Tradycyjna poetyka na nich bazowała, zresztą wielu obecnie piszących i uznanych autorów ich używa (chociażby Ewa Lipska). Tym niemniej uważa się, że są one najprostszym sposobem budowania paraleli między nieraz odległymi znaczeniowo pojęciami, banalną metodą eksponowania analogii oraz podobieństw. To takie pójście myśli na skróty, bo w gruncie rzeczy te analogie i skojarzenia mają swój układ logiczny i odzwierciedlenie sposobu ich powstawania jest ciekawsze, niż prezentacja efektu końcowego ("dopełniaczówki").
Obecnie modne są za to metafory narzędnikowe - zamiast powiedzieć chociażby - "blask owoców" (taki mi przyszedł przykład do głowy) - to np. "owoce pachniały blaskiem", lub coś w ten deseń. Trochę w tym jest na pewno maniery, ale jednak posiadającej swoje uzasadnienie. Chodzi o to, aby zamkniętą w prymitywnej "dopełniaczówce" semantyczną grę rozpisać, nadać jej określony przebieg i zdynamizować. Powinowactwo pojęć może funkcjonować w sposób różnorodny, nie tylko jako "pochodna" (bo do tego sprowadza się użycie dopełniaczy).
Według mnie dopełniaczówki są też metaforami "nieruchomymi", podczas gdy ubranie tego samego obrazu w bardziej precyzyjną formę (na przykład mikro-narracji) ożywia go, zmusza go do "opowiedzenia samego siebie" - jak w przykładzie z "blaskiem owoców". Konieczność użycia czasownika wprowadza ruch, akcję, "dzianie się"...
Wyrażenia dopełniaczowe są nadto bardzo często patetyczne, a gdy jest ich generalnie zbyt dużo w jednym utworze, powodują, że jest on przeładowany obrazami, w których natłoku rozpływa się główna idea tekstu. Myśl czytelnika nie ma kiedy odetchnąć, odpocząć, bez przerwy jest bombardowana wizjami, a pejzaż liryczny staje się nieprzyzwoicie pstrokaty.
W moim odczuciu dopuszczalne są "dopełniaczówki" proste, niewymyślne, właściwie nawet nie będące metaforami, jak choćby wspomniany już wcześniej "brzeg rzeki", lub utarte frazeologizmy ("zbieg okoliczności"), ewentualnie wyrażenia ze słownictwa fachowego ("monitor oddechu" - z terminologii medycznej). Wtedy nie ma udziwnienia.
Takie mam przemyślenia odnośnie dopełniaczówek. Podsumowując, współcześnie się od nich odchodzi i mają one ogromną rzeszę zagorzałych przeciwników. Skądinąd pojawiają się też głosy, że to metafory takie, jak każda inna i że bezmyślne hołdowanie trendom zubaża arsenał dozwolonych obecnie środków obrazowania poetyckiego.
Więc jak to z tymi metaforami dopełniaczowymi jest? Pytam tutaj Was bardziej o osobiste zdanie: lubicie je? podobają się Wam? Uważacie, że niesłusznie znalazły się "na indeksie"?
Pozdrawiam,

Glo.