Ci, co mnie znają, wiedzą, że moje zdanie jest zgoła odmienne. Cenię sobie oszczędność słowną nieraz doprowadzoną do form skrajnych. Komentując innym teksty, najczęściej sugeruję ostre cięcia, gdyż pozwalają one wydobyć z utworu jego esencję.
Nie stworzyłam jednak sobie swojej poetyckiej koncepcji w oparciu jedynie o widzimisię, choć oczywiście intuicja pewne rzeczy mi podpowiedziała już jakiś czas temu.
Wielkim autorytetem w dziedzinie poetyki jest dla mnie - to też chyba nie nowość - Stanisław Barańczak, którego opinię pozwolę sobie tutaj zacytować.
"(...) poezję od innych wypowiedzi językowych różni takie użycie języka, przy którym zwięzłość wyzwala wieloznaczność - przy którym, paradoksalnie, im mniej słów, tym więcej sensu. (...) zalewani w każdym momencie naszego życia potokami słów z głośników i ekranów oraz zasypywani makulaturą najrozmaitszego rodzaju, od reklamowej i propagandowej po literacką i naukową - a nigdy nie było tej makulatury tyle, co dzisiaj, w epoce władzy triumwiratu o imionach Xerox, Fax i E-mail - tęsknimy za czytelniczym skupieniem, Tęsknimy za lekturą polegającą nie (jak całkiem serio zalecają podręczniki tzw. szybkiego czytania) na błyskawicznym przebieganiu wzrokiem stronicy, na ukos od lewego górnego do prawego dolnego rogu, ale do czytania "w głąb", nieśpiesznego, linijka po linijce, z powracaniem do wcześniejszych fragmentów, z możliwością objęcia spojrzeniem i refleksją całego tekstu. Zwięzłość tekstu poetyckiego predestynuje go do takiej roli, nie tylko ze względów technicznych, ale i dlatego, że w tekście zwięzłym trudniej ukryć blagę, powierzchowność, nieoryginalność, nieautentyczność; im mniej słów, tym bardziej są "na widoku" i tym większa ich waga."
(fragment wykładu wygłoszonego 5 czerwca 1995 r. w Katowicach, z okazji otrzymania honorowego doktoratu Uniwersytetu Śląskiego)

Glo.