ślepe zło 25

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
lacoyte
Posty: 75
Rejestracja: 16 sty 2015, 11:38

ślepe zło 25

#1 Post autor: lacoyte » 28 sty 2018, 21:28

w poprzednim odcinku



Wówczas to między ludźmi zaczął przeciskać się aspirant Zeb w pełnym umundurowaniu, przeciwstawiając swoją siłę i zdecydowanie bezładnemu tłumowi, z drobną przewagą motłochu. Gdy był dostatecznie blisko krzyknął basowo:
– Przerwać licytację!
Tłum zafalował w podnieceniu.
– Chwała Bogu – mruknął pod nosem komornik.
– Co się dzieje? – pytano.
Za policjantem kroczył skromnie Karol, ale zatrzymał się w połowie i zaraz utonął wśród zgromadzonych. Zeb odwrócił się, ale Karol kiwnął tylko głową. Jego rola już się zakończyła.
Sędzia Wilczek wstał z miejsca:
– Co pan nam tu przynosi?
Zeb z trudem przedarł się wreszcie do końca, w dłoni trzymając jakieś papiery. Ludzie zaglądali jeden przez drugiego, tył napierał na przód, a ze środka tłumu dobiegały pojedyncze jęki i złorzeczenia. Zeb wręczył dokumenty komornikowi, obok którego natychmiast zjawili się sędzia Wilczek, blada jak papier Ewelina i mecenas Pimko, wychudły przez procesy na tyle, że nie uniósłby słynnego komentarza profesora Grzegorczyka do procedury karnej.
Zebrani byli pogubieni, ale sytuacja wyglądała poważnie a prawnie problematycznie.
Zeb wymienił kilka słów, sędzia przejrzał dostarczone dokumenty i coś skomentował. Na sali zrobiło się naraz bardzo cicho, tak że jeszcze wyraźniejsze stały się odgłosy litanii na zewnątrz. Wydawało się niemal, że wszyscy stali się uczestnikami mszy. Jakiś starszy jegomość, który od kilku miesięcy stawiał się na rozprawy w niepokojącej wszystkich roli publiczności, z pewnym rozkojarzeniem mruczał pod nosem „módl się za nami”.
Cisza nie trwała długo. Najpierw wśród ludzi przeszedł szmer, gdy Ewelina omal nie zemdlała. Zachwiała się jak draśnięta niewidzialną kulą. Gdy komornik wyszczerzył zęby, a Pimko otwierał szeroko oczy ze zdumienia, na żywo komentując przyniesione dokumenty, tłum żądał wyjaśnień:
– Co się tam stało?
– Co tam napisano?
– Jakiś nowy kant!
– Jak w tym kraju ma być dobrze!?
– Komornik coś kombinuje!
– Matkobójca!
Karol spoglądał na wycofaną nieco Annę, która na przemian bladła i czerwieniła się, to chcąc podbiec i podtrzymać matkę, to chowając się wśród ciekawskich i starając nie słyszeć ich słów. Karol z drżeniem odczytywał każdy grymas na jej słodkiej twarzy, a w międzyczasie przepychał tych, którzy zasłaniali mu ten cudowny widok.
Po chwili narady sędzia Wilczek tubalnym głosem oznajmił z podwyższenia:
– Przerywamy licytację z ważnych powodów. Zachodzi podstawa do wznowienia postępowania o stwierdzenie nabycia spadku po Pawle Gruszeckim.
Stary Gruszecki aż podskoczył z oburzenia i szukając wzrokiem sojuszników, zawołał:
– Skandal! Co to ma być?
Pimko wyskoczył przed szereg:
– Komisarz Zeb przekazał dwa istotne dokumenty, dzisiaj odnalezione!
Błysnęły flesze, szły nagrania, ludzie wstrzymali oddechy.
– Co to za dokumenty?
– Pierwszy dokument – Pimko podniósł papier wyżej, aby każdy mógł się dowolnie napatrzeć, choć z daleka wyglądał na świadectwo szkolne – to kościelne zaświadczenie o ślubie pomiędzy Eweliną Łęczycką a Pawłem Gruszeckim z pieczątką urzędu stanu cywilnego i datą czterech dni po zawartym ślubie kościelnym. Zaginiony akt, który złożony poprawnie do urzędu, ukonstytuował związek małżeński małżonków Gruszeckich w świetle polskiego prawa cywilnego!
Ludzie nie mogli się opanować, śpiewy na zewnątrz ucichły, już i tam wiedziano, że dzieje się coś ważnego.
– Gdzie ten dokument został odnaleziony? – zapytał jeden z dziennikarzy.
Na to z drugiego szeregu odezwał się nieco speszony Zeb:
– Dziś około dziesiątej otrzymałem telefon o włamaniu na posesję naczelnika Kozłowskiego, obecnego tutaj zresztą.
Kozłowski stał przy ścianie, ale wolałby się zapaść pod ziemię. Będąc tu liczył na zakończenie licytacji i ostateczny finisz całej afery. Teraz na wieść o jakimś włamaniu serce waliło mu jak dzwon. Zeb kontynuował:
– Po przybyciu na miejsce czynności stwierdziłem wyważone drzwi do kotłowni. Wszedłem do domu sądząc, że złapię złodzieja na gorącym uczynku, ale nikogo nie było. W oczy rzuciła mi się jednak ta kartka leżąca na stoliku w gabinecie naczelnika.
Tu Kozłowski nie wytrzymał:
– To bdzura! Bzdura i kłamstwo! Pan żeś grzebał w moich prywatnych rzeczach. Ja ten akt trzymałem w szufladzie między innymi papierami. To faszystowskie działania policji!
Krzyczał, ale tu dopiero dotarło do niego niechybnie popełnione confessio, a że confessio est regina probationum natychmiast zablokowano mu drogę wyjścia.
– A drugi dokument? – zapytano.
– Drugi dokument – rzekł Pimko – to znaleziony przez Zbigniewa Łęczyckiego ten sam akt z urzędowym potwierdzeniem złożenia. Ten akt został wykradziony z parafii księdzu Prymule, co stanowiło rozmyślne działanie ukrycia dowodu zgłoszenia zawarcia małżeństwa mojej klientki!
– Gdzie znaleziono ten drugi akt?
– W domu Łęczyckich, w pokoju zajmowanym przez Stanisława Gruszeckiego.
Dla jasności czytelnika dodajmy, że przeszukania pokoi zajmowanych przez Gruszeckich dokonali w trzech: Zeb, Zbigniew i Karol, ale to Zbigniew znalazł akt w szafce pod ubraniami durnowatego Staśka.
Natychmiast odnaleziono wzrokiem podejrzanego. Stał zupełnie z tyłu i sparaliżowany spojrzeniami. Tępy Stasiek. Tak mówiono na niego odkąd przyjechał.
Coś tu nie pasowało. Ludzie zdziwili się, bo jak mułowaty Stasiek miał uknuć podobną intrygę. Nawet ojciec patrzył na niego zadziwiony.
Wówczas cepowaty Stasiek wykrzyczał:
– To był pomysł Kozłowskiego! On winny! Ja nic takiego…
Sędzia Wilczek powoli przeszedł salę, a ludzie rozstępowali się jak Mojżeszowi Morze Czerwone.
– Opowiedz, chłopcze, co masz na sumieniu.
Durny Stasiek zaczął płakać, kamery przegrzewały się, naczelnika Kozłowskiego trzymano za ramiona, choć szarpał się trochę. Zidiociały Stasiek opuścił wzrok na ziemię:
– To wina Kozłowskiego. Przyjechałem na pogrzeb brata, ale jakoś nie chciało mi się ślęczeć na cmentarzu i poszedłem do baru. Ojciec dał mi pięć dych na wieniec, więc miałem za co pić. Tam zagadałem się właśnie z Kozłowskim, który pił wódkę… Gdy dowiedział się, że jestem bratem Pawła to dziwnie na mnie popatrzył i zaczął o czymś myśleć. Zapytał, czy wiem jaki spadek dostanę, czy Paweł zostawił testament, ale ja nic nie wiedziałem. Wtedy Kozłowski powiedział, że tydzień wcześniej ksiądz przyniósł papier ślubu, ale jakby się ten papier zagubił, to byłoby tak jakby ślubu nie było i wtedy cały majątek trafiłby do mnie i tatusia. I tylko, żebym ukradł drugą kopię papieru księdzu. Wtedy zjawili się ci Łęczyccy i pobili kogoś w tym barze. Kilka dni później włamałem się na parafię i długo szukałem papierka, o którym mówił Kozłowski, aż znalazłem i wziąłem. A jak już dostaliśmy z ojcem majątek, to naczelnikowi miesięcznie oddaję pięć tysięcy, a raz dałem dwadzieścia. Tak się umówiliśmy... Co będzie ze mną?
Ksiądz nagle ożywił się:
– Pamiętam, były ślady włamania, ale skoro wydawało mi się, że nic nie zginęło, więc nikomu nie zgłaszałem. Chwalmy Pana!
– A więc małżeństwo Eweliny i Pawła – wołał z dumą Pimko – zostało ważnie zawarte także na gruncie prawa cywilnego ze wszystkimi konsekwencjami majątkowymi! A to oznacza, że pani Ewelina ma połowę majątku po mężu, a dodatkowo roszczenia odszkodowawcze od szwagra, który popełnił przestępstwo. Myślę, że to znaczna część majątku!
Stary Gruszecki zaczął płakać i objął syna:
– To moja wina, mnie zabierzcie do więzienia, mnie ukarzcie. Ja go rozpuściłem, ja go tak bardzo kochałem za tę nieporadność. Moja wina!
Ludzi nawet ujęła rozpacz ojca za grzechy ukochanego syna, tego niedojdy życiowego i nieudacznika, choć ten sam ojciec nie płakał po śmierci drugiego dziecka, Pawła. Miłość rodziców różnymi ścieżkami biegnie.
Tymczasem przygłupi Stasiek i naczelnik Kozłowski zostali wyprowadzeni w kajdankach na przesłuchanie. Pimko triumfował jako magik palestry, choć w gruncie rzeczy sprzyjało mu szczęście, ale cóż poradzimy bez przychylności losu. Komornik radosny jak letni poranek dyskutował żywo ze wszystkimi dookoła, niektórym nawet obiecał obniżkę kosztów prowadzonych egzekucji. Ewelina ściskała się z Anną, płakały obie jak dwa wtulone w siebie anioły. Dołączył do nich Zbigniew, który sam był w tym wszystkim mocno pogubiony.
Ewelina podziękowała przez łzy aspirantowi Zebowi, który zdołał tylko powiedzieć:
– Nie mogę wszystkiego mówić, ale pomogła mi jeszcze jedna osoba.
– Kto?
– Panie komisarzu – przerwał sędzia Wilczek, podchodząc z jakimś dziennikarzem – pan jesteś Sherlock Holmes, Colombo!
– Można krótki wywiad?
Zeb przytaknął i odwrócił się lekko do Eweliny, ale ona była już trzy metry dalej i dyskutowała z Pimką.
Karol czuł się wspaniale. Sprawa przypomniała mu własny przewrót losu z Górskimi. Tłum, jakby tych samych ludzi, harmider, rozważania ciekawskich, oskarżenia bezmyślnych. Sensacja w małym mieście, poruszenie w ciasnych spodniach.
Tymczasem, gdy sala pustoszała, znajomi przechodzili nie zauważając Karola, wbitego w kąt, pogrążonego w myślach i przepełnionego ekscytacją. Nie zależało mu zresztą na chwale. Niczego nie robił dla uwielbienia. Działał z miłości i w naiwnym poczuciu podstawowej sprawiedliwości. Generalnie więc z głupoty.
Przed trzecią postanowił wrócić do pracy, bo spadła mu niemal cała dniówka, a zarządca cmentarza liczył długo i dokładnie wydawane pieniądze.
Karol wracał żwawo przez centrum miasta. Dochodziły go strzępy rozmów ludzi rozprawiających o licytacji, plączących coraz to inne fakty, i czuł się szczęśliwy. Nieobecnie przelatywał wzrokiem po wystawach sklepowych. Świat wydawał się być piękny i przyjazny.
W tym momencie naprzeciw stanął Robert. Odważnie zdradźmy więcej – był to Robert Mitek.
– Stój – rzekł wyniosłym głosem.
Karol, jak zwykle spokojny, podniósł leniwie oczy:
– Co chcesz?
Robert patrzył z bezwzględnością, jakby lustrując przeciwnika, którego musiał zmiażdżyć, a jednocześnie w głębi duszy mroziła się myśl, jak to możliwe, że jego ukochana mogła zainteresować się kimś takim. Właściwie kim? Robert nie czuł się na siłach dowiadywać. Pluton egzekucyjny nie mógł litować się nad skazańcem i pytać, dlaczego przyszło mu stawać w tym miejscu.
– Ania przekazała mi te bzdury.
Tu Karol istotnie zbladł.
– Jakie bzdury?
– A co jej napisałeś? To spotkanie na cmentarzu, twoje wyznanie i tak dalej…
Karol odczuł jakieś igły wbijane w środek serca, aż chciał spojrzeć w dół, czy krew nie plami koszuli. To było tak irracjonalne, okrutne, bo czy naprawdę przekazała Robertowi list? Czy znana mu Ania, ten anioł skrzydlaty, lilija i fijolet, była do tego zdolna? Wszystko zaczęło się mieszać, barwić na czarno.
– I co z tego? – zapytał Karol śmiało, ale już widząc pluton egzekucyjny wyraźnie jak powstaniec madrycki z obrazu Goi.
– Zabujałeś się w mojej dziewczynie. Mam ci przekazać, żebyś jej nie zawracał głowy.
– To niech mi to sama powie.
– Ona jest za grzeczna, więc ja ci to mówię. Daj jej spokój. Ania wyjeżdża razem ze mną na studia. Będę studiował prawo – nie omieszkał dodać, choć o tym wszyscy wiedzieli, chcąc lub nie chcąc. – Ta dziewczyna to za wysokie progi dla ciebie. – Gdy Robert dojrzał, że Karol jest dostatecznie zdruzgotany i tylko spogląda zawstydzony na boki, dodał już lżejszym tonem, jakby pocieszając: – Popieprzyło ci się coś, stary. Cześć.
I odszedł gdzieś w swoją stronę, może nawet na spotkanie z nią. A Karol nie miał już dokąd pójść, co najwyżej na cmentarz, aby wśród zwiędłych pelargonii, wiecznie zielonego bukszpanu i pustych myśli, zaliczyć parę godzin robocizny. Odpłynął w tamtą stronę, dysząc już ciężko, smoliście. Nie odczuwał zresztą nigdy podobnego ciężaru. Niebo przywaliło go ze śmiechem. Szeptał sobie, że jak mógł być tak naiwny. Gdzie się pchałeś obwiesiu, smutny Pierrot, z pustymi kieszeniami?
Z tym rosnącym bólem dotarł na cmentarz. Zakopcie mnie, przykryjcie chudym betonem, pokropcie grób najdroższym alkoholem, bo na jej łzę mnie nie stać.
Trafił przypadkiem na Kulawego, który siedział obok rozgrzebanego grobu i składał resztki trumny i kości na jeden stosik.
– Robimy miejsce… Nieopłacona i niezadbana kwatera – wyjaśnił Kulawy. – Odczytałem ten zdarty napis z rozbitej płyty: „Żyjemy krótko, nasze talenty jeszcze krócej, miłości to mgnienia.” Kto to był i kto mu tak to ułożył? Wszystko jedno. Tyle z człowieka, a może to był gość, co rozkochiwał każdą laskę w okolicy, albo umiał najlepiej tańczyć, albo życie komuś uratował.
– Więc po co to wszystko? – zapytał Karol, rozglądając się wokół.
– Chyba tylko dla nas. Żebyśmy się do końca łudzili, że jest w tym jakiś sens.
Po chwili Karol spojrzał poważnie:
– Aktualne te Mazury?
– Jak lato słoneczne. Tyle, że ostatecznie jedziemy jutro rano.
– Na ile?
– Najpierw dwa miesiące, a potem zobaczymy, czy nas szlag już nie trafia.
– To zabiorę się z wami, dobra?
Kulawy przytaknął.
– Zapowiada się gites.
Karolowi marzyło się tylko wyjechać, byle gdzie, więc może nawet na te Mazury, aktualne jak lato słoneczne i gites się zapowiadające.
Tego dnia popracował trochę, po czym rozliczył się z zarządcą cmentarza. W drodze do domu Karol kupił parę konserw, bułek i dwie butelki wody. Pożegnał się z Walochami, obiecał, że przyjedzie za trzy tygodnie, jak zarobi na Lexusa. Spakował ubrania i przypomniał sobie jeszcze o Pimkach. Fakt, chociaż pracował na czarno, trzeba formalnie powiedzieć do widzenia. Wziął rower, podpompował, bo dętka była wysłużona i popedałował do rzeźni.
W domu Pimków trwało przyjęcie. Odgłosy wesołej zabawy dochodziły na podwórze. Unosił się dźwięczny głos Eweliny Łęczyckiej, a właściwie Gruszeckiej. Karola zastanowiło, czy jest też Anna. Odrzucił od razu myśl o tej dziewczynie, jako myśl nieprzesadnie wesołą i zadzwonił do domu. Nikt nie wychodził, więc powtórzył dzwonienie. Zjawił się mecenas Pimko.
– Karol, cześć! Co tak późno? – rzekł mecenas lekko rozmiękczony alkoholem.
– Chciałem porozmawiać z pana tatą.
– A co się stało?
– Chciałem powiedzieć, że już nie wrócę do pracy. Wyjeżdżam.
Pimko zdziwił się:
– Tak? To szkoda, szkoda… Mignąłeś mi na licytacji. Byłeś, prawda? Niesamowita historia, co?
Karol poczuł się nieco urażony. Wyglądało na to, że aspirant Zeb nie przekazał nikomu kulisów przerwania licytacji. No tak, kulisy były prawnie problematycznie, ale przecież Zbigniew o wszystkim wiedział!
– Tak, niesamowite. A Zbyszek Łęczycki jest?
– Nie słyszałeś? Po licytacji od razu wrócił do domu i zaczął wyrzucać wszystkie rzeczy starego Gruszeckiego i durnego Staśka. Stary Gruszecki w sumie był niewinny, więc zaczął błagać, żeby pozwolono mu mieszkać przez kilka dni, a potem wróci do siebie. Zrobiło się nieprzyjemnie, a że przyjechali pozostali bracia Łęczyccy, zrobiło się też groźnie. Wszyscy zaczęli się okładać pięściami, aż policja aresztowała sprawiedliwie tych, którzy się napatoczyli. Teraz siedzą w areszcie: w jednej celi bracia Łęczyccy, a w drugiej stary Gruszecki z tępym Staśkiem. Jutro mają wyjść, gdy już ochłoną. Ewelina nie przejmuje się już synkami, a tylko skacze i śmieje się. Jest wspaniała!
Karol przytaknął. No tak, nikt nie wiedział o jego roli w całym zdarzeniu, a przecież sporo ryzykował, włamując się na posesję naczelnika Kozłowskiego. Pimko już zapomniał o czym mówił, więc tylko obiecał przekazać rodzicom o wyjeździe Karola i pożegnali się.
Karol wolno stąpał po chodniku rozłożonym wokół dużego domostwa Pimków. Ziemio pochłoń mnie albo wskaż jezioro z którego mnie nie ocalą, bitwę w której zginę śmiercią bohatera, górę, gdzie otulą skały ze śniegiem. Znów złe myśli. Wokół duszna noc, ani kropli deszczu, nic nie mogło płakać. Słychać było owady grające w trawie, daleki gwizd pociągu. Sąsiedzi spali, ptaki spały, obok trwała zabawa.
Gdy minął budynek, zatrzymał się przy jabłoni. Urwał największe jabłko i ugryzł. Wówczas między gałęziami drzewa dostrzegł stojącą na balkonie Annę. Stała samotnie oparta o barierkę i patrzyła w rozgwieżdżone niebo, srebro księżyca, jak godne im zwierciadło. Miała spokojne oblicze, piękne, melancholijne, aż niepodobne, aby taka nimfa, duszyczka, cnota, mogła zdradzić treść listu miłosnego. W taki dzień!
Karol nie wiedział, czy dziewczyna rozmyślała o nim lub czy chociaż jedna zbłąkana jej myśl zatrzymała się na wydrwionym chłopcu, któremu przełamała duszę.
Anna na balkonie. Jej ciało, rzeźba, oddech, strój. Miała długą, kolorową, cygańską spódnicę i bluzkę na ramiączkach. We włosach opaska w kształcie złotych liści.
Karol nie mógł stać dłużej, bo jeszcze chwila a podszedłby i błagał o litość albo uderzenie w twarz, aby chociaż w ten sposób poczuć ciepło jej dłoni, którego nigdy nie zazna. Żeby chociaż być komarem, którego mogłaby rozgnieść na obnażonym ramieniu. Westchnął głęboko i szybko odszedł, nie oglądając się.
Anna słyszała czyjeś kroki na chodniku, ale przez tę noc, drzewa i ciemność, nie widziała, kto odchodził. Nawet nie sądziła, że mógł to być Karol. Prędzej jakiś złodziej, bo tak pośpiesznie stawiał ktoś kroki w tę ciemność, drzewa i noc przeklętą dla odrzuconych.
Letni wiatr zaszumiał, zamknęła się księga.
Rano, nie było jeszcze szóstej, Karol ulokował się w samochodzie jadącym w kierunku Warmii i Mazur. Po drodze Kulawy zagadał go:
- Zdziwiłem się, że się zdecydowałeś. Wcześniej nie chciałeś.
- Dziewczyna, którą… Powiedziała, żebym dał jej spokój.
- Rozumiem. Boli?
- Wczoraj bolało, a dziś mówię sobie, że szkoda. Jutro machnę ręką.
Po dwóch miesiącach wrócił na kilka dni. Od Walochy dowiedział się, że Anna i Robert wyjechali na studia. Zbigniew też gdzieś czmychnął razem z braćmi.
– Za to Ewelina odzyskała firmę i samodzielnie nią gospodaruje – wyjaśniał Walocha, smażąc jajecznicę dla gościa. – Cały czas kręci się koło niej ten mecenas Pimko, ale ona go chyba nie chce.
Tymczasem trafiała się kolejna robota i kolejna. Głównie na czarno, pieniądze szły na bieżące wydatki. Budowlanka, nowe domy i remonty. Coraz rzadziej odwiedzał Walochę. Kiedyś dowiedział się, że Zbigniew znalazł staż w telewizji jako goniec. Witek i Krystek uspokoili się, choć jeden z nich, Walocha nie pamiętał który, sporo popijał. Kontakty się urwały.
Wkrótce i Karol się ustatkował, ale tej historii już nie będę powtarzał.
Minęły kolejne laty. Podczas wizyt Walocha często wracał do chwili uratowania Karola. Opowiadał też, co się dzieje w mieście. Zmarł proboszcz Prymuła i zjawił się nowy pasterz parafii, strasznie szybko gadający. Kazania trwały pięć minut. Ewelina Gruszecka nie wyszła za mąż. Całkiem zatraciła się w biznesie. Otworzyła dwie restaurację i tam pracował jeden z jej synków, Walocha nie pamiętał już który. Na pewno nie Zbigniew, bo robił w telewizji. Został kamerzystą.
– A Ania, siostra ich, znałeś ją? Wyszła za mąż za Roberta Mitka. Pracują gdzieś w Łodzi i rzadko przyjeżdżają.
Naczelnika Kozłowskiego po długim procesie skazano na rok bezwzględnego więzienia, naiwny Stasiek dostał podobny wyrok w zawieszeniu. Naczelnik podczas ogłaszania wyroku głośno płakał, ale nikt się nad nim nie litował, więc płacz poszedł zupełnie bezowocnie w rękaw marynarki. Stary Gruszecki z przygłupim Staśkiem wyjechali niewiadomo gdzie, zresztą nikt nie pytał. Trochę podobno grosza wzięli od Eweliny, po to, żeby nigdy nie wracali i nie chcieli więcej żadnych pieniędzy.
– O tobie mówili… – powiedział raz na koniec Walocha.
– Co mówili?
– Że jakoś im wtedy pomogłeś. Podobno policjant Zeb mówił o tym, ale o co dokładnie chodziło, to nie wiem. Może ty wiesz?
Karol wzruszył ramionami. Jakie to miało znaczenie? Nie zawsze dostaje się pełną pulę, a Karol należał do zadowolonych z cudzych radości, zostawiając dla siebie resztki ze stołu. Amanda patrzyła na niego z zaciekawieniem i rzekła żartobliwie do Walochy:
– On mało mówi o przeszłości. Chyba nikomu nic złego nie zrobił, co? Nie ma pan zakopanego w ogródku jakiegoś ciała?
Nie wychodził na miasto, nawet gdy Amanda jeździła robić zakupy. Ciekawiło go czasem, czy słowa Roberta Mitka podczas ulicznego spotkania nie były zmyślone i czy Anna przyszła następnego dnia na cmentarz. Odganiał te niepotrzebne roztrząsania. Miał już swój świat i swoją rodzinę.
I tak żył pomalutku, jak to żyją malutcy, dopóki nie spostrzegł, że porwano chłopca przypominającego mu samego siebie z lat dziecinnych.


do następnego odcinka
Ostatnio zmieniony 07 lut 2018, 20:31 przez lacoyte, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Nula.Mychaan
Posty: 2082
Rejestracja: 15 lis 2013, 21:47
Lokalizacja: Słupsk
Płeć:

ślepe zło 25

#2 Post autor: Nula.Mychaan » 29 sty 2018, 9:07

Ale mnie ucieszyła dalsza część.
Szkoda, że na następną muszę znów poczekać.
Lacoyte nie ociągaj się i dawaj następny :)
Może i jestem trudną osobą,
ale dobrze mi z tym,
a to co łatwe jest bez smaku, wyrazu i znaczenia

lacoyte
Posty: 75
Rejestracja: 16 sty 2015, 11:38

ślepe zło 25

#3 Post autor: lacoyte » 07 lut 2018, 20:27

:) ponownie bardzo dziękuję za wizytę.

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ślepe zło”