Arystokrata /11/ (+18)

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
violka
Posty: 54
Rejestracja: 22 cze 2017, 13:46

Arystokrata /11/ (+18)

#1 Post autor: violka » 12 gru 2017, 19:39

od początku
w poprzednim odcinku

Uwaga. Utwór może zawierać treści tylko dla osób pełnoletnich!

Dojechała do olbrzymiego urwiska i wstrzymała karego konia. Ogarnęła wzrokiem wyrobiska po żwirowniach i rozległe tereny, na których obecnie funkcjonowały kopalnie odkrywkowe. Dawniej znajdowały się tutaj pola, przez setki lat wykorzystywane do uprawy winorośli. Niegdyś, w specyficznym, łagodnym mikroklimacie, pośród zalesionych wzgórz chroniących krzewy przed zimnem, hodowano szczepy, z których produkowano niepowtarzalne w smaku wino. Do dziś utrzymywano jeszcze kilkanaście hektarów charakterystycznej dla tego rejonu odmiany owoców, z których powstawał limitowany trunek, będący kwintesencją bogactwa tych ziem. Z owego rzadkiego w bukiecie wina od dawien dawna słynął ród Raysów. Kiedy jednak odkryto złoża rzadkich żółtych szafirów z wyróżniającą je połyskliwą mgiełką, szybko zniknął malowniczy widok niekończących się rzędów krzewów winorośli. Krajobraz zmienił się powoli z sielankowego, pełnego zieleni, na niemalże księżycowy, z nieustającym łoskotem ciężkich maszyn. Wraz z przeobrażającym się środowiskiem zmieniał się również charakter i wizerunek rodziny. Z plantatorów Raysowie przerodzili się w przemysłowców, a w momencie, kiedy okazało się, że kopalnie potrzebują do pracy wydobywczej ogromnych zasobów ludzkich, stali się z konieczności również handlarzami żywym towarem. W tamtym czasie nie było to chlubne zajęcie dla arystokratycznego rodu, ale instynkt zarabiania pieniędzy na wszystkim, na czym tylko się dało, był silniejszy od opinii elit. W krótkim czasie okazali się potentatami na rynku, przejmując prym na giełdzie, a tym samym tworząc z handlu niewolnikami równie dochodową, co kopaliny, gałąź działalności rodzinnej firmy. Nie długo trzeba było czekać, aby zachęcone sukcesem Raysów inne arystokratyczne rody podążyły w ich ślady, zmieniając swoje nastawienie do uważanej za uwłaczającą arystokratom dziedziny, bardzo często w ten sposób ratując swoje mocno podupadające fortuny.

Dała karemu sygnał do galopu i podążyła brzegiem skarpy w kierunku rzadko używanej drogi, jeszcze raz rzucając okiem na to, co kiedyś było plantacją, a z której dziś pozostała tylko nazwa, niezrozumiała dla wielu osób odwiedzających posiadłość Raysów. Z uwagą obserwowała życie toczące się wśród zabudowań, stanowiących zaplecze ogromnej infrastruktury wydobywczej. Wielkie hale, sortownie, wiaty na sprzęt i wreszcie budynki mieszkalne niewolników oraz pracowników cywilnych tworzyły małe miasteczko w dolinie.

Od północnej strony, gdzie znajdowały się wjazdy do kopalń i od której miała zwyczaj przeważnie zjeżdżać konno rozmytą po zimowych roztopach drogą, z niemałym trudem poruszały się dwa samochody transportowe. Nieco się zdziwiła, dlaczego akurat tamtędy, gdyż z drugiej strony osiedla biegła dobrze utwardzona główna arteria, ale wyjaśnienie mogło być tylko jedno – trafiła właśnie na nową, prawdopodobnie nielegalną dostawę niewolników. Sądząc po nagłym i niespodziewanym powrocie Roberta, wszystko wskazywało na towar z dzielnic. Zaklęła w duchu. W żadnym wypadku nie powinno być tutaj ludzi z werbunku, a już na pewno jej brat miał obowiązek poinformować Martę o ewentualnym transporcie. Uzgodnili, że najbliższe dwa nabory będą przekazane jako kontrybucja do dyspozycji Trybunału, aby uspokoić napiętą sytuację pomiędzy Radrays Valley a Radą.

Czując, jak nagle ogarnia ją złość na Roberta, podniosła głowę, pozwalając zimnemu pędowi powietrza owiać twarz. Zebrała wodze, powściągając nadmiernie rozpędzającego się ogiera, który skorzystał z chwilowej nieuwagi jeźdźca. Koń, wybity z rytmu, dwukrotnie zmienił nogę prowadzącą i podrzucił łbem, buntując się na stanowcze wstrzymanie. Jednak po delikatnym bodźcu łydki i opanowanym oddziaływaniu ręki kobiety na wodze, uspokoił się. Kontrolowała zwierzę, czując pod sobą moc i siłę wierzchowca, pragnącego wyładować energię w gonitwie przed siebie. Nie mogła jednak pozwolić na taką swawolę, gdyż teren nie sprzyjał tego rodzaju wyczynom. Bagest miał swoje lata i chociaż przejawiał wyśmienitą kondycję, sporym ryzykiem dla jego nadwyrężonych ścięgien byłby bieg po grząskim, niestabilnym terenie. Jeszcze jedno niecierpliwe machnięcie głową, jeszcze jedno parsknięcie, i koń posłusznie wszedł na podane mu tempo, aby zebranym, miarowym galopem zjechać na obszar kopalni.

Marta bywała tutaj niemal codziennie, odkąd dostrzegła, jak wiele nieprawidłowości i samowolnego działania zdarzało się za sprawą strażników. Zatrważające straty w niewolnikach w następstwie działań funkcyjnych wymagały bliższego przyjrzenia się działaniu kompanii. Zamierzała rozeznać się na tyle, aby w odpowiednim momencie, bez gwałtownych, nerwowych posunięć, mogących zaważyć na ciągłości wydobycia, sprawnie i szybko zaprowadzić porządek pośród kadr kierowniczych, które – jak zdążyła zauważyć – czuły się całkowicie bezkarne. W bardzo dużej mierze był to wynik ignorancji i braku zainteresowania ze strony Roberta, który zadowalając się osiąganymi wynikami i zyskami, nie wnikał w koszty ani sposoby realizowania zakładanych planów.

Dotarłszy do podnóża urwiska skierowała się w stronę placu, na którym wcześniej dostrzegła brata zajętego rozmową z zarządcą. Przejechała tuż za stojącymi w dwóch rzędach, zziębniętymi ludźmi. Słysząc odgłos kopyt, Robert i Martin przerwali burzliwą dyskusję i jednocześnie się odwrócili w jej kierunku. Stępem podjechała do nich, z uwagą przyglądając się sylwetkom i twarzom równo ustawionych mężczyzn. Jeden rzut oka wystarczył, aby nabrała pewności, że nie byli to nowi niewolnicy, a bez wątpienia skazani przestępcy. Zacisnęła zęby. Co jej brat wyprawiał? Po co mu ta zgraja bandziorów? Już sama nie wiedziała, co w tym momencie było gorsze – lewy towar z dzielnic czy więźniowie kryminalni, na których nie mieli podpisanego kontraktu z wymiarem sprawiedliwości. W co ładował się znowu jej brat, a raczej – w jaki konflikt z prawem angażował ich oboje?

– Widzę, że świetnie się bawicie. – Zatrzymała konia tuż przed Robertem.

Mężczyzna, nie spuszczając z niej wzroku, oparł się niedbale o swój samochód. Zdawał się być w doskonałym humorze. Tego samego nie mogła powiedzieć o spiętym i nerwowo rozglądającym się wokół Martinie. Dojeżdżając, widziała, jak zarządca tłumaczył coś żarliwie Robertowi, energicznie przy tym gestykulując. Wywnioskowała, że niewiele chyba z tego wynikało, ponieważ jej brat najzwyczajniej w świecie go nie słuchał.

– Możesz do nas dołączyć – odparł, próbując pogłaskać konia, lecz Bagest błyskawicznie stulił uszy i kłapnął zębami, na szczęście w porę ściągnęła wodze. – Stara bestia! – Robert mruknął nie speszony, cofając szybko rękę. – To bydlę ma szczęście, że nie jest moje.

Rays ponownie utkwił w niej wzrok, jednocześnie posyłając prowokujący uśmiech. Odniosła wrażenie, że butą chce zatuszować fakt schwytania na gorącym uczynku. Pochyliła się w siodle i oparła przedramieniem o kark zwierzęcia.

– Czy przypadkiem nie chcesz mi czegoś wytłumaczyć? – spytała spokojnym, cichym głosem, jednoznacznie dając do zrozumienia, że nie przyjmie żadnych wykrętów.

– A powinienem? – Na twarzy mężczyzny pojawił się grymas udawanego zdziwienia.

W odpowiedzi pokręciła głową, pozorując rozbawienie, po czym prześlizgnęła się wzrokiem po obserwującym z zaciekawieniem rodzeństwo zarządcy i utkwiła na powrót oczy w Robercie.

– Co oni tu robią? – zadała pytanie, wskazując głową ludzi ustawionych w szeregach.

– Stoją – Robert odparł bez zastanowienia. Bez pośpiechu odgarnął dłonią włosy z twarzy, po czym włożył ręce do kieszeni i spojrzał na nią lekko unosząc brwi. W tej prostej czynności odbiło się tak wiele arogancji, że aż zadrżała ze wzburzenia. Tylko jej brat tak potrafił wykorzystać mowę ciała, aby wyprowadzić rozmówcę z równowagi.

– Naprawdę? – przyjęła jego ton. – Popatrz, nie wpadłabym na to sama…

Uśmiechnął się przeciągle i spojrzał w niebo. W tym momencie poczuła pierwsze krople deszczu i bezwiednie uczyniła to samo. Ciężkie, ołowiane chmury od rana zwiastowały deszcz, który padał już od wielu dni i jeśli miała nie zmoknąć, powinna w niedługim czasie ruszyć z powrotem do rezydencji.

– Więcej wiary w siebie, siostrzyczko – zakpił, a pobłażliwie sarkastyczny uśmiech nie schodził mu z twarzy.

– Co tu robią ci kryminaliści? – nie pozwoliła się sprowokować. – Nie mamy na nich pozwolenia. Czy za mało jest kłopotów z Radą? – Siliła się na spokój, ale w chwili, kiedy zdała sobie sprawę, jak bardzo może zaszkodzić jej planom, straciła cierpliwość do brata.

– Trafne spostrzeżenie, siostrzyczko – odparł z przekąsem. – Odpowiednio oceniłaś nowy towar. No cóż, gęby zakazane jedna w drugą, ale bez obaw, to nie są niewolnicy, ale najemnicy mojego… – na małą chwilę zawahał się, szukając odpowiedniego słowa – można by powiedzieć… przyjaciela.

– Przepraszam, że wnikam, ale z jakich powodów – starając się nie podnosić głosu na brata, ale nie chcąc pozostać mu dłużną, wtrąciła kąśliwą uwagę: – choć założę się, że z niezwykle ważnych, najemnicy twego przyjaciela przebywają na naszej plantacji? – Marta cedząc wolno słowa, dostrzegła gwałtowną zmianę nastroju na twarzy Roberta.

– A gdzie jest napisane w umowie, którą raczyłaś mi narzucić, że mam ci się spowiadać z moich prywatnych układów? – Mężczyzna zmrużył oczy, czujnie obserwując siostrę. Wyczuła w jego głosie niebezpieczną zaciętość, będącą efektem poirytowania.

– Tam, gdzie cokolwiek dotyczy firmy i plantacji. Nic nie może się wydarzyć tutaj bez mojej wiedzy, ani jeden niezarejestrowany niewolnik nie ma prawa tutaj przebywać, jeśli nie wyrażę na to zgody…

– No, to właśnie już się dowiedziałaś… – Ciemnowłosy mężczyzna roześmiał się sztucznie i obrzucając Martę taksującym spojrzeniem, wyjaśnił oschle: – To są zarejestrowani skazańcy, przebywający na szkoleniu. Żadna pierdolona Rada nie ma nic do tego. Wystarczy?

Przypuszczała, o jakim szkoleniu mówił jej brat. Skazani na długoletnie wyroki lub dożywocie więźniowie kierowani byli przez wymiar sprawiedliwości w ramach resocjalizacji do pracy przymusowej jako robotnicy. Pozycja społeczna takich osób praktycznie nie różniła się od statusu niewolników. Jednak biorąc pod uwagę ich przeszłość i predyspozycje psychofizyczne, niejednokrotnie rekrutowani byli do służb funkcyjnych w konsorcjach niewolniczych. Poziom empatii u większości z nich oscylował blisko zera; pozbawieni skrupułów, w większości z sadystycznymi skłonnościami, nadawali się do tej pracy jak nikt inny.

– Prosiłam cię, Robert, abyś odpuścił sobie na jakiś czas – zwróciła się do brata, próbując zrozumieć, dlaczego nie mogli się porozumieć w tak oczywistych, przynajmniej dla niej, kwestiach. – Prosiłam o trochę czasu. Czy to jest dla ciebie jakiś problem?

Mężczyzna kopnął kamień, otworzył usta, aby coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili powstrzymał się i odwrócił wzrok w drugą stronę. Patrząc na ściągniętą w grymasie rozczarowania twarz brata, odniosła wrażenie, że chciał jej uświadomić, jak mało o nim wie i że zupełnie go nie zna. Prawdopodobnie miał rację. Minęło sporo czasu, odkąd byli na tyle blisko, aby ufać sobie nawzajem. Pojmowała, że należy pielęgnować to kruche porozumienie, aby mogli współpracować, jednak potrzebna była do tego wola dwóch stron. Starała się, na ile potrafiła, łagodzić napięcie panujące pomiędzy nimi, choć była świadoma, że podejmując działania za jego plecami i wykluczając brata ze sprawy, przyczyniła się do tak napiętej sytuacji. Ta dziwna, utrzymana w sarkastycznym tonie rozmowa świadczyła o rozgoryczeniu i rozdrażnieniu, wynikającym z rozczarowania, że nic się między nimi nie zmieniło.

Nie potrafiła inaczej. Odkąd odeszła z domu i firmy, działała zawsze sama, polegała na własnej intuicji i obserwacji otaczającego ją świata. Niezwykle szybko nauczyła się egoistycznie czerpać korzyści bez najmniejszych skrupułów. Miała świadomość tego, jak potrafiła wpływać na ludzi, a zdolność pojmowania natury i stanów emocjonalnych osób, z którymi się stykała, pomagała w zrozumieniu mechanizmów, które motywowały ludzi do określonych działań. Marta potrafiła uzmysłowić sobie, jakie brat przeżył rozczarowanie, kiedy spotkali się pierwszy raz po latach, a ona nie potrafiła okazać cieplejszych uczuć. Zapewne oczekiwał, że puściła w niepamięć dramatyczne wydarzenia, które sprawiły, że ich drogi się rozeszły. Niestety, nie potrafiła wybaczać. Wbrew sobie i rozsądkowi nawet najbliższej osobie. Łączył ich nie tylko ten wielki gmach, szumnie zwany domem rodzinnym, i wspólne interesy, których głównym celem było dbanie o dobro firmy Raysów, ale także odległa, tragiczna przeszłość. W coraz bardziej zacierających się wspomnieniach Marta upatrywała swoich uprzedzeń, a przede wszystkim lęku przed okazywaniem uczuć. Nie pamiętała już, a może wyparła jako niepotrzebne, czasy beztroskiego dzieciństwa, spokoju i miłości rodziny, za to wciąż przywoływała traumę nieustającej walki o przetrwanie w świecie, w którym większość niedawnych przyjaciół rodziny czyhała, aby wyrwać co się da dwojgu sierotom, zagubionym w chaosie życia, zrujnowanego nagle z dnia na dzień. Nie było już radości ze świata, który dopiero otwierał przed rodzeństwem swe podwoje. Był za to strach przed nasyłanymi najemnikami, podejrzliwość wobec otoczenia i chęć przetrwania. Były zniszczone marzenia Roberta i gorzkie rozczarowania po kolejnych odrzuceniach, jako kogoś skazanego na pożarcie przez silniejszych. Marta i Robert nauczyli się nikomu nie ufać, zapobiegliwość i czujność stały się ich drugim imieniem.

Dzięki wsparciu i opiece Martina przetrwali. Nieprzekupny, lojalny i wierny rodzinie nie opuścił dwojga dzieciaków, pomagając ze wszystkich sił. Opiekował się sierotami po przyjaciołach jak własnymi dziećmi; służył, uczył i starał się chronić przed zagrożeniem z zewnątrz. Marta wiedziała, jak dużo z Robertem zawdzięczają zarządcy; doceniała to wszystko, co dla nich poświęcił, ale po latach zrozumiała też, jak bezradny stał się w kluczowym dla rodzeństwa momencie – kiedy broniąc dzieci przed niebezpieczeństwem, nie potrafił ochronić ich przed nimi samymi; przed tym, czym powoli się stawali. Nie przewidział, jakie demony zbudzą się w duszy Roberta po nieudanym zamachu na życie podopiecznych; nie zdawał sobie sprawy, że nie będzie w stanie zapanować nad młodym człowiekiem opętanym jedną myślą – chronić siostrę za każdą cenę. Kiedy zabił pierwszy raz, a potem kolejny… Kiedy życie straciło dla niego wartość, a poznał siłę, jaką daje przemoc; i jak łatwo było żyć, gdy to inni się boją…

Martin nie zauważył także, co zadziało się w duszy nastolatki, której odebrano kogoś wyjątkowego, dla którego ona była równie ważna, i gdy tego przyjaciela straciła z rąk osoby najważniejszej na świecie, a zarządca nie potrafił dostrzec, jakie spustoszenie powstało w jej i tak rozchwianej osobowości. Marta teraz, w dorosłym życiu, to wszystko pojmowała, uświadamiała sobie, jak bardzo ułomna i okaleczona jest jej psychika. Trawiona chęcią zemsty, świadomie nie próbowała nic zmieniać w sensie swojej egzystencji i przez to, jak nikt inny, rozumiała motywy, którymi kierował się jej brat. Byli podobni do siebie, ulegali takimi samym słabościom, dążyli do tego samego celu, różniły ich jedynie metody, którymi się posługiwali. Robert siłą załatwiał wszelkie problemy – wpadał jak burza w środek i rozpieprzał wszystko z właściwą sobie brutalnością, a jego zemsta była szybka i bolesna; natomiast Marta nigdy nie atakowała pierwsza, sprowokowana potrafiła być jednak równie bezlitosna. Z charakterystyczną dla siebie cierpliwością rozgrywała grę, której reguły były znane tylko jej, aby po wszystkim smakować zemstę, cieszyć się nią i czerpać z niej siłę. Nie mieli nic do stracenia, bo to, co w życiu było ważne, stracili już dawno i prawdopodobnie bezpowrotnie.

– Problem? Dla mnie, jakiś problem? Żaden! – Robert nagle zwrócił się do niej, wykonując ruch ręką w geście zaprzeczenia. – Dostosowałem się do twojej woli, ustąpiłem pola, nie robię nic, co mogłoby przeszkodzić w twoich planach, o których nie pisnęłaś nawet słówkiem, a w których zaledwie jestem pionkiem… – Błyskawicznie odskoczył od samochodu i nawet nie zauważyła kiedy znalazł się koło niej, chwytając jedną ręką za kolano, a drugą za grzywę konia. – Uważasz, że jestem kompletnym kretynem? Że nie można mi zaufać? Że co? Że tylko piję, biję i nie myślę?! – Marta wpatrywała się w niego rozszerzonymi oczyma, zdziwiona nagłym wybuchem złości. – Tak myślisz? Tak?! – Nawet nie próbowała odpowiedzieć, słusznie zakładając, że nie oczekiwał tego od siostry. – Piję, bo nie mam nic lepszego do roboty; biję, bo lubię; i jednak myślę, bo ciągle, do kurwy nędzy, mam co pić i co bić!

Wyczuła w jego głosie rozgoryczenie i z trudem tłumioną furię, nie spodziewała się po mężczyźnie tak gwałtownej reakcji.

– Robert… – widząc, jak się nakręca, spróbowała mu przerwać. – Uspokój się…

Nie zareagował na jej słowa, bez wątpienia miał zamiar wyrzucić z siebie tłumione od jakiegoś czasu emocje.

– Może byś tak, kurwa, raz w życiu mi zaufała! Co ty myślisz, że nie wiem, w co grasz? Co chcesz rozpierdolić?

Rozejrzała się dookoła, zatrzymując na chwilę wzrok na zarządcy i stojącym obok mężczyzny, umundurowanym funkcyjnym. Na twarzach obydwu malowało się zaskoczenie pomieszane z ciekawością.

– Dość, nie teraz i nie tutaj! – zaoponowała Marta, chcąc przerwać to żałosne widowisko i nie dopuścić, aby przy świadkach padły słowa, których oboje by żałowali.

– Marta, wiem, że nigdy mi tego nie darujesz, chuj, pogodziłem się z tym, ale nie możesz całe życie mnie ignorować!

– Ale ja cię nie ignoruję! – zirytowana zaprotestowała gwałtownie. – Nigdy na to bym sobie nie pozwoliła.

Skrzywił się i zacisnął mocniej palce na jej kolanie.

– Jasne – mruknął pod nosem, dając do zrozumienia, że w najmniejszym stopniu nie uwierzył w jej zapewnienie. – Bez względu na przeszłość i na to, co jeszcze się wydarzy, zawsze będę po twojej stronie… Zapamiętaj – dla ciebie zrobię wszystko… absolutnie wszystko… – Zwolnił uścisk dłoni i odsunąwszy się od siostry, odwrócił, odszukując wzrokiem zarządcę. Dał mu znak, aby podszedł.

Martę przeszył dreszcz. Nie mogła określić, czy spowodował to ustępujący ból, czy sprawiły to słowa, które zabrzmiały niepokojąco, a wręcz złowieszczo.

– Martin, zakwateruj ich na dwa dni, trzymaj to bydło krótko za ryj i nie chcę słyszeć o jakichkolwiek rozróbach, rozumiesz? – Robert gestem dłoni przywołał przechodzącego w pobliżu niewolnika, jednocześnie powstrzymując Martina przed powiedzeniem czegoś, co uznał za nieistotne. – Nie wracaj do tego tematu, nie zmienię zdania…

Marta poprawiła się w siodle i pogłaskała niespokojnego konia. Przez moment przyglądała się bratu, nie wiedząc, co myśleć. Miała przeczucie, że zbyt pochopnie go osądziła. A może chciał ją zwieść? Zadziwiające było, jak szybko potrafił zmienić nastrój – jeszcze przed momentem był spięty, ogarnięty furią, a już po chwili na chłodno, z opanowaniem wydawał rozkazy. Czy było możliwe, żeby aż tak przed nią grał? Po co? Chciał sprawić, żeby poczuła się winna? Czego? Tego, że nie ufała mu do końca w interesach, a może oschłości w uczuciach? Jeśli tak, to nie musiał tego robić. Była wystarczająco świadoma swego postępku wobec Roberta… A przecież nigdy jej nie zawiódł, prawie… Jednak nie przestaje się kochać człowieka tylko za to, że coś w życiu spieprzył. Przecież to wiedziała…

Boże, jakie to wszystko było trudne. Niekiedy czuła się jak mała, bezradna dziewczynka. Tak wiele razy pragnęła skryć się gdzieś przed problemami; udać, że jej nie ma; że to wszystko jej nie dotyczy. Ale bardzo szybko przychodziło również otrzeźwienie i poczucie, że wszystko zależy od niej i nie ma nikogo, kto zdjąłby ten ciężar z jej barków…

Kiedy koń nerwowo podrzucił głową i zarżał, Marta otrząsnęła się z ponurych myśli. Kary ogier, znarowiony bezczynnym staniem, raz po raz zmieniając nogi, wygrzebał spory dół w rozmiękłym podłożu; ewidentnie domagał się kontynuacji wycieczki. Zawróciła Bagesta, chcąc ruszyć w drogę powrotną, ale Robert ją powstrzymał:

– Zejdź z tego wariata, pojedziemy samochodem, pogadamy trochę na osobności, – widząc jednak, że nie ma ochoty go posłuchać, dodał: – Podobno oczekiwałaś ode mnie jakichś wyjaśnień?

Zawahała się przez moment, podejrzliwie doszukując się w słowach brata ukrytej ironii. Uznając jednak, że druga taka okazja na rozmowę z Robertem prędko może się nie powtórzyć, przystała na propozycję, szczególnie że deszcz rozpadał się na dobre, a wizja przemoknięcia do suchej nitki nie była zachęcająca.

Robert, przyjmując milczącą zgodę, rozejrzał się dookoła i krzyknął:

– Drugi!

Zza czarnego terenowego auta pospiesznie wyszedł jego osobisty.

– Panie…

– Gdzie się włóczysz?

– Byłem tam, gdzie kazałeś mi zostać, Pa…

Nie zdążył dokończyć, gdy dostał w twarz. Uderzenie spłoszyło konia, który zatańczył w miejscu i przysiadł na zadzie, mocno zebrany przez Martę, zmuszoną do użycia siły, aby zapanować nad znarowionym zwierzęciem. Zanim go jednak uspokoiła głosem i poklepywaniem po szyi, zdążył się jeszcze wspiąć i obrócić dwukrotnie, rozbryzgując dookoła błoto i szerząc popłoch wśród stojących w pierwszym rzędzie ludzi.

– A kazałem ci się odzywać… – Robert niewzruszony sprowokowaną sytuacją, wyciągnął z kieszeni kurtki kluczyki i rzucił nimi w niewolnego. – Prowadzisz – rozkazał, po czym zwrócił się do siostry:

– Oddaj tego bydlaka, bo jeszcze zrobi ci krzywdę.

Zeskoczyła z siodła, po raz kolejny ignorując docinek. Oddała wodze jakiemuś niewolnikowi przysłanemu przez Martina i z troską obserwowała, gdy odchodził z coraz bardziej niespokojnym karym. Brat otworzył przed Martą drzwi pojazdu i ponaglił, aby wsiadła do środka. W ciepłym wnętrzu poczuła, jak bardzo była zziębnięta. Przemoczone ubranie nie spełniło swojej funkcji. Robert usiadł obok niej, sięgnął pod przednie siedzenie pasażera i wyciągnął butelkę whisky.

– Masz, rozgrzejesz się trochę. – Podał jej zdecydowanym ruchem, ale odmówiła.

– Nie, dziękuję. – Oparła się wygodnie i odruchowo zerknęła we wsteczne lusterko z przodu auta. Ujrzała w nim skupioną twarz Drugiego. Nie wyglądał najlepiej, miał posiniaczoną twarz i oko zapuchnięte do tego stopnia, że prawie nie było go widać. Robert spostrzegł, że obserwuje jego osobistego, łyknął trochę z butelki i powiedział niskim głosem:

– Jak widzisz, nie mógł stawić się na twoje wezwanie, był… jakby trochę zajęty. – Utkwił w niej wnikliwe spojrzenie. – Ale teraz, gdy tylko sobie zażyczysz, jest do twojej dyspozycji.

– Chciałam mu zadać tylko kilka pytań – wyjaśniła, nie pozostając bratu dłużną.

– Oczywiście. – Kiwnął głową i zrobił wymowną minę. – Dobra, dobra, nie wnikam w szczegóły…

Wzruszyła ramionami, udając, że nie widzi, jak zżera go ciekawość wyjaśnień, które chciała uzyskać od Drugiego, i że nie zrozumiała podtekstu, który miał sprowokować kobietę do wynurzeń.

– Naprawdę to ludzie twojego kumpla? – spytała, aby odejść od tematu osobistego niewolnika.

– Jedź – uderzył w zagłówek fotela kierowcy, na którym siedział Drugi – na co czekasz?

Po chwili silnik zamruczał cichutko i samochód powoli ruszył.

– Tak – westchnął ciężko, trochę teatralnie. – Wierzysz mi?

Skinęła głową zgodnie z prawdą. – Przepraszam, że tak naskoczyłam na ciebie. – Chciała być miła.

Upił kolejny łyk. Stanowczo za dużo pił; z tego, co już zdążyła spostrzec, praktycznie nie rozstawał się z butelką. Inna sprawa, że tak naprawdę nigdy nie widziała go pijanego w sztok. Miał tak mocną głowę czy może aż tak dużo jednak nie pił?

– Nie ma sprawy, jestem wystarczająco gruboskórny…

– Ale ja nie… Po co ta uszczypliwość? – Odwróciła na chwilę wzrok do okna.

– Dlaczego uważasz, że to uszczypliwość?

– A nie jest?

– Nie – odparł spokojnie. Wyczuła w głosie brata odprężenie, odwróciła się do niego, oparła głowę o siedzenie i przytuliła policzek do miękkiej skóry oparcia, spoglądając w utkwione w nią złote oczy Roberta. – Czy wszystko, co mówię, odbierasz w ten sposób?

– W jaki sposób? – przekomarzała się, rozleniwiona ciepłem panującym we wnętrzu terenówki.

– Właśnie taki… – Pogłaskał Martę po policzku, miał przyjemnie ciepłą dłoń.

– Nie wiem, mówisz tak jakoś dziwnie – poczuła, jak tworzyło się pomiędzy nimi szczególne napięcie – nie bierzesz mnie na serio…

– Ja nie biorę na serio? – Wydawał się autentycznie zdziwiony. – Ciebie nie da się nie brać na poważnie.

Chwycił siostrę za rękę i mocno ścisnął, za mocno. Syknęła. Uniósł dłoń do ust i pocałował, a następnie uczynił to samo z każdym palcem z osobna, jednocześnie nie spuszczając z Marty przymrużonych, natarczywych oczu. Gdyby nie znała Roberta, może zatrwożyłaby się, ale elementy jego specyficznego sposobu bycia nie były dziewczynie obce.

– Znam parę osób, które nie wzięły cię na serio… – Głos mężczyzny stawał się rozkosznie uwodzicielski.

– Naprawdę? – podjęła jego grę. – Masz coś konkretnego na myśli?

Podała mu drugą dłoń, robił z nią dokładnie to samo co z pierwszą, trzymając teraz obie w swoich. Ciepło jego palców przenikało ją na wskroś, wywołując dreszcz, natomiast złociste spojrzenie, zmysłowy dotyk warg na skórze oraz coraz większe ciepło w aucie i świadomość obecności Drugiego sprawiały, że odczuwała perwersyjną przyjemność.

– Jak to, co? – mruczał. – Ktoś właśnie czeka na wyrok, a inny popełnił samobójstwo… Ktoś nieuważny stracił majątek, a inny, mniej rozważny, nie ma pojęcia, kogo wprowadził do domu… – sapnął, wciągając w nozdrza jej zapach i położył głowę na kolanach siostry. – Kilku zastanawia się właśnie, dlaczego wpadli w tarapaty…

Włożyła dłonie w czarne, gęste włosy i z czułością zaczęła masować skórę głowy brata. Westchnął cichutko z niewątpliwej przyjemności, a jego ręka nieśpiesznie, choć coraz śmielej, błądziła po łydce kobiety, sprawdzając, jak dalece może się posunąć. Nagle zsunął się z siedzenia na kolana i zaparł plecami o przedni fotel, na którym siedział Drugi. Spojrzała w lusterko i spotkała wzrok niewolnika. W momencie, kiedy posłała mu wymowny uśmiech, umknął swoim błękitnym spojrzeniem. Gładziła włosy brata, który wtulał twarz pomiędzy jej uda, przyprawiając Martę o dreszcz podniecenia. Spięła się, czując, jak chłonie jej zapach, jak napręża mięśnie i zaczyna oddychać szybciej, wyłącznie przez usta.

– Myślisz, że w takiej sytuacji chciałbym z ciebie zadrwić… – Zaczął całować jej uda, przez materiał spodni czuła gorąco jego warg. – Nigdy w życiu… – Usta Roberta zaczynały wędrować coraz wyżej, a złociste oczy skupiły się na lekko zdumionej twarzy siostry, jakby szukając przyzwolenia. Nie dawała zgody, lecz też nie wzbraniała. – Nigdy w życiu nic przeciw tobie…

Silne ręce mężczyzny pewnie objęły ją w pasie; hipnotyzował wzrokiem, zmuszając do uległości. Kurczowo zaciskała dłonie na jego włosach, starając się zdecydowanie oprzeć bratu.

– Jesteś moją siostrą… – wychrypiał.

Nie zrozumiała, czy było to oświadczenie lojalności wobec niej czy słaba próba powstrzymania się. Pociągnęła go mocno za włosy, ale nie zareagował. Zachowanie mężczyzny sprawiało, że budziło się w niej pożądanie, a fakt, że był jej bratem, nie miał żadnego znaczenia. Jej ciało potrzebowało mężczyzny; pragnęła niecierpliwego dotyku mocnych dłoni, oddechu na skórze, który byłby wulgarnym szeptem wyuzdanej obietnicy… Zapragnęła kogoś, kto potrafiłby zaspokoić, niespodziewanie zbudzone żądze… Wstrzymała oddech… pożądała… tak bardzo pożądała teraz Kaja. Bolesny skurcz pochwycił ją za serce na myśl o niewolniku, który przekraczając narzucone mu granice, potrafił zburzyć zimny mur obojętności, jaki zbudowała wokół siebie z lęku przed kolejnym zawodem…

– Niebezpieczną, piękną, moją! – Gdy jego usta znalazły się na wysokości ust Marty, pociągnęła brata za włosy tak silnie, że aż jęknął. Kiedy odchylił głowę do tyłu, dostrzegła na twarzy Roberta niebezpiecznie podniecający uśmiech i pomimo siły, którą włożyła, aby utrzymać go z dala od siebie, wargi brata przylgnęły do ust siostry. Całował kąciki jej ust, rozchyliła wargi, odpowiedział jej delikatnym pocałunkiem. Zdziwiła się – pieszczota była lekkim muśnięciem, jakby prośbą o bliskość, niczym więcej. Przejechała językiem po jego wargach, jej usta rozgrzały się i zaczęły stawiać żądania, a on uległ, potrzebował kontaktu tak samo jak siostra. Całował żarliwie, namiętnie, aż w końcu zabrakło Marcie tchu. Impulsywnie otworzyła oczy i spojrzała w lusterko. Drugi tym razem nie uciekł przed nią ze wzrokiem, patrzył na nią beznamiętnym, wypalonym spojrzeniem niebieskich oczu, była pewna, że zerkał na nich cały czas. Odepchnęła mocno Roberta.

Nie byli dziećmi, powinni panować nad żądzami. Nie mogli tego zrobić, nie chcieli tego, ona nie chciała… Pozwolił jej to uczynić nadspodziewanie łatwo, chociaż z gardła wydobył się chrapliwy jęk zawodu. Z ociąganiem odsunął się od siostry, popatrzył na nią błędnym wzrokiem i z rozdrażnieniem opadł z powrotem na siedzenie obok. Sięgnął po butelkę, nerwowo odkręcając korek, aby jak najszybciej napić się, ale wyjęła mu z ręki szkło. Tym razem dokuczało jej takie samo pragnienie odrobiny zbawiennego trunku. Zakręciło jej się w głowie, wciąż czuła smak i zapach swojego brata, natomiast nie doświadczała żadnego wyrzutu, a nawet żądała więcej.

– O czym rozmawialiśmy? – wyrwał ją z rozmyślań.

Przez głowę przebiegła Marcie myśl, jak daleko byliby w stanie się posunąć. Bała się pomyśleć o ewentualnych konsekwencjach ich wspólnego uniesienia. Tak niewiele brakowało… A najgorsze, że nie miała skrupułów. Do czego była zdolna? Na szczęście w ostatniej chwili powstrzymała Roberta… albo zapanowała nad własną żądzą… Czy posiadali jakiekolwiek granice? Pospieszna ocena sytuacji przytłaczała.

– Przepraszam. – Potarła skronie, pytanie sprowadziło ją do tu i teraz. Wyczuła u mężczyzny zmianę nastroju. – Nie usłyszałam…

– Na czym skończyliśmy naszą poważną rozmowę? – powtórzył szorstko, ale bez trudu wyczuła jeszcze w jego głosie nutę podniecenia i zaskoczenia jednocześnie.

– Na tym, że jestem niebezpieczna i zła – zaintonowała koniec zdania, tak jakby to było pytanie.

– Ty to powiedziałaś. – Wziął głębszy wdech, by po chwili wypuścić powietrze ze świstem. – Na pewno jesteś nieprzewidywalna. – Ujął delikatnie podbródek siostry i zmusił, aby spojrzała na niego. Marta uciekła wzrokiem, dokładnie tak samo robił Kaj. Gdyby tylko mogła cofnąć czas. Ścisnęło ją coś w gardle, do oczu napłynęły łzy…

– Przepraszam! Marta… przepraszam… Nie chciałem tego, to samo tak jakoś wyszło… – Robert dostrzegłszy jej zaszklone oczy, źle zinterpretował nagłą słabość siostry. Potrząsnęła głową, ukradkiem wytarła oczy i uśmiechnęła się, z całej siły tłumiąc w sobie żal.

– Spokojnie. – Nabrała powietrza do płuc. – Nic się nie stało, to ciepło tak na mnie działa… – Wszystko było nie tak. Co się z nią działo? Straciła pewność siebie, nie była silna, wystarczająca silna, aby zapanować nad wszystkim, co ją otaczało. Zbyt dużo kosztowało ją to poświęcenie, a przecież nie od dziś wiedziała, że poddanie się uczuciom oznaczało, że stawała się słabsza, bardziej podatna na stres. Starała się trzymać tej zasady całe swoje dorosłe życie i nawet udawało się, dopóki ponownie nie zawitała do Radrays Valley…

– Wybacz mi, to się już nigdy nie powtórzy – wyszeptał, obracając w dłoniach butelkę i nie wierząc jej nieudolnemu tłumaczeniu.

– Uważasz, że nie jestem zła? – podjęła wątek rozmowy, starając się odsunąć myśli od Kaja, a przede wszystkim od tego, na co go skazała. – A czy jedno nie funkcjonuje bez drugiego?

– W takim razie, czym ja jestem, skoro uważasz, że jesteś zła? – Robert pociągnął z flaszki spory łyk, skrzywił się i lekko zmienionym głosem dodał: – Nie ma czegoś takiego jak dobro i zło, jest tylko władza. Myślałaś kiedyś o tym, że bez władzy jesteś bezbronna i skazana? Musisz ugryźć pierwsza, aby reszta się bała, w przeciwnym razie przy najmniejszym potknięciu rzucą ci się do gardła… – przerwał na chwilę i spojrzał na nią przenikliwie. – Tylko po co ja ci to mówię? – Na twarzy Roberta pojawił się smutny uśmiech. – Do perfekcji opanowałaś umiejętność czynienia częścią siebie wszystkiego, co mogłoby ci zagrażać, i dlatego jesteś niebezpieczna, także dla siebie samej. – Ponownie pociągnął łyk alkoholu. – Myślisz, że nie wiem, co chcesz przeprowadzić?

Odgarnęła włosy z twarzy i cofnęła się tak, aby dokładniej przyjrzeć się bratu, którego słowa oraz ton, jakim je wypowiedział, wyostrzyły uwagę Marty.

– Jesteśmy źli przez uczynki, do których zmuszają nas ludzie i sytuacje, ale czy to może tłumaczyć rzeczy, które czynimy? – spytała czujnie, zaintrygowana miną Roberta. – A czegóż według ciebie chcę dokonać?

Mężczyzna zrobił przesadnie zdziwioną minę i uśmiechnął się.

– Ja tak sobie myślę, a nawet jestem pewny, że masz kaprys rozpierdolić pewną instytucję wzajemnej adoracji. – Zrobił znaczący gest dłonią, świadczący, że nie przyjmie wymówki. – Nie rozumiem tylko jednej rzeczy…

Marta musiała przyznać, że zaskoczył ją. Na rozmowę z Robertem o Trybunale było jeszcze za wcześnie, a tym bardziej na zdradzanie swych zamierzeń.

– A co tu jest do rozumienia? – Wyzywająco przymrużyła oczy.

– Po co ci się pchać w to gówno, Marta? – Zignorował jej pytanie. – Masz jakąś szczególną potrzebę panowania nad tym popierdolonym motłochem nowobogackiej arystokracji, która za jakiś czas zeżre sama siebie? Koniecznie chcesz się unurzać w tym bagnie? Czy może przemawiają przez ciebie jakieś większe aspiracje, jakieś chore ambicje naprawy czegoś, czego już się nie da bardziej spierdolić, a już na pewno uratować.

– Jesteś wulgarny. – Skrzywiła się po trosze zirytowana i rozbawiona. Nie przeszkadzało Marcie słownictwo, lecz to jak nisko ją oceniał.

– Cóż, taka moja uroda, że jestem bezpośredni… – skwitował, nic nie robiąc sobie z siostrzanego obruszenia. – Wyobraź sobie, że w twoim towarzystwie, jakże zresztą przemiłym, staram się być niezwykle kulturalny. – Objął ją ramieniem, jakby obawiając się, że mu zniknie. – Powiedz, ale szczerze – po co to robisz? Po co się narażasz? Chcesz być pierwszą kobietą na czele Rady?

Uśmiechnęła się w duchu; sporo się domyślał, poprawnie kojarzył fakty, ale naprawdę nie doceniał swojej siostry.

– Czyżbym się mylił?

– Tak, trochę… – Zastanawiała się szybko, jakie informacje zadowolą brata na tyle, aby nie chciał wnikać za głęboko w jej plany. Miała zamiar postawić go przed faktem dokonanym, ale po ostatnich głośnych wydarzeniach, na które bez wątpienia musiał zwrócić uwagę, raczej nie było możliwe utrzymanie wszystkich szczegółów w tajemnicy. – Skąd pomysł, że mam zamiar stanąć na czele Rady?

– A nie chcesz?

– A powinnam chcieć?

– Dlaczego odpowiadasz pytaniem na pytanie?

– Nie mogę?

– Możesz, ale wtedy ta rozmowa do niczego nie doprowadzi – odparł i pociągnął kolejny łyk z butelki. – Nie znam nikogo takiego, dla kogo chciałabyś tak wiele ryzykować.

– Mało mnie znasz… – odparła łagodnie i spokojnie.

– Najwyraźniej, ale wystarczająco, aby wiedzieć, że nie zaufasz nikomu na tyle, aby włożyć w cudze ręce taką władzę.

Uśmiechnęła się szeroko i powiedziała od niechcenia:

– Ty staniesz na czele Rady. Będziesz przewodniczącym.

Robert zakrztusił się, a Drugi gwałtownie przyhamował.

– Coś ty… powiedziała? – wymamrotał z niedowierzaniem pomiędzy głębokimi wdechami.

– Mówiłam, że whisky ci szkodzi. – Spokojnie czekała, aż brat uspokoi oddech.

– Jedź! Kurwa, jedź! – Robert ochłonął na tyle, aby zareagować na to, że jego osobisty bardzo wyraźnie zwolnił.

– Coś ty, do cholery, wymyśliła? – niemalże krzyknął. – Czy ty wiesz, na co się porwałaś? Wiedziałem! Wiedziałem, kurwa, że coś ci biega po tej ślicznej główce, ale w życiu nie wpadłbym na coś takiego! – Wyraźnie był zszokowany tym, co usłyszał, i nawet nie próbował tego faktu ukryć. – Najzwyczajniej w świecie jesteś szurnięta!

– Dziękuję ci bardzo – parsknęła z szyderczą uprzejmością, ubawiona wrażeniem, jakie wywarło na Robercie jej oświadczenie.

– Ja pierdolę, pojechałaś po całości! Przyszło ci na myśl, że mam w dupie politykę i te wszystkie rozgrywki? Durnia ze mnie robisz? – Wściekłość Roberta eksplodowała; przez chwilę nawet się przelękła aż tak gwałtownej reakcji.

– Tak, rozważałam taką możliwość – odpowiedziała z rozbrajającą szczerością. – Ale przyszło mi też do głowy, że gdy przemyślisz wszystko na spokojnie, to na pewno się zgodzisz… choćby ze względu na mnie.

Pokręcił głową wzburzony i uderzył pięścią w zagłówek przedniego fotela.

– Nie wierzę! No, kurwa, nie wierzę!

– To uwierz, bo tak się stanie – powiedziała stanowczo. Zaczynał Martę denerwować. – Jak długo masz jeszcze zamiar zapieprzać po dzielnicach, uganiając się za niewolnikami, i chlać wódę, bo nie masz nic innego do roboty?! Może zaczniesz robić nieco więcej niż pić i bić? – Zawiesiła na moment głos i spojrzała na mężczyznę z ukosa. – Przyszło ci może do głowy, że poza tym, co lubisz, jest jeszcze inny świat, na którym pozostało kilka niezakończonych spraw? Pamiętasz o niewyrównanych rachunkach? Może wreszcie pokażesz, że jesteś Raysem i że nasze nazwisko to nie tylko handel żywym towarem, że trzeba się z nim liczyć nie tylko na targu…

Na jakiś czas zamilkli; oboje mieli o czym myśleć, a właściwie troje, sądząc po tym, jak Drugi zareagował na usłyszane słowa, co – musiała przyznać – było dość zaskakującym odruchem w przypadku niewolnika.

– I co jeszcze? Czego jeszcze ode mnie chcesz? Żebym sam sobie przywiązał sznureczki do rąk i nóg, za które będziesz pociągać? – wtrącił, próbując się roześmiać, ale zabrzmiało to dość żałośnie. – Jesteś pewna, że tego chcesz?

Odwróciła się od Roberta i spojrzała przed siebie; Drugi ciągle ich obserwował, przyłapany natychmiast odwrócił wzrok.

– Zatrzymaj wóz i wyjdź – zwracając się już do niewolnika, odpowiedziała bratu: – Jak niczego do tej pory.

We wnętrzu auta na chwilę zapanowała cisza, przerwana przez głuchy odgłos drzwi zamykanych za wysiadającym niewolnym. Kiedy milczenie i napięcie pomiędzy nimi dwojgiem stawało się już nie do wytrzymania, odezwał się Robert: – Co cię opętało? – spytał cicho. – Narażasz się… Dla kogo? Co jest tak ważne, aby tyle ryzykować? – Mężczyzna ujął jej obie dłonie w swoje ręce i ścisnął. – Marta, tamte ideały już nie istnieją, zawsze były fantasmagorią niepoważnych ludzi… Czy mrzonki, którymi karmili się Standfordowie; to, do czego one doprowadziły, niczego cię nie nauczyły?

– Standfordowie nic do tego nie mają – westchnęła głęboko. – No, może trochę… ale mnie chodzi o coś innego… Powiedz, cóż takiego mam do stracenia? – Głos kobiety stał się nieprzyjemny. – Co więcej mogę stracić ponad to, czego już nie ma… – Nagle złociste oczy dziewczyny skupiły się na bracie, który pod wpływem przenikliwego spojrzenia cofnął się. – Oboje karmimy te same demony – jej głos stał się lodowaty – z tym, że ja nie mam zamiaru całe życie się ich bać. Kiedyś powiedziałeś, że za wszystko wcześniej czy później trzeba zapłacić, to prawda, ale nie zapominaj, że innych też to dotyczy…

Robert przez moment nie zrozumiał, co miała na myśli, a kiedy dotarło to do niego, głośno przełknął ślinę i wyznał cicho:

– Mam tylko ciebie, Marto… Możesz o mnie myśleć, co tylko chcesz, ale kocham cię i nie chcę stracić. Jesteś wszystkim, co mam… – Robert wypowiedział te słowa niemalże bez tchu i w panice ścisnął nadgarstki siostry. – Chcesz więcej nieszczęśliwych wypadków? – Marta delikatnie, choć stanowczo wyswobodziła swoje dłonie z jego rąk, kiedy nieświadomie zaczął sprawiać jej ból. – Tylko dlaczego, do cholery, ty?!

– Bo mam taki kaprys? Bo nikt się tego po mnie nie spodziewa? Bo nikomu nie przyjdzie do głowy, że za wszystkim stoję ja? – odparła, a twarz Roberta zmieniała się wraz z wypowiadanymi przez nią zdaniami; malowała się na niej mieszanina zaskoczenia, wściekłości i ciekawości.

– Dlatego odsunęłaś mnie od firmy, żeby nikt mnie nie wiązał z tym, co zamierzasz zrealizować; aby nikt nie pomyślał o mnie…

Uśmiechnęła się w duchu do siebie; myśli brata podążały w dobrym kierunku, jednak naprawdę nie doceniał jej. Do głowy by mu nie przyszło, że to za jej sprawą Max Kanter rozpoczął procedurę odebrania koncesji Holdingowi Radrays Valley na handel niewolnikami, przeświadczony, że robi Marcie Rays przyjacielską przysługę w sporze o przejęcie firmy i majątku. Udając prywatną wojenkę z bratem, odsuwała od siebie ewentualne podejrzenia o właściwy cel, który wyznaczyła sobie już dawno temu.

– Nie zrób nic, co mogłoby mi przeszkodzić w tym, co zaczęłam – zbagatelizowała sens wypowiedzi brata, odnosząc wrażenie, że ta niespodziewana słabość nie przystoi Robertowi. – Doprowadzę do tego, że będziesz przewodniczącym Rady. Jesteśmy to komuś winni i wierz mi, że jeśli staniesz mi na drodze… zniszczę cię.

Robert zwarł szczęki, a dłonie same zacisnęły się w pięści – ostatnie zdanie zmroziło go, wprowadzając w osłupienie. Z niedowierzaniem szukał w jej twarzy zaprzeczenia, lecz nie pozostawiła najmniejszych złudzeń, w tym wypadku mogła być szczera.

– Grozisz mi? – Niebezpieczne błyski, które pojawiły się w zwężonych oczach brata, natychmiast zamieniły zaskoczenie w lodowaty gniew.

– Nie. Ja cię jedynie ostrzegam – odparła głosem nie wyrażającym nawet cienia emocji. Marta przedstawiła sprawę jasno: albo przystanie na jej propozycję, albo wyeliminuje go z gry.

Mierzyli się wzrokiem. Niełatwo przychodziło Robertowi pogodzić się z planami i decyzjami siostry. Zdawała sobie sprawę z ryzyka, jakie podejmowała, jednak wierzyła w jego braterską miłość i liczyła, że jak zwykle nie będzie potrafił jej odmówić. Pragnęła uniknąć wojny za wszelką cenę, ale jeśli miałoby dojść do konfrontacji, uczyni absolutnie wszystko, co będzie konieczne, aby dopiąć swego. Żywiła nadzieję, że Robert zdaje sobie sprawę z jej determinacji i licząc na jego rozsądek, że nie dopuści, aby stanęli naprzeciw siebie jako przeciwnicy.

– Kurwa, czy ty siebie słyszysz? – warknął przez zaciśnięte zęby. – Realizujesz jakieś nieprawdopodobne zamierzenia, decydujesz i manipulujesz; oświadczasz, nie pytasz, a żądasz! Jakim prawem wymagasz ode mnie, bym uczestniczył w twojej grze, jeśli do końca nie znam zasad i celu… – Wzburzony gwałtownie uderzył głową w tylny zagłówek siedzenia. – Ja pierdolę, co ja mówię?! Nawet w najmniejszym stopniu nie mam pojęcia jakie masz plany i do czego jesteś zdolna – zadrwił, starając się zapanować nad sobą. – A jeśli się nie zgodzę? Przyłożysz mi nóż do gardła?

– Jeśli mnie do tego zmusisz… jeśli nie pozostawisz wyboru… – Marta delikatnie pogłaskała jego dłoń, posyłając ciepły uśmiech, mający złagodzić mroczny cień w jej głosie.

Uderzył w szybę, dając osobistemu znak, aby wsiadł i poprowadził dalej.

– A myślałem, że w tym towarzystwie to ja jestem popierdolony.

W milczeniu dojechali na miejsce. Drugi zatrzymał auto na zadaszonym podjeździe, ale żadne z nich się nie poruszyło, zatopione we własnych myślach. Dopiero Marta odezwała się pierwsza:

– Prawdopodobnie jeszcze dużo się wydarzy, więc proszę cię, abyś mi zaufał i nigdy we mnie nie zwątpił – mówiła powoli, z rozmysłem dobierając słowa. – Robert, wybacz mi, wiem, że źle cię potraktowałam… – usłyszała w swoim głosie obronny ton i oblizała wargi – zrozum proszę, że czasami, aby przekonać wroga, trzeba oszukać przyjaciela…

Ciemnowłosy mężczyzna potarł palcami podbródek i otwierając drzwi, powiedział:

– Może i jestem fiutem, ale pożytecznym…

– Obiecaj mi – Marta chwyciła go za rękaw, kiedy już wysiadał z auta – obiecaj, że nie wrócisz wcześniej, niż terminy kontraktów wskazują.

Robert odwrócił się do siostry i popatrzył na nią uważnie, po czym zrobił wymowną minę.

– Rozważę tę propozycję i dam ci znać – odparł poważnie, po czym puścił do niej oko. – A teraz ty mi wybacz i życz powodzenia, bo zdaje się, że czeka mnie pilna rozmowa z czymś, co śmie się nazywać moją żoną.

Marta popatrzyła na przeciągającego się i zadowolonego z siebie brata i roześmiała się. Całe napięcie nagle się ulotniło. Robert był niemożliwy, jego nieprawdopodobna umiejętność natychmiastowej zmiany nastroju mogła imponować. Kiedy szybko i energicznie podeszła do niego Suzann, emanował już odprężeniem i dobrym humorem. Marta wysiadła z auta, kiedy Drugi otworzył jej drzwi. Wolała nie uczestniczyć w rozmowie męża i żony pomimo przeważnie pasjonującego przebiegu dyskusji, więc obeszła terenówkę dookoła i skierowała się w stronę swojego domu, mieszczącego się na terenie parku, na drugim brzegu jeziorka. Niewielki pałacyk dla gości, położony w sporej odległości od rezydencji, stał się dla Marty idealnym miejscem do zamieszkania. Przeniosła się do niego ze względu na spokój i ciszę, których brakowało w rezydencji, odkąd zmienił się charakter domu rodzinnego Raysów, w którym powstał pensjonat dla kupców i klientów, szukających niewolników oraz wrażeń z nimi związanych.

– Pani, może cię podwieźć? – usłyszała nagle niski, ciepły głos za sobą. Obejrzała się. Drugi z pochyloną głową czekał na jej decyzję i gdy już miała mu odmówić, dotarły do niej słowa Suzann.

– Marta, a ty czego ode mnie chcesz, w czym ci na tyle przeszkadzam, żebyś mnie tak traktowała? Dlaczego wszyscy uważacie mnie za śmiecia?!

Zatrzymała się na moment i zawahała. Nie powinna dać się sprowokować, ale ton, jakim Suzann się do niej zwróciła, mocno ją zirytował. Odwróciła się w jej stronę i nabrała powietrza do płuc. Momentalnie stała się rozdrażniona, Suzann niewiarygodnie źle na nią wpływała, a tym razem szczególnie, gdyż orientowała się, jakie pretensje może mieć do niej niewysoka blondynka. Jednak w najmniejszym stopniu nie miała ochoty tłumaczyć się jej ze swego postępowania. Najwyraźniej, będzie zmuszona wyjaśnić sobie ze szwagierką kilka kwestii. Czuła, że najbardziej dotknęło Suzann zablokowanie bezpośredniego dostępu do bazy danych niewolników i dezaktywowanie jej uprawnień, bez których nie mogła sprzedać lub dysponować jakimkolwiek niewolnym, poza swoimi osobistymi, bez zgody zarządcy Martina. Mniejszym zapewne problemem, chociaż równie uciążliwym, było ograniczenie korzystania z firmowych kont Roberta, z których czerpała bez opamiętania.

– Jeśli masz potrzebę przeprowadzenia rozmowy na temat dochodów i rozchodów, a także funkcjonowania biznesu i równouprawnienia w firmie, to przyjdź do biura i umów się ze mną na konkretną godzinę. Tu i teraz nie będziemy wymieniać poglądów na temat niesprawiedliwości dziejowej, której ponoć doświadczasz. – Marta, wypowiadając te słowa, zerkała na rozbawionego brata, nic nie robiącego sobie z coraz bardziej rozdrażnionej żony. Zastanawiała się, kto bardziej rozjuszył kobietę: ona pogardliwą uprzejmością czy Robert bezczelnym spojrzeniem człowieka będącego „ponad to”, wyrażający swe lekceważenie sposobem bycia, doprowadzając do pasji gestem i każdym niewypowiedzianym słowem, na dodatek czerpiąc przyjemność z bezsilnego gniewu osób, z którymi rozmawiał, a na których mu zupełnie nie zależało.

– A niby kiedy mam to zrobić, jeśli ciągle mnie zbywasz, a twój osobisty odsyła mnie z kwitkiem?! – Była pełna pretensji i w sumie Marta ani trochę się nie dziwiła; od pierwszej chwili, kiedy wprowadziła restrykcje, rozkazała Alanowi zbywać ją i pod żadnym pozorem nie umawiać. – Myślicie, że nie wiem – Suzann wściekłym wzrokiem omiotła rodzeństwo – że uważacie mnie za kretynkę? Że jestem Robertowi potrzebna tylko ze względu na ojca? A ty, panno Rays – wskazała palcem Martę i umyślnie przeciągnęła sylaby – nie znosisz mnie, bo jesteś zazdrosna o mojego męża?

Przyjrzała jej się uważnie i na chwilę zmrużyła oczy dla efektu. Nie była pewna, co rozhisteryzowana blondynka do końca miała na myśli, ale i tak bardzo jej się to nie spodobało.

– Wiesz, o czym ona mówi? – spojrzała na brata i spytała go nienaturalnie spokojnie. – Wyraźnie ma jakiś problem…

Mężczyzna wzruszył ramionami i odpowiedział głosem pozbawionym wszelkiego wyrazu:

– Mówi to, co myśli, a co myśli, to słyszysz.

Zacisnęła zęby, żeby się nie roześmiać, w zamian strzepnęła niewidzialny pyłek z rękawa mokrej kurtki. Poważna mina, rozbawione oczy i prześmiewczy ton wzbudziły wesołość Marty, natomiast Suzann doprowadziły do rozpaczy.

– Niech was szlag! Oboje jesteście nienormalni, a ty na dodatek jesteś zimną suką! – drobna blondynka z grymasem płaczu na twarzy, zwróciła się bezpośrednio niej. – Ty i twój cholerny brat…

– Chciałam przypomnieć, że to jest też twój mąż – Marta wtrąciła w momencie, kiedy kobieta nabierała powietrza – i proszę, żebyś uważała na słowa.

Jej spokój zadziałał na Suzann jak płachta na byka.

– Już nie wiem… które z was jest większym potworem. Niszczycie ludzi i wszystko, czego się dotkniecie, nie ma dla was żadnej świętości i nie macie żadnych, najmniejszych zasad…

– I kto to mówi! – teraz wpadł w jej słowo Robert, który przysunął się do siostry, jakby chcąc uchronić ją przed ewentualnym atakiem rozjuszonej małżonki.

– Myślisz, że nie wiem, co zrobiłeś Wiktorii… i nie tylko jej – Suzann natychmiast zwróciła się ku niemu. Przez łzy rzuciła spojrzenie pełne triumfalnego podniecenia; spojrzenie osoby, która czegoś się dowiedziała i właśnie ma zamiar to wykorzystać. – Oboje macie jakąś cholerną misję, to jest wasz jedyny cel w życiu i nieważne, ile zostawiacie trupów za sobą…

Marta zerknęła na brata, stał nie poruszony, ale w złocistych, przymrużonych oczach pojawiły się niebezpieczne błyski. Ktoś, kto go nie znał, mógłby uznać, że jest zmęczony lub znużony, ale ten tak charakterystyczny senny wyraz twarz przerażał wszystkich, którzy choć raz się z nim bliżej zetknęli. Suzann mocno ryzykowała, Robert wyglądał jak przyczajony drapieżnik, w każdej chwili można było spodziewać się ataku.

Nie wiadomo, jak zakończyłaby się ta bezsensowna utarczka, gdyby na podjeździe nie pojawiły się dwa samochody. Gdy tylko zatrzymały się tuż obok nich, z wnętrza pojazdów wytoczyło się kilku rozbawionych osobników. Głośne i nadmierne ożywienie wskazywało na spore spożycie trunków wysokoprocentowych w czasie podróży.

– Robert! Ty stary byku, ale żeśmy się za tobą stęsknili… – Hałaśliwi, butni, zadowoleni z siebie, sprawiali wrażenie królów świata. – Całe kilka dni… – zachichotał jeden z przybyłych.

Marta postanowiła odejść, lecz jej zamiar szybko został odkryty i udaremniony przez jednego z gości. Wysoki, mocno zbudowany mężczyzna, z ładnym uśmiechem postanowił się przywitać.

– Jak mniemam, panna Rays we własnej osobie … – Zmierzył ją wzrokiem wytrawnego handlarza niewolników, aż przez moment poczuła się jak towar na targu. – Piękniejsza wersja Roberta!

Utkwiła w nim oczy i pozwoliła, by na twarzy odmalowała się chłodna powściągliwość. Nie znosiła takiego zuchwałego zachowania w stosunku do siebie, nie odzywała się więc, obserwując, jak mężczyzna pomału traci pewność siebie, a początkowo zadowolona mina znika, ustępując miejsca zmieszaniu. Podała mu w końcu dłoń na powitanie, którą na początku chciał uścisnąć, ale błyskawicznie zmienił zamiar i schylił się, aby złożyć na niej pocałunek.

– Pozwoli pani, że się przedstawię, Albert van Riyen, przyjaciel… mam nadzieję, Roberta.

– Przyjaciel… – powtórzyła wolno. – No, dobrze… Miło mi, że ma pan nadzieję – powiedziała i dodała szybko: – Pozwoli pan, że opuszczę wasze światowe, jak widzę, grono i zajmę się pilnymi obowiązkami.

Natychmiast po jej słowach odezwały się głosy sprzeciwu wśród przybyłych. Namawiano Roberta, aby zatrzymał siostrę i zaprosił na wspólną imprezę, która bez wątpienia szykowała się w nadchodzący wieczór i noc. Gestem zaciśniętej pięści van Riyen powstrzymał kompanów przed większymi naleganiami oraz niewybrednymi propozycjami skierowanymi pod adresem Marty.

– Przepraszam bardzo za towarzyszy, ale to wysoko urodzeni prostacy. – Do końca schamieli na tych dzielnicach, zresztą dokładnie tak jak ja. – Z trudem starał się wspiąć na wyżyny intelektualne, ale prawdopodobnie życie w ekstremalnych warunkach sprawiło, że bliżej mu było już do aroganckich najemników niż do kręgów, z których pochodził, a na jakie wskazywało jego nazwisko. – Nie wiedzą, robaczki, co czynią…

– Przyjmuję tłumaczenie i życzę dobrej zabawy.

Skinęła na pożegnanie głową i odeszła, pozostawiając go nieco zawiedzonego, gdyż spodziewał się, że znajomość może się zadzierzgnie i…

Po kilku krokach usłyszała jeszcze komentarz:

– Ja cię kręcę! No, jak nic siostra Roberta, tak samo jadowita jak on!

A po chwili, gdy jeden z dzielnych wojaków dodał, że bardzo chętnie by ją przeleciał, usłyszała stłumiony odgłos uderzenia. Odwróciła się nieznacznie i dostrzegła jednego z mężczyzn w pozycji leżącej, swojego brata rozcierającego dłoń, rozpromienioną Suzann i Drugiego wpatrzonego w Martę, ale to nie pod wpływem spojrzenia niewolnika mimowolnie się wzdrygnęła. Sprawił to niewysoki, krótko ostrzyżony mężczyzna, trzymający się trochę na uboczu głośnego towarzystwa, który nie spuszczał z dziewczyny wnikliwego i czujnego wzroku. Przez chwilę ogarnął Martę jakiś dziwny niepokój… Nie znała tego człowieka, ale nie miała wątpliwości, że to się zmieni…

ODPOWIEDZ

Wróć do „Arystokrata”