ślepe zło 28 koniec

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
lacoyte
Posty: 75
Rejestracja: 16 sty 2015, 11:38

ślepe zło 28 koniec

#1 Post autor: lacoyte » 13 lut 2018, 21:31

w poprzednim odcinku





Karol biegł. Już tylko piętnaście, dziesięć metrów i znajdzie się za rogiem budynku.
- Zatrzymaj się! Zabiję cię! – krzyczała.
Jan drżał, nie wiedział, co się dzieje, ale dochodziło do niego, że ktoś ratuje Kacpra. Ratujcie go, wszelkie zjawy tego świata! Jan zaczął szarpać wiążący go sznur.
Karol w przód, noga za nogą, Kacperek ważył tyle co pchła.
Strzał. Pojedynczy huk przeciął miejski hałas. Słychać go było na dworcu. Niektórzy rozejrzeli się po sobie. Jakby tłumik grzmotnął w aucie, jakby coś złamało się w duszy.
Karol padł przy rogu budynku, tam gdzie miał zamiar skręcić i miało być już bezpiecznie. Kacper leżał pod nim.
Wystrzał wytrącił broń z wątłej dłoni Jenny. Pistolet upadł bok jej stóp, ale ona już go nie podnosiła. Zamarła na moment, po czym oparła się o ścianę, głęboko oddychając.
Jan wyskoczył z budynku. W momencie strzału nagle wyswobodził się z więzów, które puściły za kolejnym szarpnięciem.
Twarz miał czerwoną jakby wróciła z piekła, na czole żyły oznaczały swój bieg. Dwa ciała leżały dwadzieścia metrów dalej. Coś tam się ruszało.
Bez namysłu podjął z ziemi pistolet i podbiegł.
Karol jęknął i przekręcił się na plecy. Dyszał ciężko. Krew wsączała się w ziemię.
Kacper zaczął chlipać, ale był cały. Po sekundzie wpadł w ojcowskie ciepłe objęcia.
Sorota przyglądając się z góry Karolowi, wybrał w telefonie numer pogotowia ratunkowego.
- Za trzy minuty – poinformował głos w słuchawce.
Jenny nerwowo śmiała się i zaczęła zataczać w kierunku Karola. Widać było, że nie będzie już ponawiać próby zabójstwa i nie tylko z powodu braku broni. Była bezsilna. Jan syknął w jej stronę:
- Jesteś zadowolona? Ten człowiek może umrzeć!
Jenny wzruszyła ramionami:
- A jednak napis na ścianie kłamał… Przeznaczenie nie ma szans z kimś takim jak Jan Sorota, któremu wszystko się udaje… Ha, ha… - zerknęła na krwawiącego Karola. - Kim jest ten człowiek?
- Nie wiem, ale uratował Kacpra!
Karol ledwo słyszał. Z trudem też patrzył na ministra, ale wzrokiem wyrażającym olbrzymią radość. Tak, uratował jego syna.
Jan rozerwał koszulę i przytknął do ciała rannego, próbując tamować krew. Z mizernym skutkiem. Życie wysączało się dalej spod serca, tak trudno było je przekonać do zmiany planów.
Jenny nonszalancko obrzuciła Karola spojrzeniem, jakby uważając, że sam jest sobie winny.
Podeszła bliżej, jeszcze bliżej, stanęła nad nim w niemym przerażeniu. Nie mogła uwierzyć.
– Czy ja śnię, czy właśnie cię zabiłam? – rzekła, rzucając to pytanie do Soroty, ale on nie zrozumiał pytania. I tak uważał, że jest wariatką, a do taką, która zaczyna bredzić.
Nachylona z drugiej strony powtórzyła pytanie:
– Kto to jest?
Sorota nie mógł rozpoznać w rannym swoich rysów twarzy, bo siebie rozpoznać najtrudniej. Ale Jenny patrzyła długo. Całkiem zbladła.
– Kto to jest?
– Nie wiem.
Karol oddychał. Ciężko. Boleśnie. Otworzył szerzej oczy. Patrzył na Jenny. Chciał coś powiedzieć. On domyślił się pierwszy.
Nagle zza budynku wyskoczyła Klara, a zaraz za nią Zbigniew, zaalarmowani strzałem. Klara natychmiast rozpoznała ministra Sorotę i Kacperka. Zdziwiła się, że nie ma żadnych dziennikarzy. Zaraz, zaraz… Stanęła jak wryta. Na ziemi leżało czyjeś ciało, obok minister i jakaś kobieta.
Nie ma innych dziennikarzy?
– Kto to jest? – zapytała po raz kolejny Jenny.
Zbigniew z trudem zbierał myśli. Mój przyjacielu!
- Karetka!
- Już jadą – rzekł Sorota.
Zbigniew doszedł dwa kroki i nachylił się nad Karolem:
– Karol, słyszysz mnie? Już jadą lekarze… On mówił, że pan jest jego ojcem – rzekł zdławionym głosem do Soroty. - Wychowywał się w domu dziecka.
Jenny patrzyła zdziwiona, oczywiście nie rozumiejąc ani słowa:
- Co on mówi?
Karol starał się podnieść, ale krew zrobiła już sporą kałuże. Przyglądał się im. Zwłaszcza Jenny. Matka. Tak, miał coś z niej, może te oczy blisko siebie, ale bardziej podobny był do ojca.
Sorota też pojął tę tajemnicę i rzekł do Jenny:
- To twój syn, kochanie. Nasz syn.
Jenny padła na kolana obok Karola. Kościste palce niczym straszne bezlistne gałęzie rozdziawiła nad jego twarzą i delikatnie przesunęła nimi po włosach syna. Włosy, jasne oblicze, bruzdy i rysy, przecież zna tego chłopca od dawna. Wyglądał jak ojciec. Oczy przymknęła wpół. Z jej ust dobył się tylko zdławiony jęk, kilka szarpnięć strun, aż nagle z trzewi, z otchłani pustej duszy, zawyła z rozpaczy:
– To niemożliwe, niemożliwe. Co ja zrobiłam! Synku…
Karol, pomimo lichej znajomości angielskiego, pojął proste wyznanie pochylonej nad nim kobiety. To matka, matula, mateńka!
- Mamo – wyszeptał z trudem. Brakowało słów, rozumu, nie wiedział, co powiedzieć, a brakowało sił, aby cokolwiek okazać. To oni, oni! Jakie to szczęście. Szkoda, że już się umiera, tak pomyślał.
Klara szepnęła do Zbigniewa:
– Nadamy na żywo. Dzwoń do szefów.
– Co? – Zbyszek był zbyt roztrzęsiony.
- Ja zadzwonię, a ty tylko trzymaj kamerę!
- Dzwonić do Wrońki? – pytał na wpół przytomny.
– Ja zadzwonię do produkcji. Musimy wejść na antenę!
Skinął głową przybity i zmieszany. Klara mówiła do siebie: Znalazłam go. Święci pańscy, znalazłam go!
Jenny spojrzała na Sorotę:
– Doktor! Gdzie pieprzeni lekarze!
– Już jadą – rzekł, obejmując Kacperka.
Karol uśmiechnął się. Serce waliło jak oszalałe. Bał się przemówić, nie umiał po angielsku, a chciał, żeby zrozumiała. Jaki to los, że matka nie pozna mowy dziecka. Powieki stawały się ciężkie nie do opanowania.
-Synu, nie zamykaj oczu, nie teraz, nie teraz!
Karol czuł, że wygląda żałośnie, ale nie stropił się tym. Wyciągnął lekko dłoń przed siebie, nakierował na matkę. Dotknął jej skóry. Jenny nagle wzdrygnęła się. Łzy spłynęły po policzkach.
W tej sekundzie, gdy tak niemrawo poruszał dłońmi po jej skórze starała się odnaleźć cały jego świat, życie, pierwsze kroki, zabawy, pasje, miłości, troski. Za mało czasu, tak mało! Kim jesteś synu?! Czy zrobiłeś komuś coś złego? Przez co musiałeś przejść, którymi ścieżkami, żeby tak nagle, na pewno nieprzypadkowo, leżeć przede mną. Zabity po raz drugi. Nie zamykaj oczu!
Rzekł tylko jedno słowo, nawet nie przedstawił się, nie usłyszał wiele, a jednak poczuł się spełniony. Pokochał tych dwoje tak nagle. Niczego już nie potrzebował.
Jenny z lękiem głaskała go po włosach.
Rzekł:
– Szukałem was całe życie.
Jenny, której łzy orały twarz, spojrzała pytająco na Jana.
- Co powiedział?
Jan otulający Kacpra wzdrygnął się:
- Nie słyszałem.
Jenny nachyliła się:
- Synku, co mówiłeś, możesz powtórzyć?
Karol patrzył przed siebie, w niepokojącą dal.
Patrzyła z uwielbieniem. Jej syn był piękny.
– Synku, kochanie…


***


Świetlista kometo,
drzewo baobabu,
cieniste zbocze góry i zbocze słoneczne,
wężu z ogonem w pysku,
arevakhach z klasztoru Horomayr,
poczwórny węźle,
zanim deszcz ziemi przykryje blade ciało, przyjmijcie go do swojej wieczności, bo dobry był z niego człowiek.



***


Wtedy zamknął oczy, a Jenny płakała, szalała, całowała jego nogi, wołała lekarza coraz chrapliwszym, gasnącym głosem.
Przestał oddychać, gdy sanitariusze wbiegali udzielać pomocy. Jeszcze minutę naciskali jego klatkę, tamowali, oplątywali bandażami, ale po tej minucie pokiwali przecząco głowami. Nie udało się. Za późno, krwotok zbyt obfity.
Jan przytulił jeszcze mocniej Kacperka. Myślał głównie o nim, chociaż w głowie się kręciło i zastanawiał się, skąd tak nagle wziął się ten Karol, który ocalił młodszego brata.
Z dworca dopłynął gwizd pociągu.
Jenny bliska obłędu, wiła się spazmatycznie po ziemi, wbijając w nią palcami, aż z poranionych paznokci zaczęła płynąć krew.
Ten gwizd pociągu ją obudził. Wstała nagle i swoim dojrzałym przyśpieszonym tempem podążyła w stronę dworca. Tylko się za nią obejrzeli. Nie zatrzymywali jej, jakby przeczuwając, że nic więcej nie można uczynić.
Pociąg wjeżdżał na stację, już hamował, kończył kurs. Wpadła całym ciałem a rzucając się pod czoło maszyny, wyglądała nieporadnie. Ktoś próbował złapać za rękę, ktoś krzyknął, zakrył ręką usta, zamknął oczy. Stara kobieta owładnięta zemstą zaplątała się między kołami pociągu.


***


Wrońko wydawał kolejne instrukcje i obdzwaniał informatorów. Na drugim telefonie czekał na cynk w sprawie Kamilczaka. W istocie liczył, że przyciśnięty gębą do podłogi Kamilczak wyjaśni, gdzie ukrył dziecko a wówczas to Wrońko będzie tam pierwszy. Jak zwykle.
Zapalił kolejnego papierosa, mając już wstręt do kawy. Znów zajrzał w internet, spojrzał na mapę. Zaczął lekko bujać się na krześle.
Nagły okrzyk z drugiego pokoju wyrwał go z rozmyślań.
– Łał!
– Mamy to!
– Klara!
Wrońko natychmiast dwoma susami doskoczył do triumfujących. Wszyscy oglądali telewizor podwieszony na ścianie. Ustawiono Kanał 5.
Wrońko patrzył najpierw zmieszany, potem coraz bardziej zaszokowany. Na ekranie Klara Socha, w pomiętej koszuli i dżinsach, trajkotała z wielkim przejęciem, wskazując stary budynek przemysłowy. W kadrze policja, sanitariusze i mały chłopiec siedzący na tyle otwartej karetki.
– Nadajemy na żywo z Łodzi. Jesteśmy na dworcu Fabrycznym i podajemy to jako pierwsi. Dziś, około godziny jedenastej znaleźliśmy małego Kacperka. Prywatne śledztwo dziennikarzy Kanału 5, relacjonowane dla państwa od początku tygodnia, przyniosło skutek. W tym budynku przetrzymywano Kacpra. Znalazłam go. Kacper żyje i jest świadomy. Jest bardzo zmęczony, oszołomiony, ale miałam z nim kontakt, powiedział, że tęsknił za rodzicami, nawet podziękował. To wspaniały, grzeczny chłopczyk. Minister Sorota i jego żona Emilia także już są na miejscu.
Wrońko stał ogłupiały z niewyraźnym uśmiechem. Reszta zespołu patrzyła na niego z podziwem. Cicho dopytywali:
– Czemu szef nic nie mówił?
– Zastanawialiśmy się gdzie Klara zniknęła!
Nie odpowiadał. Nie mógł ogarnąć nawet żartem tego co widział. Przecież ta suka była dwa dni w areszcie! Wyszła ledwo dwie godziny temu. Jak? Co tu…?!
Klara ciągnęła:
– Kacperek wyjaśnił mi, że został porwany przez dwie osoby, wrzucony do bagażnika, a potem, gdy bagażnik otworzył się, widział już tylko jednego z porywaczy. Chłopiec był przetrzymywany w tym starym magazynie przez kilka dni. Leżał związany i zakneblowany. Porywacz pojawiał się raz dziennie, dając jakiś kawałek jedzenia. Jak widzicie państwo, karetka będzie już jechać do szpitala. Najważniejsze jest to, że Kacperek Sorota odnalazł się. Został oswobodzony przez nas, ludzi Kanału 5, nie bądźmy fałszywie skromni, bo nie o to teraz chodzi. Chodzi o poznanie wszystkich okoliczności sprawy, a że to ja byłam tu pierwsza i to ja odnalazłam tego chłopca to dla mnie wspaniała i wzruszająca chwila. Dziękuję, za chwilę połączymy się ponownie.
W sieci zawrzało. Relacje na żywo we wszystkich głównych portalach i stacjach telewizyjnych. Komentarze polityków, policjantów, byłych agentów. Szukano ministra Soroty. Ktoś nagrał migawkę jak wysiadał z karetki razem z Kacperkiem i Emilią.
Gruszka otrzymał wiadomość czekając na akcji w Wilczkowicach. Siedział w samochodzie.
– A Kamilczak?
– Nie ma. Chłopca znalazła jakaś dziennikarka.
– Pewnie od Wrońki.
– Chyba tak.
Gruszka pokręcił głową z niedowierzaniem. Ten Wrońko to jest jakiś demon. Jak on to wszystko odkrył!
Wrońko milczał. Brano to za uspokojenie mistrza, rodzaj nirwany, upojenia po sukcesie. Wrońko jednak szukał odpowiedzi. Ktoś zdradził.
Policja? Nie było jej w areszcie? Któryś z informatorów? Ktoś się czegoś dowiedział się i wyjawił właśnie jej? Dała większe pieniądze? To niemożliwe. Zbyszek? Nie, na pewno nie on, a po za tym nie wiedział niczego więcej. Choć to on był kamerzystą z nagrania na żywo. Wrońko przypomniał sobie telefon od Zbigniewa. Prosił o zgodę na spotkanie z Klarą. Potrzebowała kamerzysty, oszukała wszystkich, ale to nie wyjaśnia skąd wiedziała! Czyż można bardziej nie docenić smarkuli? W którym momencie poznała prawdę, od kiedy grała na dwa fronty?
Co chwila dzwonił telefon z gratulacjami. Tym razem od szefów stacji:
– Wronko, jesteś genialny. I Klara też to świetnie rozegrała, chociaż szkoda, że nie wspomniała o tobie. Powiedz, jak żeście znaleźli to miejsce?!
– Tajemnica dziennikarska – burknął i wyłączył telefon. Miał już dość.
Wśród pracowników stacji euforia. Przyniesiono tanie szampany, które w niezgrabnych rękach wystrzeliwały po ścianach. Sprawdzano o czym śpiewają internety, a tam oczywiście wszyscy pod wrażeniem Wrońki i Klary. Wrońko wraca na szczyt, mówiono.
On natomiast wyszedł już z biura. Leniwie przeszedł dwie ulice, nawet nie odbierając telefonu. Na poprawę samopoczucia kupił loda z trzema gałkami, ale ręce mu drżały i nie mógł dojeść. W końcu usiadł na ławce obok śpiącego pijaka. Nie czuł nawet swądu dobiegającego od sąsiada.
Myślał, że w tym świecie nie można lekceważyć rywali, a Klara była zawsze jego rywalką.
Znów telefon. Tym razem spojrzał. Gruszka. Siedzi na akcji, może się zaczęło. Nie był zbyt zainteresowany.
– Cześć, Wrońko, gratuluję ci.
– No.
– Oczywiście, liczyliśmy, że dla dobra śledztwa nie ujawnisz swego odkrycia bez konsultacji, ale widać, takie są prawa mediów.
– No – powtórzył zirytowany.
– My czekamy. Trudno namierzyć tego Kamilczaka.
– To namierzajcie.
– W każdym razie otrzymałem potwierdzenie z góry co do ciebie.
Wrońko nagle zaintrygował się:
– Jakie potwierdzenie?
– W sprawie telewizji publicznej. Jest zgoda. Nie mogło być innej decyzji. W tym miesiącu jeszcze dotychczasowy prezes zrezygnuje, oczywiście za sowitą odprawą i rozpisze się konkurs na nowego prezesa. Zgłosisz się i wygrasz. Oczywiście, prezesura w publicznej ma swoje ograniczenia. Musisz wiedzieć z kim trzymać, ale póki ten rząd będzie u władzy, czuj się bezpiecznie. No, bądźmy w kontakcie.
Wrońko siedział coraz bardziej skołowany. Jednak dadzą mu publiczną, i to dzięki Klarze! Lekko uśmiechnął się nad przewrotnością losu. Tylko skąd Klara wiedziała, gdzie szukać! U źródła. Z wahaniem wybrał jej numer. Czekała kilka sekund, aż odebrała. Odezwała się z trudem powstrzymując śmiech i przeciągając sylaby:
- Haloooo…
- Cześć, mała glizdo.
- Wrońko, ale nam się udało, co? Pełen sukces… Pewnie nie możesz opędzić się od gratulacji.
- Dobra, wygrałaś, a teraz powiedz mi.
- Co mam ci powiedzieć, o ty, wielkie, przeczyste słońce dziennikarstwa na niebie.
- Skąd się tam znalazłaś?
- Ty masz swoich ludzi, ja mam swoich.
- Nie masz żadnych ludzi. Powiedz prawdę.
Nie słyszał odpowiedzi, tylko lekkie westchnięcia do słuchawki.
- Halo?
- Nigdy się nie dowiesz – powiedziała po chwili, gdy uprzytomniła sobie, że ten, który podarował jej życiowy sukces w karierze, ten skromny chłopak ze wsi, Karol czy jak mu tam było, zginął.
I gdy będą wychodziły na jaw nowe szczegóły, a już trzeba podać informację o tragicznej śmierci dwóch osób, z których jedna była organizatorem porwania, Wrońko zacznie dodawać dwa do dwóch i może zacznie się domyślać. Pewności jednak nie uzyska. Pytanie, skąd Klara Socha po dwóch dniach w areszcie znalazła się pierwsza na miejscu zdarzenia, będzie go męczyć już zawsze. Wrońko musiał cierpieć. Wielki Wrońko. Nawet najwspanialsza armia nie zwycięży bitwy, gdy fortuna jest po stronie przeciwnika.
Ale przewrotny los, myślała Klara, montując wieczorny program. Jeszcze pół godziny a wsiadłabym do pociągu i rzuciła dziennikarstwo w diabły. Pociąg odjechał beze mnie.
Następnego dnia do sądu Praga – Południe wpłynął pozew rozwodowy od jej męża.
Klara nie będzie rozpaczać, weszła do pierwszej ligi dziennikarstwa. Nawet dobrze, że rodzina nie będzie jej ciążyć. Czasem tylko, leżąc pod ciężarem przypadkowego mężczyzny zastanowi się, czy faktycznie tego piątku po wyjściu z aresztu fortuna była po jej stronie.


***


Około drugiej Jerzy Kamilczak podjechał pod dom. W plecaku miał ponad sto tysięcy w angielskiej walucie. Musiał jeszcze zabrać paszport. Na wszelki wypadek, nie planował żadnego konkretnego miejsca.
Przed domem nie spostrzegł niczego podejrzanego. Wszedł do środka. Rodzice siedzieli w kuchni.
– Kurier był dzisiaj do ciebie – rzekła matka.
– Kurier? – zdziwił się: – Nie zamawiałem niczego. Idę na górę.
– A obiad?
– Nie jestem głodny.
Rodzice popatrzyli na siebie, jakby mówiąc, że coś trzeba zrobić z tym chłopakiem. Z salonu połączonego z kuchnią słyszeli najnowsze wieści w sprawie porwania Kacperka. Już słyszeli, że chłopczyk został odnaleziony i trwają poszukiwania drugiego porywacza.
Włączyli Kanał 5. Tam są zawsze najświeższe newsy. Klara Socha stała na dziwnie znajomym tle. Poznali. Zatrzęśli się ze zdziwienia. To dom sąsiadów, Majchrzaków, ale nikogo tam nie ma o tej porze!
– Uwaga znajdujemy się w miejscowości Wilczkowice pod Łodzią. To tutaj mieszka drugi porywacz.
– Majchrzak? – zdziwił się pan Kamilczak. – Nie wierzę.
– Drugim porywaczem małego Kacperka i mordercą Kuby Żurowskiego jest Jerzy Kamilczak, dwudziestojednoletni bezrobotny, dorywczo pracujący jako model. Mieszkaniec tego oto domu. – Nastąpił najazd kamery na dom Kamilczaków, zza firanki widać było migający telewizor, w który wpatrywali się rodzice Jerzego.
Kamilczakom dech zaparło.
Nagle drzwi ich domu cicho się otworzyły i weszło około dziesięciu zamaskowanych antyterrorystów. W dłoniach wielkie karabiny.
Kamilczakowie byli wtedy już w salonie. On na kanapie, ona obok na krześle. Widok antyterrorystów zaskoczył ich na tyle, że nie mogli ruszyć się z miejsc. Jeden z zamaskowanych specjalistów położył palec na ustach. Kazał milczeć, co było zbyteczne, bo i tak tylko bezmyślnie obserwowali to niespodziewanych gości, to telewizor, a w telewizorze widok na ich własny dom, do którego wchodzili antyterroryści.
Poszli schodami na górę, bezszelestnie, z pełną uwagą, krok po kroku. Na piętrze usłyszeli szum telewizora. Leciał jakiś sitcom, sztuczne podłożone śmiechy. Drzwi do pokoju otwarte na oścież.
Nagle usłyszeli głos:
– Wiem, że jesteście.
Dowódca podniósł rękę, kazał czekać, a sam zrobił dwa kroki do przodu. Gdy nic się nie działo, przywołał resztę.
Stali już przy pokoju, ale dowódca dał znak, żeby czekać. Kamilczak zaczął mówić. Mówił, leżąc na łóżku i patrząc w telewizor. W ręku trzymał paszport.
– Hej, słyszycie mnie? Słyszycie. Poczekajcie, opowiem wam, co mnie spotkało ostatnio, bo to ciekawe. – Otworzył chipsy, jadł, oglądał, śmiał się do telewizora i mówił:– Do porwania zwerbował mnie Francuz, wielki byczek, który prowadził warsztat samochodowy. Nie znałem go wcześniej, ale ktoś podał mu numer do mnie. Że nie spękam. Nie spękałem, musicie to przyznać! Dostałem pięć dych zaliczki, ładna forsa, a mnie już się gaża po „Wyklętym” skończyła. Wiedzieliście, że to ja jestem na okładce tej gry? Nieźle, co? Graliście w nią? Pewnie tak. I jak już porwaliśmy chłopaka, to ten pacan Kuba zaczął tchórzyć. Musiałem go usunąć. Strasznie mnie to wkurzyło, bo nikogo w życiu nie zabiłem. W sumie szkoda. Powiedzcie jego rodzicom, że nie cierpiał długo. Nic, pomyślałem, zostawię gdzieś dzieciaka i spieprzam z kraju. Zaciągnąłem go do starego budynku, już wiecie gdzie. Ale nie wyjeżdżałem, tak jakbym ciągle czekał na was. Szukałem Francuza. Chciałem go sprzątnąć, ale gdy znalazłem jego warsztat, jego już nie było. Taki wielki byk z niego a bał się chyba bardziej ode mnie, co? Telefonów nie odbierał, sukinsyn. Mam nadzieję, że mu wpieprzyliście. Nie wiedziałem, co robić z dzieckiem. W sumie nie chciałem zabijać. Fajnie, że go znaleźli. Ciekawi mnie tylko, po co ta starsza kobieta chciała mieć tego chłopca? Wiecie już? Szkoda, że jej nie zapytałem. Pieniędzy pewnie nie będę mógł zatrzymać? To nic, na wywiadach się odkuję. Po co wam to wszystko opowiadam? Wiem, że siedzicie za rogiem. Fajne macie te pistolety. Dobrzy jesteście. Skuteczni do końca. Też bym tak chciał, ale trudno, pracowałem z amatorami.


***


Kościół św. Marcina zmienił się przez kilka ostatnich lat, to znaczy od czasu, gdy cudownym zbiegiem okoliczności nie został zlicytowany. Staraniem proboszcza zamontowano witraże, wymieniono blachę na dachu, pojawiły się drzwi z motywami dotyczącymi czcigodnego patrona, a rozsiane wokół placu lipy, wierzby i buki osiągnęły wysokość drugiego piętra.
Dwie przyjaciółki, z których jedna mieszkała niegdyś w tym mieście, a druga przyjechała na krótki urlop, przechodziły obok starego ogrodzenia kościelnego.
Anna zatrzymała się przy tablicy ogłoszeń, dostrzegając klepsydrę. Tysiące myśli przeszły przez głowę.
Koleżanka odczytała głośno:
– Karol Kwietniewski. Lat trzydzieści dwa. Młody.
Anna nie odrywając oczu od treści rzekła:
– To był ten chłopak, którego spotkałam w parku. Pamiętasz? W tamten piątek.
– Naprawdę? Niesamowite. Co się z nim stało?
Anna nie umiała odpowiedzieć. Z trudem wydusiła:
– Nie wiem. Zapytam Zbyszka.
– Dobrze go znałaś?
Anna zrobiła lekki grymas żalu.
– Trochę.
– Rozumiem.
– Kochałam go trochę. I przez chwilę.
Koleżanka spojrzała z ukosa.
– Można kochać trochę?
- Pojawiał się nie wiadomo skąd, gdzieś ciągle zmierzał i znikał nie wiadomo gdzie. Jak kometa... Wiesz, czasem chciałoby się, aby ta kometa zabrała nas ze sobą.
Poszły dalej chodnikiem. Poszły dalej. Poszły.


KONIEC

Awatar użytkownika
Nula.Mychaan
Posty: 2082
Rejestracja: 15 lis 2013, 21:47
Lokalizacja: Słupsk
Płeć:

ślepe zło 28 koniec

#2 Post autor: Nula.Mychaan » 13 lut 2018, 21:58

Rewelacyjne opowiadanie, aż zal, że to już koniec.
Chętnie przeczytam następne Twoje opowiadania :)
Może i jestem trudną osobą,
ale dobrze mi z tym,
a to co łatwe jest bez smaku, wyrazu i znaczenia

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

ślepe zło 28 koniec

#3 Post autor: eka » 13 lut 2018, 22:44

lacoyte pisze:
13 lut 2018, 21:31
Poszły dalej chodnikiem. Poszły dalej. Poszły.


KONIEC
Ale nie moje myśli, wciąż są przy Twojej powieści i na pewno długo będą. Kim był człowiek - wyrocznia? Jak ja nie cierpię końca czegoś, co mnie zafascynowało!
Bardzo Ci dziękuję.
:kofe:

I mam nadzieję...

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

ślepe zło 28 koniec

#4 Post autor: eka » 13 lut 2018, 22:46

To on był ślepym złem? Dawcą losu? Wyrocznią, która chce się popisać swą wiarygodnością?

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

ślepe zło 28 koniec

#5 Post autor: eka » 13 lut 2018, 22:49

Rewelacyjne zakończenie, muszę dodać.
Wszyscy niemal zyskują, a przynajmniej tak sądzą, nawet biedny Karol ma szansę spotkania matki- morderczyni.
Gratulacje za fabułę i sposób jej prowadzenia.
:kofe:

lacoyte
Posty: 75
Rejestracja: 16 sty 2015, 11:38

ślepe zło 28 koniec

#6 Post autor: lacoyte » 14 lut 2018, 21:43

Dziękuję wiernym czytelnikom! Uściski i kwiaty!

Tekst wymaga zmian, jestem tego świadom, a w sumie odcinkowa publikacja pozwoliła mi zauważyć to, co do poprawienia, szczególnie wątek angielski Soroty czy pewne przeładowanie fabularne kosztem pogłębienia osobowości głównych bohaterów.

O czym więc to tak z grubsza jest/było/ma być? W opowieść stricte kryminalną wplatam wątki egzystencjalizmu, humanizmu. Cóż, jesteśmy samotnikami w kosmosie, nasze starania są nieważne, nieznaczące, uzależnione od przypadku, w większości to zażarte boje o nic lub o źle postawione cele.

Pojawia się motyw zła jako wytworzonej siły, nad którą nie można zapanować,samo rozwijającej się, która może uderzyć w stwórcę nie wiadomo kiedy i gdzie. Dobro istnieje ale dużo słabsze, niezauważalne.

Kim jest człowiek z piwnicy? W historii, gdzie wyjaśniają się wszystkie wątki, ten nie mógł zostać wyjaśniony, bo sam w sobie jest kwintesencją nieznanego, tajemnicy świata, objawiającej się w dość złośliwej postaci. Mężczyzna udzielił naszym bohaterom dwóch informacji, ale obie te informacje choć prawdziwe, to nie były pomocne jako niemożliwe do właściwego zinterpretowania lub wprowadzające w błąd.

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

ślepe zło 28 koniec

#7 Post autor: eka » 15 lut 2018, 11:13

lacoyte pisze:
14 lut 2018, 21:43
jesteśmy samotnikami w kosmosie, nasze starania są nieważne, nieznaczące, uzależnione od przypadku, w większości to zażarte boje o nic lub o źle postawione cele.
Faktycznie, Twoja powieść ma taką wykładnię, czyli cel zrealizowany. Najbardziej w losie Karola, samotnika. Ale klęski innych postaci, nawet kiedy myślą, że są ich sukcesami, też to potwierdzają.
lacoyte pisze:
14 lut 2018, 21:43
Pojawia się motyw zła jako wytworzonej siły, nad którą nie można zapanować,samo rozwijającej się, która może uderzyć w stwórcę nie wiadomo kiedy i gdzie. Dobro istnieje ale dużo słabsze, niezauważalne.
Fundament filozoficzny. Destrukcja demiurga zła. Ingerencja w plan stwórczy. Autora?
lacoyte pisze:
14 lut 2018, 21:43
sam w sobie jest kwintesencją nieznanego, tajemnicy świata, objawiającej się w dość złośliwej postaci.
Furtka do wyobraźni odbiorcy. I dobrze. Tajemnice muszą istnieć.

Dzięki za dokończenie powieści. Podzielę się taką refleksją, zresztą powszechnie znaną. Pod wierszem, a nawet wierszykiem - bywają tłumy odsłon i bywa, że potop wypowiedzi, a trudno powiedzieć, że autor schoćby minimalnie wpłynął swoją pracą na taki efekt.
Tutaj... jak widać, no cóż... czytanie niestety nie jest wpisane w portale literackie, znaczy ciut dłuższe, niż minuta, dwie.

Życzę sukcesu na tradycyjnym rynku wydawniczym. Bo Ślepe zło na to zasługuje.

Awatar użytkownika
Nula.Mychaan
Posty: 2082
Rejestracja: 15 lis 2013, 21:47
Lokalizacja: Słupsk
Płeć:

ślepe zło 28 koniec

#8 Post autor: Nula.Mychaan » 15 lut 2018, 21:56

Będę jedna z pierwszych, która kupi Twoją książkę.
To nie jest taki sobie kryminał,napisałeś w taki sposób, że w żadnym momencie nie czułam znudzenia i każdy z tych wątków jest istotny dla całości.
Mam nadzieję na następne Twoje powieści :)
Może i jestem trudną osobą,
ale dobrze mi z tym,
a to co łatwe jest bez smaku, wyrazu i znaczenia

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

ślepe zło 28 koniec

#9 Post autor: Alicja Jonasz » 17 lut 2018, 13:52

Wczoraj zaczęłam czytać po fragmencie. Czytało mi się dobrze. Wciągnęło i zmusiło dziś do powrotu. Pozdrawiam :)
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
zdzichu
Posty: 565
Rejestracja: 06 lip 2013, 0:06
Lokalizacja: parking pod supermarketem

ślepe zło 28 koniec

#10 Post autor: zdzichu » 22 lut 2018, 17:55

Drogi panie Lacoyte, widzę, że czeka mnie długa i pasjonująca lektura. Postaram się przeczytać całość pańskiej powieści w możliwie najkrótszym czasie, oczywiście zostawiając ślad pod kolejnymi jej odsłonami. Zanim jednak zacznę czytać, muszę się odpowiednio przygotować, pędzę więc do kumpli na wisienkę.
kurna po piersze
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ślepe zło”