jakaś emerytka. To ona była Szefem porwania. Ona zleciła porwanie!
Sorota czuł, że pot spływa mu po plecach. Przeszłość uderzyła w niego gorącym podmuchem, ale ciągle nie wiedział z której dokładnie strony. Jaka emerytka? Niestety, wiele kobiet przewinęło się przez jego ręce, wiele w Anglii, i teraz zupełnie nie mógł tego poskładać do kupy. Morawiec natomiast wrzeszczał dalej:
– Co to za jedna? Jak ją poznałeś?!
– No, robiłem te baraki i pewnego dnia podeszła. Znałem już wtedy angielski, ale i tak ciężko było się z nią dogadać. Nie rozumiałem jej dokładnie, ale wydawało mi się, że dopytuje, czy siedziałem w więzieniu. Ano, siedziałem, taka tam bójka była i kradzież. I dwa razy tylko pytała, a przyjemnie mi się z nią gadało, bo jak pytała, to słuchała dużo, a ja gawędziłem. A szef, ten od baraków, to jak widział, że gadam z tą letniczką to też się nie denerwował. I dopiero za trzecim razem zapytała, czy nie zrobiłbym dla niej czegoś w Polsce i że dużo zapłaci. I dalej było tak jak mówiłem. Wciągnąłem w to Kubę i tego pieprzonego Jukę. Jezu, Jezu, przepraszam, przepraszam bardzo, ale naprawdę nie sądziłem, że ona chce zrobić coś złego. Wydawało mi się, że tu chodzi o jakieś prawa do dziecka, czy coś. Przecież taka staruszka nie zrobiłaby nic złego!
Francuz zaczął płakać i bełkotał już tylko słowa przeprosin.
Sorota podniósł się wolno z krzesełka i wyszedł z pokoju. Gruszka podążył za nim.
Tymczasem w pokoju Morawiec nachylił się nad Francuzem:
– Wiesz, że wypadki chodzą po ludziach, dlatego co ci się stało w buźkę?
– Stawiałem opór przy aresztowaniu – wysapał Francuz.
– A jak cię traktowaliśmy?
– Bardzo dobrze.
– I bardzo dobrze.
Sorota z Gruszką wychodzili z komendy.
– Wiesz kim ona jest?
Sorota nie odpowiedział. Za dużo rzeczy mieszało mu się w głowie.
– Znałem wiele kobiet, wiele skrzywdziłem, ale nie znajduję nikogo, kto mógłby silić się na taką operację!
Gruszka rzekł tonem doświadczonego prokuratora i człowieka:
– A któraś cię kochała?
– Może.
– To wystarczy. Zastanów się nad najbardziej prawdopodobnymi nazwiskami.
Jenny Wright nie przychodziła mu do głowy, nawet na czwartej czy piątej pozycji. Z góry wykluczył ją z rozważań. Myślę, że gdyby tylko wiedziała, jak daleko była od kręgu podejrzanych, od w ogóle myśli Jana Soroty, przeżyłaby kolejne bolesne upokorzenie swojego życia.

***

Wieczorny program był przepełniony sensacjami, z których wybijały się dwie: nagranie z ujęcia Francuza i ujawniony rysopis Kamila - „Juki”.
Wrońko szalał z informacjami, pojawiały się telefony od telewidzów, a informatorzy dzwonili bez przerwy. Pętla na porywaczach zaciskała się. Szykowała się nieprzespana noc.
Po nagraniu Wrońko dostał telefon od Gruszki, żeby natychmiast przyjechał do Łodzi. Prokuratura zebrała mnóstwo danych z banków, uczelni i szkół sztuk walki, ale potrzebowała pomocy w analizie materiału.
Przy okazji Gruszka wyjawił wszystko, co wiedział od Francuza.
– A co robi Francuz?
– Sprawdza portale społecznościowe. Przecież ten Kamil musiał istnieć w sieci!
– A kto zlecił porwanie?
– Nie wiadomo. Jakaś baba z Anglii. Gruszka mówi, że Sorota przekaże listę potencjalnych nazwisk.
– Nieźle.
– Sprawdzimy to. I nadal nie wiemy, gdzie Kacperek!
– Czyli Juka pomylił warsztaty, a zaciukał Kubę albo dla kasy albo…
– Albo Kuba tchórzył. Nie wiemy.
– Cholera, kim jest ten Juka?
– Do rana go znajdziemy.
– A gdzie jest minister?
– Wrócił do domu. W tym pod Łodzią.
Wrońko przytaknął, a gdy odłożył telefon zorientował się, że rozmowie przysłuchiwał się Karol.
– Dużo mi pomagasz, ale twoja sprawa nie porusza się ani trochę.
– Kto wie, w którą stronę się poruszamy – odparł filozoficznie.
O dziewiątej w nocy dotarli do prokuratury. Wpuszczony został tylko Wrońko.
– Zbyszek, śpij w furgonetce, a ty Karol masz wolne – zarządził.
Było im to na rękę. Zbigniew nie miał ochoty nigdzie jeździć, więc kupił sobie dwa piwa i załączył laptopa w furgonetce.
– Nie chcesz pokręcić się po mieście? – zapytał go Karol, gdy zostali sami.
– Nie, padnięty jestem, a Łódź mi się znudziła.
– Często tu bywałeś?
– Ania tu pracuje. Odwiedzałem ją sporo razy.
– Tak?
Nie pytał jednak więcej. Krótkie „tak” zawisło i rozpłynęło się jak bańka mydlana. Zbigniew zamknął drzwi a Karol, jak to Karol, poszedł w swoją stronę.

***

Głęboka noc. Wrońko razem z Gruszką, Morawcem i kilkoma funkcjonariuszami sprawdzali zgromadzone materiały. Nie było to proste, gdyż zebrało się tego dziesięć segregatorów z papierkami pokrytymi danymi nieznanych osób. Samo sprawdzenie przelewów zajęło trzy godziny, bo ci z banku przesłali zestawienia wszystkich transakcji z kwotami pięćdziesiąt tysięcy złotych wzwyż. Mniejsze były listy kursantów sztuk walki, na których dopatrzono się kilku Kamilów, ale stanowiło to niepewny trop.
Wrońko rozrywał się nocnymi telefonami do informatorów. Ci, wyrywani ze snu, bywali wściekli a czasem obiecywali, że rankiem sprawdzą jakiś szczegół.
– Naprawdę nie ma kogoś o przezwisku Juka? Nie ma Kamilów w tym Kapryszewie? Nikt nie pamięta go z lekcji karate, kung fu, teakwondo?
Morawiec przysunął głowę do ściany i zaraz zasnął. Gruszka uderzył się dłońmi w policzki:
– Kawę sobie strzelę.
Zaintrygował go stos opakowań z grami. Leżały w kącie i zajmowały ze trzy metry sześcienne pokoju.
– Co to?
– „Wyklęty”. Najpopularniejsza gra sezonu. Wyszły też podróbki, które garściami łapiemy na bazarach – wyjaśnił zbudzony szybko Morawiec.
– A o czym to jest?
– Przygodówka. Wykonuje się misje przeciwko komunistom.
– Można załączyć?
Morawiec z pewną ociężałością włączył stojący na uboczu komputer. Gruszka po chwili wsiąknął w postapokaliptyczny świat Polski powojennej, przypominającej popularną grę Fallout.
– Przynajmniej mnie trochę pobudzi.
I tak wymieniali się co pół godziny. Jeden spał, jeden grał, a reszta grzebała w papierach.
Świt zaczął się przed piątą. Zapowiadał się następny upalny dzień. Piątek. Około szóstej przyprowadzono Francuza.
Też wyglądał na zmęczonego.
– Znalazłeś coś? – zapytał ostrym tonem Gruszka.
– Nic.
– Nie kręcisz?
– Po co?!
Gruszka machnął ręką, jakby odganiał muchę. Francuz potulnie stanął z boku, a nawet zapatrzył się na grającego akurat Morawca. Nagle oczy rozszerzyły się Francuzowi z przejęcia:
– To on! Ten Juka!
Gruszka i Morawiec podskoczyli na miejscach:
– Gdzie?
Francuz doszedł do Morawca i ze stolika wziął opakowanie gry. Na okładce żołnierz wyklęty niczym amant z czarnobiałego filmu.
– Tak właśnie wygląda ten Juka.
Patrzyli z rozdziawionymi ustami, gdy tymczasem Morawca dopadło UB i zakończył rozgrywkę. Szkoda, miał schowane dwa granaty, fałszywą legitymację partyjną i butelkę samogonu.
– Chcesz powiedzieć, że twarz Juki jest na okładce najpopularniejszej gry w kraju? – ryknął Gruszka.
– Ja w nią nie grałem!
– Przecież podany przez ciebie rysopis nie jest podobny!
– Jak to rysopis – rzekł Morawiec z przekąsem. – Poza tym ta twarz nie jest charakterystyczna, ot, plastikowy słodziak. Nie pasuje na wyklętego.
Wrońko poderwał opakowanie:
– Wytwórnia CD GAME. Dzwonimy.
Znaleźli numer, ale odezwała się tylko jakaś woźna.
– Co mnie obchodzi, że jest wpół do siódmej! To sprawa życia i śmierci, ma pani chyba numer do przełożonego?
Przełożony nic nie wiedział, ale dał do swojego przełożonego. Jakiegoś dyrektora marketingu.
– Dzwonię z prokuratury krajowej – rzekł Gruszka. – Prowadzimy cholernie ważne śledztwo. Proszę powiedzieć, kto jest na okładce waszej pieprzonej gry? Kto wcielił się w tego wyklętego?
– Na okładce naszej pieprzonej gry, dzięki której nasz kraj stać na utrzymanie ze dwustu szkół i stu prokuratur, jest wynajęty model. Mam jego dane w biurze.
– Kiedy pan będzie mógł być w biurze?
– Piętnaście minut.
To było długie piętnaście minut, gdy wreszcie na telefonie Gruszki zaświecił się sygnał od dyrektora z CD GAME.
– Jest pan tam?
– Tak.
– Umowę podpisaliśmy z jego agentem, ale w umowie wpisano imię i nazwisko modela.
– Dawaj pan.
– Jerzy Kamilczak. Mówili na niego Jurek albo Kamil.
– Wielkie, cholernie wielkie dzięki. A dane tego agenta?
– Tu już mam pełne. Z numerem telefonu. Podać?
Wrońko akurat musiał wyjść na poranną toaletę, co robił zawsze o podobnej porze od dziesiątek lat, ale gdy wrócił, Gruszka rzucił mu radośnie:
– Jerzy Kamilczak, Jurek albo Kamil, to on! Wiesz gdzie mieszka? W Muranowie. Pięć kilometrów od Kapryszewa. Wszystko się zgadza. To spokojny chłopak, raz notowany za znaleziony gram marihuany. Rodzice bez zarzutów: ojciec handlowiec, matka robi na poczcie. Jedziemy!

***

Gdy Sorota wyjeżdżał z podwórka znów zobaczył podejrzany samochód. Niby zwykła skoda fabia, lecz na szybie naklejka AUTOMOBIL KLUB. Nie było wątpliwości, ktoś siedzi na ogonie. Samochód jechał z tyłu w dalszej odległości.
W tym momencie zadzwonił telefon, informując na wyświetlaczu, że ktoś kontaktuje się z numeru zastrzeżonego.
– Halo.
– Hello – powitał go ciepły, spokojny, głos starszej kobiety.
– Kto mówi?
– I don’t speak Polish, don’t you remember that?
Serce podskoczyło mu do gardła. Spojrzał w lustro.
– Kim jesteś?
– Zgaduj.
– Jedziesz za mną?
– Słucham?
– To ty jesteś w tej skodzie?
– Nie rozumiem. Dopiero przyleciałam. Jestem na dworcu.
Tego się nie spodziewał. Zewsząd otaczały wątpliwości:
– Kim jesteś u diabła?
– Jak to, nie pamiętasz z którą Angielką zwiedzałeś ten kraj?
Zawahał się. Przypomniał sobie córkę doktora Wrighta, ale gdzieś w pamięci zapodziało się jej imię.
– Ach, to ty! Pani naukowiec…
Wyczuła w jego głosie niepewność, niepamięć imienia. Kolejny cios.
- Cieszę się, że mnie pamiętasz – rzekła, ukrywając żal. - Musimy się spotkać.
– Nie wiem, czy się orientujesz, ale mam kłopoty i mało czasu.
– Wiem. To moja wina.
– Twoja?
– Tak. To ja zleciłam porwanie.
Sorotą wstrząsnęła nagła fala wściekłości, ale musiał się opanować.
– O co ci chodzi? Gdzie on jest? Gdzie jest mój syn?
– Zadzwonię do ciebie później, pa. Aha, i nie mów nic policji, bo będzie mi smutno.


do następnego odcinka
Ostatnio zmieniony 17 gru 2017, 15:02 przez lacoyte, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

ślepe zło - 20

#2 Post autor: eka » 14 gru 2017, 13:48

lacoyte pisze:
10 gru 2017, 15:09
Z góry wykluczył ją z rozważań. Myślę, że gdyby tylko wiedziała, jak daleko była od kręgu podejrzanych, od w ogóle myśli Jana Soroty, przeżyłaby kolejne bolesne upokorzenie swojego życia.
Fajny smaczek, bo owa wypowiedź nie może być przypisana żadnemu bohaterowi (przynajmniej tego rozdziału). Czyli ujawnia się tym razem pierwszoosobowy narrator. : )
A więc pani naukowiec, Jenny, córka Wrighta z którą Sorota... a tu postawię zdanie niedokończone. Warto samemu zorientować się who is who:)
_________
Interpunkcja w kilku miejscach szwankuje, nie wiem, czy mam wskazywać. To w końcu korektorska działka.

Super się czytało, pozdrawiam.

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ślepe zło”