ekstremalni czy nieodpowiedzialni?

Uwaga! Tu wchodzisz na własne ryzyko i odpowiedzialność.
ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Nilmo

ekstremalni czy nieodpowiedzialni?

#1 Post autor: Nilmo » 18 cze 2013, 15:57

Nie tak dawno temu, rozmawiałem na temat śmierci naszych Himalaistów na Broad Peak i spotkałem się z zarzutami iż to ludzie nieodpowiedzialni, którym się dla rozgłosu w d.. poprzewracało, że stary dziad poszedł tam gdzie młodzi giną, zostawiając żonę i dzieci itp.
Może nie tyle chcę zapytać Was, czy wobec ludzi uprawiających sporty ekstremalne, lub dla własnej satysfakcji ryzykujących życiem, żywicie podziw czy pogardę, ile o to czy czuliście kiedyś potrzebę ryzykowania, nie dla jakiejś idei, ale właśnie dla siebie samego. A jeśli, to czy chcielibyście tego uczucia doświadczać częściej, czy raczej uważacie to u siebie za jakąś odchyłkę którą należałoby poskromić?
Ja osobiście nie mogę porównywać własnych doświadczeń np. z himalaistami, ale pamiętam że za "młodych czasów" uwielbiałem siadać nocami na kominach, (ale to chyba było raczej związane z chęcią izolacji niż potrzebą ryzyka), pływać sam nocą na drugą stronę jeziora (czym większe i głębsze tym fajniej, jakby nie wystarczała mi możliwość utopienia się na 2 m.) itp. Wyczyny to nie były, ale wiem że zawsze sprawiało mi frajdę pokonywanie własnego strachu, własnych możliwości...nawet mając kilka lat i schodząc do piwnicy po węgiel, sam siebie straszyłem myślami by potem być w jakiś sobie tylko wiadomy sposób dumny, że "udusiłem stracha".
Trochę zmęczyły mnie te dyskusje jak nie o Bogu to o heroicznej walce internautów w obronie życia napoczętego czy też nie. Pomyślałem że można by pogadać o czymś na luzie.
A skoro dział "moim skromnym zdaniem" , to powiem że moim zdaniem, brak tej odrobiny szaleństwa czyni życie znacznie uboższym. Uboższym nie tyle o wyczyny, ile o pozytywne refleksje które zawsze towarzyszą ludziom ocierającym się o śmierć, lub próbującym jej zajrzeć w oczy, a których nie sposób doświadczyć w innych okolicznościach.

Awatar użytkownika
411
Posty: 1778
Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
Lokalizacja: .de

Re: ekstremalni czy nieodpowiedzialni?

#2 Post autor: 411 » 18 cze 2013, 16:44

Hej, Nilmo.
:)
Jaki fajny temat. I zarazem nieco podchwytliwy, bo chcac zabrac glos, musimy sie nieco obnazyc. Ale ide na to.

Jako bardzo mloda dziewczyna trenowalam sztuki walki. Bylam dobra (a co, pochwale sie!), a nawet tak dobra, ze okreslony program robilam w czasie, np, polowe krótszym. Alez bylam dumna z siebie... I z tego, ze nie pozwalano mi trenowac z dziewczynami, bo nie posiadam czegos takiego, jak "czucie" w rekach - jak dowale, to zabije. Pewnie teraz juz nie, ale zdarzalo sie, ze krzywdzilam okrutnie i naprawde niechcacy - choc wierzono mi na slowo honoru. Niestety - skonczylo sie. Dluga historia, medyczna. Musialam zakopac marzenia.

Zatem zaczelam uprawiac kolarstwo - górskie i tzw uliczne. Mialysmy z kolezanka swoje Waterloo - miasteczko nad zalewem, dobre sto kilometrów od miejsca zamieszkania. Zawzielam sie. To byly wielokrotne podejscia do trasy, meczace jak cholera, bardziej psychicznie, choc i kondycja musiala byc pokazowa. Pewnego razu pokonalam sto piec km (wciaz widze te stroma góre, gdzie po prostu nie dalo sie jechac, trzeba bylo prowadzic "konia")... Zabraklo mi jakies dzieciec. Znów wkroczyla medycyna, a wlasciwie dolozyla do tego, co schrzanila wczesniej. Odpuscilam.

Plywanie? O, tak. Mieszkalam niedaleko jeziora i ulubionym zajeciem bylo: do srodeczka i z powrotem (dokladnie jak napisales: te dwa metry od brzegu tez by wystarczyly, by sie utopic, a nie raz bylo blisko), z pozdrawianiem juz dobrze znajomych wedkarzy, którzy pilnowali mi odzienia.
Znowu medycyna. Teraz bedac w wodzie boje sie nie miec gruntu pod nogami...

I tak to szlo. Ale nie zamierzam sie tu zalic, bylo jak bylo, moglo byc gorzej.
Raczej nawiazuje do Twojego pytania, czy tez stwierdzenia, ze
Nilmo pisze:/.../brak tej odrobiny szaleństwa czyni życie znacznie uboższym. Uboższym nie tyle o wyczyny, ile o pozytywne refleksje które zawsze towarzyszą ludziom ocierającym się o śmierć, lub próbującym jej zajrzeć w oczy, a których nie sposób doświadczyć w innych okolicznościach.
Dokladnie tak. Trzeba miec cel, chocby mial to byc nastepny komin (w Twoim przypadku), czy kolejny horror obejrzany w samotnosci, gdy sie ma lat dziewiec.

Pamietam taka mysl, zacytuje, choc pewnie nie doslownie:
"Dázyc, dázyc, rzucac wyzwanie, walczyc i zwyciezac."
Towarzyszy mi cale zycie i mam nadzieje, bedzie ze mna do konca.

Obecnie jedyne poprzeczki jakie sobie stawiam, to osiagniecia w pracy - wiecej, szybciej, lepiej. I mam kupe frajdy, gdy tak sie dzieje (a juz w ogóle dla niektórych niezrozumiale jest to, ze nic z tego nie mam, tzn ekstra premii, czy innej formy wynagrodzenia). Swiadomosc tego daje mnóstwo satysfakcji. Ja wiem, ze jestem najlepsza. I mnie to wystarczy.
Glupie? Ale jakie kolorowe!

Dzieki wielkie za temat, za chwilowy powrót do tamtych czasów...
:)
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.

@psik
Posty: 506
Rejestracja: 30 paź 2011, 22:56

Re: ekstremalni czy nieodpowiedzialni?

#3 Post autor: @psik » 18 cze 2013, 17:58

Nilmo pisze:Uboższym nie tyle o wyczyny, ile o pozytywne refleksje które zawsze towarzyszą ludziom ocierającym się o śmierć, lub próbującym jej zajrzeć w oczy, a których nie sposób doświadczyć w innych okolicznościach.
dlatego mamy wariatów na drogach, bo troszku adrenalinki się należy.

Mam trochę za uszami i bliscy wiele razy się o mnie bali. Pomimo tego, że wiedzieli mniej więcej o 5%. Czasami wydaje mi się, że to cud, że jeszcze żyję. Pamiętam moją pierwszą podróż własnym samochodem do Warszawy (300km). Kupiłem samochód w niedzielę, a we wtorek pierwsza trasa - powinienem zginąć wtedy ze 3 razy. W sumie to nigdy nie byłem sprawcą wypadku, a dzięki umiejętności podejmowania decyzji na drodze w ułamkach sekundy, dziesiątki razy uniknąłem śmierci. Prowadzę samochód dość odpowiedzialnie i znajomi mają do mnie zaufanie jako kierowcy a ci, którzy mieli to "szczęście" być pasażerem w sytuacji krytycznej mówią, że oni na moim miejscu nie poradziliby sobie. I darzą mnie szacunkiem. Zrobiłem w życiu ok 2 milionów kilometrów, teraz jeżdżę dużo mniej, bo nie muszę. Dodam też, że nie jestem zawodowym kierowcą.

Z przyjemniejszych wrażeń to:
- nocowanie w górach (Tatry), bo nie zdążyliśmy zejść ze szlaku przed zmrokiem
- wchodzenie na pionowe ściany kamieniołomów (Małopolska) - jeden z nas wtedy odpadł od ściany, ciągnąc za sobą drugiego ( całe szczęście tylko bardzo mocne potłuczenia)
- wpadnięcie do przerębla (było minus 30 stopni)
- traktor przejechał po mnie i moim rowerze - drobne siniaki i zadrapania - rower na złom
- wyskakiwanie z jadącego pociągu 3 kilometry przed stacją - żeby było bliżej do domu
- zabawa w gonito na dachu wieżowca

no dobra bo się za bardzo rozpędzę :)

W "sportach ekstremalnych" należy przyjąć zasadę Volenti non fit iniuria czyli chcącemu nie dzieje się krzywda.
Socjalizm świetnie nadaje się do fałszowania świadomości zbiorowej, gdyż jest intelektualną pokusą ćwierćinteligenta. - Stefan Kisielewski

Nilmo

Re: ekstremalni czy nieodpowiedzialni?

#4 Post autor: Nilmo » 18 cze 2013, 22:57

"Dążyć, dążyć, rzucać wyzwanie, walczyć i zwyciężać."
Volenti non fit iniuria czyli chcącemu nie dzieje się krzywda.
Powyższe rozumiem jako wasze motta, dotyczące akceptacji ryzyka.
Dodam więc i ja takie moje motto dotyczące respektu przed ryzykiem -
"Wiet­nam był faj­ny, bo zaw­sze było gdzie pójść. "
Forest Gump
Dziękuję Wam za podzielenie się wspomnieniami i ukazanie Waszego stosunku do "ześwirowanych". Liczę że coś jeszcze dorzucicie, bo fajnie się Was czytało i pozostaje niedosyt wspomnień. Zachęcam też i innych.

Ayalen

Re: ekstremalni czy nieodpowiedzialni?

#5 Post autor: Ayalen » 19 cze 2013, 13:14

Kiedys czytalam wspomnienia pana Krzysztofa Walickiego , z zapartym tchem, z podziwem..
..w zadziwieniu. Nie wiem kim sa ludzie przekraczajacy progi ludzkich mozliwosci po to by udowodnic sobie i innym ze mozna je przekroczyc, nie rozumiem tej pasji wiec nie oceniajac tego czego nie rozumiem- mam strasznie ambiwalentny stosunek- z jednej strony niewatpliwy podziw, z drugiej, moj pragmatyczny i przyziemny chochlik natychmiast pyta: a ilu istnieniom mozna byloby pomoc za pieniadze wydane na organizacje i przeprowadzenie tych wypraw. Zatykam mu gebe stwierdzeniem ze gdyby wszyscy mieli taki poglad Himalaje do dzis dzien stalyby dziewiczo nietkniete, fajnie wiec ze sa ludzie ktorych ta nutka szalenstwa drzemiaca w kazdym z nas popycha do siegania szczytow. Choc osobiscie szybciej plackiem padne przed pania Ochojska i ludzmi Jej podobnymi gdyz to sa prawdziwe wyzwania i prawdziwe progi ktorych przekraczanie sluzy innym. Ale swiat sklada sie z tych co gora i z tych co dolem, i dobrze ze tak jest, czesto tuptac dolem jest trudniej niz piac sie wzwyz. Sama dla siebie na komin bym nie polazla z prostej przyczyny- zawsze potrafilam wdrapac sie na kazde drzewo, gorzej bylo ze zlazeniem, czasami musiano mnie wrecz sciagac sila, jakos nie pasuje mi ruch w dol, temu tez najmilej mi z nogami na ziemi. Wiec sama dla siebie zeby udowodni sobie czy innym ze potrafie- nie. Ale gdyby tam ktos tkwil nie potrafiac zejsc pewnie nie myslalabym o swoim strachu. Ale z tym nie ma nic wspolnego ta nuta szalenstwa ktora popycha ludzi do wielkich czynow, znow przewrotnie- czesto te malenkie codzienne sa najwieksze...mowilam, ambiwalencja.

Awatar użytkownika
411
Posty: 1778
Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
Lokalizacja: .de

Re: ekstremalni czy nieodpowiedzialni?

#6 Post autor: 411 » 19 cze 2013, 15:00

No dobra, to przyznam sie do jednej jeszcze rzeczy.
I jest to wlasciwie historia nowozytna, auto-mobilna...

Wiem, ze "starzy" kierowcy popukaja sie w czolo, ale co tam.
Prawo jazdy posiadam od stosunkowo niedawna - jakies piec, szesc lat, czyli podlegam pod drogowych seniorów. ;)
Pierwszym moim autem bylo zwyczajne, wielkie VW. Czyscilam go, glaskalam (bo lubie i tez zaprzyjazniam sie z "domownikami"), ale omijalismy sie szerokim lukiem - nie musialam i nie chcialam.
W pewnym momencie okazalo sie, ze trzeba sie odwazyc i zaczac przemieszczac. Mus - do pracy rowerem bylo za daleko.
Ok, maz okazal sie wyjatkowym mezem i pozwolil wybrac sobie inne autko. Wybralam. ...z automatyczna skrzynia biegów. To byla milosc od pierwszego wejrzenia (o, jak strasznie plakalam, gdy oddawalismy go w inne, mam nadzieje dobre, rece...).
Sluzylismy sobie nawzajem milosnie i uczciwie.

Niestety. Przychodzi taki czas, gdy nagle cos sie posypie i albo trzeba sie rozejrzec za czyms nowym, albo rypac i naprawiac. Dostalam od ukochanego meza ultimatum: nie naprawiamy, natomiast dostane "wymarzenca", ale z reczna skrzynia biegów. Jeny, nawet nie wiecie jak straszliwie dlugo bilam sie z myslami. Ale ok, jak isc na dno to z wysoko podniesionym sztandarem. Zawzielam sie, wybralam "wymarzenca", wykupilam dwie godziny jazdy (duzo za malo, ale tu to kosztuje maly majatek), by nauczyc sie obslugiwac ustrojstwo i - ? I smigam, choc czasem Amsel (tak sie nazywa, no i juz) jest madrzejszy ode mnie i "dopala" mi motor, gdy upieram sie, by z trójki, kosmiczna predkoscia 8km/h wyjechac z garazu. Tylem.

Wiem, usmiechniecie sie pewnie pod nosem, ale jesli ktos nigdy w zyciu nie jezdzil "normalna" skrzynia, nawet sobie nie wobraza, jak trudne jest przestawienie sie. W druga strone - bajka!

No i teraz juz wiecie, ze nawet zwykle, codzienne rzeczy moga byc straszliwym wyzwaniem. I wiecie tez, ze jestem sentymentalna i , hm, taki troche glupek ze mnie. Ale co tam.
:be:

A jeszcze jak dodam, ze mam metr szescdziesiat w kapeluszu, a Amsel prawie piec metrów dlugosci - spróbujcie nie byc ze mnie dumni!

No.
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.

Nilmo

Re: ekstremalni czy nieodpowiedzialni?

#7 Post autor: Nilmo » 19 cze 2013, 15:33

Zatykam mu gebe stwierdzeniem ze gdyby wszyscy mieli taki poglad Himalaje do dzis dzien stalyby dziewiczo nietkniete,
I chyba dobrze że zatykasz temu chochlikowi gębę, bo myśląc w ten sposób to ja bym z żoną nie poszedł np. do teatru ba za cenę biletów można by kupić parę obiadów dla potrzebujących, co doprowadziłoby pewnie do tego. że tak odmawiając sobie wszystkiego, stałbym się sam potrzebującym, co najmniej kultury.
Ciebie ganię a sam podobnie myślę o wspomnianej tu Ochojskiej, która niemal pod samym bilbordem błagającym o "podzielenie się posiłkiem" z polskimi dziećmi , w świetle kamer organizuje kasę na książki dla Irakijczyków Ale to inny temat.. Myślenie o innych jest wskazane, ale nie można zapominać też o sobie. Bo kto nie szanuje siebie, nie będzie szanował i innych.Błędne koło.. Asceza od dawna nie zdaje egzaminu i już dawno okazała się złą drogą do nieba.:)
fajnie wiec ze sa ludzie ktorych ta nutka szalenstwa drzemiaca w kazdym z nas popycha do siegania szczytow
To widzę że jak na razie wszyscy jesteśmy jednomyślni. Chyba znalazłem temat zgody :jez: Thx.


411..
A jeszcze jak dodam, ze mam metr szescdziesiat w kapeluszu, a Amsel prawie piec metrów dlugosci - spróbujcie nie byc ze mnie dumni!
Wyobraziłem sobie to. Kiedyś chyba widziałem podobne zjawisko, gdy byłem pewien, że samochód sam jedzie, a w dodatku pokazuje kierunkowskazami gdzie skręci :). Małe wyzwania też potrafią nieraz nieźle człowieka pozytywnie podładować.
Ja kiedyś załatwiłem sobie "ekstemal" na raty. Były to dawne czasy, miałem 16 lat, wtedy była jeszcze milicja, a nie policja. Mieliśmy dzielnicowego niewyżytka który wpadał często na boisko i pałował. Pałował za nic. O nic nie pytał. Chodziło mu o postrach i przeganianie nas. Czasy nie te, że tata mógł ze mną iść na skargę. To była WŁADZA, a ta zawsze miała rację i powody. Zresztą kto by gnojkowi uwierzył że go milicjant zbił za nic? No, więc kiedyś byłem u dentysty, już wychodzę, a w poczekalni nikogo poza tym gliną. Spytał tylko, czy jeszcze mam zęby i wlazł do gabinetu. Ale zostawił na wieszaku czapkę. Myślę sobie, orzeł bez korony, to nalać mu można. I tak zrobiłem. Młody i głupi byłem, bo choć dowodów nie miał że to ja, to przecież nikogo poza mną tam nie było, choć każdy mógł wejść.
Aż do jego emerytury, byłem najszybszym chłopakiem na dzielnicy. A skala poważania u kumpli wzrosła mi niemiłosiernie, bo choć mi na początku nie uwierzyli, to on debil potwierdził, sam rozpytując gdzie jest ten sk... co mu w czapkę naszczał.(intelgent..wiedział że się pochwalę)
Dzisiaj chce mi się z tej głupoty śmiać, ale wtedy naprawdę miałem wrażenie że każdego dnia igram ze śmiercią.

Ayalen

Re: ekstremalni czy nieodpowiedzialni?

#8 Post autor: Ayalen » 19 cze 2013, 17:01

tak Nilmo, mysle ze chodzi o wyposrodkowanie pmiedzy soba a otoczeniem, przegiecie w kazda strone jest niezdrowe, acz szybciej zrozumiem tych przeginajacych odsobnie niz wsobnie. Wiesz, odnosnie pani Ochojskiej- dokladnie w ten sam sposob mozna skwitowac dzialania ludzi pomagajacym zwierzakom, wszak tylu ludzi wymaga pomocy, i tak dalej. A prawda jest taka ze pomoc potrzebna jest jednym i drugim i po. prostu trzeba to robic bez ogladania sie na innych. Bez oceniania, zawsze wole najpierw zapytac siebie czy zrobilam dosc w tym co moglam, zanim pokusze sie o kwitowanie bliznich. Zawsze mam poczucie ze kazde. moje dosc to i tak za malo. Gdyby kazdy kto moze zrobil jedno male cos na rzecz tych potrzebuja tego, moze nie potrzeba byloby akcji, zbiorek i hasel, i moze wiecej czasu byloby na przyjemnosc szalenstwa dla siebie...?
Odnosnie sytuacji ekstremalnych, zastanawiam sie od jakiego momentu staja sie uzaleznieniem od adrenaliny, poszukiwaniem wyzwan by poczuc ten jedyny niepowtarzalny smak. Czasami na krawedzi ryzyka, bez wzgledu na cene?

Awatar użytkownika
411
Posty: 1778
Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
Lokalizacja: .de

Re: ekstremalni czy nieodpowiedzialni?

#9 Post autor: 411 » 19 cze 2013, 19:13

Nilmo pisze:A skala poważania u kumpli wzrosła mi niemiłosiernie, bo choć mi na początku nie uwierzyli, to on debil potwierdził, sam rozpytując gdzie jest ten sk... co mu w czapkę naszczał.
Wierze. Pamietam tamte czasy doskonale, wladze absolutna kazdego "kraweznika", o majestacie dzielnicowego juz nie wspominajac. Pamietam tez kuzynke, która poklóciwszy sie moim starszym bratem (akurat byl na przepustce z woja), chwycila pierwsze co jej wpadlo w reke i ciepla przez otwarte okno balkonowe (lato bylo). Z drugiego pietra. Tym czyms byla czapka. Z orzelkiem. Bez korony. Zatrzymala sie radosnie na krzaku, gdy juz trajektoria dorównala nie byle jakiemu bumerangowi (tzn w polowie, bo nie wrócila).
Trudno sobie wyobrazic ten wielokopytny galop po fanta, ale... balismy sie straszliwie (potem smialismy do lez). Cóz, balkon znajdowal sie od strony wielgasnego, nieprzyzwoicie uczeszczanego skrzyzowania. Oj, byly czasy.
Ayalen pisze:Odnosnie sytuacji ekstremalnych, zastanawiam sie od jakiego momentu staja sie uzaleznieniem od adrenaliny, poszukiwaniem wyzwan by poczuc ten jedyny niepowtarzalny smak. Czasami na krawedzi ryzyka, bez wzgledu na cene?
Mysle, ze jest to zalezne od wielu rzeczy - psychiki "pacjenta", kondycji, ciekawosci swiata, swobody finansowej (dalej, wyzej, szybciej), ale przede wszystkim od luksusu posiadania wolnego czasu. Moze nie w nadmiarze, ale chocby akuratnie, by sie zdrowo do pasji przylozyc.
Na swoim przykladzie moge tylko powiedziec, ze moja adrenalina to byla zlosc na sama siebie - ze nie umiem, ze nie dotrzymuje kroku, ze fizycznosc szwankuje, bo zakwasy itepe, itede. Zlosc przychodzila zawsze. Zawsze sie na nia czekalo. Motywowala.
Ale uzaleznienie faktycznie jest. Bo jak go nie ma, to nie ma bodzca. Nie ma potrzeby, ani checi.

Z drugiej strony - kim, na jakim etapie jako cywilizacja bylibysmy dzisiaj, gdyby nie ci wszyscy postrzeleni, zwariowani?
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.

Nilmo

Re: ekstremalni czy nieodpowiedzialni?

#10 Post autor: Nilmo » 20 cze 2013, 17:58

Tak jeszcze myślałem sobie o tym temacie i chyba muszę się przyznać, że mam trochę krytyczny stosunek do osób, które poświęcają się ekstremalnym pasjom, a założyły rodzinę.
Oczywiście wiele żon jest wyrozumiałych i już przed ślubem wie z czym będą musiały się mierzyć, ale nie można tego powiedzieć o dzieciach. Człowiek jeśli coś zaczął, to powinien to kończyć jeśli los mu nie spłata figla. Mając rodzinę lepiej zatem figli nie prowokować, bo priorytet nad pasją ma w mojej hierarchii jednak rodzina. To też wyzwanie. Trudno mówić o braterstwie liny, że nie zostawia się na szczycie samotnego kumpla, jeśli nawet stukrotnie rośnie ryzyko, a zapominać o braterstwie krwi i byciu ojcem czy matką. Myślę że m.in. dlatego, wielu z nas wystopowało troszkę z szaleńczymi pomysłami. Że to nie tylko domena wieku średniego, ale i poczucie odpowiedzialności. A żeby ryzykować, to niestety troszkę nieodpowiedzialnym trzeba być.

ODPOWIEDZ

Wróć do „MOIM SKROMNYM ZDANIEM”