„
Grafomania – patologiczny przymus pisania utworów literackich. Określenie o wydźwięku pejoratywnym. (Natręctwo pisarskie występujące u osób, o których sądzi się, że nie mają odpowiedniego talentu. Jednak grafomania nie musi wiązać się z brakiem predyspozycji pisarskich, może wynikać z rozmijania się z percepcją sztuki i literatury właściwej dla danej epoki. Grafomania jest bardziej zauważalna u autorów, którzy łączą przymus pisania z dążeniem do upowszechniania swoich utworów, mimo negatywnej oceny ich poziomu artystycznego.) – Wikipedia.
Zacznijmy od samej definicji grafomaństwa. Jeżeli weźmiemy pod uwagę jej pierwszą część, czyli przymus pisania, pal diabli czy chorobliwy, czy też nie, to grafomanami w zasadzie już jesteśmy. A przynajmniej większość z nas. Natomiast uwzględniwszy część drugą definicji, czyli natręctwo w narzucaniu i upowszechnianiu płodów swojej wyobraźni, to – na dwoje babka wróżyła. Niektórzy mogą nimi zostać, inni nigdy się grafomanami nie staną. Z tej prostej przyczyny, że nie muszą mieć żadnej, a tym bardziej chorobliwej ambicji stania się Wielkimi Autorami.
Niektórym z nas rzeczywiście wystarcza sama przyjemność pisania, tak jak istnieją muzycy, którzy grają, bo lubią muzykę. Sztuka dla sztuki? A jeżeli nawet, to co w tym złego?”.
Pozwoliłam sobie na przytoczenie początku swojego felietonu o grafomanii.
Nie sądzę, by nazywanie słabych wierszy grafomanią było właściwe, bo mogą one być po prostu dopiero szukaniem stylu i tworzeniem warsztatu. Dlatego przyjęłabym dla wierszy kiepskich określenie „gniot” czy „gniotek”.
Kiedy zaczyna się dobry wiersz, to już kwestia bardziej złożona.
Dla mnie gniotem jest banał napisany w nieudolnej formie, najeżony w dodatku oklepanymi środkami poetyckimi i straszący nieznajomością zasad gramatyki.
Pozwolę sobie ponownie zacytować:
„Samozadowolenie nie jest twórcze. Wątpiąc, o wiele szerzej otwieramy drzwi naszego umysłu na nowe treści i nowe rozwiązania. Wątpiąc i zapytując samego siebie: – Czy mam rację? – zachowujemy też tę dozę pokory i skromności, jaka powinna cechować światłe umysły.
A więc, reasumując – samokrytycyzm. Tego nie nauczą nas żadne dobre rady, jeżeli sami nie będziemy potrafili go w sobie wykształcić.
Ale przymus pisania i samokrytycyzm to jeszcze za mało, by stać się anty-grafomanem.
I tu dochodzą dwie najważniejsze rzeczy – talent i praca.
Z talentem niestety trzeba się urodzić. I nie mówię w tej chwili o jakimś cholernym geniuszu pisarskim, lecz po prostu o umiejętności i łatwości wyrażania się w piśmie. Tak samo jak istnieją "urodzeni gawędziarze". Jeżeli to mamy, to teraz pozostaje już tylko o ten talent dbać.
A więc – praca. Warsztat.”.
A pod tą długą wypowiedzią dodam jeszcze tylko, że pojęcie „dobrej” poezji zmienia się razem z ludźmi. I było różne w różnych epokach.
Kogo dzisiaj, tak naprawdę, rajcują wiersze młodopolskie? Lub typowy romantyzm w wykonaniu pomniejszych poetów tego okresu. Natomiast Villon żyje. Dlaczego? Bo pewnie był mniej manieryczny…
Napisanie dobrego wiersza zawsze wymagało jednak talentu, intuicji, umiejętności logicznego przekazu i znajomości warsztatu.
Więc jeżeli nawet jakieś wiersze są z gatunku „passe”, czy w ogóle spoza jakiegokolwiek uznawanego obecnie, to chociaż doceńmy warsztat i nie uważajmy je za gnioty.
